W ramach dożynania kwietnia wydusiłem z siebie w poniedziałek 53 km po Warszawie. Na więcej nie było chęci, czułem się zmęczony i spalony słońcem. I tak w kwietniu zrobiłem swoje.
Ostatnia niedziela kwietnia upłynęła pod znakiem BS-owej integracji w postaci spotkania przy Placu Zamkowym Roberta1973, Wilka i mojej skromnej osoby. A potem już sprawy rodzinne, musiałem zatem ewakuować się do Otwocka. Jechało się tak sobie, przejażdżka w Góry Świętokrzyskie poprzedniego dnia oraz przeciwny wiatr dawały się we znaki. Ale nie ma, że boli :)
A potem, no cóż, powrót. Powrót idealny, bo z wiatrem w plecy, a i słońce coraz mniej piekło. Zahaczyłem jeszcze o obie warszawskie Pragi (tę północną i południową) a nawet o kawałek Białołęki i dotarłem na Bielany, gdzie zrobiłem jeszcze trochę kilometrów.
I tak wyszło 97 km na koniec dnia. Dużo jakoś. Przez ten Otwock.
Na wycieczkę w Góry Świętokrzyskie od jakiegoś czasu namawiał mnie Wilk. W końcu znalazłem jeden wolny dzień i w sobotę wyruszyliśmy.
Początek był bolesny, bo musiałem się zerwać o 4:45, dla mnie to tortura. Aż mi się przez chwilę zrobiło żal chłopaków z Wehrmachtu, którzy 1 września 1939 r. zamiast się wyspać musieli o godzinie 4:45 napaść na Polskę :)
Szybko jem śniadanie, ogarniam się i metrem teleportuję się z Bielan na Kabaty, z czego odcinek dwóch stacji... pokonuję rowerem. Wszystko dlatego, że z powodu jakichś prac odcinek między Pl.Bankowym a Centrum był wyłączony z eksploatacji.
W końcu o 6:15 ruszamy z Wilkiem w stronę Warki, a potem Radomia. Jedzie się elegancko, praktycznie zero wiatru, trzymamy wysokie tempo. W Warce krótki postój. Przy okazji fotografuję pomnik lotników w Warce, na który miejscowi mówią... "Widelec" :)
A tak wygląda Pilica w Warce:
Jadąc na Radom, mijamy lasy i różne wioski, takie jak np. Głowaczów...
...i Brzóza.
Tereny są dla mnie znajome, bo to strony rodzinne mojego dziadka, aczkolwiek rowerem byłem tam w sobotę pierwszy raz.
Podróż do Radomia minęła w sumie błyskawicznie. Za Radomiem zaczęły się schody, bo ożywił się przeciwny wiatr, we znaki dawał się też upał (jako pamiątkę z wycieczki przywiozłem nieźle zjarane ręce i nogi). W końcu osiągnęliśmy woj.świętokrzyskie i zaczęły się schody a raczej górki. Do tych górek dotrzywałem Wilkowi kroku, na górkach zacząłem wyraźnie zostawać z tyłu - mój brak doświadczenia w jeździe po górkach w połączeniu ze zbyt ciężkim rowerem zrobiły swoje. Ale przynajmniej nabrałem trochę doświadczenia, mniej więcej wiem, co trzeba poprawić i jak odchudzić rower. W międzyczasie minęliśmy najśmieszniejszą miejscowość w Polsce :)
Jazda między Starachowicami a Nową Słupią to takie powolne zdychanie z mojej strony. No ale jest satysfakcja, wszystkie górki pokonałem - powoli bo powoli, ale z roweru nie zszedłem. Do pełni satysfakcji zabrakło tylko wjazdu rowerem na Łysą Górę. To znaczy Wilk wjechał, ja wymiękłem. Ale kiedyś tam wjadę, zawezmę się. A oto spalona słońcem Nowa Słupia pod Łysą Górą:
Z Nowej Słupii jedziemy w kierunku Kielc, Wilk odbija na Łysą Górę, ja jadę dalej prosto, zjadam obiadek, cykam jakąś fotkę z podkieleckim krajobrazem...
...i zatrzymuję się, aby poczekać na Wilka w umówionym miejscu, które wygląda tak:
Tam leżę sobie w cieniu w przydrożnej trawie, jak pijaczek jakiś :) Wkrótce nadjeżdża Wilk i przez Masłów jedziemy na Kielce dobrym tempem. Z samych Kielc zdjęć niestety nie mam, bo spieszyliśmy się na pociąg. Foty będą innym razem.
