Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:685.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:48.93 km
Więcej statystyk

Jeżdżenie po mieście

Czwartek, 30 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Trochę przejażdżek rekreacyjnych, trochę załatwiania spraw na mieście, jazda do pracy i z pracy i oto uzbierało się wczoraj 68 km. Ale oprócz tego, że natrzaskałem trochę kilometrów, nic ciekawego się w sumie nie wydarzyło, stąd wpis jest krótki :)

No i jedną sprawę służbową na mieście rowerem załatwiłem, bo kolega samochód służbowy podprowadził :)

Do pracy, z pracy i do Raszyna oraz kłótnia pod Arkadią

Środa, 29 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Rano jazda do pracy na Okęcie stałą trasą z Chomiczówki przez Bemowo, Koło, okolice Dw.Zachodniego i Al.Krakowską. Nic specjalnego. W czasie przerwy w robocie robię wypad do Raszyna. W stronę Raszyna szybka jazda z wiatrem, powrót w kierunku północnym morderczy. Nastawiam się zatem na trudny powrót do domu, pod silny wiatr. I wtedy staje się cud - przychodzi burza, ulewa, potem wychodzi słońce, a wiatr... zmienia kierunek. I tak wracam radośnie z wiatrem. Wybieram nieco inną trasę - Al.Krakowska-Grójecka-Towarowa-Okopowa-JP2-Broniewskiego. Kilometrowo wychodzi na jedno. Przed Placem Zawiszy ostro przeciskam się między uwięzionymi w korku samochodami, fajna sprawa :) Przed Rondem Babka to samo. W Arkadii robie parę minut przerwy, ale zanim odwiedzam Arkadię, okazuje się, że nie ma gdzie przypiąć roweru, bo parkingi rowerowe zapełnione w 100%, drugie tyle rowerów oblepia okoliczne barierki i słupy (co szkodzi dostawić więcej stojaków rowerowych???), a między tym wszystkim biega dziadek ochroniarz i krzyczy na rowerzystów próbujących przypiąć rower gdziekolwiek, rowerzści krzyczą na niego, ogólnie kłótnia. Oczywiście olewamy ochroniarza, ja przypinam rowerek do ogrodzenia ogródka jakiejś knajpy, inni do słupa. Zupełnie niepotrzebna awantura - takie wielkie centrum handlowe, a większej ilości stojaków rowerowych nie mogą postawić, gdy tymczasem rowerzyści jakby na przekór odwiedzają ich tłumnie. Fajnie tak odstraszać klienta?

Dojechawszy do domu mam na liczniku 42 km. Na ten dzień wystarcy.

Popołudniowa katorga

Wtorek, 28 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Rano bez historii, 16 km do pracy (normalnie jest 15 km, ale jadę nieco naokoło). Za to po południu... Wyruszywszy z pracy dostaję silny wiatr, niestety w twarz a nie w plecy. Telepię się 12-15 km/h i tak pod wiatr aż do domu. Ostatnie 5 km nieco lepiej, bo wiatr trochę ustaje, za to wpadam w jakąś potężną dziurę w jezdni na Bemowie, ogromne łup i mój kręgosłup obrywa okrutnie. Dojeżdżam do domu wściekły, nie mogę patrzeć na rower.

Potem robię jednak jeszcze 6 km po osiedlu i do hipermarketu. Wychodzi 37 km przejechane w ciągu dnia.

