Po pasztet

Wtorek, 25 grudnia 2012 · Komentarze(12)
Daleki jestem od stwierdzeń, że pasztet nadaje memu życiu sens, niemniej jednak jest on dla mnie bardzo ważny. Stąd ta wycieczka.

Ze świętami Bożego Narodzenia to jest tak, że czasami niektórzy osiągają nadprodukcję żywności, a inni to potem konsumują. Moi rodzice osiągnęli nadprodukcję pasztetu, a że ja jestem wielkim fanem tego przysmaku, toteż wieczorem wskoczyłem na rower i wybrałem się po pasztet.

Wycieczka była wprost niesamowita, z Bielan na Bemowo i z powrotem. Gdybym jechał najkrótszą drogą, zajęłoby mi to łącznie 7 km, ale ja podszedłem do sprawy ambitnie i wykręciłem wynik dwucyfrowy, a jakże! To cudowne uczucie toczyć się przez ciemne opustoszałe miasto i wracać z siatką pasztetu w poczuciu dobrze spełnionej misji. Nie jestem stworzony do ścigania się ani do jazdy w terenie, nie dla mnie są widoki przedniego koła na dystansie 100 km i większym (zamiast tego gapię się na krajobrazy wokół), nie dla mnie wyścigi po korzeniach, piachu i błocie. Ale jeżdżenie z siatką pasztetu jest sam raz dla mnie, a konsumpcja tegoż po zakończeniu tej jakże fascynującej wycieczki to już mityczne Siódme Niebo.

Wszystkim fanom pasztetu najserdeczniejsze życzenia z okazji nadchodzącego Nowego Roku życzy jednoosobowa załoga tego bloga. Niech pasztet będzie z Wami!

Po spodnie

Poniedziałek, 24 grudnia 2012 · Komentarze(9)
No sami rozumiecie, w starych spodniach na Wigilię iść? No to pojechałem do Złotych Tarasów po nowe. Wycieczka jak się patrzy!

A oto piękny widok z Alei Jana Pawła II:



Może nie jestem królem podjazdów, nie osiągam zawrotnych prędkości, nawet w zaliczaniu gmin jestem średniakiem. Ale w jeździe po spodnie jestem mistrzem. Bo grunt to znaleźć swoją rowerową niszę i się w niej realizować :)

Następny wpis będzie dla odmiany dotyczył jazdy po pasztet. Bo spodnie to tylko preludium, pasztet jest najważniejszy. Pasztet to esencja życia.

A co do spodni, to kupiłem. Był mój rozmiar. Widać całkiem wymiarowy jestem :)

Od świątecznego młynu ucieczka na... Młynów

Niedziela, 23 grudnia 2012 · Komentarze(2)
W sobotę nie jeździłem w ogóle. Dopadł mnie syndrom ZPS (Zespół Przygotowań Świątecznych), więc postanowiłem poświęcić ten dzień na przygotowania, zakupy itp. Niech spece od marketingu choć raz coś ze mnie mają :)

Wpis dotyczy zatem niedzieli, bo w niedzielę postanowiłem od świątecznego młynu trochę odetchnąć i wsiadłem na rower, nie na cały dzień stety czy niestety, ale troszeczkę czasu znalazłem. Uciułałem tego dnia ponad 46 km. Biorąc pod uwagę okoliczności przyrodniczo-kalendarzowe, może być, choć szału nie ma.

Od młynu uciekłem m.in... na Młynów. To takie osiedle na warszawskiej Woli, duże całkiem i różnorodne. Jest na przykład strefa przemysłowa, która stopniowo ustępuje miejsca nowym blokom:



Tylko za tym murem po lewej stronie bloków raczej nie postawią, bo jest tam cmentarz :) Dalej mamy resztki zabudowy przedwojennej otoczonej nowymi bloczyskami...



...mamy bloczki PRL-owskie (a wokół nich mnóstwo kotów, miłośnikom tych czworonogów polecam wycieczkę w tamte rejony)...



...bliżej Górczewskiej i Młynarskiej pojawia się socrealizm...



...i na koniec w pobliżu Okopowej trafiamy na bloczydła i akcent kibicowski. Młynów 100% Legia :)



I to tyle wycieczki po Młynowie, teraz trochę ponuro to wygląda, ale w maju powinno być ładniej :) Ja Młynów lubię, za tę różnorodność i ten surowy autentyzm, tak różniący się od sztucznego plastikowego blichtru odpicowanych biurowców i niektórych nowych osiedli otoczonych płotem, fosą i czymś tam jeszcze.