Jako, że polska kolej rządzi, to najszybsze połączenie Kielc z Warszawą było przez... Miechów. To tak, jakby z Warszawy do Gdańska jechać przez Radom a z Poznania do Szczecina przez Konin. Można i tak :)
W Miechowie mamy przesiadkę na inny pociąg. Ładujemy do środka rowery, a nie jest to łatwe, bo peron ma wysokość taką, jaką mają perony... na przystankach tramwajowych. Czyli żadną. Radzimy sobie w ten sposób, że Wilk wskakuje do pociągu, a ja podaję rowery od dołu. W środku ląduje rower Wilka i rower jakiegoś rowerzysty, który wsiadał z nami. I kiedy ja mam podać swój rower... pociąg rusza. Czujecie klimat? Rusza z otwartymi drzwiami i ze mną na peronie.
Drę się do chłopaków, aby zaciągnęli hamulec bezpieczeństwa. I zaciągają, bo pociąg szybko staje, ja wskakuję na rower, doganiam pociąg i ładuję się w końcu do środka. Jednym słowem polska kolej zapewnia niezapomniane przygody! :)
Z zatrzymania pociągu nikt afery nie robił, pociąg w końcu rusza i dojeżdżamy szczęśliwie do Warszawy. A tam jazda idealna, wieczorny chłodek i zero wiatru. Żegnam się z Wilkiem na Centralnym i jadę na Bielany nieco naokoło, aby dokręcić do 230 km.
W końcu zmachany dojeżdżam. Ufff... Fajna przejażdżka była :)
Czas pouzupełniać bloga, dzisiaj zajmę się piętkiem, 27 kwietnia Roku Pańskiego 2012 r.
Cały dzień to było takie zwykłe jeżdżenie po Warszawie, w sumie nic ciekawego, wrzucam 3 fotki:
1. Osiedle Ruda na Bielanach. 2. Skrzyżowanie Okopowej i Grzybowskiej. 3. Stare dobre Krakowskie Przedmieście.
Najciekawsze było dopiero koło 23. Podjeżdżam już pod swój dom, kiedy zjawia się radiowóz i robią mi kontrolę trzeźwości. Mieli pecha, bo akurat miałem 0.00, czasem mam trochę więcej :) Ale do rzeczy - po pierwsze polskie prawo zrównuje w kwestii norm alkoholowych rowerzystę i kierowcę samochodu (także TIR-a!), po drugie jadąc rowerem byłem w swoim życiu kontrolowany na trzeźwość kilka razy więcej, niż jadąc samochodem. Polski system prawa połączony z praktyką jego egzekucji świadczy zatem jednoznaczie o jednym - wymiar sprawiedliwości preferuje jeżdżenie po alkoholu samochodem. Wypiłeś browarka? Omijaj z daleka rower, wsiadaj do auta, do furgonetki, do ciężarówki i szalej! Polskie prawo tego od Ciebie oczekuje.
Tak, wiem, teraz posypią się morały, że najlepiej zawsze mieć 0,00. Znam to na pamięć :)
Nadrabiania blogowych zaległości ciąg dalszych, tym razem na tapetę idzie czwartek, 26 kwietnia.
Zaczęło się banalnie - przejażdżka przez Bemowo i Wolę, chyba o Śródmieście też zahaczyłem, nie pamiętam już dokładnie. 25 km zrobiłem łącznie przed pracą, o ile dobrze pamiętam. Dorzucam jedną fotkę, zrobioną na dalekiej Woli (ul. Jana Olbrachta). Nic szczególnego, takie obrazki widać w każdym większym polskim mieście. Ale to też jest element warszawskiej rzeczywistości, więc czemu miałbym nie wrzucić tutaj tej fotki? :)
Czasem banalny początek jest zwiastunem niebanalnego końca. Ale w przypadku mojego wczorajszego rowerowania... nic bardziej mylnego! Banalnie zacząłem i banalnie skończyłem. Przejechałem trochę kilometrów w czasie przerw w pracy, po robocie pokrążyłem trochę po mieście i zakończyłem bieg na Bielanach, tu robiąc najwięcej kilometrów. Ogólna liczba 61 km na koniec dnia, może być.