46 km po Warszawie

Poniedziałek, 27 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Wczoraj 46 km po Warszawie. Najpierw z Chomiczówki do pracy na Okęcie 15 km, potem jakieś krążenie w okolicach pracy i już mam 18 km przejechane. Po pracy jadę na Powiśle, tam trochę krążę i koniec jazdy, kolejne kilkanaście kilometrów z tego wyszło, nie pamiętam dokładnie ile, 17 chyba, nieistotne. Dalej spacerek, w miłym kobiecym towarzystwie prowadzę rower, więc zdejmuję licznik i nie liczę do statystyk, bo nie uwzględniam turystyki pieszej :) Przerwa na piwko nad Wisłą pod parasolem (i słusznie, bo w międzyczasie ulewa była, rower zaliczył lekką kąpiel bo nie starczyło dla niego miejsca pod dachem) i dalej spacerek na Starówkę. Tam okazuje się, że zapomniałem jednej rzeczy zabrać z baru nad Wisłą, więc zakładam licznik, wskakuję na rower, jadę w dół nad Wisłę, odbieram co moje i wracam na Starówkę, podjeżdżając dzielnie pod górę (stromo jest, ale jakaś kara za gapiostwo mi się należała). Na Starówce przerwa na pierogi, potem spacerek na Pl.Zamkowy (więc do statystyk nie liczę), rower ląduje w 190 i trafia na Jelonki. Stamtąd pedałuję na Chomiczówkę. Łącznie 46 kilometrów przehechałem na raty.

Turystyki pieszej (ok. 4 km prowadzenia dziewczyny jedną ręką a roweru drugą ręką) nie doliczam :)

125 kilometrów

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Ponad 117 km
Umyśliłem sobie, że przejadę w niedzielę 125 km. Tylko gdzie? Rzut oka na prognoze pogody i szukam miejsca, gdzie będę miał wiatr w plecy i skąd będę mógł wrócić pociągiem. Wybieram kierunek na Siedlce.

Ruszam z Chomiczówki Trasą AK, potem Bródno, Zacisze, Ząbki, Rembertów, Wesoła, Sulejówek... Wszystko jest totalnie wymarłe, jak to w niedzielę rano. Zwłaszcza widok centrum Sulejówka o godzinie 9:30 to niezapomniane wrażenie, wszysto na głucho zamknięte, na ulicach nie widać żywego ducha. W Sulejówku trochę zabłądziłem, skończył się asfalt, musiałem się telepać ze 2-3 km jakimiś wertepami, tracąc czas i siły. W końcu znowu mam asfat, dobijam do trasy Warszawa-Moskwa (brzmi dumnie, no nie?). I tą trasą jadę aż do Mińska Mazowieckiego. Przez większość odcinka wzdłuż trasy biegnie droga rowerowa, więc nią jadę - kostka co prawda, ale niefazowana, więc ujdzie. W Mińsku pierwszy odpoczynek i niezdrowe jedzenie w McDonald's, na liczniku coś ponad 55 km. Jedzie się dobrze.

Potem jeszcze odwiedzam dworzec w Mińsku, sprawdzam rozkłady pociągów i decyduję, że dojadę do miejscowości Mrozy (dwadzieścia ileś km za Mińskiem), a stamtąd wrócę do Warszawy pociągiem i brakujące kilometry dokręcę w Warszawie. Zaraz za Mińskiem pada mi komórka, a bez komórki czuję się jak bez reki (ech, to uzależnienie...), więc zmieniam plany - złapię wcześniejszy pociąg we wsi Cegłów, przed Mrozami. Czy zdążę? Pedałuję dosyć mocno, zdążam na stację 2 minuty przed przyjazdem pociągu. Trasa Mińsk-Cegłów piękna, klimatyczne wioski, drewniane chałupy, trochę lekkich podjazdów, ale ogólnie mało męcząca. Sam Cegłów to sympatyczna prowincjonalna dziura ze starymi domkami, urzędem gminy, biblioteką, barem piwnym, są też ślady kibicowania Legii ("eLki" na murach). No i stacja jest. Nadjeżdża nowy porządny klmatyzowany pociąg, nie żaden "kibel", w dobrych warunkach dojeżdżam do Warszawy Centralnej. W Cegłowie mam na liczniku 75 km, po zrobieniu odcinka z Centralnej do domu 85 km. Odpoczywam i podładowuję komórkę :)

Odpocząwszy, kolejne 40 km dokręcam po Warszawie, tu już jest ciężko, już nie jadę cały czas z wiatrem, lecz wielokrotnie pod wiatr, jak to przy krązeniu. A wiatr jest silny. Robię kilometry po Bielanach, Woli, Bemowie, tam przerwa na posiłek (juz jestem zmęczony, wiatr wykańcza) potem zahaczam o skraj Puszczy Kampinoskiej, znowu Bielany... W końcu robię te 40 km. I tak zrobiłem 125 km tego dnia.

