Ostatni dzień lipca był pod względem rowerowym jakiś taki bez historii. Niby zrobiłem te 64 km, z Bielan aż na Ursynów się zapuściłem, ale tak po za tym to nic ciekawego się nie działo. Choć nie narzekam. Wolę dni bez historii, niż np. historie z potrąceniem przez samochód :)
Tylko rower trzeba będzie trochę poserwisować. Bo już ledwo biedak chodzi...
To się w końcu musiało stać. A było to tak - wróciłem z urlopu, wsiadam na rower, jadę do pracy, przejeżdżam jedną z wolskich ulic, mam pierwszeństwo przejazdu, z ulicy podporządkowanej wyjeżdża samochód i...
No cóż, nie zatrzymał się, tylko po prostu we mnie wjechał. Wykonałem pięknego pirueta w powietrzu i zaryłem w asfalt. Ale...
Cóż, wielu ludzi w różnych sytuacjach mówiło, że jestem cyborgiem :) Teraz też to się sprawdziło, bo poza lekko obitymi mięśniami prawego uda, które zetknęły się z asfaltem, nic mi nie dolega. Wstałem, otrzepałem się, dziarsko chodzę i dziarsko śmigam na rowerze. Rower też o dziwo nie ucierpiał poza leciutko wygiętym błotnikiem, pancerny sprzęt to jest to.
Sprawcą wypadku był młody chłopak, był śmiertelnie przerażony, chyba teraz faktycznie zacznie jeździć ostrożnie :) Dogadaliśmy się, spisałem go tylko z dowodu osobistego, wziąłem na wszelki wypadek numer telefonu i zainkasowałem 100 zł na nowe błotniki, rozstaliśmy się w pokoju. Do rowerowania oczywiście się nie zraziłem i śmigam dalej :)
Mam nadzieję, że limit wypadków na ten rok już wyczerpałem.
Drugie pół niedzieli miałem zajęte nierowerowo. Pierwsze pół poświęciłem na objazd Ziemi Łódzkiej.
A więc zrywam się o 5:30, ogarniam się, jadę na Dworzec Centralny, stamtąd pociągiem teleportuję się na stację Łódź Widzew. Wysiadam, ruszam, podziwiam bloki.
Dalej jadę w kierunku centrum, mijając po drodze stadion Widzewa. Tragedia i ruina. Klub z tradycjami i rzeszą kibiców, a taki dziadowski stadion. Szkoda, zasługują na więcej. I mówię to ja, warszawiak i kibic Legii.
Ulice w Łodzi bywają monstrualnie szerokie:
W końcu osiągam centrum, mijam rzędy zrujnowanych kamienic i facetów pijących wino w bramach, wreszcie spotykam rowerzystów :)
Dalej kieruję się na Zgierz, po drodze jeszcze jedna łódzka fotka z bliżej nieznanego mi miejsca:
W końcu osiągam Zgierz, zdjęć nie robię, bo nic ciekawego do focenia tam nie ma :)
Pod Strykowem podziwiam autostradę...
...a w samym Strykowie trochę błądzę, więc tłukę kilka dodatkowych kilometrów po miasteczku. W końcu wyrywam się z miasteczka, zwiedzam jakieś wioski...
...a potem miasteczko Głowno. Smętne, nieciekawe.
Dalej to już rajd przez wioski między Głownem i Łowiczem (zaliczam kolejne gminy), potem mijam Łowicz, osiągam stację Bednary, tam kończę bieg. Podłowickie wioski fajne - zadbane, raczej bogate. Podobało mi się. A oto stacja Bednary:
I to tyle, dalsze kilometry robię już w Warszawie. Dzień udany, 9 gmin wpadło do kolekcji.
Uwaga: Osobnik politycznie niepoprawny :) Nie jestem Europejczykiem, jestem Polakiem ze wschodnią duszą. A poza tym podobno jestem toksyczny, podżegam do wojny, jestem chamem i pluję Litwinom do talerza - o czym można przeczytać na pewnym forum dyskusyjnym. Strzeżcie się zatem! :)