Czas uzupełnić blogowe relacje, tym razem "pod nóż" idzie środa, 25 kwietnia. No dobra, może z tym nożem przesadzam, bo wpis nie będzie ociekał krwią, będzie wręcz łagodnie.
Otóż obiecałem Rowerzystce, że pokażę na blogu trochę warszawskiej "zabytkowej substancji". No to lecimy. Pierwsze dwie fotki to Plac Teatralny, na drugim zdjęciu widać Teatr Wielki. Ja tam oczywiście prawie nie bywam, jako prosty chłopak wychowany między blokami z wielkiej płyty wolę stadion Legii :)
Jak widzicie pogoda w środę nas nie rozpieszczała, ale... do czasu. Bo parę godzin później...
To już Barbakan, Ciekawostką jest, że przejechałem rowerem z okolic skrzyżowania Emilii Plater i Świętokrzyskiej pod Barbakan w 5 minut - każdy, kto zna realia warszawskie, ten wie, że podobny czas podróży między tymi miejscami oferuje jedynie... helikopter. Samochodziarze i zbiorkomowcy mogą tylko pomarzyć :)
A na koniec dnia, jak już skończyłem wojaże (wyszło 60 km), to Bayern stłukł Real. Wkurzyłem się...
Parkujesz przed domem rower, przypinając go do słupa czy innego ogrodzenia, potem wyglądasz przez okno i widzisz, jak złośliwy sąsiad przebija Ci w rowerze dętkę. Mało przyjemne, prawda?
Wkurzasz się, to oczywiste. Idziesz do sąsiada, prosisz go (może nawet nieco wzburzonym głosem, bo trudno się nie zdenerwować), aby oddał pieniądze za dętkę i nigdy więcej takich numerów nie robił. Sąsiad zbywa Cię, wyśmiewa, każe spadać na bambus. Odchodzisz.
Potem widzisz, jak sąsiad zabiera z Twojego roweru siodełko razem ze sztycą. Znowu biegniesz do sąsiada, prosisz go o zwrot siodełka i oddanie pieniędzy za przebitą dętkę. Sąsiad odpowiada Ci, że to Twoja wina, bo jeździsz rowerem, a on rowerów nie lubi. Śmieje Ci się w twarz, coraz głośniej, siodełka i pieniędzy też oddać nie chce. W końcu nie wytrzymujesz nerwowo i w poczuciu totalnej bezsilności dajesz sąsiadowi za przeproszeniem w mordę. Cóż, działanie z Twojej strony na pewno niezbyt eleganckie, ale jednak uzasadnione okolicznościami.
I wtedy wkracza na scenę Obserwator i mówi do Ciebie:
Przebicie dętki i złośliwa kradzież siodełka były bez sensu. Ale spokojnie, Twój sąsiad jest naprawdę fajnym człowiekiem, a i tak okazało się na koniec, że przebijając Ci dętkę i kradnąc siodełko miał intuicję: dając mu w mordę, pokazałeś, jaki jesteś naprawdę.
Czyli ogólnie sąsiad dobrze zrobił, że zdewastował Twój rower. Czy zgadzasz się z taką logiką?
Ostrzeżenie Łukasza za flagę było dla mnie bez sensu. Ale - spokojnie, oprócz tej - Arkadoo podjął na pewno 1500 innych, poprawnych, dzięki którym forum pozwoliło Ci poznać setki fajnych ludzi na rowerach. A i tak okazało się na koniec, że miał intuicję: Łukasz pokazał jaki jest naprawdę.
Pisząc na blogu swoje krytyczne teksty, "pokazałem, jaki jestem naprawdę", więc w sumie to admini dobrze zrobili, że wcześniej próbowali mnie zgnoić. Trafia do Was ta niesamowicie żelazna logika?
Bo do mnie jakoś nie trafia. Ale może ja się nie znam.
A teraz rowerowanko. Nazbierało się tego aż 87 km. 29 km przed pracą, trochę w czasie przerw w pracy, ale najwięcej było po robocie. Najpierw sporo jeżdżę po Śródmieściu, Woli, Jelonkach, Bemowie, w końcu trafiam na Bielany. A stamtąd znowu na Bemowo i... znowu do centrum. Tym razem dotarłem na Nowy Świat, gdzie przy browarze i w towarzystwie oglądam mecze - najpierw Legia leje Ruch w Pucharze Polski, potem Chelsea zmaga się (skutecznie) z Barceloną. Do domu docieram więc całkiem późno, tuż przed snem :) Za to dobrym tempem, bo wiatr późnym wieczorem praktycznie ustał, a ulice były puściutkie.
