Jesień to jest jednak mój czas

Czwartek, 25 października 2012 · Komentarze(20)
Jesień to jest jednak mój czas. Serio.

Wiem, że to dziwne, ale jesienią bardziej chce mi się jeździć, niż latem. Jakie są przyczyny, tego nie wiem. Może potrzebuję dodatkowej dawki wiatru i chmur? Może jakoś podświadomie jara mnie widok spadających liści? A może to spadające notowania naszego cudownego rządu i naszego złotego Pana Premiera tak mnie uskrzydliły? No nie wiem. Faktem jest, że się rozkręciłem. To już nie jest ta letnia nędza, gdzie w ciągu dnia w bólach wyduszałem z siebie 40-50 km. To już są lepsze przebiegi i znacznie większa radość z jazdy. Dziwny jestem, wiem. Zawsze byłem i chyba już zawsze będę.

Warszawska jesień jak to jesień, na Bielanach koło osiedla Ruda wyglądała tak:



A to już Powiśle i zachowany kawałeczek dawnej Warszawy:



A później to już deszczyk i romantyczna sceneria ulicy Towarowej. To piękna, typowo miejska ulica, na miarę takich prężnych metropolii jak Irkuck, Czelabińsk czy Nowosybirsk:



A może się czepiam? Może po prostu powinienem przyjąć raz na zawsze, że historia tego miejsca zaczęła się w 1945 roku, a jakieś tam kamieniczki czy normalne pierzeje budynków to jedynie pozostałości jakiejś dawnej cywilizacji? W końcu każde dziecko wie, że historia Wrocławia i Szczecina zaczęła się w 1945 roku (taką wiedzę wyniosłem jako dziecko z podstawówki), to Warszawy też może, co nie? :)

W ogóle my w tej Warszawie to jacyś mało europejscy jesteśmy, u nas AK to jednak była Armia Krajowa a nie Afrika Korps...

Przez rower lektura forów dyskusyjnych jest nudna

Środa, 24 października 2012 · Komentarze(11)
Nie, tym razem nie będzie o forach rowerowych, gdzie głównym zadaniem dyskutanta jest przypodobanie się zakompleksionym moderatorom, tym razem będzie o forach ogólnowarszawskich.

Otóż jednym z głównych tematów na forach warszawskich jest temat komunikacji. I cóż my tam mamy? Mamy narzekania pasażerów na tłok w tramwaju, na awarię SKM-ki, na zbyt rzadkie kursy jakiegoś autobusu (co 15 minut zamiast co 12), na kolejne podwyżki cen biletów... Mamy narzekania spaliniarzy na korki, na likwidację 5 miejsc parkingowych (jacyś złośliwcy postawili tam donice z kwiatami albo co gorsza wytyczyli drogę dla rowerów), na wytyczenie buspasa, na galopujące ceny benzyny... Wreszcie mamy narzekania pieszych (słuszne zresztą moim zdaniem), że gdzieś tam nie ma przejścia dla pieszych i trzeba pomykać kładką.

A ja? A ja ziewam przy lekturze tych forów, bo 80% tematów mnie nie dotyczy. OK, my rowerzyści też mamy jakieś tam problemy, ale cóż to jest? Nie ma DDR - śmignę jezdnią, mnie nie przeszkadza, niech się spaliniarze martwią, że "tamuję ruch", czas jazdy i tak osiągam ten sam albo nawet lepszy, bo jest asfalt zamiast kostki. Nie ma stojaka na rowery - przypnę pojazd do znaku drogowego lub barierki, od znaków i barierek w Warszawie aż się roi, taka specyfika miasta. Korek - przejadę między samochodami, mam pojazd korkoodporny. A potem wchodzę na takie forum dyskusyjne i szybko wychodzę, bo się nudzę.

Nudny ten rower, co?