A czy Wam udało się uciec choć na chwilę od świątecznego młynu? :)

Aż się chciało jeździć

Piątek, 21 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Fajnie było w piątek. Mróz, słoneczko, aż się chciało jeździć :)



No może była jedna mała niedogodność - łańcuch skacze coraz bardziej, na naprawę czasu nie mam, więc muszę jeździć na najlżejszym przełożeniu z przodu. To mi nie do końca odpowiada, bo wolę jazdę "siłową" a nie majtanie nogami na wysokich kadencjach. Ale jechać się dało.

Opisałbym trochę szczegółów związanych z jazdą, ale... Nie, pewne rzeczy muszę z różnych przyczyn zachować dla siebie :)

W końcu Wy też nie o wszystkich ciemnych sprawkach piszecie, prawda? :)

O tym, jak z kołem po mieście biegałem

Czwartek, 20 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Stało się. Schodzę w czwartek do garażu, próbuję otworzyć zapięcie, nie działa. Zacięło się.

Zacinało się już wiele razy, ale zawsze popsikanie WD-40 czy innym Ronsonem rozwiązywało sprawę. Teraz wypsikałem prawie dwie puchy i nic. Poddałem się. Wiedziałem, że już nic z tego nie będzie, że trzeba kupić nowego U-locka. No dobrze, ale jak odblokować rower?

Dobrze, że nie był do barierki przypięty, bo musiałbym wzywać fachowca ze sprzętem na miejsce i zapłacić kupę kasy. Blokada była zapięta na tylnym kole. No to cóż było robić? Odkręciłem tylne koło, zostawiłem resztę roweru w garażu i tak sobie szedłem radośnie przez miasto z tym kołem i założoną na nie blokadą, widząc zdumione spojrzenia przechodniów :)

Dalej poszło już sprawnie. Fachowiec przeciął blokadę tzw. diaxem (najpierw przez pół godziny próbował otworzyć zamek, ale nie wyszło, padł na amen), jeszcze tylko kupno nowego U-locka, przykręcenie koła i już można śmigać. 10 km zrobiłem późnym wieczorem, na więcej z powodu "urodzinniania się" czasu nie miałem.

Zdjęć z tego dnia nie mam, zamiast tego będzie filmik. Letni, warszawski, kibolski :)



Miasto moje, a w nim...

To ważne, gdzie przypinamy rower :)

Środa, 19 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Miłośników wątków sensacyjnych muszę na wstępie rozczarować - nikt mi roweru nie ukradł, nawet nie próbował. Chodzi o coś zupełnie innego.

Ale o tym później, najpierw sama jazda. W środę było bez rewelacji, 43 km po mokrej brei i ze skaczącym coraz bardziej łańcuchem. Nawet na naprawę nie mam czasu, no wiecie, święta idą i takie tam :) Sfotografowałem jeden z nielicznych warszawskich kontrapasów (przy Trasie W-Z), rodzynek w zasadzie...



...rzuciłem okiem na Plac Teatralny...



...i na tym można byłoby opowieść zakończyć. Ale... Gdy przyjechałem do domu, rower był cały uświniony breją. Nie przypiąłem go na klatce schodowej, jak to zwykle czynię, bo jakby się ta cała breja rozpuściła, toby pół klatki było uświnione i nie chciałbym wtedy wpaść w łapy sąsiadów-estetów i groźnej Pani Dozorczyni. Tak więc zjechałem do garażu podziemnego, żeby breja sobie tam obciekła. A w garażu nie ma do czego przypiąć roweru, więc cóż było robić, schowałem rower za blaszakami i zapiąłem U-locka do tylnego koła, żeby jeździć się tym rowerem nie dało :) Oczywiście istniało ryzyko, że ktoś rower po prostu wyniesie. Cóż, no risk no fun.

I wiecie co się okazało? Okazało się, że decyzja o zapięciu U-locka do tylnego koła a nie np. do barierki na klatce schodowej okazała się strzałem w dziesiątkę! A dlaczego? O tym już w kolejnej notce, w której przeczytacie o moich perypetiach z zepsutym zamkiem.

Cierpliwości zatem :)

Ze skaczącym łańcuchem po ślicznej zimowej Warszawie

Wtorek, 18 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Pojeździłem sobie trochę we wtorek po ślicznej Warszawie, która, spowita zimową szatą, prezentowała się fantastycznie i fotogenicznie:



Po prostu aż chce się żyć i kręcić :)

I tylko rower zaczął strajkować, ciągłe podlewanie mieszanką wody, piachu i soli zrobiło swoje, przy mocniejszym "depnięciu" łańcuch skacze jak szalony. A miałem nadzieję, że chociaż zimę przetrwa.

