Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2013

Dystans całkowity:1700.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:60.71 km
Więcej statystyk

Zanim Wielki Ping Pong walnie atomówką, dopiszę sobie 40 km

Czwartek, 28 lutego 2013 · Komentarze(5)
Czy myśleliście kiedyś o swojej przyszłości na BS-ie?

Jak się potoczy przyszłość, tego nie wiemy. Być może nastąpi wielki krach, komornik zajmie serwery, żeby jeszcze bardziej napchać kałduny tłustym i wiecznie nienasyconym bankowcom i moje wpisy trafi szlag. Być może Wielki Ping Pong z Korei Północnej (czy jak on się tam nazywa) walnie parę atomówek i wysadzi nas w powietrze, a jeśli nie nas, to te nieszczęsne serwery, które przechowują nasze wpisy i też będzie "po ptokach". A być może odbije mi korba (tego nie zakładam, ale różnie bywa, wszak jeżdżę bez kasku i mogę np. zaryć głową w krawężnik) i w szale niszczenia skasuję wszystko, co tu napisałem. Ale zanim ten moment nastąpi, dopiszę sobie 40 km. I te 40 km, zanim nastąpi któryś z wymienionych przeze mnie kataklizmów, powisi sobie tu przez jakiś czas.

Skromny wynik, wiem. W sam raz na wietrzny dzień i w sam raz na to, aby zamknąć luty okrągłą liczbą 1700 km. Ot taki wyniczek szyty na miarę :)

I już tradycyjnie dorzucam fotkę, tym razem pogranicze żoliborsko-bielańskie:



Brzydkie, wiem.

Zdjęcie robiłem na Żoliborzu, bloki daleko w tle są już bielańskie. Na razie jeszcze kontroli paszportowej na granicy nie ma, możecie swobodnie przejeżdżać w tę i nazad.

To co, wytrzyma jeszcze BS te parę lat? Jak myślicie? Bo że Wy wytrzymacie, to nie wątpię. Wierzę w Was.

A gdyby tak stanął tu Mur Warszawski...

Środa, 27 lutego 2013 · Komentarze(17)
Do kwestii Muru Warszawskiego przejdę za chwilę, najpierw zabytek:



Czy robię sobie jaja? Absolutnie nie. Jaja robią sobie niektórzy ludzie, którzy postulują wpisanie różnych szkaradztw z czasów nieboszczki komuny do rejestru zabytków. Część tego dziadostwa (np. Supersam) na szczęście rozebrano, zanim położył na tym łapę konserwator, część rozbiorą niebawem (np. Sezam), ale niemniej jednak działalność miłośników koszmarków nie ustaje. Dlatego podsuwam im perełkę - piękny pawilon na Chomiczówce w rejonie ul.Bogusławskiego. No sami popatrzcie, te materiały, te proporcje, ten finezyjny balkonik, ten duch epoki wczesnego Gierka... No to jak towarzysze, wpiszecie do rejestru? :)

Teraz fotka z Żoliborza (Aleja Wojska Polskiego), na razie wygląda to średnio, ale jak się te drzewa zazielenią, to...



Bo Żoliborz to ogólnie ładna dzielnica jest, ale... Nie lubię jej, nie lubię i już. Strasznie dziwni ludzie tam mieszkają, jest taki klimacik "Ą-Ę, bułkę przez bibułkę", ogólnie dużo pretensjonalności jest w tym wszystkim. To znaczy może nie chciałbym za bardzo generalizować, bo i na sympatycznych żoliborzaków też można trafić, ale niektórzy to chyba myślą, że cały świat kręci się wokół Placu Wilsona i okolic. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, jestem bielańskim patriotą lokalnym i moja mała ojczyzna Bielany była przez ok. 40 lat pod żoliborską okupacją - no to jak mam lubić Żoliborz? :)

