Tour de Ryki & Kotuń
I tu od razu jako patriota lokalny wtrącę, że powiaty Rycki i Łukowski, co to formalnie należą już do woj.lubelskiego, powinny być w trybie pilnym włączone do mazowieckiego. Dlaczego? Bo tak! W imię mazowieckiej ekspansji :)
No dobra, a teraz wróćmy do wycieczki. Niech będzie w punktach, bo tak łatwiej.
1. Polska kolej rządzi!
Na wysokości zadania stanęła jak zwykle polska kolej, więc pociąg, który miał mnie zawieść do Dęblina, wjechał na dworzec z 45-minutowym opóźnieniem. W ten sposób zrobiłem nieco więcej kilometrów po Warszawie, bo nie chciało mi się stać jak kołek na Centralnym, więc krążąc rowerem po Śródmieściu i Pradze przemieściłem się na Wschodni. W końcu dodarłem do Dęblina. Ale nie ma to jak opóźnienie na starcie...
2. Przystanek Ryki i krążenie po wioskach
Miasto Ryki, położone 10 km za Dęblinem, na kolana mnie nie powaliło. Taka tam lekko zapyziała dziura. No nie, tragicznie nie było, ale perłą turystyczną bym tego nie nazwał.
Za Rykami chciałem skierować się do gminnej wsi Kłoczew, ale pomyliłem drogę, więc co prawda w końcu do tego Kłoczewa dotarłem, ale co pokrążyłem po wioskach, to moje :)
3. Żelechów
Za Kłoczewem (w którym nic ciekawego nie było), przyszła kolej na Żelechów, małe pożydowskie miasteczko na pograniczu województw. Ot taka dziura zabita dechami :)
Po Żelechowie trochę krążę, szukając właściwej drogi, w końcu znajduję.
4. Cel: Stoczek Łukowski
Jazda z Żelechowa do Stoczka Łukowskiego była czystą przyjemnością - w miarę płasko, wiaterek raczej w plecy, dobre asfalty... No owszem, było jakieś 35 stopni ciepła, ale prognozę pogody znałem przed wyjazdem, więc wiedziałem, na co się piszę. Tuż przed Stoczkiem podziwiam wiadukt kolejowy na linii Skierniewice-Łuków. Pociągi osobowe już chyba nią nie jeżdżą, za to towarowe śmigają, aż miło.
4. Piwo i... hamburgier
W Stoczku Łukowskim dostrzegam bar piwny, a że chce mi się jeść i pić, to szybko kieruję się właśnie tam. Pytam dziewczynę za ladą, co mają do jedzenia, a ona na to, że jest pizza, jest hot-dog i... hamburgier :) Dotąd wcinałem jedynie hamburgery, więc fakt istnienia hamburgiera przyjąłem z radością, zawsze to jakaś odmiana :) Zamówiłem zatem hamburgiera i zimne piwko, oczywiście celem uzupełnienia mikroelementów :)
Piwo w upał to poezja!
5. Kierowcy TIR-ów na szczęście nie ucierpieli
Wypijając browarka i wsiadając potem na rower, stałem się w myśl polskiego prawa przestępcą. Jest bowiem rzeczą znaną i oczywista, że rowerzyści po piwie sieją śmierć na polskich drogach, a zderzenie roweru z TIR-em powoduje, że z TIR-a zostaje jedynie kupa żelastwa, a z jego kierowcy krwawa miazga.
Tymczasem żaden TIR się nie pojawił, więc nie miałem okazji staranować swoim rowerem TIR-a i zetrzeć go w proch.
I tak sobie jechałem w kierunku Siedlec, zaliczając gminy Wodynie i Skórzec, w Skórcu (chyba tak to się odmienia?) skręciłem w boczną drogę, zwiedzając jakieś zadupia, np. takie:
6. Stacja Kotuń - koniec trasy
We wsi Nowaki, widocznej wyżej na zdjęciu, skończył się asfalt. Ale nie było źle, droga była całkiem utwardzona, z prędkością ok. 20 km/h można było jechać.
Potem pojawił się spękany beton, wreszcie wrócił asfalt. Docieram do Kotunia, obalam Redds'a na peronie stacji (miałem smaka na coś owocowego), dyskutuję sobie o życiu z tubylcem, w końcu wisadam do pociągu. Koniec. A oto stacja Kotuń:
A to mapka wycieczki:
Dalsze kilometry robię już w Warszawie, nad którą w międzyczasie szalała ulewa, ale na szczęście byłem wtedy w pociągu. Fajnym, klimatyzowanym. Gdy wysiałem, już nie padało.
I to tyle. Nie było źle :)