Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:2102.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:70.07 km
Więcej statystyk

W maju odpuszczę sobie TOP10

Wtorek, 30 kwietnia 2013 · Komentarze(16)
Przejechałem wczoraj 67 km i rzutem na taśmę wbiłem się na 9.miejsce w kwietniowym TOP10, choć być może jeszcze zlecę, gdy część towarzystwa wróci z rowerowych majówek i uzupełni wpisy. Na razie trafił się ananas (nie będę wskazywał po imieniu), który uzupełnił wpisy tuż pod koniec miesiąca (cały miesiąc!) i nagle wyskoczył jak Filip z konopi z ponad 2000 km na koncie, choć jeszcze przed chwilą miał okrągłe zero. Można i tak... Nieistotne, podobno jest taka idea, że "każdy jeździ dla siebie". Tja, idea jest może szlachetna, ale nie do końca odpowiada że tak powiem prawdzie :) Choć oczywiście wiem, że wkrótce zobaczę pod tym wpisem komentarze, że każdy jeździ dla siebie. No nie, nie zobaczę, teraz specjalnie zrobicie mi na złość i nie napiszecie tego :)

W maju pozaliczam trochę gmin, ale TOP10 sobie odpuszczam. Czuję się trochę zmęczony i wypalony. No wiem, nie wierzycie :) A może jednak wierzycie?

W maju będę jeździł dla siebie, hehe :)

Na zakończenie wpisu robię mały ukłon w stronę miłośników szczecińsko-wrocławskiej szkoły fotografii, oto trochę zieleni (konkretnie Park Szczęśliwicki na Ochocie):



Ale nie myślcie sobie, że w kolejnym wpisie nie będzie bloków. Będą.

Choć zieleń też będzie.

Powrót do klasyki i korzeni czyli jazda w spalinie

Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 · Komentarze(18)
Poniedziałek, dnia 29 kwietnia Roku Pańskiego 2013, oznaczał dla mnie powrót do klasyki i do rowerowych korzeni. Skończyło się hasanie po pagórkach i jazda w tlenie, a zaczął się beton i jazda w spalinie :)

O proszę, ot takie obrazki, najpierw ul. Jagiellońska (dawniej Aleja Stalingradzka), potem trasa z Żerania na Tarchomin:





Asfalcik, ciężaróweczki, zabudowania przemysłowe... No nie mówicie, że Wam się nie podoba.

Komu się podoba, ręka do góry! :)

Powrót do korzeni uważam za udany.

Tour de Tarnów

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · Komentarze(22)
Stety czy niestety, nadszedł czas powrotu do Warszawy. Żegnam się z kolegami, którzy jechali dalej w Bieszczady, ruszam na pociąg do Tarnowa.

Z Grybowa wyjeżdżam, o 7 rano, niewyspany, ale co zrobić, taki lajf. Robię dwie fotki na rynku w Grybowie...





...oraz podziwiam tubylców tłumnie zapełniających miejscowy kościół - wstać na mszę tak rano? Szacun!

Jedzie się lajtowo, cały czas doliną wzdłuż linii kolejowej, jest albo płasko albo w dół, bajka. Górka dosłownie jedna. Mijam miasteczko Bobowa...





...i podziwiam krajobrazy. No dobra, nieco monotonne, wciąż górki naokoło :)





Słońca brak, zbiera się na deszcz.

Schody zaczynają się jakieś 15 km przed Tarnowem, w miasteczku Tuchów. Dolina, którą jechałem, odbija gdzieś w bok, muszę przebić się przez pasmo górek i pagórków. Dymam z mozołem na górę, a tu... zaczyna padać. Solidnie. 5 min. chronię się na przystanku PKS, dłużej nie mogę, żebym zdążył na pociąg. Na szczęście stopniowo pada coraz mniej, więc nie zmokłem bardzo, lecz zaledwie średnio :)

W końcu kończą się podjazdy, zaczyna się ostry zjazd prawie do samego Tarnowa. Jeszcze tylko deszczowa fotka po drodze...



...i jestem w mieście:







Samo miasto... Ciężko coś powiedzieć, czasu na zwiedzanie niewiele, sporo przeoczyłem (m.in. rynek). Trochę szkoda, ale czas gonił. Ogólne wrażenie raczej na plus.

Na dworzec docieram kilkanaście minut przed odjazdem pociągu, proszę o bilet dla siebie i na rower. Trafiłem w kasie na najtwardszy kolejowy beton, kasjerka nie chce sprzedać i już, jeszcze robi jakieś durne uwagi, że "mam problem" i "na pewno zapłacę karę", widać jest bardzo z siebie zadowolona. Opieprzam ją za te teksty i biorę bilet dla siebie, rower wstawiam na gapę.