I dlatego gdyby wskutek jakiejś dziejowej zawieruchy miał w tym mieście stanąć Mur Warszawski, tak jak stał kiedyś Mur Berliński, to ja proszę o jedno - niech Bielany i Żoliborz będą po przeciwnej stronie muru. Skoro kilkanaście lat temu nastąpił dzięki Bogu bielańsko-żoliborski rozwód, to w razie czego trzeba byłoby go jakoś utrwalić, tak na fest, bez przyjaźni i związków partnerskich :)

Co do spraw rowerowych, to pojechałem nieco mocniej, do zwyczajowej "normy" dorzuciłem podróż z Bielan na Ochotę (na Bardzo Ważne Szkolenie) i z powrotem. Idealny dzień był do jazdy, sucho było, prawie nie wiało (za to dzisiaj wieje uczciwie), więc niezależnie od obranego kierunku ruchu można było jeździć na ludzie. Oby więcej takich dni!

A Muru Warszawskiego oczywiście stawiać nie chcę, ale gdyby miał jednak stanąć, to pomyślcie o trwałym rozdzieleniu Bielan i Żoliborza. Warto! :)

Po czym odróżnić rdzennego warszawiaka od przyjezdnego? :)

Wtorek, 26 lutego 2013 · Komentarze(21)
Po czym odróżnić rdzennego warszawiaka od przyjezdnego? Kluczem do rozwiązania zagadki jest... dzielnica Rembertów :)

Rembertów to taka całkiem niewielka dzielnica na obrzeżach Warszawy, klimatem przypominająca nieduże miasteczko. I z racji tego, że leży daleko od centrum, a życie toczy się tu swoim rytmem, istnieje pewne poczucie odrębności tego miejsca. Dlatego też warszawiak nigdy nie powie "jadę na Rembertów", "byłem na Rembertowie", lecz powie "jadę do Rembertowa", "byłem w Rembertowie" - tak, jakby mówił o oddzielnym mieście a nie o dzielnicy Warszawy. Jeśli zatem ktoś powie "jadę na Rembertów", to znaczy, że mieszka w Warszawie od niedawna i jeszcze nie poznał do końca warszawskich zwyczajów językowych :)

A piszę o tym Rembertowie dlatego, że wczoraj miałem przyjemność tam być przy okazji spotkania służbowego. Zanim tam dotarłem, podziwiałem... pustkowia :)



Tak wygląda krajobraz między Pragą a Rembertowem, jedna wielka dziura, dużo terenów kolejowych i trochę przemysłu. Ogólnie nieciekawie. A to już sam Rembertów:



Choć gwoli ścisłości dodam, że trochę nowych domów też tam jest, jak wszędzie w Warszawie. Jest też osiedle wojskowe i garnizon w pobliżu. Ciekawe miejsce ogólnie, kiedyś więcej tam pofocę.

A ponieważ zaglądają tu ludzie z innych miast, to mam pytanie - czy u Was też są osiedla i dzielnice, gdzie używa się form "jadę do..." a nie "jadę na..."?

Piszcie, bo nie chciałbym kiedyś strzelić gafy :)

Normalnie pasjonujący dzień

Poniedziałek, 25 lutego 2013 · Komentarze(16)
Wczorajszy dzień był zaiste pasjonujący. A więc:

1. Na obiad zjadłem ryż z kurczakiem w pomarańczach oraz wieprzowiną średniopikantną. Sporo ludzi pisze na swoich blogaskach (choć niekoniecznie na tych BS-owych) o tym, co jedli na obiad, więc i ja postanowiłem wpisać się w ten trend.

2. Zrobiłem zakupy w Lidlu, kupując m.in. sporo artykułów nabiałowych. Wiem, że to bardzo pasjonujące, dlatego właśnie o tym piszę, gdyż lubię pisać o rzeczach pasjonujących.

3. Obejrzałem w telewizji "W-11 Wydział Śledczy". Tak rzadko oglądam telewizję, że aż musiałem o tym napisać.

4. Spsikałem łańcuch rowerowy jakimś zajzajerem w sprayu, żeby mniej piszczał i lżej chodził. Teraz mniej piszczy i lżej chodzi, za to zaczął skakać. Coś za coś, za wszystko trzeba płacić.