Na koniec nudna fotka z Mokotowa:



PS. A w ogóle to notuję niezły postęp. W poniedziałek przejechałem 71 km, we wtorek też 71, a wczoraj... 72! Strach pomyśleć, co to za pół roku będzie, gdy zachowam takie tempo :)

Mistrz Zerowej Reakcji czyli tuptusie szturmują DDR-y

Wtorek, 23 października 2012 · Komentarze(16)
Nie, to nie ja byłem tytułowym Mistrzem Zerowej Reakcji. Był nim pewien tuptuś spacerujący po ścieżce rowerowej.

Wczoraj w Warszawie była ponura pogoda, niskie ciśnienie i takie tam. W takich warunkach ludzie często tracą głowę, są senni, rozkojarzeni i otumanieni. Wczoraj choroba ta o dziwo nie dotknęła spaliniarzy (trafił się tylko jeden kretyn za kółkiem, czyli norma), natomiast masowo owładnęła tuptusiów. OK, tuptuś chodzący po ścieżce rowerowej to przypadek częsty i jako taki nie warty wzmianki, ale wczoraj to zjawisko było naprawdę masowe. To nie byli pojedynczy przechodnie, to były całe tabuny tuptusiów.

A teraz Mistrz Zerowej Reakcji. Idzie sobie facet koło czterdziestki ścieżką rowerową, chociaż koło niej jest chodnik. Krzyczę "Uwaga!", facet nie schodzi. Ominąć chodnikiem nie bardzo mogłem, bo byli tam inni piesi. A że byłem w nastroju konfrontacyjnym, to podjechałem blisko gościa i trąciłem go ramieniem. Niezbyt mocno, ale zawsze. W takiej sytuacji możliwe reakcje są z reguły dwie - albo gość dostaje piany na ustach i rwie się do bitki albo potulnie schodzi ze ścieżki rowerowej na chodnik. A ten... nic! Nie obejrzał się nawet, konfrontacji nie pragnął, ale ze ścieżki tez nie zszedł. Dalej szedł sobie DDR-em leniwym krokiem. Przyznam, że szczeka mi opadła :)

Dzisiaj jest znów ładna pogoda, więc może tuptusie będą dziś w lepszej formie :)

I na koniec mała fotorelacja, tym razem z Warszawy prawobrzeżnej:

1-2. Praga, ul.Ząbkowska - od kuchni i nie od kuchni :)
3. Targówek - akcenty kibicowskie







PS. Znowu przejechałem 71 km, zupełnie jak w poniedziałek. Staję się regularny :)

Wrzeciono czyli jesień na blokowisku

Poniedziałek, 22 października 2012 · Komentarze(18)
Poniedziałek przywitał mnie mgłą, mżawką i ogólnie pogodą pod psem. W ramach jazdy do pracy pojechałem na sąsiednie bielańskie blokowisko (Wrzeciono) i cyknąłem byłem dwie foty:





Wrzeciono to w ogóle jest ciekawe osiedle, przeciętnemu warszawiakami kojarzy się z podejrzanym towarzystwem i dużą przestępczością. Ja tam nic takiego nie widziałem, dla mnie jest to osiedle takie jak inne, ale stereotyp w Warszawie funkcjonuje. Skąd się wziął? Nie wiem, może z tego, że kiedyś było to osiedle typowo robotnicze, zamieszkałe przez pracowników pobliskiej huty. Starsi mieszkańcy Bielan do dziś wspominają bar Hutnik, lokalną mordownię, którą należało omijać szerokim łukiem, gdy w pobliskiej hucie był dzień wypłaty :)

A teraz cóż, osiedle jak osiedle. Nawet trochę nowych bloków przybyło, a pawilon mieszczący niegdyś bar Hutnik już od dawna nie istnieje, w jego miejscu również stanął nowy blok. Taka naturalna kolej rzeczy...

A poza tym dzień jak dzień, nawet sporo kilometrów wpadło, miałem skończyć na przebiegu dziennym 60 km, ale naszła mnie ochota na wieczorną przejażdżkę, więc trochę dokręciłem po Bielanach i sąsiednim Bemowie. Miałem "powera" do jazdy, więc trzeba było korzystać :)

Na koniec jeszcze jedna fotka - Żoliborz widziany z wiaduktu przy Dworcu Gdańskim. Taka zwykła przeciętna fotka, jak wszystkie moje.