Jadę pociągiem do Krakowa, tam mam przesiadkę. Wchodzi do przedziału kanar, proszę o bilet na rower, on na to, że nie może mi sprzedać, bo "nie ma przedziału rowerowego". Rżnę głupa, że nie wiedziałem, że nie można przewozić rowerów, bo kiedyś problemu nie było i jeszcze się dopytuję, od kiedy nie wolno i że nic nie wiedziałem :) Kończy się tym, że kanar biletu nie sprzedaje, bo "nie może", ale na rower przymyka oko.

W Krakowie na przesiadkę mam całą minutę, biegnę przez podziemia, zdążam 15 sekund przed odjazdem pociągu.

Zostawiam rower w przedsionku ostatniego wagonu i idę do Warsa, aby nikt się nie zorientował, czyj to pojazd. Rower oczywiście blokuję, żeby nikt nim nie odjechał :) W Warsie sprawdzają mi bilety, dopiero wtedy wracam do pojazdu. I tak przewiozłem do Warszawy rower na gapę. Kolej nie chciała zarobić? Trudno, narzucać się nie będę.

W Warszawie ziąb, kilka stopni zimniej, niż na południu. bez przygód dojeżdżam z Zachodniego do domu.

Na koniec mapka:



Bosssko...

Tour de Nowy Sącz

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(32)
Kategoria Ponad 117 km
Pojawiły się jakieś nowe "aktywności" do wyboru na BS-ie, niektóre totalnie za przeproszeniem z dupy (Sztuki walki? Wrotkarstwo? To dlaczego dłubania w nosie i szydełkowania nie ma?), a nie pojawił się trenażer. Co to jest? Kurczę, aż mi się tej relacji pisać nie chce, bo to normalnie jakaś kpina jest.

Ale do rzeczy. Wstaję o 1 w nocy, całe 2,5 godziny spałem. Nie, nie po to, aby uprawiać wrotkarstwo czy inne aktywności z dupy wytrzaśnięte (to znaczy może te aktywności są fajne, tylko co mają wspólnego z portalem rowerowym?), tylko po to, aby pojechać na Centralny i stamtąd łapać pociąg do Częstochowy. Wsiadam, biletu na rower nie mam, bo pociąg z rezerwacją miejsc, bilet kupuję u kanara, nie robi problemów. Jadę, trochę przysypiam, wysiadam w Częstochowie.

Na dworcu w Częstochowie nie uprawiam wrotkarstwa i sztuk walki, szydełkowania też nie (adminie, dodaj szydełkowanie na BS-ie, jak szaleć, to szaleć!), tylko chcę kupić bilet do Sosnowca. Podejmuję 3 próby.

Próba pierwsza - kasa biletowa. Okazuje się, że sprzedają tylko na TLK. Próba druga - biletomat. Zepsuty. To znaczy kasę pobrał, a biletu nie wydrukował, ograbiając w ten sposób jakichś podróżnych. Podróżni kombinują, jak odzyskać kasę, a ja idę do pociągu. Próba trzecia - u konduktorki. Proszę o bilet, ona na to, że później. No to siedzę i czekam, aż konduktorka wróci. Nie wraca. W końcu wysiadam w Sosnowcu i wychodzi, że jechałem na gapę. Cóż, 3 razy próbowałem zapłacić, ale nie dano mi szansy :)

Dworzec w Sosnowcu z rana:



Przy dworcu czeka Limit i Maciek (nie ma konta na BS-ie), ruszamy na Ziemię Sądecką.

Tu postój w jakimś przypadkowym miejscu w Jaworznie i moi towarzysze:



Jedziemy na wschód, mały postój w Chrzanowie...





...i w końcu zaczynają się pagórki - najpierw ostry zjazd do jakiejś wioski, a nieco dalej... Podjazd 12% tuż przed Alwernią. Podjeżdżam i okazuje się, że nie jest źle - nawet będąc tzw. nizinnym turystą (z takim określeniem, być może nieco pogardliwym, spotkałem się na BS-ie), można dać radę :) Czekam na górze, za jakiś czas dojeżdżają koledzy (mieli trudniej, bo rowery znacznie mocniej obciążone ładunkiem, jechali na 8 dni), mały odpoczynek:



Dalej jest łatwo, w miarę płasko, prujemy ostro, dojeżdżamy do Wisły (rzeki, nie miasta), przeprawiamy się promem. Wisła niezbyt imponująca, w Warszawie jest nieco szersza :)



Wkrótce jesteśmy w Skawinie, tam dłuższy postój na rynku, humory dopisują, a zza chmur wychodzi słońce.



A za Skawiną... Zaczynają się górki. I tak zostanie już do końca.







