Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:2575.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:91.96 km
Więcej statystyk

Dożynanie maja

Czwartek, 31 maja 2012 · Komentarze(0)
Na zakończenie maja wykrzesałem z siebie całe 71 km. Miejsce w TOP10 zabezpieczone :)

A łatwo nie było, miałem w maju aż 7 dni "nierowerowych" tj. takich, w których z uwagi na różne życiowe okoliczności albo nie jeździłem rowerem w ogóle albo robiłem jakieś króciutkie przebiegi. Konkurencja też była niezwykle silna. Jakoś dałem radę, w ostatnie dni raczej dopełzałem niż dojeżdżałem (upał też swoje robił). Grunt, że na koniec miesiąca cyferki się zgadzają :)

PS. Ponieważ już dawno nie plułem nikomu do talerza, a akurat zbliża się Euro, które współorganizujemy wraz z Ukrainą, to nadarza się świetna okazja, aby zamieścić na blogu wpis o charakterze antyukraińskim :) Co też nastąpi jutro. Cierpliwości zatem!

Praga (warszawska a nie czeska)

Środa, 30 maja 2012 · Komentarze(7)
Rowerowa środa była dziwnie spokojna, nie obfitowała w żadne ciekawe wydarzenia. Nie miałem scysji z autobusiarzem ani ze spaliniarzem, pod koła nie rzucił mi się tuptuś. Nudy jednym słowem :)

Wrzucam fotkę z Pragi:



Z perspektywy wielu mieszkańców Warszawy lewobrzeżnej, pędzących swój żywot pomiędzy garażem podziemnym swojego "apartamentowca" (czyli mówiąc po polsku bloku), biurowcem klasy jakiejś tam i galerią handlową (nie mylić z galerią sztuki) Praga odbierane jest jako miejsce niebezpieczne, brzydkie i złe. Tymczasem to miejsce ma duszę, tylko trzeba chcieć Pragę poznać. To tutaj na widok aparatu fotograficznego (kiedyś sporo biegałem z aparatem po Warszawie, choć talentu do zdjęć specjalnie nie miałem) miejscowi potrafią zagadnąć i opowiedzieć ciekawą historię mijanych kamienic. Co innego, gdy trafimy pomiędzy strzeżone getta na jakimś Tarchominie, tam mieszkańcy na widok aparatu potrafią jedynie wygrażać zza płotu i straszyć policją (bo wiadomo, że gość z aparatem to terrorysta lub co najmniej rabuś szykujący się do skoku).

Praga jest fajna, ot co :)

Niezrównoważony autobusiarz

Wtorek, 29 maja 2012 · Komentarze(21)
Wczoraj miałem wątpliwą przyjemność trafić na niezrównoważonego psychicznie kierowcę autobusu miejskiego (linia 114, nr boczny A 233, nr rej. WR 85233).

Jadę sobie z Bródna na Bielany Trasą Toruńską, przede mną szybkim tempem jedzie inny rowerzysta (wcześniej mnie wyprzedził). W pewnej chwili podjeżdża do niego autobus i zaczyna go wyprzedzać. To nic, że za chwilę ma przystanek i wyprzedzić nie zdąży. Żaden problem, autobusiarz po prostu spycha rowerzystę do zatoki przystankowej, prawie go potrącając. Rowerzysta cudem unika zderzenia, jakoś się mieści między autobusem i krawężnikiem, jedzie dalej.

Wtedy podjeżdżam ja, więc pan kierowca postanawia wyżyć się na mnie. Wychyla się przez szybę i coś mi zaczyna wygrażać, próbuje też dowodzić, że w tym miejscu nie można jeździć rowerem, bo jest to "trasa szybkiego ruchu", co jest bzdurą kompletną, bo zakazu ruchu rowerów tam nie ma, a kodeks drogowy nie zna pojęcia trasy szybkiego ruchu. Trochę się kłócimy, jadę dalej. Pan kierowca nie daje jednak za wygraną i przy wyprzedzaniu mnie przydusza mnie autobusem prawie do barierki, zmuszając do ostrego hamowania.