Dzisiaj już znacznie mniej kilometrów zrobię, czas trochę odpocząć :)
Na sekundkę wrócę do spraw forumowych, bo nie mogłem się powstrzymać. Bo o to na forum podrozerowerowe.info znów nieoczekiwanie rozgorzała dyskusja na temat mojej osoby (co jest nawiasem mówiąc najlepszym dowodem na to, że tej sprawy nie da się tak po prostu zamieść pod dywan). I w tej dyskusji padła jedna bardzo ważna wypowiedź, wypowiedź można powiedzieć znamienna. A jej autorem jest Pan Moderator Borafu, który swojego czasu dał mi niesłusznie ostrzeżenie, od którego ta cała afera się zaczęła. Wypowiedź brzmi tak:
To moje zdanie. Nie muszę nikogo przekonać, że mam rację. Po prostu tak uważam i już.
On po prostu tak uważa. I na tym w zasadzie całą dyskusję można zamknąć, bo choćby ktoś przytoczył miliony argumentów, to nic to nie da, bo Pan Moderator tak uważa i już. On tak uważa. I nie musi nikogo przekonywać. Bo takie jest jego zdanie. Po prostu. I w razie potrzeby może liczyć na wsparcie, w ramach fałszywie pojmowanej solidarności inni admini zawsze go wesprą i będą używać argumentów jeszcze bardziej absurdalnych, niż sam Borafu. Bo Borafu w zasadzie argumentów używać nie musi, on tylko uważa i to mu wystarczy, ale innym adminom już nie wystarczy, oni dorobią do tego ideologię.
Czy jeszcze kogoś dziwi, że nie chcę przebywać na forum, na którym panują takie "zasady"?
Widzę też, że niektórych oburzyła moja szczerość, szczerość aż do bólu, zwłaszcza pewien cytat wklejony u mnie na blogu. Cóż, taki już jestem, że mówię to, co myślę. Nie cierpię hipokryzji, nie udaję, nie owijam w bawełnę. Być może niektórzy czuliby się lepiej, gdybym milczał, robił dobrą minę, stwarzał pozory. No sorry, ja tak nie umiem. Nie jestem mistrzem podchodów, zakulisowych gierek, fałszywych uśmiechów, zamiast tego wykładam kawę na ławę. Wiem, że wielu tego nie lubi. Wiem, że są tacy, którzy wolą sztuczny grymas na twarzy (mający udawać uśmiech), grę pozorów, udawane poczucie harmonii, ładu i stabilności. Cóż, ich prawo, każdy ma swoje preferencję, wszystkich nie zadowolę. Nawet nie mam zamiaru.
A teraz tematy rowerowe. Zaczęło się brzydko, deszczowo:
Potem było coraz jaśniej...
...a po południu to już tylko słonecznie.
Przed południem robię 29 km przed pracą (najwięcej na Woli i Ochocie), w czasie przerw w pracy kolejne 8 czy 9 km, po pracy turlam się najpierw na Zacisze (które dosyć dokładnie zwiedzam, objeżdżając miejscowe uliczki), dalej na Bródno i wreszcie przez Zieloną Białołękę, Nowodwory i Tarchomin docieram na Bielany. Na Bródnie ktoś ma dość polityki:
A Białołęka się cały czas rozbudowuje:
A bałagan w kadrze na tej ostatniej fotce to mam większy, niż bałagan przestrzenny na Białołęce :)
Pod koniec dnia dorzucam jeszcze jakieś kilometry na Bielanach. Bilans dnia: 82 km. Nieźle. Zadowolony jestem.
W sumie to dzień nie był rowerowo jakiś szczególny, z powodu tzw. spraw rodzinnych nie mogłem wyrwać się z miasta na cały dzień, pozostała podwarszawska przejażdżka i zaliczone nędzne 3 gminy, ale dobre i to.
Początek bez historii, udaję się z Bielan na stację Warszawa Powiśle, po drodze focę Plac Piłsudskiego i Nowy Świat.