5. Odbyłem sporo rozmów telefonicznych, kilka było budujących, reszta była jałowa. To i tak nieźle, bo znaczna większość rozmów (nie tylko telefonicznych) odbywanych przez nas w naszym życiu jest jałowa i nic z nich nie wynika :)

Super dzień, co nie?

Rowerowo wyrobiłem "normę", przejechałem 54 km. Nie wspominam tego miło, dzień był paskudny, wiał wiatr. Ale mimo tych warunków...



To parking przy CH Bemowo. Mimo podłych warunków rowerowy duch w narodzie nie ginie. Jest nas na razie mniej, niż spaliniarzy, ale spokojnie, pracujemy nad tym, za 78 lat proporcje się zmienią.

I tym optymistycznym akcentem kończę tę arcyciekawą notkę. Pozdro dla wszystkich czytelników! :)

Gorszy dzień

Niedziela, 24 lutego 2013 · Komentarze(17)
Są takie dni, kiedy nie chce się jeździć. Nawet mi się zdarzają :)

Wczoraj trafił się właśnie taki dzień, a przyczyną była wisielcza pogoda połączona z silnym wiatrem. OK, wyrobiłem swoją "normę", 50 km z siebie wydusiłem, ale na coś więcej zabrakło ochoty.

I jeszcze fotka - osiedle Chomiczówka, dzielnica Bielany, moja dzielnica:



Uwieczniłem ten krótki wycinek czasu, gdy trochę się przejaśniło. Na jakieś 20 minut. Dobre i to.

Wy też macie czasem takie gorsze dni? Jeśli tak, to co wtedy robicie? Odpuszczacie zupełnie jeżdżenie czy jednak walczycie? Pochwalcie się :)

To jaki ma być ten idealny blog?

Sobota, 23 lutego 2013 · Komentarze(20)
Ja już tak mam, że piszę szczerze to, co myślę. Jeśli wkurzy mnie obsługa sklepu spożywczego, to tym piszę. Jeśli nie podoba mi się mentalność przeciętnego Polaka domagającego się "więcej dróg", to o tym piszę. A jeśli komuś życzę, aby wpadł pod samochód, to też o tym piszę. Po prostu.

W związku z tą pisaniną pojawiły się już próby analizy mojego życia i mojej osobowości. Nie dziwię się, bo o swoim życiu prywatnym nie piszę praktycznie nic (taka jest jedna z zasad mojego bloga i tego będę się trzymał), przez co zostawiam szerokie pole do takich analiz. Cóż, zgadywać zawsze można. Może jestem bogaczem i śpię na kupie forsy, a może jestem wieloletnim bezrobotnym i trudnię się zbieraniem złomu i starych butelek. Może jestem w szczęśliwym związku z piękną kobietą i mamy trójkę udanych dzieci, a może jestem gejem i to w dodatku nieszczęśliwym, bo właśnie rzucił mnie mój chłopak, choć niedawno obiecywał mi drań jeden, że stworzymy razem związek partnerski. A być może prawda o mnie leży gdzieś tam po środku i jestem po prostu przeciętnym Kowalskim. Możecie zgadywać i analizować, Wasze prawo.

Tak czy siak przyczyną tych wszystkich analiz jest to, że po pierwsze piszę kontrowersyjnie a po drugie wiele rzeczy krytykuję. Ale powiedzcie sobie szczerze, o czym piszemy chętniej? O tym, co nam się podoba czy o tym, co nas boli? Wiele rzeczy mi się podoba, np. podoba mi się, że znakomita większość głównych ulic w Warszawie ma gładki asfalt (choć są wyjątki) i rzadko wpadam w dziury. Ale co, może mam pisać w stylu "Słuchajcie, jechałem do pracy i był gładki asfalt, to fantastyczne, a pani w kiosku uśmiechnęła się do mnie, gdy kupowałem gazetę, ja też się uśmiechnąłem do niej, warto się uśmiechać"? Chcieli byście czytać takie coś? :)

