Tour de Ryki & Kotuń

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(10)
Kategoria Ponad 117 km
Niedziela była dniem, w którym w końcu wyrwałem się z Warszawy. Zaplanowałem sobie trasę z Dęblina w okolice Siedlec, przez wioski na pograniczu województw mazowieckiego i lubelskiego.

I tu od razu jako patriota lokalny wtrącę, że powiaty Rycki i Łukowski, co to formalnie należą już do woj.lubelskiego, powinny być w trybie pilnym włączone do mazowieckiego. Dlaczego? Bo tak! W imię mazowieckiej ekspansji :)

No dobra, a teraz wróćmy do wycieczki. Niech będzie w punktach, bo tak łatwiej.

1. Polska kolej rządzi!

Na wysokości zadania stanęła jak zwykle polska kolej, więc pociąg, który miał mnie zawieść do Dęblina, wjechał na dworzec z 45-minutowym opóźnieniem. W ten sposób zrobiłem nieco więcej kilometrów po Warszawie, bo nie chciało mi się stać jak kołek na Centralnym, więc krążąc rowerem po Śródmieściu i Pradze przemieściłem się na Wschodni. W końcu dodarłem do Dęblina. Ale nie ma to jak opóźnienie na starcie...

2. Przystanek Ryki i krążenie po wioskach

Miasto Ryki, położone 10 km za Dęblinem, na kolana mnie nie powaliło. Taka tam lekko zapyziała dziura. No nie, tragicznie nie było, ale perłą turystyczną bym tego nie nazwał.



Za Rykami chciałem skierować się do gminnej wsi Kłoczew, ale pomyliłem drogę, więc co prawda w końcu do tego Kłoczewa dotarłem, ale co pokrążyłem po wioskach, to moje :)

3. Żelechów

Za Kłoczewem (w którym nic ciekawego nie było), przyszła kolej na Żelechów, małe pożydowskie miasteczko na pograniczu województw. Ot taka dziura zabita dechami :)





Po Żelechowie trochę krążę, szukając właściwej drogi, w końcu znajduję.

4. Cel: Stoczek Łukowski

Jazda z Żelechowa do Stoczka Łukowskiego była czystą przyjemnością - w miarę płasko, wiaterek raczej w plecy, dobre asfalty... No owszem, było jakieś 35 stopni ciepła, ale prognozę pogody znałem przed wyjazdem, więc wiedziałem, na co się piszę. Tuż przed Stoczkiem podziwiam wiadukt kolejowy na linii Skierniewice-Łuków. Pociągi osobowe już chyba nią nie jeżdżą, za to towarowe śmigają, aż miło.



4. Piwo i... hamburgier

W Stoczku Łukowskim dostrzegam bar piwny, a że chce mi się jeść i pić, to szybko kieruję się właśnie tam. Pytam dziewczynę za ladą, co mają do jedzenia, a ona na to, że jest pizza, jest hot-dog i... hamburgier :) Dotąd wcinałem jedynie hamburgery, więc fakt istnienia hamburgiera przyjąłem z radością, zawsze to jakaś odmiana :) Zamówiłem zatem hamburgiera i zimne piwko, oczywiście celem uzupełnienia mikroelementów :)



Piwo w upał to poezja!

5. Kierowcy TIR-ów na szczęście nie ucierpieli

Wypijając browarka i wsiadając potem na rower, stałem się w myśl polskiego prawa przestępcą. Jest bowiem rzeczą znaną i oczywista, że rowerzyści po piwie sieją śmierć na polskich drogach, a zderzenie roweru z TIR-em powoduje, że z TIR-a zostaje jedynie kupa żelastwa, a z jego kierowcy krwawa miazga.

Tymczasem żaden TIR się nie pojawił, więc nie miałem okazji staranować swoim rowerem TIR-a i zetrzeć go w proch.

I tak sobie jechałem w kierunku Siedlec, zaliczając gminy Wodynie i Skórzec, w Skórcu (chyba tak to się odmienia?) skręciłem w boczną drogę, zwiedzając jakieś zadupia, np. takie:



6. Stacja Kotuń - koniec trasy

We wsi Nowaki, widocznej wyżej na zdjęciu, skończył się asfalt. Ale nie było źle, droga była całkiem utwardzona, z prędkością ok. 20 km/h można było jechać.



