Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2013

Dystans całkowity:2070.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:66.77 km
Więcej statystyk

Czy jeździcie dla statystyk?

Czwartek, 31 stycznia 2013 · Komentarze(20)
Oto wczorajszy widoczek z ul.Marszałkowskiej:



Tak wygląda centrum Warszawy i tu niestety trzeba powiedzieć uczciwie: wstyd i kicha. Może jednak dla równowagi pofocę trochę "substancji zabytkowej" i powrzucam na bloga? Bo inaczej jeszcze ktoś pomyśli, że Warszawa jest równie piękna jak Czarnobyl :)

A teraz próbuję sobie przypomnieć, czy coś ciekawego wydarzyło się wczoraj podczas mojego rowerowania, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Szarość.

Dobra, miejmy już ten gniotowaty wpis za sobą. Jutrzejszy będzie ciekawszy, będzie zawierał krótki poradnik dla tych, których interesuje jazda dla statystyk. Bo wielu interesuje, choć nie każdy to otwarcie przyzna :)

I to chyba tyle. A teraz pytanie: jeździcie czasem dla statystyk czy macie na to jak to się mówi wywalone? Przyznawać się! :)

Wzgórze Złamanych Serc

Środa, 30 stycznia 2013 · Komentarze(10)
Już czwarty raz próbował się z nią umówić. Zakochał się, no po prostu na zabój. Wciąż wierzył, że coś z tego będzie. Umówieni byli wcześniej już trzykrotnie, lecz dziewczynie za każdym razem coś się "nagle" przypomniało. Wkurzał się, ale co mógł zrobić? Powoli docierało do niego, że panna ma go gdzieś, ale bronił się przed tą myślą, bronił uparcie. Za czwartym razem umówili się tutaj, przy Białym Wzgórzu. Czekał cierpliwie. Tyle miał jej do powiedzenia, do pokazania... I nagle dźwięk SMS-a. Brutalny, wyrywający z miłosnego letargu. Treść nie pozostawiała wątpliwości - znów ze spotkania nici, bo coś tam, coś tam. Wkurzył się, ale w końcu zrozumiał, że z tej nieświeżej mąki chleba nie będzie, że trzeba sprawę olać i zapomnieć. Ujął się honorem, już nigdy się do niej nie odezwał. Miłość powoli wyparowała, zamiast niej buzowała złość, która z czasem przerodziła w doskonałą obojętność. Już nigdy mieli się nie zobaczyć.

albo tak:

Strasznie cieszyła się na ten wieczór. Nie miała pewności, że przyjdzie, bo już nie raz ją wystawił, ale żyła nadzieją. Zależało jej, zależało bardzo, świata poza nim nie widziała. On niestety widział. Już od jakiegoś czasu nie było tak jak dawniej, przestało mu zależeć. Ale powiedział, że przyjdzie, że będzie czekał na nią pod Białym Wzgórzem, albo niech ona poczeka na niego, jeśli on się spóźni. Tak na odczepnego powiedział. Dziewczyna podskórnie przeczuwała najgorsze, przed spotkaniem pisała mu błagalne SMS-y. "Gdzie jest ten Miś, który tak bardzo chciał pojechać ze mną w góry, który chodził ze mną do kina, który tak lubił dawać buziaki i któremu naprawdę bardzo zależało...", "Naprawdę nie wyobrażam sobie być dzisiaj sama, zrozum...". Rozumiał, ale nie miał ochoty przyjść. Nie przyszedł. A ona czekała na niego, tu przy Białym Wzgórzu. Nie przychodził, zadzwoniła, odezwała się poczta głosowa. Wyłączył komórkę. Dziewczyna wróciła do domu, poczuła się niepotrzebna i niekochana. Przytuliła się do poduszki, płakała...

A oto i Białe Wzgórze, na Żoliborzu przy ul.Elbląskiej, tytułowe Wzgórze Złamanych Serc:



Wzgórze niedługo się rozpłynie i nikt nie będzie o nim pamiętał, a ja się przebranżowię i będę pisał scenariusze do argentyńskich telenoweli. Bo telenowele podobno mają przyszłość.

