Wpisy archiwalne w kategorii

Ponad 117 km

Dystans całkowity:11841.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:71
Średnio na aktywność:166.77 km
Więcej statystyk

Tour de Terespol

Sobota, 12 października 2013 · Komentarze(32)
Kategoria Ponad 117 km
Rano jazda na Zachodni, wskakuję w pociąg na wschód, wysiadam za Białą Podlaską, stacja Chotyłów.

Ruszam, ciężko. Jest brzydko, słońca brak, wiatr wieje w twarz, a droga romantyczna jak enerdowska obrabiarka:



Cóż, trasa Berlin-Moskwa.

Osiągam Terespol, którego nie focę, bo jest brzydki :) A może lecieć na Mińsk?



Cóż, dalej prosto nie pojadę, dojeżdżam do terenów znajdujących się od 1939 r. pod sowieckim zaborem:



Odbijam w lewo, jeszcze raz przejeżdżam przez Terespol, po czym toczę się szosą wzdłuż Bugu przez wioski o bardzo romantycznych nazwach:



W końcu osiągam Janów Podlaski, ten od stadniny koni (nie zwiedzam, stadniny znaczy się):







Jako fan Polski Wschodniej jestem oczywiście wniebowzięty, za Janowem przejeżdżam przez wieś o ślicznej nazwie Stary Bubel (nazwa kojarzy mi się z wybrakowanymi towarami za komuny)...



...robię mały postój jedzeniowy nad Bugiem...



...po czym, kręcąc naprzód, dobijam do promu we wsi Zabuże i przekraczam rzekę:



Białoruś mam już za sobą, tu Bug płynie już wewnątrz oficjalnych granic RP. A za Bugiem kolejna gmina - to co, zaliczamy? :)



I tutaj kończę aktywność zdjęciową, bo stopniowo zaczyna robić się coraz ciemniej. Kolekcjonuję kolejne gminy coraz bardziej po ciemku, w końcu docieram do Siedlec. Jeszcze tylko ogarniam szamkę na stacji, głaszczę biało -rudego kota, który skądś się przypałętał, wsiadam w pociąg i koniec.

Jeszcze mapa.

Krótko i na temat: Było OK.

Tour de Środkowopolskie Zadupia

Sobota, 28 września 2013 · Komentarze(12)
Kategoria Ponad 117 km
Są sytuacje, gdy trzeba zerwać się o 4:20 w sobotni poranek. Zrywam się, a o 5:30 wyruszam z Zachodniego pociągiem "Zielonogórzanin". Kochany pociąg, ile gmin już dzięki niemu zaliczyłem...

Za 2 godziny wysiadam w Koninie, ruszam. Odtąd toczył się będę przez samiutkie zadupia :)

Zimno jest, ale powoli wychodzi słońce, a krajobraz... Cóż, wysokogórski nie jest :)



A tu miasteczko Rychwał, Wschodnia Wielkopolska:



Niedaleko przebiegała kiedyś granica zaborów, ja cały czas poruszam się po tej lepszej ruskiej stronie, wschód rządzi! :)

Zaliczanie gmin położonych "daleko od szosy" ma to do siebie, że jeśli dobierzemy możliwie najkrótszą drogę, to nie zawsze jest to droga asfaltowa. Oto np. droga w gminie Mycielin:



Po 60 km jazdy postój, uzupełniam kalorie i mikroelementy :)

Z czasem słońce zachodzi, pojawiają się gęste chmury, robi się nieco depresyjnie:



Tempo jazdy takie sobie, wiatr nie rozpieszcza, wieje na wschód, a ja toczę się głównie w kierunku południowym. Grunt, że nie pada.

A klimaty na trasie cały czas mniej więcej takie:



A to już miasteczko Błaszki, obowiązkowo zadupiaste :)



Jazda jest nużąca, coraz bardziej męczy głód, ot taka ponura zaliczeniówka, odfajkować i zapomnieć... Drogowskazy wskazują kolejne metropolie:



W jakiejś wiosce robię postój, w lokalnym barze raczę się piwnopodobnym sikaczem i szamię okropną zapiekankę odgrzewaną w mikrofali, ale grunt, że liczba kalorii się zgadza, można kręcić dalej.

