Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2012

Dystans całkowity:2094.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:72.21 km
Więcej statystyk

Moc rowerowa, niemoc twórcza

Środa, 29 lutego 2012 · Komentarze(11)
Cierpię na niemoc twórczą, więc mimo zrobienia wczoraj 61 km zupełnie nie wiem, o czym by tu napisać.

No właśnie, o czym? O tym, ze wczoraj była ładna pogoda, świeciło słoneczko i w ogóle było fajnie? O tym, że w lutym przejechałem 2094 km, bijąc tym samym swój miesięczny rekord kilometrów? O tym, że na Bielanach zrobiłem wczoraj sporo kilometrów, a na Ursynowie i na Targówku nie zrobiłem ani jednego?

No sam nie wiem. Wy też cierpicie czasem na niemoc twórczą? Przyznajcie się :)

Ohyda

Wtorek, 28 lutego 2012 · Komentarze(5)
Kto był wczoraj w Warszawie, ten wie - było ohydnie. Początek dnia był jeszcze w miarę znośny, ale potem zaczął padać intensywny deszcz ze śniegiem. Efekt? Jazda w błotno-solnej brei i przemoczone ciuchy.

W takich warunkach przejechałem siłą woli 53 km. Na więcej nie miałem ochoty.

Kolejne dni powinny być lepsze :)

Ścieżki rowerowe i.... Coldrex

Poniedziałek, 27 lutego 2012 · Komentarze(7)
Zacznijmy od tego, ze w poniedziałek obudziłem się lekko podziębiony. Nie od roweru raczej, bo w niedzielę prawie nic nie jeździłem, mam swoją teorię na temat przyczyn tego przeziębienia. Ale zostawmy to, nie będziemy tu teoretyzować.

W każdym razie faszerowałem się Coldrexem i dało się zupełnie dobrze jeździć. Gdy przestawał działać, różnica była naprawdę odczuwalna i trzeba było znów się nafaszerować :) Jak tak dalej pójdzie, to w ogóle będę cały czas jeździł na Coldrexie, jak na jakimś EPO normalnie :) A więc, faszerując się owym cudem myśli farmaceutycznej, zrobiłem wczoraj całe 95 km, odwiedzając m.in. takie miejsca jak Praga, Saska Kępa, Ochota, Okęcie, Krakowskie Przedmieście, Jelonki, Wola, Bemowo... I na pewno coś pominąłem. Czy mogłem zrobić 100 km? Mogłem, ale mi się nie chciało, tyle "setek" już w życiu zrobiłem, że nie miałem ochoty dokręcać tych paru kilometrów na siłę, aby zrobić kolejną.

A teraz o ścieżkach rowerowych. Zalegający na nich śnieg i lód rozpuścił się w końcu, więc postanowiłem przypomnieć sobie, jak to na tych ścieżkach jest. No i sobie przypomniałem... Przypomniałem sobie nawierzchnie z krzywej kostki, spartaczone krawężniki i rowy odpływowe, walające się potłuczone szkło, zaparkowane samochody, kierowców wymuszających pierwszeństwo, pieszych spacerujących sobie dumnie i często z psami... Oj, przypomniałem sobie.

I wiecie co? Chyba od czasu do czasu będę tymi ścieżkami jeździł. Bo czasem dostarczają więcej adrenaliny, niż ruchliwa jezdnia :)

A na deser taka cukierkowa fotka:

Nędzne 27 km, ale za to Legia górą :)

Niedziela, 26 lutego 2012 · Komentarze(9)
W niedzielę w natłoku różnych spraw zupełnie nie miałem czasu na jeżdżenie. Stąd tylko 27 km zrobione rano po Bielanach, Bemowie i Żoliborzu. W sumie nie ma czego żałować, bo pogoda przez cały dzień była wisielcza, jedynie rano świeciło słońce i wtedy załapałem się na rowerowanie.

Cóż, bywają i takie dni. Ale nie samym rowerowaniem człowiek żyje :)

Za to miałem przyjemność oglądać w TV, jak Legia w meczu na szczycie ekstraklasy roznosi w pył wrocławski Śląsk. Może jednak nasi kopacze zdobędą w końcu to cholerne mistrzostwo? Oby! :)

Tour de Treblinka i uciekające pociągi

Sobota, 25 lutego 2012 · Komentarze(6)
Kategoria Ponad 117 km
Na jeden pociąg spóźniłem się dwie minuty. Na drugi, na zupełnie innej stacji, zdążyłem w ostatniej sekundzie. A więc po kolei:

1. Na wschód!

Niestety z różnych przyczyn nie mogłem wczoraj poświęcić całego dnia na rowerowanie. Ale mogłem poświęcić pół dnia - zawsze coś :) Postanowiłem jechać gdzieś na wschód, bez żadnych konkretnych planów. Dlaczego na wschód? Żeby mieć wiatr w plecy. A powrót pociągiem.

