Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2012

Dystans całkowity:1962.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:70.07 km
Więcej statystyk

Popołudniowa syberiada

Wtorek, 31 stycznia 2012 · Komentarze(7)
Dzień zaczął się od 25-kilometrowej przejażdżki przed pracą i głupich uwag jakiegoś taryfiarza, ale o tym pisałem już w poprzednim wpisie. Świeciło słoneczko i jeździło się naprawdę nieźle. W czasie pracy zrobiłem jeszcze kilka kilometrów i mając na liczniku 31 km ruszyłem po robocie na przejażdżkę popołudniową. Tu jednak żarty się skończyły, a zaczęły się schody.

Tym razem to jednak nie premier Tusk jest winien, prezes Kaczyński też nie. Winne jest słońce, które sobie zaszło. I nie wiem, ile było stopni mrozu, ale trochę było na pewno. Marzła twarz, marzły paluchy u nóg, marzły kolana... W efekcie skończyłem rowerowy dzień na 58 km i choć miałem wczoraj sporo czasu, żeby zrobić więcej, to mi się tak po prostu i po ludzku nie chciało. Nic na siłę, czasem trzeba odpuścić.

Dobra, a teraz coś na deser. Ja w wersji zimowej :)

Ludzie bez pasji

Poniedziałek, 30 stycznia 2012 · Komentarze(14)
Już tak mam, że każdy mój blogowy wpis dotyczy dnia poprzedniego. Skoro zatem dzisiaj mamy wtorek, to ten wpis powinien dotyczyć poniedziałku. Dziś jednak zrobię wyjątek i opiszę pewne wydarzenie z dzisiejszego wtorkowego poranka.

No dobra, najpierw szybko omówię ten poniedziałek, tak z kronikarskiego obowiązku. A więc przejechane 65 km, zero przebitych dętek, zero gleb, zero kłótni ze spaliniarzami, zero nowych ciekawych tras, po prostu nudy. I to tyle. Nawet do mrozu już przywykłem i mi nie przeszkadza.

A teraz dzisiejszy poranek. Jadę sobie ulicami Woli, gdy nagle z okna przejeżdżającej taksówki słyszę "Chyba pory roku Ci się pojebały!". Mojej odpowiedzi przytaczać tu nie będę, bo była mało parlamentarna (cóż, czasem bywam porywczy), za to poświęcę ten wpis ludziom bez pasji.

Odnoszę bowiem wrażenie, że najwięcej złośliwych uwag słyszy się właśnie od ludzi bez pasji, no chyba że za pasję uznamy przesiadywanie godzinami przed telewizorem z puszką piwa i paczką chipsów. Nie wiem, czy ten taksiarz też należy do kategorii ludzi bez pasji, ale mam jakieś dziwne przeczucie, ze tak właśnie jest. Cóż, ludzie bez pasji chyba nigdy nie zrozumieją tych, którzy tę pasję mają. Nie znajdą uznania w ich oczach ani turyści z plecakami mozolnie wdrapujący się na Kasprowy Wierch ("Chyba ich pojebało, po co oni tak lezą, przecież można szybko wjechać kolejką!") ani filateliści ("Tyle kasy wydał na te znaczki, pojebało go, przecież za tę kasę można kupić duży telewizor!") ani fotoamatorzy inwestujący w dobry sprzęt i poszukujący optymalnych ustawień aparatu celem uzyskania wysokiej jakości zdjęć ("Pojebało go, taszczy taki wielki aparat i ciągle coś w nim gmera, po co się tak męczyć, ja w tym czasie potrafię zrobić 10 zdjęć komórką!").

Nie szukajmy zatem uznania u takich ludzi i nie tłumaczmy się im ze swoich pasji. Zamiast tego życzmy im, aby i oni kiedyś odnaleźli swoją pasję. Bo wtedy życie jest... No po prostu fajniejsze :)

Chrystus Narodów w okowach mrozu

Niedziela, 29 stycznia 2012 · Komentarze(4)
Polska jako Chrystus Narodów i przedmurze katolicyzmu nieustannie była atakowana ze wszystkich możliwych stron. Z zachodu zalewały nas germańskie hordy, z północy szwedzki potop, z południa węgierskie i bułgarskie wina oraz żydowscy karczmarze rozpijający naród polski, a ze wschodu smagał nasze katolickie twarze rosyjski mróz. Dziś Niemcy wodzą naszego premiera na sznurku, Szwedzi ogrywają nas w piłkę nożną, południowymi winami naród jak był rozpijany tak jest, brakowało tylko do kolekcji mroźnego wiatru ze wschodu. No to właśnie przyszedł :)