Niespodziewanie... wychodzi znowu słońce. A tu rzeka Warta niedaleko Zduńskiej Woli:



Znużenie daje znać o sobie, odcina mi zasilanie, dopiero przed Zduńską Wolą odzyskuję wigor i przez miasto mknę jak burza. A oto i zduńskowolskie klimaty:



Na dworzec docieram wygłodzony, na szczęście jest trochę czasu do odjazdu pociągu, więc znajduję sklep, kupuję kiełbasę i bułkę - dawno nic mi tak wspaniale nie smakowało, jak ta kiełbasa i bułka :)

Jeszcze tylko dłuuuga jazda pociągiem do Warszawy, 10 km z dworca do domu i koniec.

Jeszcze mapa.

W sumie zadowolony jestem. Zadupia jakiś tam swój urok mają.

Tour de Sieradz

Sobota, 14 września 2013 · Komentarze(8)
Kategoria Ponad 117 km
Cel wycieczki był w sumie banalny - pozaliczać trochę gmin na zachód od Łodzi. Tereny te nie kusiły mnie pięknem krajobrazu, o "perełki" turystyczne też tam trudno, ale liczy się sztuka, gmina to gmina :)

Ruszam ze stacji Łódź Chojny (do Łodzi oczywiście pociągiem), kręcę na Zduńską Drogę nieciekawą drogą krajową wśród sznuru samochodów. A tu taka ciekowostka nazewnicza:



Czyli jak człowieka porwą, to nie należy się martwić, dużego okupu z rodziny nie zedrą :)

Łask mijam bez robienia zdjęć, bo nie widzę nic ciekawego wokół, zahaczam o Zduńską Wolę. Tu też nic ciekawego nie widzę (może źle szukałem?), więc focę jakąś przypadkową uliczkę, która nawet wygląda w miarę:



Dalej Sieradz - też nie zwalił mnie z nóg. Parę domów, trochę bloków - i to miało być kiedyś miasto wojewódzkie? Robię jedną fotkę w przypadkowym miejscu:



W Sieradzu zmieniam kierunek z zachodniego na północny, osiągam miasteczko Warta, nawet spoko, takie fajne klimatyczne polskie zadupie:





Za Wartą duży zbiornik wodny...



...klimaty wiejskie...



...tu i ówdzie kończy się asfalt, ale zaraz znów zaczyna. Zaczyna też przeskakiwać łańcuch. Zajeździłem sprzęt po raz n-ty :)

Coraz bardziej doskwiera głód, mam jakieś zapasy, ale dopada mnie ochota na coś ciepłego, głód zaspokajam w miasteczku Szadek:







Fajny ten Szadek, taki swojski, typowa Polska Środkowa, lubię to.

W rzeczonym Szadku szamię tortillę, poza tym uzupełniam mikroelementy:



Pokrzepiony posiłkiem, ruszam dziarsko na Łódź. We wsi Lutomiersk natrafiam na ciekawostkę w postaci... tramwaju. A przecież do Łodzi jeszcze kilkanaście kilometrów. Łódzkie tramwaje wyjeżdżają poza miasto i to mi się podoba, przydałoby się takie rozwiązanie w Warszawie, jakiś tramwaj do Ząbek, Łomianek czy innego Piaseczna. W końcu nie wszyscy mieszkają przy torach kolejowych i tramwaj doskonale tę lukę uzupełnia. Chociaż akurat ten z Lutomierska miał żałosną prędkość średnią - ja jechałem ok. 22 km/h (czyli szału nie było), a mimo to tramwaj, również jadący na Łódź, był cały czas gdzieś za mną, nie dogonił mnie ani razu.

Jeszcze tylko Konstantynów Łódzki (czyli "Kanzas", jak mawiają tubylcy)...



i jest Łódź. W Łodzi Kaliskiej wbijam się do pociągu, zdążyłem 10 min. przed odjazdem.

To tyle, jeszcze mapa.