Na trasie postój na obiad, gdzieś pod Dobczycami. Udko z kurczaka i browarek dodają energii na dalsze kilometry i podjazdy :)

Zaczynam nawet te górki lubić. Jak człowiek tak dyma z mozołem pod górę, to się zastanawia czasem, jaki to ma sens, ale widoki z góry oraz zjazdy z prędkością ponad 50 km/h są najlepszą nagrodą za włożony wysiłek. Chyba o to w tym wszystkim chodzi.

Przy okazji zaliczam sporo gmin, to kolejna nagroda :)

Mijamy Tymbark (ten od soków), w Limanowej fotka pamiątkowa z drogowskazem, tu jeszcze mojego roweru nie było:



Kręcimy dalej na Nowy Sącz. Początkowo masakra, cały czas pod górę...



...ale potem jest pięknie - genialne widoki (droga biegnie szczytem grzbietu górskiego, po obu stronach doliny), a potem długi ostry zjazd do samego Nowego Sącza.

Miasta nie focę, bo jest już ciemno, innym razem sfocę. W Nowym Sączu zakupy i turlamy się jeszcze ponad 20 km na Grybów. Tam kończymy bieg. Jeszcze tylko kupujemy browary w sklepie, drogę wskazali mi alkoholizujący się na rynku kibice Sandecji Nowy Sącz :) Docieramy na kwaterę, odpoczywamy, 2 piwka uzupełniają mikroelementy. Jest pięknie. Wyszło równo 200 km tego dnia.

Ciąg dalszy nastąpi :)

Przegryźmy się wspólnie przez piątek

Piątek, 26 kwietnia 2013 · Komentarze(11)
W kolejnych wpisach będzie ciekawiej. Będzie o walce z przewyższeniami i o meandrach podróży polską koleją. Ale na razie musimy wspólnie przegryźć się przez piątek.

Będzie szybko, żeby nie przynudzać. Tylko i wyłącznie Warszawa, jazda w spalinie, przeciskanie się przez gigantyczne korki (exodus był taki, jakby następnego dnia miała do miasta wkroczyć Armia Czerwona), ciepełko i słoneczko, ogólnie dzień jak co dzień, tylko stłoczonego spaliniarstwa na ulicach więcej. Załączam dwie fotki - Służewiec Biurowcowy i ul. Chałubińskiego:





Do pociągów i przewyższeń dojedziemy, na razie przegryźmy się przez piątek. Liczę na Waszą współpracę.

Pozdro dla roweromaniaków :)

PS. Miałem coś napisać o napiętych stosunkach między rowerzystami i tuptusiami (na kanwie lektury paru wątków na warszawskich forach dyskusyjnych), ale zmęczony jestem, napiszę innym razem. Zaanonsuję tylko tyle, że przeciętny warszawski tuptuś jawi się jako ten ciemny chłop pańszczyźniany, który jest gnojony przez pana na wszystkie możliwe sposoby (w tym układzie panem jest spaliniarz), ale swoją nienawiść skupia nie na spaliniarzach lecz na rowerzystach, ponieważ kogoś nienawidzić musi, a spaliniarzy nie może, bo sam wewnętrznie aspiruje do bycia Panem Spaliniarzem. Przeciętny tuptuś, moknąc na autobusowym przystanku, marzy po cichu o momencie, gdy sam zostanie panem i będzie gnoił innych tuptusiów. Przeciętny chłop też marzył o zostaniu panem i gnojeniu innych chłopów a nie o zniesieniu feudalizmu.

Ale o tym kiedy indziej.

Chińska opona

Czwartek, 25 kwietnia 2013 · Komentarze(12)
Normalnie fantastyczny dzień. Wszystko poszło świetnie. Czujecie to? Co myślicie, widząc te słowa? Pięknie, prawda?

A tak na serio, to było tak sobie. Dzień był bardzo że tak powiem roboczy, czasu starczyło na 45 km jazdy. I znowu jechałem m.in. DDR-em z Bielan na Tarchomin po tłuczonym szkle, żeby kusić los :) Dętki wytrzymały. W ogóle zadziwia mnie moja tylna opona. Kupiłem ją za psie pieniądze w jakimś warsztaciku w Stargardzie Szczecińskim, gdy mi w pobliżu tego miasta poprzednia opona wyzionęła ducha (miała ileś tam warstw i się rozwarstwiła), a kupiłem tylko dlatego, że nie było innych w pożądanym przeze mnie rozmiarze, jest produkcji chińskiej, firmy "no name" (jakieś chińskie hieroglify są tam wytłoczone), spodziewałem się zatem gumy za gumą i... I do dziś gum nie łapię, a przejechałem już na niej jakieś 7500 km. Postarały się Chińczyki, albo mam megafarta. Cholera wie...

Na koniec fotka z Tarchomina:



Zrobiłem fotkę już przy mocno zachodzącym słońcu, stąd dziadowska jakość, bo fotka poruszona, a potem podostrzona w prymitywnym programie graficznym, żeby coś było widać.