Potem pojawił się spękany beton, wreszcie wrócił asfalt. Docieram do Kotunia, obalam Redds'a na peronie stacji (miałem smaka na coś owocowego), dyskutuję sobie o życiu z tubylcem, w końcu wisadam do pociągu. Koniec. A oto stacja Kotuń:



A to mapka wycieczki:



Dalsze kilometry robię już w Warszawie, nad którą w międzyczasie szalała ulewa, ale na szczęście byłem wtedy w pociągu. Fajnym, klimatyzowanym. Gdy wysiałem, już nie padało.

I to tyle. Nie było źle :)

Na Bielanach zabił się motocyklista

Sobota, 30 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Opisując sobotę, miałem zamiar pisać o swojej awanturze ze spaliniarzem (prawie doszło do bójki, ale skończyło się na staniu twarzą w twarz i mierzeniu wzrokiem, prawie nosami się stykaliśmy), ale zostawmy spaliniarza, gdyż...



Oto, co zostało z motocykla na ulicy Broniewskiego na Bielanach. Jeździłem sobie bielańskimi ulicami, gdy z daleka zobaczyłem dym i słyszałem jakieś syreny. Myślałem, że pali się jakieś mieszkanie czy coś w tym stylu, ale gdy podjechałem, okazało się, że to motocykl. Jakieś 150 metrów dalej załoga karetki reanimowała leżącego na asfalcie pokrwawionego człowieka (z przyczyn oczywistych zdjęć nie robiłem, pewnych granic nie przekraczam). Odjechałem, po 10 minutach wróciłem, człowiek już nie żył, leżał przykryty czarną folią.

Potem wyczytałem, że gość, 19-letni chłopak, zginął przez własną głupotę. Ruszył ostro na światłach na jednym kole, nie utrzymał maszyny, zawadził o przydrożny słupek i wyrżnął w asfalt. A motocykl pojechał jeszcze 150-200 metrów dalej, w końcu przewrócił się i spłonął.

No i jeszcze płacząca matka, która zjawiła się na miejscu zdarzenia.

Za motocyklistami szalejącymi na warszawskich ulicach siłą rzeczy nie przepadam, ale ciężko mi teraz cokolwiek komentować. Głupia śmierć, która i tak pewnie nikogo niczego nie nauczy...

A poza tym jeździłem sobie z przerwami prawie cały dzień i niezły kilometraż wyszedł. Szkoda, że tylko w Warszawie, ale jeśli chcecie wpis pozawarszawski, bo wkrótce go umieszczę. Bo wczoraj wyrwałem się w końcu poza miasto.

A więc do następnego wpisu :)

Czy napadać na spaliniarzy czy kupić sobie pulsometr?

Piątek, 29 czerwca 2012 · Komentarze(9)
Z tego typu wpisami zawsze mam kłopot. Chodzi o dni, w których tak naprawdę zgadzają się jedynie kilometry, brak natomiast nowych ciekawych tras tudzież interesujących zdarzeń. Gdy będę opisywał dzień dzisiejszy, będzie mi łatwiej, bo zaliczyłem już jedną awanturę ze spaliniarzem, ale wczoraj nic takiego nie miało miejsca. Zamiast zatem czekać na spaliniarskie zaczepki, sam chyba muszę zacząć atakować nieszczęśników zamkniętych w metalowych puszkach, aby mieć później o czym pisać na blogu :)

Albo wiem, pulsometr sobie kupię! I będę dumnie tworzył wpisy w rodzaju "jazda w tlenie i puls jakiś tam" :)

To co zrobić, napadać na spaliniarzy czy kupić sobie pulsometr? :)

PS. Ale w sumie to jestem z wczorajszego dnia zadowolony. Ostatnio tak średnio jeździłem, wczoraj wreszcie znów przekroczyłem dystans dzienny 80 km. Nie jest źle.

Zróbmy mundial w Polsce!

Czwartek, 28 czerwca 2012 · Komentarze(6)
O moich wczorajszych wyczynach rowerowych to ja się rozpisywać nie będę, bo specjalnie nie ma o czym, Zrobiłem 70 km po Warszawie i tyle. Wszystko bez wzruszeń, bez historii, bez sensacji i bez mrożących krew w żyłach wydarzeń. Taki zupełnie przeciętny dzień.

