Są sytuacje, gdy trzeba zerwać się o 4:20 w sobotni poranek. Zrywam się, a o 5:30 wyruszam z Zachodniego pociągiem "Zielonogórzanin". Kochany pociąg, ile gmin już dzięki niemu zaliczyłem...
Za 2 godziny wysiadam w Koninie, ruszam. Odtąd toczył się będę przez samiutkie zadupia :)
Zimno jest, ale powoli wychodzi słońce, a krajobraz... Cóż, wysokogórski nie jest :)
A tu miasteczko Rychwał, Wschodnia Wielkopolska:
Niedaleko przebiegała kiedyś granica zaborów, ja cały czas poruszam się po tej lepszej ruskiej stronie, wschód rządzi! :)
Zaliczanie gmin położonych "daleko od szosy" ma to do siebie, że jeśli dobierzemy możliwie najkrótszą drogę, to nie zawsze jest to droga asfaltowa. Oto np. droga w gminie Mycielin:
Po 60 km jazdy postój, uzupełniam kalorie i mikroelementy :)
Z czasem słońce zachodzi, pojawiają się gęste chmury, robi się nieco depresyjnie:
Tempo jazdy takie sobie, wiatr nie rozpieszcza, wieje na wschód, a ja toczę się głównie w kierunku południowym. Grunt, że nie pada.
A klimaty na trasie cały czas mniej więcej takie:
A to już miasteczko Błaszki, obowiązkowo zadupiaste :)
Jazda jest nużąca, coraz bardziej męczy głód, ot taka ponura zaliczeniówka, odfajkować i zapomnieć... Drogowskazy wskazują kolejne metropolie:
W jakiejś wiosce robię postój, w lokalnym barze raczę się piwnopodobnym sikaczem i szamię okropną zapiekankę odgrzewaną w mikrofali, ale grunt, że liczba kalorii się zgadza, można kręcić dalej.
Niespodziewanie... wychodzi znowu słońce. A tu rzeka Warta niedaleko Zduńskiej Woli:
Znużenie daje znać o sobie, odcina mi zasilanie, dopiero przed Zduńską Wolą odzyskuję wigor i przez miasto mknę jak burza. A oto i zduńskowolskie klimaty:
Na dworzec docieram wygłodzony, na szczęście jest trochę czasu do odjazdu pociągu, więc znajduję sklep, kupuję kiełbasę i bułkę - dawno nic mi tak wspaniale nie smakowało, jak ta kiełbasa i bułka :)
Jeszcze tylko dłuuuga jazda pociągiem do Warszawy, 10 km z dworca do domu i koniec.
Jeszcze
mapa.
W sumie zadowolony jestem. Zadupia jakiś tam swój urok mają.