Bo o czym mam pisać? O tym, że deszcz mnie zmoczył, że samochody ochlapały mnie wodą z kałuż? Że nie wyrobiłem "normy" i zamiast 50 km zrobiłem 37?

Eee, nudy, przerzucę się na telenowele :)

Banalne widoki, niebanalne wrażenia

Wtorek, 29 stycznia 2013 · Komentarze(18)
Na wstępie pragnę wyrazić zdziwienie, jak w ogóle można nie lubić mrozów. Na mrozie wszystko jest proste - człowiek ubiera się ciepło i jedzie. Czasem coś białego napada z nieba i trzeba trochę potoczyć się w brei, ale tragedii nie ma. A teraz? Woda kapie z nieba, woda cieknie z rozpuszczających się śnieżnych zasp, woda jest wszędzie, zalewa ulice i ubranie hektolitrami. Czy naprawdę jest to lepsze od mrozów?

No to teraz o niebanalnych wrażeniach. Wszyscy wiemy, że jeśli wszędobylska woda zetknie się ze zmarzniętą powierzchnią, to tworzy się idealna warstwa poślizgowa. No i na takiej powierzchni 2 razy wczoraj glebnąłem, ale nie rowerem, tylko pieszo. Bo z jazdą rowerem sprawa jest prosta - trzeba bezwzględnie trzymać się jezdni i powinno być dobrze, tony soli zrobiły swoje. Ale czasem trzeba do tej jezdni dojść i te parę metrów od mojego domu do jezdni okazało się krytyczne - idąc pieszo chodnikiem z "kostki downa" i prowadząc rower (prowadząc obok siebie, a nie kierując nim) zaliczyłem na odcinku kilku metrów dwa upadki, w tym jeden bolesny na tyłek. Super! I naprawdę ktoś śmie uważać, że to jest lepsze od mrozów? Eee, nie wierzę :)

A pisałem w poprzednim wpisie o braku przeżyć i wrażeń - no to mam za swoje!

A teraz banalne widoki. Najpierw ulica Kasprzaka na Woli...



...a potem Grzybowska w okolicy Muzeum Powstania Warszawskiego (też na Woli):



Wiem, że te fotki nikogo nie zachęcą do odwiedzenia Warszawy, ale nie o to mi chodzi, nie robię w turystyce. To jest rzeczywistość, proszę ja Was. A rzeczywistość skrzeczy.

Też słyszycie to skrzeczenie? Czujecie je, prawda? Wiedziałem, że tak! :)

No właśnie, banał

Poniedziałek, 28 stycznia 2013 · Komentarze(21)
Tak to już jest. Chcemy przeżywać niesamowite historie i chcemy o niesamowitych historiach czytać, chcemy o nich rozmawiać a najlepiej opowiadać. A co mamy, z czym się stykamy? No cóż, czasem uda nam się przeżyć samemu coś niesamowitego lub chociaż poczytać o przygodach cudzych, ale co nas otacza na co dzień? No właśnie, banał.

Chcemy oglądać niesamowite miejsca (czasem na fotografii, choć najlepiej na żywo), chcemy napieścić nasze zmysły oszałamiającym pięknem lub wręcz przeciwnie - hołdując zupełnie odmiennym upodobaniom, chcemy ujrzeć brzydotę tak brzydką, że aż trudno o tym pisać. A co widzimy najczęściej? No właśnie, banał.

Ja czasem zrobię jakiś dłuższy dystans, przeżyję ciekawe przygody na trasie lub pyknę 180 km na mrozie, ale to wszystko jest od święta. Bo co mam do zaoferowania na co dzień? No właśnie, banał.