Za Mińsk znów muszę się kiedyś wybrać, fajne klimaty są. Może następnym razem potoczę się rowerem do Siedlec?

72 kilometry z niczego

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Wczoraj zrobiłem 72 km "z niczego". Czemu z niczego? Bo nie pojechałem w żadne konkretne miejsce, nie robiłem tzw. wyprawy, lecz po prostu krążyłem.

Na dobry początek małe jeżdżenie po Bielanach, potem przez Młociny jadę w kierunku Dąbrowy Leśniej. Zaliczam pierwsze przewrócenie roweru - źle go ustawiłem na nóżce i gdy robiłem zdjęcie, glebnął na chodnik. Prostuję kierownicę (trochę ją przekrzywiło) i jadę dalej. Potem z Młocin do Dąbrowy Leśnej przez las (ta nazwa zobowiązuje!) i pierwszy przejezd terenem (piasek, korzenie itp.). Rower przeżywa to bezboleśnie, ja też. Z Dąbrowy przez Wólkę Węglową jadę na Chomiczówkę, trochę jeszcze pedałuję po Chomiczówce i Wawrzyszewie, robiąc parę kilometrów. Dojeżdżam do domu, 27 km na liczniku.

Później używam roweru czysto komunikacyjnie - wypad na pocztę, do pralni... I trochę jeżdżenia, coby nie siedzieć jako ten kołek na poczcie po pobraniu numerka. Wracam, na liczniku 36 km.

Później jeszcze dwie wycieczki. Najpierw na Muranów i z powrotem - 18 km (na Muranów jest z Chomiczówki 7,5 km, ale nie jadę w linii prostej). Na Muranowie dopada mnie jedna ulewa, na Starych Bielanach druga. Za drugim razem zanim się schowałem, trochę przemokłem, ale bez tragedii. Po krótkim odpoczynku w domu kolejne 18 km - krążenie po Bielanach i Żoliborzu, w tym mój ulubiony stromy asfaltowy zjazd przy Dewajtis (warszawiacy raczej wiedzą, o co chodzi).

I tak wyszło 72 km, choć nie miałem żadnego konkretnego wycieczkowego celu. Ot tak "z niczego".

Do pracy, z pracy i koło pracy

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Wstaję w piątkowy poranek cały obolały, spieczone ciało daje się we znaki (przesadziłem poprzedniego dnia z opalaniem). Jakoś dochodzę do siebie, ogarniam się, prysznic, śniadanie, w końcu wsiadam na rower i ruszam do pracy. Ledwo wyruszam, a tu deszcz. Zastanawiam się, czy się nie wycofać i nie jechać samochodem, ale rzut oka na niebo i stwierdzam, że deszczyk zaraz przejdzie, jadę dalej. Faktycznie deszcz zaraz przechodzi, wiatr nie przeszkadza za mocno, po 50 minutach spokojniutkiej jazdy dojeżdżam z Chomiczówki na Okęcie. 15 km. O dziwo przysmażenie nóg przeszkadza przy chodzeniu, a przy pedałowaniu nie. W sumie o to chodzi :)

W pracy siedzę 8,5 godz., z czego przysługuje mi 45 min. przerwy. Większą jej część przeznaczam na rowerowanie po okolicy mojej pracy - pracuję na Okęciu od niedawna i choć okolica już na pierwszy rzut oka totalnie mi się nie podoba, to jednak chcę ją trochę poznać. I tak robię kolejne 12 km.

Po pracy jadę z Okęcia na Jelonki. Od Al.Krakowskiej kieruję się Łopuszańską na Włochy - przejazd z gatunku tych "nigdy więcej". Mnóstwo ciężarówek, wywrotek itp. Choć lubię jeździć jezdnią, tam nie jest fajnie. Za Al.Jerozolimskimi skręcam w boczne uliczki, tamtędy dostaję się do PKP Włochy (włochowskie uliczki są piękne, każdemu polecam przejażdżkę lub spacer), potem już "po bożemu" Globusową i Dźwigową na Jelonki. Całkiem fajnie jedzie się tunelem na Dźwigowej, odkąd mu nawierzchnię naprawili, kiedyś to była masakra. Na Jelonkach przerwa na pizzę w miłym towarzystwie i jazda do domu. Trasa Okęcie-Jelonki-Chomiczówka liczy 18 km.