Wycieczka bez historii i bez wzruszeń, ot gmin przybyło. Bywa i tak.

Przez Mazury i Podlasie

Niedziela, 1 września 2013 · Komentarze(3)
Kategoria Ponad 117 km
Budzę się o 6. Ogarniam śniadanie, ubieram się, wsiadam na rower.

Początki trudne, jakąś polną drogą, rozmiękłą od opadów z dnia poprzedniego. Ale za to mogę pofocić lokalne klimaty:





No dobra, koniec z gruntówką, wkrótce jest asfaltówka. Teren falisty. Góra, dół, góra, dół... Ciekawe są te Mazury - trochę smętne, trochę tajemnicze, ale najważniejsze, że od 1945 r. odniemczone :) Tu jakaś wioska przy asfaltówce, gdzieś przed Ełkiem:



Rozwalają mnie niektóre nazwy miejscowości, np. Hejbuty. "Hej hej buty, hej hej hej!" - śpiewam sobie radośnie, tocząc się przez wioskę :) Bo byty to podstawa, bez butów tylko szewc chodzi.

No nic, jest Ełk:





Niby to jeszcze Mazury, ale w tle słychać już powoli akcent podlaski. I OK, lubię to takie zaciąganie.

W międzyczasie wychodzi słońce, focę jezioro w Ełku:



Dla miłośników historii: Ełk został odniemczony 24 stycznia 2013 r. Kiedyś napisałbym, że został wyzwolony, ale poprawność polityczna ze względu na szacunek dla Eriki Steinbach i spółki zabrania używać tego terminu, a że słowo "zdobyty" w tym przypadku jakoś mi nie leży, to niech będzie, że został odniemczony, co całkowicie odpowiada prawdzie historycznej i jest niekwestionowane, a poza tym słuszne i zbawienne :).

A za Ełkiem kończą się wzgórza, zaczynają się płaskie pola i łąki. Zbliża się Podlasie. Ale przedtem wieś Prostki (kiedyś wieś graniczna) i podła kostka brukowa, którą każdy miłośnik zabytków pewnie się zachwyca, ale ja jako rowerzysta muszę przeklnąć:



Wkrótce jest Podlasie i jest miasto Grajewo, które jest tak brzydkie, że robię tylko jakąś przypadkową fotkę, bo nie mam na czym oka zawiesić :(



Ale ogólnie jest OK, wreszcie płasko.

Tu rzeka Biebrza i droga:





Mijam miasteczko powiatowe Mońki i krążę jaki pijany zając w kapuście, kolekcjonując gminy.

A oto podlaskie klimaty:





Tu czuję się już zupełnie swojsko i o to chodzi.

Gorzej, że pociąg w Białystoku mam "na styk", następny dopiero za 2 godziny. W dodatku w Białymstoku mylę drogi, gdzieś krążę, zwiedzam PRL-owskie blokowiska, ale w końcu trafiam na dworzec. 10 minut przed odjazdem pociągu. Korzystając z automatycznie otwierających się drzwi, wjeżdżam rowerem do samiutkiej hali dworcowej :)

Dalej pociąg do Wawy, rowerem na Bielany i finito.

Mapa.

Tour de Mazury

Sobota, 31 sierpnia 2013 · Komentarze(10)
Kategoria Ponad 117 km
Na Mazury planowałem przejechać się już od dłuższego czasu, ale zawsze było jakoś tak nie po drodze, więc zamiast zrobić tam solidną traskę, zaledwie nadgryzałem tę krainę, kręcąc się po mazursko-mazowieckim pograniczu. W sobotę wreszcie nastąpiło przełamanie :)

Wycieczkę zaczynam od przejażdżki z domu do Legionowa (17 km), gdzie wsiadam w pociąg, wysiadam w Olsztynku.

Turlam się między lasami i jeziorami, raz w górę, raz w dół, pierwsza większa miejscowość na trasie to wieś gminna Jedwabno:





Jedzie się elegancko, lekkie ciepełko i wiaterek zasadniczo w plecy.

A oto miasteczko Pasym:



Fajne są te mazurskie miasteczka - stare domy, senne ulice i jakieś jezioro tuż obok.