Szału nie ma, co nie? :)

Leniwa niedziela i wielka ekranizacja

Niedziela, 21 października 2012 · Komentarze(12)
Po rowerowej sobocie często przychodzi u mnie leniwa niedziela. I nie chodzi tu o jakieś zmęczenie po dłuższej wyprawie, kolejne 150 km spokojnie bym pyknął. Po prostu życie to nie tylko rower, są też inne sprawy :)

Snułem się zatem po Bielanach, Bemowie i Woli i tak wyszło w ciągu dnia całe 48 km. Dobre i to. Są też fotki z Bielan:

1. Ulica Przybyszewskiego (Stare Bielany)
2. DDR wzdłuż Trasy Mostu Północnego





Na drugim zdjęciu uwagę zwracają ekrany. Ostatnio warszawski dodatek "Gazety Wyborczej" przypuścił atak na ekrany, które według gazetowych pięknoduchów psują estetykę miasta. Może i psują, ale hałas nie bierze się znikąd, hałas bierze się z pędzących samochodów i ze zbyt szerokich ulic, przylegających przez to zbyt blisko budynków. Ciekawe, że dziennikarze tak dziarsko walczą z ekranami, a z pędzącymi rajdowcami już nie - może po prostu samemu lubią pośmigać ostro blaszakiem po mieście? Bo prawda jest taka, że gdyby były przestrzegane ograniczenia prędkości, to hałas byłby mniejszy i ekrany nie byłyby potrzebne. A tak są niezbędne.

Dobrze, że te ekrany stoją w miejscu, które widać na zdjęciu. Dzięki temu można delektować się jazdą, nie słysząc ryku silników.

Ekrany są OK i zdania nie zmienię. Ekranizacji Warszawy mówię głośne TAK. Przynajmniej dopóty, dopóki nie są przestrzegane ograniczenia prędkości.

Jest Licheń - jest impreza! 190 km

Sobota, 20 października 2012 · Komentarze(31)
Kategoria Ponad 117 km
Wreszcie pojeździłem sobie w sobotę całkiem porządnie. Początkowo miałem robić trasę z Poznania do Torunia, bo w Toruniu miałem zapewniony nocleg (spotkanie rodzinne), ale później sprawa noclegu z różnych względów się rypła. Ale że już się napaliłem na wyprawę w tamte tereny (pogranicze Wielkopolski i Kujaw), to wsiadłem w poranny pociąg i pojechałem na zachód. Wysiadłem w Słupcy (jakieś 70 km na wschód od Poznania) i ruszyłem. Ale po kolei...

1. Pobudka - 4:20

Poranne wstawianie to nie jest to, co lubię, ale czasem trzeba. Zerwałem się o 4:20, szybko ogarnąłem i ruszyłem na Dworzec Centralny. O 5:25 siedziałem już w pociągu i... nie mogłem już spać. Większość podróżnych smacznie drzemała, a ja w ramach umilania sobie czasu przeszedłem się od przedziału do przedziału, obserwując, w jakich to przeróżnych ciekawych pozach można spać w pociągu :)

2. Nuda wśród pól i wiatraków

Wysiadam w Słupcy, ruszam na wschód, w stronę Konina. Poranna mgła, na niebie słońce, poza tym... nuda. Pola, pola, potem miasteczko Golina, szału nie ma:



Potem znów pola i co jakiś czas wiatraki. W Wielkopolsce Wschodniej wiatraki są chyba "trendy".



No i jeszcze fotka z rowerem, żeby później nikt nie pytał, gdzie jest rower :)



3. Łuk triumfalny!

Nuda skończyła się nagle. Wjechałem do miasteczka Ślesin, które też wydało mi się nieciekawe, ale tylko na pierwszy rzut oka. Bo oto nagle...