Pusto jeszcze, bo było przed 9. porządni ludzie o tej porze w niedzielę dopiero wstają z łóżka :)
Ze stacji Powiślę jadę pociągiem do wsi Mrozy i ruszam na malutkie gminobranko, zaliczając owe Mrozy, Latowicz i Siennicę. Co ciekawe droga wcale nie jest płaska, jak to na Mazowszu bywa, czasem trzeba pomęczyć się trochę pod górę. Dodatkowo od Latowicza aż do Kołbieli jadę pod wiatr, ale staram się trzymać tempo powyżej 20 km/h nawet na podjazdach - trochę treningu siłowego nie zaszkodzi :)
Na drugim zdjęciu wieś gminna Siennica, akurat słońce zaszło.
Z Siennicy ruszam na Kołbiel, mijając po drodze prześliczne przystanki autobusowe :)
Ten ciemny punkt obok przystanku to śpiący pijaczek.
W Kołbieli dobijam do trasy, którą TIR-y objeżdżają Warszawę i tak sobie jadę dziarsko z ciężarówkami siedzącymi mi na karku. Potem skręcam na szosę lubelską i toczę się do Otwocka, miejscowy las obstawiony jest przez prostytutki, uśmiecham się do nich, a one odwzajemniają uśmiech. W końcu docieram do Otwocka w ramach "spraw rodzinnych". I trochę tam siedzę. Niestety.
A dalej to już nic ciekawego. Najpierw z Otwocka jadę do Międzylesia, tam łapię SKM-kę i teleportuję się na Powiśle (nie chciało mi się tej trasy pokonywać rowerem - nudna i monotonna), skąd docieram na Bielany mocno naokoło - przez Wolę, Jelonki, Bemowo.
Na koniec dnia robię jeszcze jakieś "kaemy" na Bielanach i zamykam dzień ogólnym bilansem 116 km. Nie jest źle, choć w niedzielę wolałbym dłuższą traskę.
Na początek zawiodę tych, którzy być może oczekiwali dalszego ciągu forumowej telenoweli. Nic z tego, obiecałem sobie i innym, że będzie EOT, no to EOT. Co prawda korci mnie, żeby w związku z ostatnimi zdarzeniami coś napisać, ale to już temat zamknięty, na zamieszkałą przez forumowych adminów Krainę Wygasłych Rozumów spuszczam zasłonę milczenia.
A więc będzie o wczorajszym rowerowaniu. Zaczęło się od tego, że... wcale nie chciało mi sie jeździć :) To znaczy dopiero po wyjściu na rower odkryłem, że mi się nie chce. Mimo to zrobiłem 38 km, ale zrobiłem je żółwim tempem, co i rusz przystając i cykając fotki Warszawy.
Najpierw Plac Trzech Krzyży:
Ta grupa ludzi po lewej stronie to osoby protestujące w związku ze zrobnieniem przez "wadzę" w wała TV Trwam w procesie przyznawania koncesji telewizyjnych. Nigdy tej telewizji nie oglądałem, ale prostest popieram, bo nie można tak po prostu i bezczelnie robić ludzi w konia. Jest w końcu ten pluralizm czy nie?
A to już Plac Piłsudskiego i budynek Metropolitan:
Dalej kawałek Placu Bankowego, róg Elektoralnej:
Ulica Stawki na Muranowie:
Wreszcie dojeżdżam do Arkadii, gdzie robię małe zakupy.
Na drugim zdjęciu zwrócicie uwagę na jeden z rowerów - ktoś sobie zrobił "sakwy" ze... spłuczek toaletowych :)
Potem wróciłem do domu, było jakieś drobne ciułanie "kaemów" (zakupy i takie tam), w końcu jadę na stadion Legii, aby świętować zwycięstwo nad Lechem. Niestety nasi kopacze nie stają na wysokości zadania i zamiast świętować zwycięstwo piję na smutno browara, aby opić porażkę. Takie jest życie kibica :)
Wracając do domu spotykam jeszcze żoliborskiego śpiocha. Może i on przeżywa porażkę?
Potem dłuuuga przerwa w rowerowaniu (mam coś ponad 70 km na liczniku) i dopiero późnym wieczorem po meczu Real-Barca (ufff, wygrał Real, dobre i to) robię ostatnią rundkę po Bielanach i Żoliborzu.
Uwaga: Osobnik politycznie niepoprawny :) Nie jestem Europejczykiem, jestem Polakiem ze wschodnią duszą. A poza tym podobno jestem toksyczny, podżegam do wojny, jestem chamem i pluję Litwinom do talerza - o czym można przeczytać na pewnym forum dyskusyjnym. Strzeżcie się zatem! :)