Wczorajszy mój dzień pod względem rowerowym był tak doskonale banalny, że już bardziej banalny być nie mógł. Zrobiłem swoją banalną "normę" (a nawet lekko ją przekroczyłem, bo "norma" to 50 km), przejeżdżałem kolejne banalne ulice, w końcu w banalnym miejscu (ul.Smocza) zrobiłem banalną fotkę:



Wiecie co? Chyba zostanę mistrzem banału - w zalewie banalnych przeżyć i odczuć czuję się jak ryba w wodzie, fascynuje mnie typowość, powtarzalność i nijakość - nijakość miejsc, przeżyć i wrażeń.

A czemu o tym piszę? Bo gdzieś tam podskórnie jednak chcę, aby chociaż ten blog nie był tak do końca banalny. I dlatego banalne trasy i przeżycia staram się codziennie opakować w jakieś nietypowe opakowanie. Co piszą w sieci o opakowaniach?

[...] Atrakcyjne opakowanie pozwoli na zwiększenie sprzedaży miodu w małych i dużych pasiekach.
Na opakowaniu podane są najważniejsze informacje dotyczące krystalizacji miodu, spożycia, dawkowania oraz przechowywania miodu. [...]

[...] Opakowanie jest ważne z kilku powodów, przede wszystkim jest wyznacznikiem wymogów higienicznych przy produkcji produktów: spożywczych (mleka, masła, jogurty) przemysłowych (płyny do czyszczenia, proszki) kosmetycznych (kremy, dezodoranty, perfumy) budowlanych (farby, lakiery, kleje) wydłużanie okresu przydatności do spożycia oraz wielu innych.[...]

[...] Dziś napiszę wam o najzwyklejszym kremie do rąk (Kamill, 125 ml, ok. 10 zł), który szybko stał się moim ulubieńcem. Kluczowe okazało się tu opakowanie - małe, zgrabne, z pompką. Stanęło na mojej toaletce i po jakimś czasie okazało się, że produktu szybko ubywa. Wcześniej w tym samym miejscu stał inny krem, jednak zwykle nie chciało mi się po niego sięgać, odkręcać, zakręcać... często smarowałam więc dłonie tylko przed pójściem spać. [...]

[...] Patrick Cairns, CEO w Kallo tak opisuje nowe projekty: „Opakowania są niesamowicie ważne w dzisiejszych czasach, a w kwestii tego jak wygląda kupowany produkt konsumenci są bardziej wymagający niż kiedykolwiek. Nowy dizajn wyróżni Kallo na zatłoczonych półkach supermarketów, jednocześnie dając klientom stylowe produkty, które z dumą postawią w swoich kuchniach”. [...]


No sami widzicie, to opakowanie to jednak cholernie ważna sprawa. Dlatego swój banał pakuję codziennie, z mozołem i na okrągło.

Ale banał to jednak banał i już :)

Mężczyzna musi zarabiać :)

Niedziela, 27 stycznia 2013 · Komentarze(22)
Ostatnio trochę się nie przykładam do blogowych notek, pochłonęły mnie sprawy zawodowe. No wiecie, mężczyzna musi zarabiać, jak to przekonywał niejaki Marek Kondrat :) Czasu na rowerowanie starcza, ale notki piszę w ostatnim czasie totalnie na spontana, bez większych przemyśleń. Jak się trafi jakieś ciekawe wydarzenie, to je opiszę, a jak się nie trafi, to kaszanka, muszę improwizować.

A wczoraj? Dzień w sumie bez historii, więc poimprowizujmy. Najpierw Wisła, widziana z Mostu Północnego:



Nie, nie skakałem do Wisły, zamiast tego udałem się z Bielan na Tarchomin, a potem na Żerań:



Żerań jest boski, mamy tam m.in. hipermarket, elektrociepłownię, wielki węzeł drogowy oraz upadłą fabrykę samochodów. Warszawy stamtąd zjeżdżały, "Duże Fiaty", Polonezy, Matizy... A teraz bryndza i nyndza. Ale na fotkę słynne FSO się nie zapałało, będzie innym razem.