Później wyczytałem w sieci, że tubylcy ustawili to coś na cześć Napoleona, który swojego czasu zawitał do miasteczka. Łuk Triumfalny w okolicach Konina - kto by się spodziewał.

4. Jest Licheń - jest impreza!

Ten obiekt chciałem zobaczyć zawsze, bo zastanawiało mnie, jak może wyglądać gigantyczna świątynia położona gdzieś na wsi wśród pól. No i w końcu zobaczyłem. 100% satysfakcji.



5. Wjeżdżam na Kujawy

Ostatnie mijane przeze mnie miasteczko w Wielkopolsce to Sompolno. Całkiem przyjemne, zadbane, fajny ryneczek, ogólnie wywarło na mnie pozytywne wrażenie.



A potem już wjeżdżam w kujawsko-pomorskie. Pierwsza wioska w "kuj-pomie" wygląda tak:





Fascynujące, co nie?

Ale w kujawsko-pomorskim fascynujące jest co innego - gigantyczna liczba kotów. Na Mazowszu czy Lubelszczyźnie jest tego chyba ze 3 razy mniej. W "kuj-pomie" koty są wszędzie, ilekroć tam wjadę, nigdy nie jestem zawiedziony. Bo koty rządzą :)

6. Radziejów

Pogoda ładna, ale jesień już w pełni, kilka kilometrów przed Radziejowem krajobraz wygląda tak:



Wjeżdżam do miasta, które jest totalnie senne, leniwe, nie dzieje się tam dosłownie nic. Nawet podsypiający na jednej z posesji kot wydaje się w tej scenerii bardziej leniwy, niż wszystkie inne leniwe koty z innych miast i wsi. Centrum Radziejowa położone jest na wzgórzu, więc zaliczam mały podjazd, by trafić na senny rynek:



Zdjęcia całościowego rynku nie mam, bo rynek jest zarośnięty drzewami, stoi też tam wielki pomnik jakichś czynów zbrojnych czy zrywów patriotycznych. Czyli klasyka.

7. Wiatr

Jazda z Radziejowa do Włocławka to mordęga. Cały czas pod wiatr, który miał mieć nieco inny kierunek, ale takich czasów w Polsce dożyliśmy, że nawet prognoza pogody okazuje się oszukana :) No w każdym razie toczę się przez kujawskie pola z zawrotną prędkością ok. 18 km/h. Dopiero przed Włocławkiem trasa lekko zmienia kierunek, więc mogę nieco przyspieszyć. A przyspieszyć trzeba, bo jest ryzyko, że nie zdążę na pociąg we Włocławku. A następny dopiero za 2,5 godz.

8. Polska kolej rządzi!

Na pociąg zdążam, dojeżdżam do stacji Włocławek o 17:06, a pociąg ma być o 17:20. Ale to i tak za późno, bo miałem straszną ochotę na hamburgera i piwko w jednym z przydworcowych barów, a tu dupa, nie zdążę zjeść i wypić. Przez ten cholerny wiatr... Dojeżdżając do stacji po cichu marzę o tym, że może pociąg się spóźni i będę mógł zjeść, bo jestem głodny jak cholera. Wchodzę do budynku dworca, idę do kasy, kupuję bilet, a pani w kasie mówi mi, że pociąg... ma co najmniej 15 min. opóźnienia! Kocham polską kolej, kocham!

Zadowolony idę pojeść i popić, potem na peron...



...i w końcu wsiadam do pociągu, któremu opóźnienie wzrosło do pół godziny.

Mam pusty przedział, podsypiam, łapią mnie potężne skurcze w łydkach. Trzeba pić więcej wody i izotoników, a mniej piwa i energetyków, mam nauczkę :)

9. Do domu

Na koniec fascynująca jazda z Dworca Zachodniego na Bielany. Ale wreszcie z wiatrem w plecy! Tego mi brakowało przez całą wyprawę...