No to rozpiszę się na temat piłkarski, jako że moja krótka wzmianka o mundialu w Polsce (w poprzednim wpisie) wywołała pewien oddźwięk w komentarzach. A więc do rzeczy: w roku 2034 zorganizujmy mundial!

Od razu piszę uczciwie, że nie ja to wymyśliłem, zainspirował mnie wpis na jednym z piłkarskich blogów. Pomysł od razu podchwyciłem, bo skoro z tym Euro poszło nam całkiem dobrze, to dlaczego z mundialem ma nam się nie udać? Zwłaszcza, że 22 lata to odległy horyzont czasowy, przez ten czas damy radę zbudować parę autostrad, kilka kolejnych nowoczesnych stadionów, zmodernizować linie kolejowe, lotniska itp. No i oczywiście o te obecne stadiony musimy dbać, żeby ich przez ten czas nie zapuścić :)

OK, może piszę na fali chwilowego entuzjazmu, ale czemu właściwie ten mundial miałby być dla nas nieosiągalny? 22 lata temu, w roku 1990, szalała inflacja, połowa społeczeństwa nie miała co do garnka włożyć, na ulicach polskich miast szalały wojny gangów, a handel kojarzył się ze "szczękami" i łóżkami polowymi rozstawionymi na chodnikach. Pamiętacie? :) No OK, niektórzy pewnie nie pamiętają, bo dopiero przychodzili wtedy na świat, ja pamiętam świetnie. Czy ktoś wtedy wyobrażał sobie, że za 22 lata zorganizujemy Euro?

A dziś proszę, ucywilizowaliśmy się, nasze miasta wypiękniały, powstało mnóstwo infrastruktury, a o wojnach gangów co najwyżej starsi policjanci wspominają czasem przy piwie. I co, naprawdę myślicie, że nie wyjdzie nam z tym mundialem?

Ewentualnie można poprosić o pomoc braci Czechów. Zgodnie z proporcjami ludnościowymi 70% mundialu u nas, 30% u nich. U nich Praga, Ostrawa i Brno, u nas Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań, Gdańsk i Chorzów. A może Lublin i Szczecin. A jak dobrze pójdzie, to i Wilno :)

No i co towarzysze, damy radę z tym mundialem?

Ósmego dnia Najwyższy stworzył rower

Środa, 27 czerwca 2012 · Komentarze(8)
Ósmego dnia Najwyższy stworzył rower. Niestety dziewiątego dnia stworzył wiatr. I tak oto znów trzeba było się wczoraj męczyć. Tłukłem te kilometry ciężko i dopiero wieczorem, kiedy wiatr zelżał, było tak naprawdę przyjemnie. Poza tym dzień bez rowerowych historii.

A dziś żegnamy w Warszawie Euro. A więc fotka na koniec:



Ale już za 22 lata organizujemy mundial! Miasta-organizatorzy to Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Szczecin, Chorzów, Lublin i Wilno. Zobaczycie, że to się sprawdzi! :)

Walka z wiatrem jak walka z wiatrakami

Wtorek, 26 czerwca 2012 · Komentarze(4)
Był kiedyś jakiś przygłup, co walczył z wiatrakami. W jakiejś książce o tym było. Nie wiem, czy coś wygrał, nie czytałem, ale chyba nie. Ja wczoraj byłem jego wiernym naśladowcą. Postanowiłem mianowicie jako przygłup rowerowy powalczyć z wiatrem.

Cóż, jestem rowerowym przygłupem. To znaczy za ociężałego umysłowo się nie uważam, ale na punkcie rowerowania zakręcony jestem nieźle. Więc wieje, pada czy mróz, trzeba jechać. To jest jak nałóg. Wczoraj w ramach nałogu walczyłem z wiatrem, co to nawiedził Warszawę. Umordowałem się nieźle, ale miałem też przy okazji szkolenie praktyczne z wykorzystywania miękkich przełożeń. Normalnie jeżdżę raczej siłowo, ale tu muszę przyznać, że wiatr był silniejszy. Przygłup z wiatrem igrał, a wiatr i tak wygrał :)

No to pobawiłem się wczoraj tymi miękkimi przełożeniami i w sumie nie było źle, jako takiej wprawy nawet nabrałem i pod koniec dnia ten wiaterek nie był już taki straszny, tylko te przełożenia przeskakiwały jak najęte napędzane moim paluchem w zależności od chwilowej siły wiatru. Cóż, spaliniarze ciągle wachlują skrzynią biegów, to ja mogę raz na jakiś czas pobawić się przełożeniami :)

A teraz obrazek z Bielan, tu zaczyna się Wisłostrada:



Wiem, ze może wydać się to dziwne, ale o ile nie cierpię samochodów w mieście, o tyle na szerokie drogi lubię popatrzeć i porobić im zdjęcia. Sam nie wiem, dlaczego.