Blogi na BS są różne. Można pisać coś w stylu "dopracowo - dodomowo" (a na SexStats.pl "doustnie - dopochwowo", to też jest interesujące), można pisać "jazda w tlenie i puls jakiś tam", można podawać gołą trasę i nic więcej. Nie mówię, że to jest złe, to jest nawet dobre, bo po pierwsze każdy pisze jak chce i nie ma musu sadzenia sążnistych notek, a po drugie jak ktoś zrobi wpis w stylu "Głucha Dolna - Głucha Górna - Pipidówek - Kocie Schaby - Pierdziszewo - Mośki Wielkie - Mośki Małe - Głucha Dolna", to nikt nie napisze, że autor wpisu jest nieszczęśliwym człowiekiem, co najwyżej pochwali trasę lub zapyta o warunki na drodze (wpisy "trenażer" lub "bieganie 5 km" celowo tu pomijam, bo piszę o wpisach rowerowych).

I teraz mam pytanie - jak należy pisać, aby nikt nie wdawał się w jakieś analizy i nie podejrzewał autora o nieszczęśliwość, lecz aby pochwalił i wydał z siebie same ochy i achy? W końcu jak się coś pisze, to po to, aby się to komuś podobało, co nie? :) Macie jakiś przepis na idealnego bloga?

Na koniec tego długiego i nudnego wpisu arcyciekawa fotka - Bemowo, skrzyżowanie Wrocławskiej i Powstańców Śląskich:



A rowerowo dzień bez historii, 55 km po Warszawie, brzydka pogoda i zmagania z wiatrem. Takie tam nudy :)

Życzę niektórym, aby potrącił ich samochód

Piątek, 22 lutego 2013 · Komentarze(41)
Tak, ten tytuł to nie pomyłka, naprawdę życzę niektórym, żeby potrącił ich samochód. Co prawda niegroźnie, ale o tym za chwilę.

Czemu o tym piszę? Otóż czytam sobie dyskusje na różnych forach dyskusyjnych. Jest sobie artykuł o Masie Krytycznej, jest artykuł o wznowieniu na wiosnę systemu Veturilo (warszawskie rowery miejskie), a pod artykułami komentarze. I się zaczyna. Że rowerzyści terroryzują ludzi na chodnikach, że przejeżdżają przez przejścia dla pieszych (rzeczywiście straszna zbrodnia!)... No i dalej się dzieje - "trzeba im wsadzić kij w szprychy", "życzę im połamania kolan" itp.

Takim właśnie ludziom życzę potrącenia przez samochód. Niegroźnego, tak żeby miesiąc się poleczyli a potem wrócili do zdrowia. Ale miesiąc czasu to dużo, w sam raz na myślenie. A o czym powinni myśleć? Zaraz do tego przejdę.

Nie neguję, że rower na chodniku może być upierdliwy dla pieszych. Czasem może być nawet niebezpieczny, ale nie do przesady, rowerzysta na chodniku nikogo nie zabije, już zwłaszcza rowerzysta na rowerze miejskim Veturilo, który raczej nie sprzyja jeździe slalomem i biciu rekordów prędkości (kto nim jechał, ten wie). A samochód? O, ten to potrafi zabić na chodniku. Albo przejścia dla pieszych. Nie słyszałem, aby rowerzysta, przejeżdżając przez przejście dla pieszych, kogoś zmasakrował. A samochód? Samochód potrafi.

Nie czuję żadnej nienawiści do ludzi, którzy życzą rowerzystom jak najgorzej, ale mimo to chcę, aby potrącił ich samochód. Czemu? W celach dydaktycznych. Dokładnie tak. Cała ta moja pisanina, co jest faktycznie niebezpieczne na przejściu dla pieszych czy na chodniku, do tych ludzi nie dotrze. Oni muszą to poczuć na własnej skórze. Wtedy prawdopodobnie zrozumieją.