Cóż, poczekałem na niego na Bielanach (dotarłem szybciej, bo najkrótszą trasą, autobus jechał naokoło), podjeżdża autobus, robię mu zdjęcie celem uwiecznienia numeru bocznego i rejestracyjnego. Kierowca wyskakuje z kabiny, oczywiście się odgraża, ale kiedy stajemy twarzą w twarz, szacuje swoje siły bardziej realnie i zapał do konfrontacji mu mija. Krzyczy tylko, że "spotkamy się w sądzie", na co ja, że bardzo chętnie.

I teraz pytanie do Was - czy warto niebezpieczne manewry kierowcy zgłaszać na policję? Czy macie jakąś praktykę w takich przypadkach? Czy moje zeznania wystarczą? No bo "twardych dowodów" w postaci jakichś nagrań nie mam. Czy jest szansa, że gość zostanie ukarany czy też raczej zostanę zesłany przez mundurowych na bambus?

A tak poza tym, to przejechałem wczoraj 75 km po Warszawie i załapałem się nawet na deszcz, który przeczekałem pod bielańskim drzewem :)

A, jeszcze jedno. Zapadła się jezdnia pod jedną z ulic w Warszawie, wskutek czego fragment miasta choć na chwilę został uwolniony od smrodu i hałasu:



Nie mogłyby się te jezdnie zapadać częściej? :)

No to wjechałem w tuptsia :)

Poniedziałek, 28 maja 2012 · Komentarze(6)
No to wjechałem wczoraj w tuptusia. Jadę sobie przez Bemowo ulicą Powstańców Śląskich, mam zielone światło, wjeżdżam na skrzyżowanie, przejeżdżam, gdy nagle na pasy za skrzyżowaniem dziarsko wkracza tuptuś. Prosto pod mój rower.

Cóż, dałem ostro po hamulcach, więc się nie wywaliłem, tylko nadgarstki mocno mnie bolą, bo przyjęły impet uderzenia. Rower ogólnie cały (trzeba było tylko prostować kierownicę), tuptuś też. Twierdził, że ma zielone. Być może miał rację. Światła są tak zestrojone, że tylko pędzący samochód ma szansę opuścić skrzyżowanie, zanim na pasy wejdą piesi. Rowerzysta jadący ok. 20 km/h ma już gorzej - wjazd na zielonym świetle nie jest gwarancją bezpiecznego przejazdu.

Kłótni żadnej nie było, rozstaliśmy się z tuptusiem w zgodzie. Bo w sumie nikt nie zawinił, on miał zielone przy wejściu na pasy, ja też wjechałem na skrzyżowanie prawidłowo na zielonym. No owszem, tuptuś się nie obejrzał przed wejściem na pasy, ale tuptusie już tak mają, trudno mieć pretensje. To tak, jakby mieć pretensje do wody, że jest mokra.

Poza tym wymęczyłem wczoraj 103 km, wydusiłem, wyszarpałem. Nie dojechałem do setki, ja do setki dopełzłem.

Czas chyba solidnie odpocząć :)

Niedzielne ciułanie czyli szału nie było

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(5)
W niedzielę szału nie było. Nie było zamiejskich eskapad, lecz mozolne ciułanie kilometrów przez cały dzień, wszystko po Warszawie i to po mojej bliższej okolicy. Wyszło 83 km pod koniec dnia.

Zacząłem od 20-kilometrowej wycieczki, szkło ciężko i leniwie. Potem było lepiej, a pod koniec dnia, gdy powiało chłodem, już całkiem fajnie. Ogólnie dzień bez historii.

PS. Ktoś wie, o co biega z tymi Zielonymi Świątkami? Czy to rzeczywiście takie ważne święto, że aż wszystkie sklepy musieli zamknąć czy tylko jakieś gusła i zabobony? Serio pytam, bo się nie znam. Obchodzi ktoś to święto w ogóle? :)

Tour de Lublin

Sobota, 26 maja 2012 · Komentarze(10)
Kategoria Ponad 117 km
Sobotni poranek był bolesny - musiałem wstać o 5:15, spałem ok. 5 godzin, poprzedniego dnia śmignąłem 173 km. Jakoś dałem radę, ogarnąłem się, wskoczyłem na rower i pomknąłem dziarsko na Dworzec Zachodni, aby zdążyć na pociąg do Warki. Zdążyłem.