Dotarłszy z Bielan do miasteczka Ząbki, postanowiłem jechać mniej więcej wzdłuż linii kolejowej Warszawa-Białystok do Łochowa, a potem "się zobaczy". Po mniej więcej 3 godzinach jazdy dotoczyłem się do rzeczonego Łochowa, gdzie w przydrożnym barze uzupełniłem zapas kalorii (za pomocą lokalnej odmiany hamburgera) i mikroelementów (za pomocą piwa). A potem... Zanim jednak przejdziemy do następnej części, wrzucam jedno zdjęcie zrobione gdzieś kilkanaście kilometrów przed Łochowem - zrobiłem tam mały postój i ta nazwa miejscowości mi się spodobała, więc ją uwieczniłem.



2. Pociąg mi uciekł :(

Siedząc w barze sprawdziłem rozkład jazdy i wyszło mi, że za godzinę mam pociąg do Warszawy. Ale tak od razu do pociągu? Tyle kilometrów przejechanych a tylko 2 nowe gminy po drodze zaliczone (cała reszta była zaliczona już wcześniej)? Nie no, bez sensu. Postanowiłem zatem zaliczyć jeszcze gminę Sadowne i do pociągu wsiąść tam, na stacyjne Sadowne Węgrowskie. Istniało jednak duże ryzyko, że na pociąg nie zdążę. Cóż, podjąłem je.

Jechało się tak sobie, bo wiatr średnio mi pomagał (wiał na południowy wschód, a ja jechałem na wschód ale północny), czas leciał, w pewnym momencie uwierzyłem jednak, że zdążę na styk. I może bym zdążył, gdyby nie to, że ostatni odcinek trasy na stację prowadził błotnistą rozmiękłą drogą. Tempo jazdy od razu siadło i stało się. Próbując wykopać się z błota, mogłem tylko z daleka obserwować, jak "mój" pociąg wjeżdża na stację i za chwilę z niej odjeżdża. Zabrakło dwóch minut.

3. No to jadę do Małkinii

Następny pociąg na zadupiastej stacji Sadowne Węgrowskie miał być dopiero za ponad 2 godziny. Stwierdziłem, że czekać na jakimś zadupiu tyle czasu to już w ogóle absurd i postanowiłem jechać dalej do Małkinii, gdzie zatrzymują się pospieszne. W międzyczasie znacznie się ochłodziło, wiatr wzmógł się i zacząłem naprawdę mocno żałować, że nie wziąłem czapki. Cóż, w Warszawie poczułem wiosnę, stąd brak czapki, ale wschód to jednak wschód :) W efekcie przewiało mi łepetynę, przyplątał się też krótki lecz intensywny deszcz, który przeczekałem na przystanku autobusowym w jakiejś wiosce, czytąjąc przy okazji różne życiowe "mądrości":



W końcu, pokonując po drodze kiepskiej z reguły jakości asfalty, doczłapałem się do samiutkiej Treblinki, ale żadnych obozów nie zwiedzałem, trafiłem za to na odcinek jezdni, który ostatni razy był remontowany prawdopodonie za Hitlera :(



Za widocznym na zdjęciu zakrętem pojawił się jednak nowy asfalt, a ja przekroczyłem most na Bugu i wtoczyłem się do Małkinii. Jechało się tragicznie, silny wiatr urywał łeb, a deszcz, który znów się uaktywnił, przemaczał ciuchy.

4. Z rowerem między peronami

W Małkinii dotoczyłem się do stacji i już miałem wejść do środka, gdy nagle zobaczyłem pospieszny do Warszawy wtaczający się na peron. Problem był tylko jeden - aby dostać się na właściwy peron, musiałem pokonać torowisko, jedyna legalna droga prowadziła przez kładkę. Czyli nie zdążę. Na szczęście perony były niskie, więc zeskoczyłem z rowerem na tory, przebiegłem nielegalnie przez torowisko i wskoczyłem na właściwy peron w momencie, gdy konduktor dawał sygnał do odjazdu. Mój głośny krzyk sprawił, że poczekali na mnie, wtarabaniłem się do środka i już mogłem jechać do Warszawy.

W sumie śmieszna sytuacja - jedzie człowiek ponad 120 km, pedałuje prawie 5,5 godz., a w ostatecznym rachunku decyduje kilka sekund. Jak widać nawet przy ponad pięciogodzinnej podróży każda sekunda okazuje się cenna :)

Dalej bez historii - wysiadam na Centralnym, podjeżdżam do metra Świętokrzyska (byłem z pewnych względów w dużym niedoczasie, stąd metro a nie rower) i niedługo jestem na Bielanach. I to wszystko.

Dzień całkiem udany i do tego z przygodami :)

Wpis czysto statystyczny

Piątek, 24 lutego 2012 · Komentarze(0)
Ten wpis, opisujący moje rowerowanie w dniu 24 lutego roku pańskiego 2012, ma charakter czysto statystyczny. A więc:

- przejechane kilometry: 61
- przebite dętki: 0
- kłótnie ze spaliniarzami: 1
- gleby: 0

O ciekawszych rzeczach takich jak uciekające pociągi, "mądrości" z przystanku PKS czy skakanie między peronami przeczytacie jutro. A więc cierpliwości :)

No bo żeby mnie murzyn we własnym kraju opieprzał? :)

Czwartek, 23 lutego 2012 · Komentarze(10)
Kłótnie ze nerwowymi spaliniarzami to dla rowerzysty miejskiego chleb powszedni. Wczoraj jednak pojawiła się nowość, mianowicie rozdarł się na mnie... murzyn.