Łącznie przejeżdżam 45 km w ciągu dnia. Sympatycznie, bezproblemowo, bezboleśnie. Drobnego deszczyku na Chomiczówce i ciężarówek na Łopuszańskiej nie liczę - kto by się takimi duperelami przejmował? :)

Takie tam jeżdżenie

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(3)
Wczoraj, zajęty zupełnie innymi sprawami, jeździłem raczej niewiele.

Na poczatek dnia chciałem zrobić sobie małą lekką półgodzinną przejażdżkę. Tymczasem wiatr był taki, że z lekkiej przejażdżki zrobił się ciężki trening siłowy. Bywa i tak. Krążę po Bielanach, zahaczam też o Bemowo, 10 km na liczniku i kończę, jadę poopalać się nad Zalew Zegrzyński (nie sam, więc nie rowerem).

Mija wiele godzin, postanawiam "dokręcić" jeszcze 20 km dla przyzwoitości. Trochę przeszkadza mi spieczone ciało, przesadziłem z opalaniem. Średnio mi się jeździ, wiatr daje się we znaki, dopada mnie kryzys, po 12 km mam dość, siadam na ławce i odpoczywam. Po 10 minutach ruszam, jakoś tam jeżdżę, po 21 km przejażdżki (krążyłem po Bielanach i Żoliborzu) wracam do domu. Patrzę na licznik i okazuje się, że wcale nie miałem złego tempa, więc z tym kryzysem to jednak trochę przesadziłem.

Na tym koniec. łącznie przejechałem 31 km w ciągu dnia.

Do pracy i z powrotem - nic ciekawego

Środa, 22 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Dzisiaj nic ciekawego - rowerem do pracy i z powrotem.

Ruszam z Chomiczówki na dalekie Okęcie. Jadę sobie przez Bemowo, Koło, potem wzdłuż Prymasa Tysiąclecia, dobijam w końcu do Alei Krakowskiej i tak się toczę aż do pętli tramwajowej Okęcie, pracuję tuż obok. Prawie cały czas pod wiatr, ale nie przejmuję się, toczę się w żółwim tempie 15-17 km/h, bo cel mam tylko jeden - nie spocić się i nie wpaść do pracy zziajany. Cel realizuję, przyjeżdżam zrelaksowany i świeżutki. Ludzie dziwią się, że przyjechałem do pracy rowerem, przecież to "aż 15 kilometrów". Dla mnie to tylko 15 kilometrów :)

Ciekawostka - przed światłami przy Dworcu Zachodnim razem ze mną czeka na zielone światło siedmiu innych rowerzystów. Toż to Kopenhaga prawie :) Widać nasza totalnie niewydolna komunikacyjnie stolica coraz bardziej stawia na rower.

Powrót bez historii, nieco szybszy, bo wiatr już w plecy a nie w twarz. Znów sporo rowerzystów, to cieszy. No może nie do końca, prawie zaliczam czołówkę na Ochocie z dwójką rowerzystów jadącą ścieżką obok siebie. Gdy zaabsorobwani rozmową widzą mnie w końcu w ostatniej chwili, odbijają... w swoją lewą stronę. Czyli wprost na mnie. Ostre hamowanie z obu stron, odbijam jeszcze bardziej w prawo, oni też w ostatnim ułamku sekundy łapią właściwy kierunek, mijamy się bez strat. Uff... Potem już gładko, trasa upływa szybko, wszak wiadomo, że z pracy jedzie się znacznie szybciej, niż do pracy :)

I to tyle rowerowania na dzisiaj.

No to sobie dzisiaj pojeździłem

Wtorek, 21 czerwca 2011 · Komentarze(3)
No to sobie dzisiaj pojeździłem. Ale zacznijmy od początku.

Wziąłem na dziś urlop. Żeby załatwić parę spraw. Ale kiedy już je załatwiłem, to się zaczęło. Rowerowanie znaczy się.