Dalej? Cóż dalej, krążyłem sobie po Warszawie jak dziki osioł, wciąż zmieniając kierunki. A to wróciłem na Bielany i sfociłem bloki Chomiczówki...



...a to zajrzałem do centrum...



...a potem... Znowu na Bielany! Krążyłem i krążyłem, aby dobić do 60 km, nie chciałem zwiedzić żadnego konkretnego miejsca, liczył się dystans - coś jak u trenażerowców, ale ja przynajmniej rowerem śmigałem i dystans przejechałem a nie przekręciłem :)

A wiecie, dlaczego muszę zarabiać? Zbieram na trenażer!

PS. Żartowałem oczywiście :)

Patelnię mam rozgrzaną, trzymam chlebuś w ręce

Sobota, 26 stycznia 2013 · Komentarze(7)
Zasiadłem do pisania tej notki, zastanawiam się o czym pisać, a w tle w TV leci jakiś program kulinarny i słyszę "Bla bla bla, patelnię trzymam rozgrzaną, bla bla bla, bla bla, trzymam chlebuś w ręce, bla bla bla bla". I mnie olśniło - przecież to się nadaje na tytuł notki! Cóż, mam słabość do głupich tytułów, ten będzie kolejny :)

Ale ja nie o patelni chciałem, tylko o rowerowaniu. Tym razem zamiast długiej wycieczki w odległe tereny było zwykłe kręcenie po Warszawie, odbębniłem swoją "normę", a potem już tylko "urodzinniałem się" na rodzinnej kolacji, trzymając m.in. chlebuś w ręce, a potem w ustach. Patelni nie trzymałem, już zwłaszcza rozgrzanej. Rowerowo było skromnie, mroziło trochę, ale mi to nie przeszkadza, mrozoodporny jestem.

Tak wyglądały ok. 10 Bielany (ul.Żeromskiego)...



...a tak po 12 Powązki:



Znaczy się wyszło słońce i później świeciło twardo przez kilka godzin. Wreszcie!

Na koniec Chomiczówka (osiedle w pobliżu mojego domu) przed zachodem słońca:



Podsumowując: Dzień jak dzień, jeden z tych nijakich dni, z których składa się większość naszego żywota. Ale wiecie co? Jakbym miał złapać gumę lub zaryć w asfalt po trafieniu przez jadący samochód, to już wolę takie właśnie nijakie dni. Szaro, ale bezpiecznie, ot co.

Dobra, kończę przynudzać, idę coś zjeść. Może rozgrzeję chlebuś na patelni? :)

Zdjęcie fatalniej jakości

Piątek, 25 stycznia 2013 · Komentarze(7)
To zdjęcie, co je tu niżej widzicie (zrobione przy ul.Chałubińskiego)...



...jest fatalnej jakości. Nie ma się co oszukiwać, kiepskie jest i już. Wszystkie zdjęcia, które publikuję na tym blogasku, robię komórką, więc jakością to one z zasady nie grzeszą, ale to jest wyjątkowo nieudane, jakieś takie rozmemłane, jakby je ktoś brudną ścierką przetarł. Tak się na nie gapię i zastanawiam się, czy to mgła była taka, czy też miałem po prostu obiektyw zaparowany czy w jakiś inny sposób uświniony. Mgły sobie nie przypominam, więc jednak to drugie. Ale wstyd...

Dobra, trudno, wrzuciłem na bloga, bo i tak nic innego z wczoraj nie mam.

A poza tym dzień w zasadzie bez historii, przynajmniej nic mi się na tę chwilę nie przypomina. Pod koniec pracy osiągnąłem że tak powiem malutki sukces zawodowy (nie, nie podwyżka i awans, ale dodatkowa kasa może będzie), więc jak wyszedłem z roboty, to jeździłem jak nakręcony i nawet nie zauważyłem, kiedy dorzuciłem 20 km do swojej kolekcji.