Za Pasymiem zderzam się czołowo twarzą z jakimś latającym obiektem, chyba osa to była. W każdym razie to coś zdołało mnie użądlić, lekko mi twarz napuchła koło nosa i ust i bałem się, co będzie dalej, ale albo tego jadu było mało, albo organizm sobie dobrze poradził, bo opuchlizna szybko zeszła, jedynie do końca dnia czułem w tym miejscu lekkie mrowienie. W każdym razie na jazdę to nie wpłynęło, na wygląd też w zasadzie nie :)

A tutaj próbka mazurskich klimatów między Pasymiem i Mrągowem:





Pierwsza większa miejscowość na trasie to Mrągowo i przyznam, że miasto mnie trochę rozczarowało. Lekko smętne, zapyziałe nawet. No OK, tragedii też nie było, może oczekiwania miałem za duże?





Na pierwszym zdjęciu jezioro w Mrągowie, na drugim centrum. Pewnie przed wojną było ładniejsze, ale towarzysze radzieccy w 1945 r. działali na ostro :)

Za Mrągowem postój na żarcie, fotka pamiątkowa z tablicą drogową...



...i osiągam miasteczko Ryn, które okazało się całkiem sympatyczne:





To coś na wzgórzu to krzyżacki zamek.

W końcu dotaczam się do Giżycka:





Lata temu pływałem tam na żaglówce i piłem, ale to było dawno :) To znaczy golnąć zdarza mi się nadal, tylko na żaglówce nie siedziałem od jakichś 15 lat. Preferuję rower :)

Na przedmieściach Giżycka przy jakichś obskurnych blokach łapie mnie ulewa, więc spędzam godzinę pod jakimś sklepowym daszkiem w ślicznym otoczeniu oraz towarzystwie miejscowych dresiarzy i pijaków, z którymi nawet jakiś dialog nawiązuję, tylko ciężko było zrozumieć, o czym do mnie gadali, bo trochę im dykcja po alkoholu siadła :) Ot takie to otoczenie było:



W końcu docieram do wsi gminnej Miłki, tam nocleg i ciąg dalszy nastąpi :)

Jeszcze mapa.

Z Dąbrowy na Piotrków - 228 km

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
Kategoria Ponad 117 km
1. Jadę z Centralnego do Dąbrowy Górniczej. Ok. 3 w nocy jestem w Dąbrowie.

2. Od 3 do 5:30 muszę jakoś przetrwać, bo o 5:30 ruszamy w trasę z Xtnt - namawiał mnie na wspólną trasę, aż namówił.

3. Przetrwałem. Ruszamy. Nawet przed 5:30.

4. Wjeżdżamy na teren Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Na jakiejś skałce cykam fotki:





5. Zamek w Ogrodzieńcu, odpoczywamy, cykam fotkę:



6. Góra, dół, góra, dół, góra, dół... Dla przerwania monotonii postój :) We wsi Kroczyce cykam fotkę kościoła, żeby cyknąć cokolwiek:



7. Za Kroczycami w tylnym kole schodzi mi powietrze. Dopompowuję, znów schodzi.

8. Znajduję wulkanizację w jakiejś wsi. Gość łata dętkę.

9. Znów schodzi powietrze, w innej wsi inny gość łata dętkę, dętka puszcza przy próbie napompowania, ale kupuję od gościa inną dętkę (używaną), nie pasuje wentyl, bo za krótki. Użycie gumowej podkładki sprawia, że wentyl zaczyna pasować. Można jechać dalej.

10. Żarki, postój, cykam fotkę:



11. Kręcimy na Olsztyn, ale ten koło Częstochowy a nie warmińsko-mazurski, postój na browara i jedzenie, jest też zamek, cykam fotkę:



12. Cykam fotkę krajobrazu za Olsztynem:



13. Upał ponad 35 stopni, ja totalnie niewyspany (2 godziny snu w pociągu), kręci mi się w głowie, Xtnt daje mi jakąś miksturę, co to ma mnie postawić na nogi.