Na koniec mapka:

Czy rowerzysta to każdy użytkownik roweru czy ktoś więcej?

Piątek, 19 października 2012 · Komentarze(11)
Naszła mnie właśnie ochota na pseudofilozoficzne rozważania. Na skutek wydarzenia sprzed chwili.

Ale najpierw odfajkuję ostatni piątek, bo jego nominalnie dotyczy wpis. No to przejechałem w ten piątek 59 km po Warszawie i nic ciekawego się nie wydarzyło. Fascynujące, prawda? :) No dobra, wrzucam jedną fotkę:



A teraz przejdźmy do sedna. Jest sobie DDR na Bielanach i aby na nią wjechać, trzeba rypnąć kołem rowerowym w krawężnik. Najpierw przednim, potem rzecz jasna tylnym. Ponieważ staram się swój rower szanować, toteż nie lubię rypać w krawężnik. Dziś też nie rypnąłem, nie wjechałem na DDR, pojechałem jezdnią.

No i jadę sobie tą jezdnią, wracając do domu po dzisiejszej wyprawie (którą pewnie w poniedziałek opiszę, a jest co - 190 km i 16 gmin wpadło do kolekcji) i trąbi na mnie spaliniarz, a siedząca obok szacowna matrona w średnim wieku coś tam się pluje przez otwartą szybę. Coś o ścieżce rowerowej, czyli klasyka. No nic, spaliniarz staje na światłach, doganiam go, proszę o opuszczenie szyby, opuszcza no i się kłócimy. On gada o ścieżce, ja o krawężniku. Nie dogadamy się. Ale w ramach wymiany zdań gość mówi coś takiego: "Sam jeżdżę rowerem i..." - nie wiem, co było dalej, zapaliło sie zielone, gość ruszył. A ja pomyślałem w pierwszym odruchu (ale podtrzymuję to do tej pory): "Ty nie jesteś rowerzystą, ty jesteś spaliniarzem!".

No właśnie, gość wyglądał na takiego, który wszędzie jeździ samochodem (do pracy itp.), a rowerem najwyżej pojeździ w weekend po DDR lub po lesie. Fora dyskusyjne pełne są takich mentalnych spaliniarzy, którzy, naskakując na rowerzystów miejskich, piszą w ten deseń: "Sam jeżdżę rowerem, ale po lesie, rower nie nadaje się do jazdy po mieście" (tak, jakby samochód stojący w korku się nadawał, hehe) lub "Rower jest dobry do jazdy w weekend", po czym oczywiście następują długie tyrady o tym, że rowerzysta powinien jeździć ścieżkami rowerowymi a na jezdni "tamuje ruch". Jestem na 99,9% pewien, że gość w blaszaku był właśnie tego typu "rowerzystą". Czyli mentalnym spaliniarzem.

Ja zaś podejście mam takie, że bycie rowerzystą to nie tylko używanie roweru co jakiś czas do weekendowej przejażdżki po lesie, bycie rowerzystą to dla mnie kwestia mentalności i... Oczywiście uznawanie prymatu roweru nad samochodem :)

A może mam podejście zbyt ortodoksyjne, może jestem wręcz "rowerofaszystą"? Może człowiek jeżdżący wszędzie samochodem, a rowerem raz na jakiś czas w ramach rekreacyjnej przejażdżki i trąbiący lub plujący się na innych rowerzystów, również zasługuje na zaszczytne miano rowerzysty?

Co sądzicie?

DDR jako przeszkoda w jeździe rowerem

Czwartek, 18 października 2012 · Komentarze(14)
Na wstępie zaznaczę, że nie jestem fanem skrótu "DDR", ale skoro jest powszechnie zrozumiały i składa się tylko z trzech liter (a więc jest poręczny), to będę go używał. A niech tam.

Dziś będzie o warszawskim osiedlu Tarchomin, które jest skrajnie nieprzyjazne dla rowerzystów. Z powodu braku DDR? Nie, z powodu ich istnienia!