Czytam właśnie, że w piątek ma być w Warszawie -20 stopni. Tak więc to, co jest teraz, to zaledwie nędzny mrozik i trzeba się nim delektować, póki jeszcze jest, skromny i niepozorny. Delektując się zatem owym mrozikiem, przejechałem sobie wczoraj całe 60 kilometrów. Trasy? Cóż, nic ciekawego, jedynie ulice Warszawy i ciułanie na raty zamiast jednej porządnej przejażdżki. Ale 60 to 60 i tego mi nikt nie odbierze, nawet admin Bikestatsa, bo ten gdzieś sobie zaginął i nie daje znaku życia

A może on zamarzł, ów admin? Oby nie!

Wehrmacht pod Moskwą miał gorzej :)

Sobota, 28 stycznia 2012 · Komentarze(2)
W zasadzie to już przestałem narzekać na mróz, bo ten nasz mrozek warszawski to jednak pikuś - Wehrmacht pod Moskwą miał w 1941 r. znacznie gorzej :) Nie, żebym podopiecznych Adolfa H. specjalnie żałował, ale fakt jest faktem, że wymroziło ich konkretnie. W porównaniu z tym w Warszawie mamy ciepełko, więc trzeba wskakiwać na rower i jeździć. Zwłaszcza, że rower w odróżnieniu od czołgu Wehrmachtu lub samochodowego szrotu sprowadzanego z niemieckich złomowisk odpali na mrozie zawsze :)

Pokrzepiwszy się zatem myślą, że hitlerowcy u bram Moskwy marźli nieco bardziej, zrobiłem wczoraj całe 81 km. Nie za jednym razem, lecz ciułałem to na raty. Tu 24 km po Bielanach, Żoliborzu i Bemowie (chyba jeszcze kawałek Woli się załapał), tam 6 km do sklepu i z powrotem, znowóż dłuższy (ponad 20 km) wypadzik na Wolę, później rundka przez Młociny, Wólkę Węglową, Radiowo i Bemowo, potem znowu sklep... No i w końcu wyszło 81 km, choć nie ruszałem się daleko od domu, lecz jeździłem zaledwie po okolicy. Czasem tak mam :)

I to w zasadzie tyle. A tak poza tym to dobrze, że Niemcy w 1941 r. wymarźli. Należało im się :)

Brrr, zimno

Piątek, 27 stycznia 2012 · Komentarze(6)
Czasem przychodzi taki moment, że człowiekowi spada motywacja, zanika zasilanie, zawiesza się system. Ja przerabiałem to wczoraj rano, przy czym przyczyną nie był ani spór wokół ACTA ani zapowiedź końca świata ani nawet niestabilna sytuacja w Osetii Południowej i Abchazji. Przyczyna była bardziej prozaiczna - mróz i silny miejscami lodowaty wiatr.

Tak więc doszło nawet do tego, że przerwałem na jakiś czas jazdę i oddałem się takim dziwnym i nielubianym przeze mnie czynnościom, jak np. czyszczenie łańcucha. Nawet warto było, bo całkiem sporo gleby udało się z tego łańcucha odzyskać :) Ale w końcu jakoś tam się ogarnąłem i uczciwe 27 km przed pracą przejechałem. Podczas przerw w pracy dorzuciłem kolejne 8.

Po południu motywacja była nieco lepsza i tak, załatwiając po drodze różne ważne i pożytaczne sprawy, dobiłem do 68 km. Co nie znaczy, że było lekko - paluchy u stóp i rąk czasem nieźle przymarzały.

A wszystko przez to, że jestem tylko człowiekiem. Gdybym był cyborgiem, to czyż zycie nie byłoby prostsze? :)

Zima i porąbani spaliniarze

Czwartek, 26 stycznia 2012 · Komentarze(7)
Dzień zaczął się optymistycznie, bo powietrze, co to schodziło mi z przedniej opony, zaczęło z nieznanych przyczyn schodzić wolniej. W efekcie o poranku nie miałem flaka, tylko całe 2 bary, które na najbliższym "cepeenie" zamieniłem na 4. No i w drogę!