14. Mikstura stawia mnie na nogi, jedziemy dalej.

15. Dojeżdżamy do Radomska. Fotki nie cykam, bo nie warto, jakieś zapyziałe miasto i do tego Cyganie w parczku przy fontannie :)

16. Kręcimy na Piotrków. Coraz bardziej daje się we znaki dupsko, poobcierałem totalnie w tym upale, coraz ciężej usiedzieć na siodełku.

17. Ostatnie kilometry przed Piotrkowem robię na stojąco :)

18. Piotrków, cykam fotkę na rynku:



19. Wypijamy browara na peronie, żegnamy się, każdy jedzie w swoją stronę.

20. Podróż do Warszawy na stojąco w wesołym przygodnie spotkanym towarzystwie, pijemy w pociągu browary.

21. Finisz :)

22. Mapa.

23. Fajnie było :)

Zdychanie pod Grudziądzem

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(13)
Kategoria Ponad 117 km
Tutaj w zasadzie wszystko szło nie tak.

Zaczęło się od podróży pociągiem z Warszawy do Iławy. Jeśli liczyłem, że będę miał wygodną podróż, to się przeliczyłem. Pociąg nabity pasażerami i rowerami, ledwo wstawiłem swój pojazd, a podróż spędziłem na schodach (skład piętrowy, to chociaż schody były). Kiepsko.

Wysiadam w Iławie, chcę pozaliczać trochę gmin i dojechać do Sztumu, gdzie mam rodzinę i zamierzam nocować. Rower idzie coś ciężko, odkrywam kiepskie napompowanie tylnego koła. Co tu robić? Patrzę, a tu pod jakimś blokiem stoi stary rower, a do roweru przypięta gumką pompka :) Podjeżdżam, biorę pompkę, pasuje. Pompuję, mocuję z powrotem pompkę do czyjegoś roweru i jadę dalej. Wiem, że bez pytania, ale nie było kogo zapytać, no to postawiłem na samoobsługę :)

Jadę w kierunku powiatu grudziądzkiego. Jest źle, silny wiatr i to w kierunku niekoniecznie pożądanym. To jeszcze okolice Iławy:



Wieje, jest pochmurno, zaczyna się cała plejada upierdliwych wzgórz. Góra, dół, góra, dół... Zdycham. Żeby nie narzekać, to krajobraz jest OK:



W końcu osiągam Łasin, takie tam małe miasteczko blisko Grudziądza, całkiem tam ładnie:





Posilam się w tym Łasinie i kręcę dalej, robię kawałek trasy z wiatrem, więc chwila wytchnienia. W końcu odbijam na Prabuty i wytchnienie się kończy. Kiepskimi drogami przetaczam się przez jakieś wiochy...



...i jeśli ktoś mi wmówi, że te złuszczone chałupy, bieda w obejściach i dziurawe drogi, to "Polska A", to parsknę śmiechem.

Mijam miasteczko Prabuty, gdzie nie chce mi się robić zdjęć, bo cóż, z nóg mnie nie zwaliło. Zaliczam kolejne wioski...





...i w końcu kieruję się do celu. Na Sztum. Jeszcze tylko podziwiam krajobraz...



...i docieram w okolice Sztumu, przecinając linię kolejową Warszawa-Gdańsk. A tam wszystko rozbebeszone kompletnie, już od wielu lat nie potrafią zbudować tego odcinka, rozpierdziel totalny, pociągi wloką się po jednym torze z prędkością żółwia i tak od lat. Podobno ma tam jeździć docelowo nasze "pędolyno" :) W każdym razie w normalnym kraju tak gigantyczna nieudolność w modernizacji strategicznej linii kolejowej zostałaby uznana za ciężki sabotaż. U nas, no cóż, wszystko jest w POrządku.

W końcu dojeżdżam do Sztumu i kończę. Trasa odfajkowana, szału nie było. Bywało lepiej.

A tutaj mapa.

Nie był to wyjazd moich marzeń, o nie...

Piła, Piła, biała siła!