Oby więcej takich dni i mniej rozmemłanych zdjęć! :)

A ten obiektywik to jednak częściej muszę przecierać, ot co.

Jeździjmy na zdrowie!

Czwartek, 24 stycznia 2013 · Komentarze(13)
Cóż, znów była breja. Wiem, że przynudzam już z tą breją, ale co ja mam zrobić, skoro breja cały czas jest? Przed południem co prawda było jeszcze tak (na zdjęciu perspektywa ulicy Zgoda, róg Chmielnej):



ale po południu (na zdjęciu ulica Okopowa) już tak:



O ścieżkach rowerowych pisać nie ma co, bo leżą sobie przysypane grubą warstwą puchu, więc je brzydko mówiąc olałem i nawet już prawie zapomniałem o ich istnieniu. Jeżdżę jezdnią i tyle. Jeśli ktoś chce efektywnie jeździć zimą po Warszawie rowerem, nie ma tak naprawdę wyboru - tylko jezdnia. Czasem jakiś spaliniarz zatrąbi i coś tam pokaże łapą (konkretnie śnieżne pole, pod którym zalega sobie DDR), ale generalnie jest to temat do zignorowania. "Dla higieny" można spaliniarzowi pokazać tzw. fucka, ale ogólnie nie ma się co za bardzo przejmować, jeździjmy swoje :)

Poza tym jeździło się nawet fajnie. Wieczorem służby drogowe jakoś sobie z breją poradziły (nie na każdej ulicy, ale na większości), wiatr nie dokuczał, można było śmigać, pod koniec dnia wypite piwo krążyło w moich żyłach, fajnie rozgrzewając i motywując do kręcenia.

A zatem jeździjmy na zdrowie! :)

Prawie ziemię przejechałem

Środa, 23 stycznia 2013 · Komentarze(12)
Ile ten cały równik liczy? 40 tys. km? No to do przejechania rowerem symbolicznej ziemi (licząc od początku mojej obecności na BS-ie) został mi niecały tysiąc.

Nie, nie chwalę się tu swoim osiągnięciem, chciałem natomiast pochwalić swój rower. Traktowałem go brutalnie, smarowałem od wielkiego dzwonu, zmuszałem do jazdy w deszcze, śniegi i mrozy, nie czyściłem go praktycznie nigdy (umorusany jest jak przysłowiowa święta ziemia) a on wciąż jeździ. To i owo trzeba było czasem oczywiście wymienić, ale generalnie nie było tego dużo, serwisy odwiedzam rzadko, po prostu każdego siadam i jadę. Bądź dalej tak twardy, mój rowerze! :)

I to tyle peanów na cześć roweru, na koniec fotka z Muranowa (ul.Zamenhofa, tego od języka esperanto):



Romantycznie, co nie?

PS. Ostatnio często zamieszczałem tu wpisy kontrowersyjne (przynajmniej dla niektórych), ten wpis jest łagodny, może bezbarwny nawet. No cóż, ciągłe poruszanie tematów kontrowersyjnych jest jak utrzymywanie członka w stanie ciągłej erekcji - na pierwszy rzut oka wydaje się to atrakcyjne, ale z czasem może się to okazać niewygodnie i bolesne :)

Odsapnijmy trochę zatem, na szczyty zawsze zdążymy wrócić.

Lidl to zupełnie inna firma, niż... Lidl

Wtorek, 22 stycznia 2013 · Komentarze(30)
Miało być dziś o spaliniarzu, co to mnie wczoraj z drogi spychał, a tymczasem będzie o Lidlu. Bo mnie w Lidlu wkurzyli.

Dobra, najpierw szybko z tym spaliniarzem, tak w skrócie, już bez szczegółowych opisów. Otóż człowiek, który spychał mnie z jezdni, miał z tyłu naklejoną rybę, znak wiary chrześcijańskiej. Moim zdaniem afiszowanie się ze swoimi poglądami jest rzeczą wręcz wskazaną i w tym kontekście fajnie, że ktoś się afiszował ze swoją wiarą, ale na przyszłość bardzo bym prosił, aby swoje chrześcijaństwo okazywać nie tylko naklejką na karoserii, ale także (a raczej przede wszystkim) swoim zachowaniem na drodze. Czy spychanie kogoś z jezdni to postępowanie chrześcijańskie? Ja mam wątpliwości.