A droga była z rana ciekawa, bo padał śnieg i trochę przymroziło. Ten atak zimy podziałał niestety bardzo źle na naszych spaliniarzy. Co było przyczyną, tego nie wiem. Może w ekstremalnej temperaturze -3 stopnie zamarzły im zwoje mózgowe? Może ukochany rzęch nie chciał odpalić na mrozie i sąsiad musiał ratować swoim akumulatorem i dwoma kabelkami? Trudno dociec, co się stało, ale fakt jest faktem, że zrobiło się nerwowo. I tak w ciągu dnia zaliczyłem chyba 10 obtrąbień, jedną porządną pyskówkę zakończoną prawie że bójką oraz ból ręki po tym, gdy zbyt mocno przylutowałem jednemu gościowi w karoserię. Cóż, po którejś z kolei awanturze i mnie puściły nerwy.

Przypominają mi się dyskusje na forach internetowych, kiedy to nasi spaliniarze często piszą w ten deseń: "Zwróciłem uwagę rowerzyście, a ten w odpowiedzi potraktował mnie wiązanką". Albo "Gdy zwracam takiemu na rowerze uwagę, on pokazuje mi środkowy palec". Dużo zdań budowanych przez naszych domorosłych mistrzów kierownicy zaczyna się właśnie od konstrukcji "Gdy zwracam rowerzyście uwagę, to..." lub konstrukcji znaczeniowo pokrewnej.

Więc cóż mogę Ci powiedzieć, drogi mistrzu kierownicy, jeśli przypadkiem czytasz ten tekst? Tylko jedno: to przestań do k.... nędzy zwracać rowerzystom uwagę! Kto Ci dał takie prawo, pieprzony hipokryto? Jedziesz 90 km/h w terenie zabudowanym, gadasz w czasie jazdy przez komórkę, ale do zwracania uwagi to jesteś pierwszy. Trzeba było podjąć pracę w szkole jako nauczyciel, skoro odkryłeś w sobie talenty dydaktyczne. W szkole będziesz mógł się realizować, na ulicy nawet nie próbuj.

No i to tyle, właśnie wyrzuciłem z siebie pokłady złości i już jestem spokojny :)

A więc gwoli kronikarskiego obowiązku dodam, że wykręciłem wczoraj całe 74 kilometry. Zupełnie zgrabny wynik, tak sądzę. I przy okazji zaplanowałem trochę dłuższych tras na przyszłość. Ale o tym już w następnym wpisie.

Zaliczając stacje benzynowe

Środa, 25 stycznia 2012 · Komentarze(6)
Wszystko zaczęło się jeszcze we wtorek, kiedy to wracając z Tour de Łoś (o którym więcej w poprzednim wpisie) odkryłem, że mam mięciutką przednią oponę. To znaczy jechać się dało, ale o porządnym napompowaniu też trudno było mówić. Sprawdzenie na stacji benzynowej nie pozostawiło złudzeń - zamiast zwyczajowych 4 barów był tylko 1 nędzny bareczek. No nic, podpompowałem i jadę dalej.

A w środę rano... No cóż, flak. Dzień rozpocząłem zatem od spaceru na pobliską stację benzynową, podpompowałem kółeczko i ruszam do przodu. I tak upłynął cały dzień, od jednej stacji do drugiej. W sumie nie były częste te wizyty, bo wyszło, że ciśnienie spada mniej więcej o 1 bar w ciągu trzech godzin. Czyli jeździć się dało w miarę normalnie i tak oto przejechałem sobie bez większych perturbacji 65 km po Warszawie.

No ale trzeba będzie jednak tę dętkę wymienić, bo zaliczanie kolejnych "cepeenów" staje się powoli nudne. W końcu są ciekawsze obiekty do zaliczania, niż stacje benzynowe, czyż nie? :)

Tour de Łoś

Wtorek, 24 stycznia 2012 · Komentarze(7)
Początek dnia był w sensie rowerowym nudny, zrobiłem ileś tam kilometrów po Warszawie i tyle. Po południu po pracy postanowiłem zaś pozaliczać parę podwarszawskich gmin.