Bez sensu, co nie?

Czy za zalane mieszkanie też podziękujecie?

Poniedziałek, 25 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Chyba już to kiedyś pisałem, ale powtórzę raz jeszcze, bo czasem lubię się powtarzać: lubię poniedziałki.

Z tej radości, że nastał ów poniedziałek, wykręciłem całe 84 km. Nie było lekko, we znaki dawał się silny wiatr, ale nie zawsze jest lekko i przyjemnie, czasem trzeba się trochę pomocować z oporem materii :)

Jako, że niewiele ciekawego się nie wydarzyło, nawet z żadnym spaliniarzem się nie pokłóciłem, to będzie na chwilę coś o piłce, tej naszej reprezentacyjnej. Otóż wyczytałem, że nasz selekcjoner (teraz już były), niejaki Smuda Franciszek, rzekł był w swojej mądrości, że nie ma za co przepraszać, bo przecież "piłkarze dali z siebie wszystko", a "kibice dziękowali".

W kwestii tego, czy piłkarze dali z siebie wszystko, to ja się wypowiadać nie będę, choć mam uczucia delikatnie mówiąc mieszane. Ale w jednym sympatyczny pan Franciszek ma rację - niektórzy kibice dziękowali. Uśmiechali się od ucha do ucha, dmuchali w te swoje trąby i śpiewali, że nic się nie stało. Tak było.

Przypomnijmy fakty - z trzech meczów granych u siebie wygraliśmy ZERO. Jak można śpiewać, że nic się nie stało? Jak można dziękować? Za co? Drodzy "kibice", czy hydraulikowi też dziękujecie, gdy zamiast porządnie naprawić rurę zaleje Wam mieszkanie? Czy podziękujecie pracownikom pralni, gdy zamiast wyprać Wasz garnitur zniszczą go, ale za to powiedzą, że się starali i dali z siebie wszystko? Podziękujecie? Serio?

Póki będzie w Polsce kult dziadostwa, to polska piłka będzie dziadowska. Innej opcji nie ma.

Żałosna niedziela

Niedziela, 24 czerwca 2012 · Komentarze(3)
Cienko. Brak czasu na jeżdżenie (różnorakie spotkania rodzinne) połączony z odsypianiem dnia poprzedniego zakończonego porządną rodzinną libacją z okazji meczu Hiszpania-Francja. Niedziela to ogólnie nie jest mój dzień, tak było, jest i będzie.

Dystans dzienny jak na mnie żałosny.

Czy po sobocie nie mógłby następować od razu poniedziałek? :)

Czy lubicie okolicę, w której mieszkacie?

Sobota, 23 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Gdyby ktoś myślał, że w ostatnią sobotę zrobiłem megainteresującą i długą wycieczkę, muszę go niestety zawieść. Długie weekendowe wypady to u mnie z wielu różnych przyczyn wyjątek a nie reguła, w związku z czym skończyło się na dłubaniu kilometrów po Warszawie. Wyszło 81 km. Taka można powiedzieć "norma".

Załączam dwie foty z Bielan, mojego miejsca na ziemi.





Czy lubicie okolicę, w której mieszkacie? Ja uwielbiam.

Ten piątek był "jakiś taki"

Piątek, 22 czerwca 2012 · Komentarze(3)
Ostatni piątek był "jakiś taki". Wiał wiatr, siąpił deszcz, ogólnie było jakoś tak ponuro i nieszczególnie. Warszawa wyglądała mniej więcej tak:



W tych okolicznościach przyrody wydusiłem po Warszawie 69 km, wystarczy. I tak jestem z siebie dumny, bo czemu mam nie być? Już tak mam, że czasem popadam w samozachwyt :)

A może na tym widocznym na zdjęciu boisku wyrasta właśnie jakiś polski Messi czy inny Ronaldo? Fajnie by było :)