Całe osiedle opleciono swojego czasu ścieżkami rowerowymi, które mają same zalety, tylko jedną wadę - do jeżdżenia rowerem się nie nadają. Krzywa niefazowana kostka, krawężniki, urywające koła rowy odpływowe na przejazdach... No i sygnalizacja świetlna, która zapala się zielonym światłem jadącym obok spaliniarzom, ale rowerzystom zapalić się nie chce. No chyba, że się wciśnie jakiś debilny przycisk. Gdyby tych DDR nie było, to życie byłoby proste, śmigałoby się jezdniami, które są tam gładkie i szerokie. A teraz? Teraz i tak nadal trzeba śmigać jezdniami, jeśli nie chce się zniszczyć roweru, tylko że można przy okazji zostać pouczonym przez dzielnych stróżów prawa, a na pewno zostanie się obtrąbionym przez rozwydrzone spaliniarstwo ("no bo obok jest ścieżka rowerowa"), dla którego ulica jest torem wyścigowym.

Sorry, że przynudzam, ale zrobiłem wczoraj parę kilometrów po tym całym Tarchominie i ciężka frustracja mnie ogarnęła. Tam się nie da nic poprawić na tych ścieżkach, je trzeba po prostu zerwać i zrobić zupełnie od nowa. Co oczywiście nie nastąpi z braku pieniędzy, bo te trzeba wydać na wielopoziomowe węzły drogowe. Ot życie...

Dobra, koniec marudzenia, teraz mała fotorelacja z Warszawy. Na dobry początek Plac Zbawiciela...



...który bardzo lubię za taki kameralny miejski charakter. Dalej Plac Teatralny z atrapą dawnego ratusza:



Zbudowano to w latach 90-tych, można powiedzieć, że odbudowano, bo takie coś stało tu przed wojną. Ale jedynie widoczna na zdjęciu fasada przypomina tę przedwojenną, od drugiej strony (od Trasy WZ) jest to po prostu zwykły biurowiec. Dlatego nazywam to atrapą. Co nie zmienia faktu, że ta atrapa całkiem ładnie wygląda :)

Potem jeszcze Praga, skrzyżowanie Targowej i Ząbkowskiej...



...i na koniec piękny krajobraz wysokoprzetworzony na Modlińskiej (wylotówka na Legionowo):



A dalej to już były te paskudne tarchomińskie DDR. Wkurzyłem się.

A gdybym był młotkowym, w fabryce z młotkiem szalał...

Środa, 17 października 2012 · Komentarze(46)
A gdybym był młotkowym, w fabryce z młotkiem szalał
To co byś powiedziała, czy coś byś przeciw miała?


Kojarzycie ten kawałek? Dziś będzie co prawda nie o młotkowych, lecz o spawaczach, co to szaleją w fabryce z palnikiem, ale podobieństwa są.

A zaczęło się od tego, że krążyłem przed pracą po Warszawie, chciałem zrobić jakieś zdjęcie na blogaska, ale nic nie wychodziło, "oko nie podawało". Najpierw wydusiłem jakąś marną fotkę na skrzyżowaniu Al.Jerozolimskich i Nowego Światu...



...a potem pojechałem na Krakowskie Przedmieście. Tu znów wydusiłem fotkę, znów szału nie ma (jest za to korek autobusowy):



I jak tak fociłem, to wokół mnie biegali studenci, jako że obok jest uniwerek. Nawet na zdjęciu, po lewej stronie, widać studencką gromadkę. Ci studenci siedzą teraz po bibliotekach (no dobra, na imprezach też siedzą, nie samą nauką człowiek żyje), piszą jakieś magisterki, a potem studia skończą i pójdą na bezrobocie lub będą pracować w nie swoim zawodzie za jakieś marne grosze na umowie śmieciowej i bez prawa do urlopu. Albowiem żyjemy na Zielonej Wyspie.

A czemu o tym piszę? Otóż niedawno Pan Premier powiedział tym "młodym, wykształconym, z dużych miast", co to go darzyli jeszcze niedawno miłością czystą (a może nadal darzą?), że cały ich intelektualny wysiłek jest g...o wart. Bo mogli zostać spawaczami.