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(7)
Kategoria Ponad 117 km
Czas na opis kolejnego etapu przejażdżki po Wielkopolsce. No wiem, już tydzień zalegam :)

Jak można się doczytać w poprzedniej notce, etap pierwszy skończyłem pod Chodzieżą. No to zrywam się o 6 i ruszam na etap kolejny :)

Najpierw focę Chodzież, jest niedzielny poranek, więc ludzi na ulicach nie widać :)







Co dalej? Lecim na Szczecin? :)



Nawet chciałem pocisnąć na Szczecin lub na Kołobrzeg, a tu trzeba następnego dnia rano iść do roboty w Warszawie, taki lajf... Zaliczam zatem kolejne pagórki, przekraczam Noteć, dotaczam się do Piły. Przy okazji przypomina mi się rymowanka znaleziona na jakimś kibicowskim forum dyskusyjnym, ta w tytule, o Pile i białej sile - ponieważ brzmi to politycznie niepoprawnie, więc aż nie mogłem się powstrzymać, żeby wrzucić to do tytułu notki, jako że uwielbiam wszystko, co jest niepoprawne. Piła, Piła, biała siła - a co :)

A sama Piła ma całkiem ciekawe centrum, stanowiące połączenie niedobitych kawałków niemieckiej architektury (za wiele nie zostało, towarzysze radzieccy w 1945 r. się nie pieścili) i typowo polskiej zabudowy. Dla mnie OK - na niemiecką architekturę można popatrzeć, bo nie przeczę, potrafili Niemcy budować ładnie, ale miasto leżące w Polsce powinno mieć charakter polski - dlatego takie połączenia lubię. Wygląda to tak:









Ostatnia fotka wygląda trochę tak jak dawne PRL-owskie pocztówki :)

A za Piłą chce się skierować na Bydgoszcz, ale mylę trasę i trochę krążę po polach i lasach drogami nie zawsze asfaltowymi, co też ma swój urok. W końcu dojeżdżam do głównej szosy, po drodze zwiedzam miasteczko Wyrzysk...



...po czym, dokładając kolejne gminy do kolekcji, tnę na Bydgoszcz. Przecinam miasto (czasu na dokładniejsze zwiedzenie i focenie niestety zabrakło) i docieram na położoną na przedmieściach stacyjkę Bydgoszcz Łęgnowo...



...gdzie mam za paręnaście minut pociąg. Pierwotnie miałem jechać za Bydgoszcz, do Solca Kujawskiego, ale zabrakło czasu, pociąg by mi uciekł. A musiałem zdążyć, bo jeszcze czekała mnie wizyta rodzinna w Toruniu. W grodzie Rydzyka (czy tam Kopernika, nieistotne) bawię 2 godziny, po czym na dworzec i do Warszawy.

I koniec. A w sumie szkoda.

A, jeszcze mapa.

Tour de Oborniki

Sobota, 10 sierpnia 2013 · Komentarze(9)
Kategoria Ponad 117 km
W zasadzie to powinienem nazwać to "Tour de Poznań", bo na początku zrobiłem solidny łuk wokół Poznania, ale uznałem, że "Tour de Oborniki" brzmi ciekawiej :)

Zaczynam od zerwania się tuż po 4 (masakra!), ogarnięcia się i przejażdżki na Dworzec Zachodni. Wsiadam do pociągu (tam udaje mi się trochę zdrzemnąć), wysiadam w Poznaniu.

Zaczynam od zaliczania okolicznych gmin. Najpierw Luboń (sporo zabudowy z czasów pruskich, ale ogólnie szału nie ma)...



...Puszczykowo, potem kieruję się na Komorniki (kolejna gmina) przez las:



Dalej łykam gminy Dopiero, Tarnowo Podgórne i Rokietnica. Niestety nie wszędzie trafiam na asfalt. Tu jeszcze "jak cię mogę"...



...ale droga łącząca gminy Dopiewo i Tarnowo Podgórne prezentuje się tak:



Ogólnie bez rewelacji :)

W końcu odrywam się od okolic Poznania i osiągam rzeczone Oborniki - najpierw most na Warcie...



...potem rynek...