W Warce byłem umówiony z Bikerem1990, mieliśmy w planach jazdę na południe. Początkowo zakładaliśmy podróż w Góry Świętokrzyskie, ale zmodyfikowaliśmy plany i ruszyliśmy na Lublin trasą przez Kozienice i Dęblin.

Jechało się przyjemnie, słońce nie grzało za mocno, wiatr raczej pomagał. Gdzieś za Kozienicami musieliśmy jednak ustąpić miejsca całej armii blaszaków...



W końcu przekraczamy Wisłę i przez Dęblin docieramy do Puław. Tam okazuje się, że Biker1990 musi być wcześniej w domu, więc jedziemy na dworzec, tam się żegnamy i już samotnie jadę na Lublin. Zastanawiałem się nad trasą przez Kazimierz i Nałęczów, ale ostatecznie wybrałem drogę główną:



Mało przyjemna, ale zgarnąłem gminy leżące po drodze i już mam to odfajkowane, na Kazimierz przyjdzie czas.

Przed Lublinem załapuję się na deszcz (na szczęście niezbyt intensywny), pojawiają się też pagórki (wcześniej praktycznie cały czas było płasko). W końcu...



Robię karnie zdjęcie z rowerem, aby potem nikt nie pisał "gdzie jest rower" :)

W Lublinie zaliczam zjazdy i podjazdy, w końcu wtaczam się do centrum. Na początku szału nie ma...



...potem jednak jest już pięknie.





Posiliwszy się, krążę jeszcze godzinę po Lublinie, przejeżdżając m.in. przez dzielnicę o nazwie... Dziesiąta. Trzeciej, Ósmej czy Jedenastej nie widziałem, tylko ta Dziesiąta pojawiła się nie wiadomo z jakiej paki.

W końcu docieram na dworzec (ładny i zadbany), wsiadam do pociągu, wypijam kupionego w przydworcowym sklepie browarka i idę spać :) Warunki snu komfortowe, mam cały przedział dla siebie, tylko na stacjach się budzę (a raczej jestem budzony komunikatami o zbliżaniu się do stacji) i pilnuję, czy nikt mi roweru nie wynosi :)

Wysiadam na Dworcu Wschodnim...



...zwiedzam przyległe tereny Pragi...



...po czym robię jeszcze sporo kilometrów po Warszawie, po wyjściu z pociągu zrobiłem ich 40, coby do 200 km dokręcić :) Nawet lekko więcej wyszło, konkretnie 203.

I już, wystarczy tego dobrego :)

Na koniec mapka:

Tour de Rawa & Skierniewice

Piątek, 25 maja 2012 · Komentarze(7)
Kategoria Ponad 117 km
No wreszcie sobie porządnie pojeździłem!

W piątek rano wyruszam z Bielan i przebiwszy się przez Warszawę śmigam "siódemką" (czyli szosą na Kraków) w stronę Tarczyna, jadąc w towarzystwie sporej liczby samochodów. Jedzie się fajnie, wiatr w plecy. Za Tarczynem odbijam na drogi lokalne i tu jest naprawdę przyjemnie - wokół lasy i sady, ruch samochodów znikomy. Czasem trafiają się nawet jakieś stare Maluchy. Tylko asfalt mógłby być lepszy :) Zaliczając po drodze gminy Pniewy i Błędów (powiat grójecki), osiągam w końcu woj.łódzkie.



Dalej mknę przez zapyziałe miasteczko Biała Rawska (zdjęć nie robię, bo jestem w niezłym gazie i nie chcę przerywać jazdy) i szybko docieram do Rawy Mazowieckiej. Nie wjeżdżam jednak do samego centrum miasta, bo droga prowadzi mnie nieco bokiem. Zwiedzać Rawy nie ma co, bo sprawdzenie przez internet rozkładu jazdy pociągów na trasie Skierniewice-Warszawa nie pozostawia złudzeń - albo mocniej nacisnę na pedały, albo spędzę dodatkową godzinę w Skierniewicach.