Nowy telefon sobie kupiłem i musiałem wypróbować na miejscu.

Bo stary... W poprzednim wpisie macie zagadkę.

Zagadka bezzdjęciowa, konkursidło takie

Środa, 24 kwietnia 2013 · Komentarze(17)
Mam dla Was zagadkę: dlaczego w tej notce, opisującej środę, nie ma zdjęcia? Zobaczymy kto zgadnie :)

Poza tym szwendałem się od jednego końca miasta do drugiego, nabijając łącznie 63 km. Pisałem niedawno, że ryzykownie jest jeździć DDR-em z Bielan na Tarchomin z uwagi na dużą ilość walającego się tłuczonego szkła. I co? Oczywiście w środę pojechałem m.in. z Bielan na Tarchomin i z powrotem. Ja to jednak lubię ryzyko :)

No to teraz zgadujcie, czemu nie ma fotki.

Pocztówki i wkurw

Wtorek, 23 kwietnia 2013 · Komentarze(12)
1. Pocztówka z Pragi (ul. Targowa):



2. Pocztówka znad Trasy WZ:



Cóż, na 2.zdjęciu widok ładniejszy, ale na Pradze też będzie ładnie za ileś lat, pracujemy nad tym.

Więcej nie napiszę, bo jestem na maksa wkurzony.

Umiecie napisać cokolwiek, gdy jesteście wkurzeni? Ja nie potrafię.

PS. Dystans wczorajszy taki sobie. Trudno, olać to.

A ja kocham tanie wina, tanie wina ze Szczecina :)

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · Komentarze(22)
Chcieliście, no to macie. Prosiliście o fotki jakiejś zieleni w Warszawie, to proszę, oto ukłon w stronę miłośników szczecińsko-wrocławskiej szkoły fotografii :)



Pochylania się nad każdym kwiatuszkiem i każdą kępką zielonej trawy nie będzie, ale uczciwy kawał zieleni jestem w stanie zaoferować, a co :) Zdjęcie przedstawia tereny rekreacyjne między Starówką a Wisłą, a za tym murkiem, co go widać w tle, są pokaźnych rozmiarów fontanny - jeszcze nie działają, ale wkrótce powinni je odpalić. W sumie to już by mogli je uruchomić - nie wiem, na co czekają.

Mam nadzieję, że ludzie ze Szczecina zrewanżują się zdjęciami szczecińskich blokowisk :)

Poza tym, pisząc o wczorajszych przejażdżkach, chciałbym napomknąć o ścieżce rowerowej łączącej Bielany z Tarchominem przez Most Północny - otóż nikomu jej nie polecam. Na bielańskim odcinku wiedzie ona przez dosyć odludne tereny, osłonięte wiaduktami węzła komunikacyjnego, co sprawia, że gromadzą się tam tabuny pijaków. Efekt? Gigantyczne ilości tłuczonego szkła na DDR-ach. To cud, że nie złapałem gumy, ale prędko tam nie wrócę. Swoją drogą powinno się zalegalizować picie alkoholu pod chmurką z opakowań plastikowych a surowo karać za picie ze szklanych - może wtedy problem tłuczonego szkła by się skończył?

A żeby płynnie przejść z powrotem z klimatów pijackich do wątków szczecińskich, to wspomnę, że przypomniała mi się taka stara kibicowska piosenka, co to ją w autobusie śpiewaliśmy, wracając z meczów Legii, gdy byłem małolatem. Kawałek tekstu leciał tak (uwaga, będzie wulgaryzm):

A ja kocham tanie wina
Tanie wina ze Szczecina
Tanie wino to przyjemność
Tanie wino chciałbym jebnąć


Czy robią jeszcze w Szczecinie tanie wina? Ktoś wie?

Niemoc twórcza

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · Komentarze(19)
Jak często macie niemoc twórczą?

Ja mam rzadko, ale właśnie teraz mnie dopadła. Zrobiłem 85 km po Warszawie, a zupełnie nie wiem, o czym napisać. No bo chyba nie będę pisał dyrdymałów, że była ładna pogoda i takie tam? O wymianie "uprzejmości" ze spaliniarzami tez już nawet nie wspominam, bo to norma :)

Wrzucam zatem dwie fotki:

1. Osiedle Chomiczówka na Bielanach i romantyczny krajobraz, w którym robię sporo kilometrów (bo blisko domu i asfalty gładkie):



2. Pole Mokotowskie - fotka dla miłośników terenów zielonych, chociaż przed umieszczeniem w tle biurowców nie mogłem się powstrzymać :)



Kręcę i kręcę, może czas trochę zbastować?

Chyba w maju odpuszczę sobie walkę o TOP10. Nie chce mi się. Pierwsze promienie słońca i już czuję się wypalony - rowerowo i pisarsko.

Też bywacie czasem wypaleni?