Być może Pan Premier ma nawet rację, wszak dola pracującego robotnika jest z pewnością lepsza niż wykształconego bezrobotnego. Piękne jest natomiast to, że Pan Premier swoich wyborców, "młodych, wykształconych, z dużych miast", elegancko zrobił w bambuko. Kilka lat temu przed wyborami mówił o nowoczesnej Polsce, w której stawia się na edukację, podkreślał rolę edukacji na każdym kroku, a teraz przyznał, że jednak lepiej by było, gdybyśmy byli rezerwuarem taniej siły roboczej dla zagranicznych koncernów przemysłowych (bo polskich już praktycznie nie ma), takim Bangladeszem Europy.

Szkoda tych 5 lat studiów, co? Kurs na spawacza trwa krócej, a potem można sobie poszaleć w fabryce z palnikiem.

Sprytny nasz Pan Premier, mógł to powiedzieć swojemu elektoratowi 5 lat wcześniej, a powiedział dopiero teraz. Chytrusek z niego :)

"Dziady", "Ludzie bezdomni", "Syzyfowe prace", "Rozdziobią nas kruki, wrony..." - oto kanon lektur na miarę młodego Polaka. A teraz olejcie edukację i idźcie na browara, piękny dzień w Warszawie mamy dzisiaj, szkoda go marnować na sali wykładowej :)

PS. 61 km wyrowerowałem, gdyby to kogoś interesowało.

Deszcz Narodowy

Wtorek, 16 października 2012 · Komentarze(8)
Dzień zaczął się banalnie, pogoda była przyzwoita, dopiero pod koniec mojej porannej przedpracowej przejażdżki spadło kilka zabłąkanych kropel deszczu. Nic nie wskazywało na to, iż te nędzne kropelki przerodzą się z czasem w Deszcz Narodowy.

Jazdę zacząłem od przedostania się Mostem Północnym z Bielan na Tarchomin, stamtąd ruszyłem w stronę Pragi, fotografując po drodze piękne krajobrazy wysokoprzetworzone:





To pierwsze to obrzeża Tarchomina (okolice trasy łączącej Most Północny z Modlińską), to drugie to Elektrociepłownia Żerań i mostek na Kanale Żerańskim.

Gdyby kogoś przerażały krajobrazy wysokoprzetworzone, to dla równowagi fragment Krakowskiego Przedmieścia:



Po lewej stronie tzw. Kościół Wizytek, po prawej stronie zaczyna się uniwerek. Ale o uniwerku będzie szerzej jutro, bo jako wredny moher zamierzam napisać, jak to nasz kochany Pan Premier zrobił "młodych, wykształconych, z dużych miast" w bambuko. Mogli iść na kurs spawania i szaleć teraz z palnikiem acetylenowo-tlenowym, a oni jak te głupki siedzieli po bibliotekach i pisali jakieś magisterki... Ale o tym jutro.

Wracając zaś do dnia wczorajszego... A więc było sobie te parę kropel deszczu, ale z czasem, gdzieś tak po 14, deszczu zaczęło przybywać. Na początku nie było nawet tak źle, po pracy dotoczyłem się bez większych przeszkód na Bielany i nawet specjalnie nie zmokłem. Ale potem... Potem coraz mocniej lało i lało, jakiś jełop nie zamknął stadionowego dachu i tak oto zamiast meczu z Anglią na Stadionie Narodowym mieliśmy Deszcz Narodowy. W Polsce świetnie radzimy sobie z zamykaniem stadionowych trybun, z zamykaniem kibiców wznoszących antyrządowe hasła, tylko zamykanie stadionowego dachu nam nie wychodzi. Cóż, nie wszystko musi się udać, nasz Pan Premier jakoś to pewnie wyjaśni...

Kilometraż wczoraj nędzny. Z powodu Deszczu Narodowego.