Problem jest taki, że muszę trzymać dobre tempo, jadąc pod wiatr i pokonując liczne pagórki. Daję jednak radę, w Skierniewicach mam kilka minut zapasu, więc mogę zrobić dwie pamiątkowe foty:





Już to kiedyś pisałem, ale powtórzę - całkiem ładne miasto z tych Skierniewic. A dworzec odpicowany jest nie tylko z zewnątrz, w środku równiez. Brawo Skierniewice!

Bilet kupują już u kanara, bo pociąg za chwilę odjeżdża, a w kasie kolejka, teleportuję się do Ursusa, a stamtąd rowerem na Bielany. I to tyle przejażdżki, całkiem fajnej moim zdaniem.

Wieczorem, załatwiając różne sprawy i jeżdżąc też trochę dla przyjemności, robię jeszcze 33 km. I tak wyszło łącznie 173 km tego dnia. Nieźle, zadowolony jestem.

Na koniec mapka eskapady do Skierniewic:

32

Czwartek, 24 maja 2012 · Komentarze(0)
Czwartek to tylko 32 km - 20 km rano i 12 km wieczorem. Reszta dnia to pogrzeb i stypa. Nie, nie w przenośni, całkiem na serio.

Tak bywa...

Przepraszam Was za to, że zaniedbuję bloga

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(0)
Przepraszam Was za to, że zaniedbuję tego bloga. Przepraszam, że aktualizuję go z dużym opóźnieniem, że produkuję mnóstwo nudnych wpisów, że rzadko do Was zagladam, nie odpisuję na wiadomości i komentarze... Prawda jest taka, że sporo spraw zwaliło mi się ostatnio na głowę i ten czas, który mam, poświęcam trzem rzeczom: swoim bliskim, pracy i jeździe rowerem. Na resztę czasu niestety dramatycznie brakuje :(

Niedługo to się skończy i wszystko wróci do normy. Aby do czerwca!

Co do środy, to wykręciłem 108 km po Warszawie, z czego w zasadzie jedynie 28 ostatnich było całkiem przyjemne, bo była to wieczorna przejażdżka i zrobiło się chłodniej. Cała reszta to mordęga w upale, wiatr też dawał się we znaki.

A, jeszcze jedno. Sprawiłem sobie w końcu nową oponę z przodu, bo ta dotychczasowa już się prawie rozłaziła.

I to tyle, nawet fotek nie mam.

Nie gniewajcie się, niedługo będzie lepiej :)

Gwóźdź

Wtorek, 22 maja 2012 · Komentarze(11)
We wtorek planowałem przejechać 90 km, przejechałem 77. Wszystkiemu winien był gwóźdź.

Jadę ja sobie przez skrzyżowanie Wrocławskiej i Radiowej na warszawskim Bemowie, a tu nagłe słyszę głośne "bum!", po czym rowerem zaczyna rzucać na wszystkie możliwe strony. Zatrzymuję się i koniec jazdy. W tylnej oponie tkwi piękny dorodny gwóźdź.

Cóż było robić, wstawiłem rower do tramwaju i pojechałem do domu, tam znalazłem jakąś starą zapasową dętkę i zacząłem zmieniać. To świadczy o skali mojej determinacji, albowiem majsterkować nie cierpię. O moim stosunku do majsterkowania świadczy fakt, że kiedyś wyłamane drzwi od szafki kuchennej naprawiałem 6 miesięcy i 7 minut - 7 minut robocizny i 6 miesięcy zabierania się do tego :) Z dętkami jest tak samo - wstawiam rower do serwisu, bo nie chce mi się w tym babrać, rower jest jak dla mnie do jeżdżenia a nie do majsterkowania. Ale że był już wieczór, a następnego dnia chciałem jeździć a nie taszczyć rower do serwisu, to mimo swojej niechęci do majsterkowania zmieniłem tę nieszczęsną dętkę. Czego nie robi się dla cyklozy :)

Dalej już nie jeździłem. Późno było, nie chciało mi się.