No to powodzenia, antyrowerowi hejterzy! :)

Na koniec fotka - Krakowskie Przedmieście:



I to tyle.

Nie jeździłem jak Lens Armstrąg

Czwartek, 21 lutego 2013 · Komentarze(12)
Nie, nie jeździłem z taką werwą, jak Lance Armstrong ani nawet jak nasz BS-owy Lens Armstrąg. Nic z tych rzeczy. Turlałem się leniwym tempem po mokrawych ulicach (ze skromną prędkością średnią ok. 19 km/h, gdyby to kogoś interesowało), zrobiłem 55 km i tyle. Nawet zastanawiałem się, czy nie zamknąć dnia wynikiem ledwo przekraczającym 40, ale wieczorem "dla higieny" dokręciłem. Wszak kilometrowa norma to rzecz święta :)

Dorzucam fotkę ze Śródmieścia, ul.Krucza:



A teraz czas na odrobinę refleksji :) Pytanie do tych, którzy jeżdżą samochodem w sposób bezrefleksyjny (wbrew różnym zgłaszanym tu zarzutom naprawdę potrafię rozróżnić ludzi, którzy jadą samochodem, bo w danej chwili jest to racjonalne, od rozkapryszonych bezrefleksyjnych panienek wywalających jęzor w głupim uśmiechu i hołdujących zasadzie "a ja pojadę autkiem i co mi zrobisz?") - czy chcielibyście, aby centrum Waszego miasta wyglądało tak? Klikać w link, klikać :) I odpowiadać.

I to tyle. Odrobina refleksji nikomu nie zaszkodzi :)

Walka o przeżycie

Środa, 20 lutego 2013 · Komentarze(16)
Powiedzmy sobie szczerze, wczorajszy dzień to już nie była walka o przejechany kilometraż, o średnią prędkość i inne tego typu duperele. To była walka o przeżycie, walka o to, żeby się nie wypierniczyć, nie upaść na kolano, nie wlecieć na barierkę, nie wślizgnąć się pod jadący samochód.

Przed południem to jeszcze jakoś szło, a po południu (to akurat ul.Okopowa)...



W skrócie: spadł śnieg, służby drogowe nie nadążyły z odśnieżaniem, zrobiło się ślisko. Takie warunki nie sprzyjają ani chęci do jazdy ani nie dają rowerzyście poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Plus jest tylko jeden - nie trzeba stać w korkach.

Przeżyłem. I to tyle. Bo cóż więcej mogę napisać?

Wola jest i to jest najważniejsze

Wtorek, 19 lutego 2013 · Komentarze(13)
Zima kontratakuje. Człowiek miał nadzieję, że to już koniec tego mokrego syfu, a tu proszę, cały dzień deszcz ze śniegiem.

Czy jeździłem? Ależ owszem. Jeśli ktoś przeczyta mój poradnik pt. "Jak skutecznie jeździć dla statystyk", to będzie wiedział, że to właśnie takie ohydne dni "robią różnicę" i że nie ma co jęczeć, tylko trzeba jeździć. Ważna jest silna wola :)



Wola zatem jest i to jest najważniejsze.

A że się troszkę przemoczyłem, a mój rower łyknął kolejną dawkę wody przemieszanej z solą? Cóż, nikt nie mówił, że będzie lekko. Nie zawsze jest gładko i przyjemnie, silną wolę też trzeba czasem poćwiczyć. Ale wieczorne dokręcanie to już było nawet całkiem przyjemne, bo już praktycznie nie padało, dało się żyć. Nawet brak intensywnych opadów może być czasem jak widać źródłem radości :)

Ale wiecie co? Jeśli ktoś wczoraj wsiadł w samochód, to wyjątkowo nie potępiam. I tak mają likwidować kolejne miejsca parkingowe w centrum, więc to już ostatnie podrygi, hehehe :)

I tym optymistycznym akcentem kończę tę niezwykłą i niesamowicie ciekawą notkę.