...a na koniec knajpa :)



Okolice Poznania - no cóż... Jest w sumie OK, ale jakichś specjalnych różnic po między tymi rejonami a np. ścianą wschodnią to ja nie widzę (oprócz architektury), wszelkie teksty o rzekomym istnieniu "Polski A" i "Polski B" wydają się naciągane i przesadzone.

Kręcę dalej, następna większa miejscowość to Wągrowiec:





Owszem, podoba mi się, sporo fajnych budynków z czasów pruskich.

Jadę dalej, jedzie się średnio (większość trasy pod wiatr, bywa), zaliczam kolejne gminy...



...robię postój w miasteczku Margonin:





...zahaczam o Szamocin...



i w końcu osiągam Chodzież.

Przy okazji muszę pochwalić te wielkopolskie miasteczka, swój klimacik mają. Nie to, że są bardziej zadbane od miast np. na Kielecczyźnie, bo to jest porównywalne, ale architektura jest lepsza, ciekawsza. Tutaj zabór pruski wypracował jednak przewagę nad rosyjskim.

A więc jestem w Chodzieży i miałem kręcić dalej na Piłę, ale próba załatwienia noclegu w Pile za rozsądną cenę skończyła się niepowodzeniem, obiekty w Pile dzieliły się na drogie lub zajęte. Za to znalazłem zajazd pod Chodzieżą, więc tam kończę bieg, pokrążywszy uprzednio po mieście i okolicy.

Na koniec mapa, ciąg dalszy nastąpi.

Tour de Iłowo

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Kategoria Ponad 117 km
W zeszły poniedziałek, zamiast po bożemu iść do pracy, zrobiłem sobie wolne. Czas spożytkowałem na załatanie kilku gminnych "dziur" na północnym Mazowszu.

Jazdę zaczynam u siebie na Bielanach, 20 km do Legionowa, małe zakupy i do pociągu. Wysiadam w Ciechanowie.

Jako pierwsza "pada" gmina Stupsk, ok. 20 km na północ od Ciechanowa. Kręcę dalej, grzejąc się na słońcu, kolejna zdobycz to Szydłowo, tuż koło Mławy:





Tutaj wjeżdżam na tereny, o których naczytałem się sporo, wertując książki poświęcone 2. Wojnie Światowej. Tu w tej okolicy Niemcy stłukli naszych we wrześniu 1939 r. na kwaśne jabłko (tzw. bitwa pod Mławą), ale w styczniu 1945 r. Ruscy jeszcze porządniej stłukli Niemców. Tak to na wojnie, raz na wozie, raz pod wozem...

A to sielska sceneria w okolicach Szydłowa:





Drogi lokalne jak to drogi, czasem asfalt, ale czasem...



W międzyczasie "pada" gmina Dzierzgowo. To już trzecia tego dnia.

Wkrótce wjeżdżam... na Mazury. Historyczne Mazury zaczynają się kilka kilometrów za Mławą, na mojej trasie materializują się w postaci gminy Iłowo. Ciekawostką jest, że Iłowo było przed 1. Wojną Światową graniczną stacją kolejową, tu kończyły się Niemcy (i Mazury) a zaczynała Rosja (i Mazowsze). Oto i kawałeczek Iłowa:



W Iłowie opycham się pizzą i mulę się piwem:



Ogólnie przesadziłem z konsumpcją, więc dalej toczę się ociężały i przymulony, zwiedzając okoliczne lasy. Po paru kilometrach przez las wyjeżdżam do jakiejś wioski i na asfalt, kończą się Mazury, zaczyna znowu Mazowsze i tym razem gmina Lipowiec Kościelny. Jeszcze trochę pedałowania w skwarze i docieram do Mławy:



Tu kończę, czekając sporo ponad godzinę na pociąg i siedząc smętnie na betonie, bo ktoś w ramach modernizacji stacji Mława Miasto zapomniał zainstalować ławek. Luzik, za pół roku zainstalują.

Na tym koniec, nadjeżdża pociąg (opóźniony 20 min., też luzik, żyjemy w POlsce przecież), docieram do Warszawy i... wystarczy :)

Jeszcze mapa.

5 gmin do przodu, nie było źle.