Na początek trasą przez Okęcie, Raszyn i Janki jadę sobie na Tarczyn, zaliczając po drodze gminę Lesznowola i Tarczyn właśnie. Jazda jest mocno hardkorowa, trasą krakowską (tzw. siódemką) wśród pędzących aut i TIR-ów. W dodatku z nieba siąpi jakiś szajs, choć według prognozy pogody miało nie padać. W końcu ogłuszony rykiem samochodowych silników dotaczam się do Tarczyna. Znam dobrze to miasteczko, normalnie za dnia jest totalnie zapyziałe, ale akurat teraz przejechałem przez nie w ciemności, więc efekt wizualny nie był taki najgorszy, bo cały syf został zaciemniony :)

Z Tarczyna odbijam w kierunku miejscowości o malowniczej nazwie Łoś i w ten sposób dostaję się na obszar gminy Prażmów. Trochę po macoszemu traktuję tę gminę, jej stolicę omijam z daleka, robię tam zaledwie 5-kilometrowy odcinek, za to fajną trasą prowadzącą przez las - ciemno jak w czarnej d...., zimno, a deszcz ze śniegiem przechodzi w śnieg. Ogólnie fajny klimacik :)

Opuściwszy gminę Prażmów kieruję się na Piaseczno, stamtąd docieram na Ursynów, ładuję się do metra i teleportuję się na Bielany, gdzie robię jeszcze kilka kilometrów na koniec dnia.

Bilans dnia: 111 km, 4 zaliczone gminy. I prawdopodobnie 1 przebita dętka, ale o tym już w następnym wpisie.

Nie ma, że boli!

Poniedziałek, 23 stycznia 2012 · Komentarze(7)
Nie ma, że boli! Trzeba jechać siłą woli!

Wczorajsze 70 km (wszystko po Warszawie) istotnie zrobiłem siłą woli, bo pogoda nie rozpieszczała. Deszcz ze śniegiem, wiatr, błotno-solna breja na ulicach... No trudno, skoro ma się ambitne postanowienia rowerowe na ten rok, to nie ma co się mazać, trzeba przyjąć to na klatę i jechać swoje.

Ostatnie kilka kilometrów zrobiłem z duszą na ramieniu, bo tylna lampka, odsłużywszy ponad 13 tys. kilometrów, zaliczyła zgona. No trudno, kupi się nową.

A na koniec coś o odśnieżaniu. Jak już pisałem, jest w Warszawie standardem, że nie odśnieża się dróg rowerowych, za to zwykle łaskawie odśnieża się chodniki, choć nie zawsze na całej szerokości. A tu wczoraj na Chomiczówce widziałem pięknie odśnieżony kawałek drogi rowerowej, a obok zasypany chodnik. Ja wiem, że ludziska chodniki ze ścieżkami rowerowymi często mylą, ale żeby aż tak? :)

No chyba, że to Najwyższy sprawił. Wszak odśnieżony odcinek ścieżki rowerowej biegł koło kościoła.

Tour de Radzymin i pierwsza setka

Czwartek, 19 stycznia 2012 · Komentarze(4)
Pisząc o pierwszej setce, nie mam bynajmniej na myśli picia wódki, lecz pierwsze 100 km przejechane w ciągu dnia w roku pańskim 2012. A więc przejechałem w śnieżno-błotno-solnej brei 115 km. Ja zniosłem to dzielnie, ale mój rower, sądząc po wydawanych dźwiękach, chyba wymaga kuracji.

Oprócz krążenia po Warszawie wybrałem się do Radzymina, a nawet za Radzymin, bo w ramach akcji zaliczgmine.pl pokrążyłem sobie sporo po sąsiedniej gminie Dąbrówka. Jazda szosą na Radzymin (pełna TIR-ów wylotówka na Białystok) to niezły hardkor, ale asfaltowych międzymiastowych szlaków rowerowych jeszcze się nie doczekaliśmy, więc trzeba korzystać z tego, co jest. Z Radzymina wracam na obrzeża Warszawy już autobusem, potem znów rower.

A teraz czekają mnie 3 dni bez rowerowania, bo wyjeżdżam z Warszawy. Trochę szkoda :(