Wyruszam z Chomiczówki, przez Żoliborz (Broniewskiego) jadę do centrum, zahaczając o "bliską" Wolę. Korzystam z jezdni (np. Okopowa, Żelazna), powoli przyzwyczajając się do miejskiej dżungli. W rejonie skrzyżowania Al.Solidarności i Żelaznej i na samej Żelaznej w kierunku Prostej sajgon totalny. Trudno mi się w tym odnaleźć, ciężko manewrować, ewidentnie wyszedłem z wprawy. Ale jakoś tam przedzieram się do przodu, powoli ale konsetkwentnie. W końcu docieram do McDonalds'a na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, czas na niezdrowe jedzenie, które niestety uwielbiam i raz na tydzień muszę zjeść. Na liczniku 10 km.

Telepię się dalej Marszałkowską i Puławską w stronę Ursynowa. Na Puławskiej masakra, co chwila światła i to fatalnie ustawione, hamują biednych kierowców no i mnie przy okazji. Wkurzony przebijam się między samochodami, ale jest ciężko - cholernie wąskie te pasy, jak trafię na dostawczaka lub terenówkę, to koniec, nie przebiję się. Uciekam szybko na wąskie uliczki Górnego Mokotowa i w rejon metra Wilanowska przebijam się tamtędy. Potem znów jazda Puławską, obok pędzą samochody. Skacze adrenalina, kocham to, jazda po wiejskich dróżkach nigdy nie dawała mi tyle frajdy, co podróż wielopasmową jezdnią. Za torem wyścigowym odbijam w lewo, na Ursynów. Dojeżdżam w pobliże Multikina, na liczniku jakieś 24 czy 25 km, nie pamiętam dokładnie. Wracam na Bielany.

Podróż na Bielany spokojna - piesi na ścieżce rowerowej wzdłuż Puławskiej, totalny sajgon na rondzie przy Rotundzie (przebijam się rowerem, reszta towarzystwa stoi, blokując się we wszystkich możliwych kierunkach - w tym miejscu to klasyka), ja śmiało i do przodu. Nogi nie bolą, tyłek nie boli, można jechać, z manewrami międzysamochodowymi nabieram już dawnej wprawy. Trochę kluczę po Muranowie, trochę po Bielanach, dojeżdżam do domu, na liczniku 50 km.

Odpoczywam, ruszam się trochę, znów na rower, jadę na Bródno. A na Bródno najszybciej jest Trasą Toruńską, notorycznie zakorkowaną wielopasmówką. Dojeżdżam Broniewskiego do Trasy Toruńskiej i w lewo, pędzę do przodu, na wysokości Hali Marymonckiej zaczyna się megakorek, ja daję ostro do przodu buspasem, autobusy nie jadą, rozpędzam się prawie do 40 km/h (mam wiatr w plecy, trasa schodzi lekko w dół, więc warunki idealne), przed Mostem Grota kończy się buspas, wjeżdżam między samochody, zwalniając do bezpiecznej prędkości. Cztery pasy samochodów, ciężarówek i autobusów, a pomiędzy nimi rządzi mój rowerek, na moście jestem najszybszy. Dojeżdżam nad torami na Wysockiego, odbijam na Bródno. Jadę sobie Wysockiego i Odrowąża, odbijam w prawo na Most Gdański. Z bólem, pod wiatr, ale daję radę, organizm po paru dniach zaskoczył. Cały czas pod wiatr odbijam na Konwiktorską, potem przez Stawki na Muranów, tam przerwa na chińczyka i małe piwo. Pokrzepiony wracam na Chomiczówkę (trasa banalna - Al.JP2, potem Broniewskiego), na liczniku 73 km przejechane dzisiaj.

No i na koniec wypad na Jelonki, tam mały spacerowy odpoczynek i z powrotem. Tyłek już trochę boli, ale nogi kręcą elegancko. Wracam do domu, 89 km przejechałem dzisiejszego dnia.

I pomyśleć, że parę dni temu, tuż po kupnie rowerka, martwiłem się, czy dam radę dojechać bez większego bólu 15 km do roboty. Dam radę, jest dobrze :)