Zaczęło się od tego, że jechałem sobie Grójecką i jakiś nadpobudliwiec, nie mogąc mnie wyprzedzić, wściekle na mnie trąbił. W końcu udało mu się mnie wyprzedzić, patrzę, a tu w samochodzie dwóch murzynów, z czego jeden (pasażer) drze się na mnie, sugerując, że powinienem jechać chodnikiem. Jako człowiek czasem nerwowy odpowiedziałem oczywiście mało parlamentarnymi słowami, dogoniłem samochód na światłach i... Murzyn najpierw nie wiedział, co robić (szyby nie opuścił, chociaż mu to pokazywałem, bo chciałem wyjaśnić, że rowerem jeździ się jezdnią a nie chodnikiem), a potem wykonał przepraszający gest ręką, więc ja zrobiłem to samo i się rozjechaliśmy w pokoju.

Sytuacja w sumie typowa w relacjach rowerzysta-samochodziarz, ale jednak pojawiła się pewna nowość, ów opieprzający mnie murzyn. To mi się nie zdarzyło jeszcze nigdy. Jak widać wielokulturowość wali do nas drzwiami i oknami i tylko czekać, aż opieprzy mnie Arab, Wietnamczyk i Turek :)

A tak w ogóle to przejechałem wczoraj 52 kilometry i więcej mi się nie chciało. Ta wszędobylska wilgoć jednak demoralizuje.

Lany popielec

Środa, 22 lutego 2012 · Komentarze(3)
Podobno wczoraj była środa popielcowa (nie wiem, nie znam się specjalnie na tym, choć czasem żałuję i nachodzą mnie myśli, że Najwyższy kiedyś mnie surowo ukarze) i podobno wtedy należy pościć. Ja jako zdeklarowany mięsożerca oczywiście nie pościłem, ale za to Najwyższy postanowił zaserwować mi postną pogodę. Biorąc pod uwagę panujące w Warszawie stężenie wilgoci, kałuż, stęchlizny itp. można powiedzieć, że mieliśmy lany popielec.

No dobra, może przesadzam, bo nic na głowę wczoraj nie padało (za to pada dzisiaj), ale kałuż było tyle, że przejeżdżające blaszaki zafundowały mi kąpiel w szaro-burej wodzie, której trochę wlało się do butów. I kiedy ja to wszystko wypiorę? :)

A jednak przejechałem wczoraj w lany popielec całe 57 km, zapuszczając się nawet na Okęcie - z Bielan to kawałek drogi. Bo nie ma, że boli! :)

I na koniec dwie fotki z warszawskich Bielan. Żadnych zabytków, żadnych pięknych widoków, ot taka totalna przeciętność. Szarzyzna jednym słowem. Chociaż te bloki z 2.zdjęcia to w sumie nienajgorsze, sporo brzydszych by się znalazło, te nawet nie są złe :)



Kilometry jak puste kalorie

Wtorek, 21 lutego 2012 · Komentarze(6)
Niektóre przejechane kilometry są mniej wartościowe, są jak puste kalorie.

No bo sami zobaczcie, niby człowiek tych kilometrów trochę natrzaskał, a i tak okazuje się, że nie ma o czym pisać - wciąż te same przejechane już setki razy ulice, te same dzielnice, osiedla, miejsca... Co prawda wypuściłem się wczoraj trochę poza Warszawę, aż do samiutkich Łomianek, ale cóż tu więcej dodać - miasteczko totalnie nieciekawe i też już wiele razy widziane.

Ale za to w połowie marca będę miał czas na dłuższe weekendowe wypady. A więc aby do marca!

A na razie delektujmy się pustymi kilometrami. Smacznego! :)

Rysio z Klanu miał zawał :(

Poniedziałek, 20 lutego 2012 · Komentarze(8)
Jestem pogrążony w bólu, albowiem dowiedziałem się, że wczoraj zawału serca dostał Rysio z Klanu - wielki człowiek, bohater naszych czasów, przykładny mąż i ojciec, wzór do naśladowania dla milionów Polaków i uosobienie tradycyjnej i dobrze rozumianej polskości. Mam chociaż cichą nadzieję, że przyczyną zawału Rysia nie było wejście na mojego bloga i przeczytanie wczorajszego wpisu, gdzie opisywałem, jak zrobiłem nędzne 32 km.

Wczoraj rowerowo było już znacznie lepiej, zrobiłem całe 75 km po Warszawie oraz podwarszawskich wioskach (Babice, Zielonki, Lipków, Izabelin, Laski), pogoda wreszcie dopisała. Rowerowo poza tym dzień raczej bez historii, żadnych szczególnych przygód na trasie nie miałem. Przejechane kilometry dedykuję Rysiowi, mojemu idolowi z młodzieńczych lat.

Rysiu, trzymaj się!