No to teraz Lidl. W mojej okolicy Lidle są dwa, na Kasprowicza i przy Conrada. Jeśli już jadę do Lidla, to wybieram tego na Kasprowicza, bo mam bliżej. I w tym Lidlu na Kasprowicza czasem oprócz innych produktów kupuję wino - wykładam towar na taśmę, wino kładę wraz z innymi zakupami, płacę, wrzucam towary do siatki, wychodzę. Wczoraj jednak pojechałem do Lidla na Conrada, bo akurat miałem po drodze.

Miałem akurat ochotę na kolację przy winie, no to kupuję. Jakieś mięso, jakieś sery, coś tam jeszcze i wino właśnie. Wykładam towar na taśmę, a kasjerka do mnie "Ale za wino to pan musi zapłacić w kasie alkoholowej! Tu nie nabiję, przez kasę mi nie przejdzie". Pytam ją, czy mogę w tej innej kasie zapłacić za całe zakupy, bo już chciałem pojednawczo zabrać cały towar, przenieść i zapłacić gdzie indziej. Ale nie, za wino w jednej kasie, za resztę w drugiej. Czyli stanie w dwóch kolejkach i dwa razy więcej biegania z towarem jak dureń. Za zakupy oczywiście podziękowałem i pojechałem do Leclerca, ale zanim to nastąpiło, mówię "Ale przecież w Lidlu na Kasprowicza płacę za alkohol i inne produkty w tej samej kasie i jest OK", na co słyszę... "Ale tam jest inna firma!".

No wkurzyłem się. Jaka tam jest do k...y nędzy inna firma? Biedronka?! A może Carrefour?! Nie do jasnej cholery, tam jest Lidl! Hala nawet taka sama i rozkład produktów na półkach też taki sam, bliźniaki jednojajowe normalnie. Ale nie, "inna firma".

OK, jakieś tam wykształcenie mam i ja akurat orientuję się, że w ramach sieci mogą istnieć różni franczyzobiorcy (trudne słowo) i pewnie o to chodziło z tą "inną firmą". Ale co może sobie pomyśleć przeciętny konsument, który takiej wiedzy nie posiada? A może przed zrobieniem zakupów w markecie konsumenci powinni poznać zasady tworzenia i funkcjonowania sieci handlowych?

A centrala Lidla mogłaby jednak zadbać o to, aby placówkach prowadzonych przez różnych franczyzobiorców obowiązywały jednolite standardy nie tylko w kwestii dostępnych towarów i układu półek sklepowych, ale także w aspekcie obowiązujących w sklepie zasad. Pozwoli to uniknąć wielu nieporozumień i rozczarowań, gdyż placówki sieciowe powinny być dla klienta przewidywalne. Bo do placówek sieciowych klienta przyciąga nie tyle cena czy określony poziom usług, co przewidywalność właśnie. Idziemy do placówki określonej sieci, bo przewidywalne są ceny, zasady i poziom usług. Czyli przewidywalność najpierw - nasze oczekiwania co do cen, usług i zasad właśnie z przewidywalności wynikają. A tu się okazuje, że Lidl jest częściowo nieprzewidywalny.

No dobra, popsioczyłem sobie na Lidla, wystarczy :)

Na koniec fotka z ul.Anielewicza, Mordechaja zresztą:



Przed wojną była tu dzielnica żydowska, podczas wojny Niemcy zrównali całą okolicę z ziemią, a po wojnie komuniści walnęli bloki. I tak sobie pojeździły oba totalitaryzmy po Warszawie jak po łysej kobyle...

Taki lajf.