Ale nie ma co narzekać, zawsze lepszy trzaskający łańcuch niż trzaskające kolana. Łatwiej wymienić :)

PS. Pozdro dla rowerzystów, nie dajmy się zimie i trenażerom :)

Ratunku, goni mnie trenażer!

Poniedziałek, 17 grudnia 2012 · Komentarze(19)
Co tu ukrywać, jeżdżę coraz mniej. Powód jest, jak to mawiał Pan Prezydent Komorowski, arcyboleśnie prosty - aura. Kiedyś "normą" było 60 km dziennie, teraz 50 km uznaję za sukces. Wczoraj tyle właśnie zrobiłem, robiąc "dokrętkę" późnym wieczorem (zdążyłem jeszcze przed opadami śniegu). Ogólnie wieczorem lepiej mi się jeździ, niż za dnia, bo tego całego syfu wokół nie widać :)

A syf wygląda tak:



To ulica Marszałkowska, tak było wczoraj, dzisiaj mamy kupę śniegu, ale o tym będzie w następnej notce.

Tak więc jeżdżę coraz mniej i aż się dziwię, że wciąż utrzymuję się na zaszczytnym 3.miejscu w grudniowym TOP10, bo czuję się tak, jakbym był piętnasty :) Ale z 3.lokaty już niedługo zlecę, bo dzielnie gonią mnie dwaj cykliści na swych trenażerach :)

No właśnie, czy da się kogoś gonić trenażerem?

Jak sobie czytam stare wątki na BS-owym forum, to widzę, że problem jest stary jak świat. Ja sam wyrobionego zdania na ten temat nie mam. Z jednej strony aż mnie skręca, gdy widzę, że ktoś dopisał sobie 60 km, siedząc cały czas w jednym pokoju (a może kuchni?) i nie przemieszczając się z punktu A do punktu B. Z drugiej zaś strony, jestem w stanie trenażerowców zrozumieć - gdybym sam kręcił korbą jak szalony przez bite 2 godziny (a może i dłużej), to ciężko byłoby wpisać sobie 0 km. No bo jak to tak, kręcić, kręcić i nic z tego nie mieć? Dylemat ten rozwiązuję w najlepszy możliwy sposób - nie korzystam z trenażera :)

Nie, nie zrozumcie mnie źle, nie jestem zaciekłym wrogiem trenażerowych jeźdźców, staram się mieć do tego dystans i tak mnie po prostu naszło na rozważania, czy trenażerem można kogoś gonić czy nie.

No to jak sądzicie, można czy nie można?

PS. Tak czy siak większość w TOP10 stanowią jednak rowerzyści. Ufff...

Tu uczyłem się jeździć rowerem :)

Niedziela, 16 grudnia 2012 · Komentarze(6)
Choć wszyscy mówią, że musi być pięknie, niedziela w Warszawie wyglądała jak na załączonym obrazku:



Fotka ma charakter nieco sentymentalny, w tym bloku na wprost (lokalizacja: Bielany, osiedle Wawrzyszew) spędziłem kilkanaście lat swojego żywota, z tej górki po lewej stronie zdjęcia zjeżdżałem kiedyś na sankach, a na tej uliczce, co ją tu widzicie... uczyłem się jeździć rowerem :) Serio, na tej właśnie. Nie były to jeszcze dystanse rzędu 200 km, raczej 200 m jak już, ale od czegoś przecież trzeba zacząć :)

A wczoraj... No cóż, brak czasu i chęci i zaledwie 26 km przejechane. Ogólnie niedziele wypadają u mnie słabo pod względem rowerowym, w niedziele to ja się "urodzinniam" :)

A tak poza tym to nadal mieszkam na Wawrzyszewie. Mieszkanie już inne, blok fajniejszy i nowszy, ale osiedle pozostało to samo. Ja to się jednak przywiązuję do miejsc...

Szajs i dwie gleby

Sobota, 15 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Wczorajszy dzień to był jeden wielki szajs. Znaczy się pod względem rowerowym - inne "względy" wykraczają bowiem poza zakres tego arcyciekawego blogaska :)

Jak na standardy BS-owe nadal jeżdżę sporo, ale nieco mniej, niż wcześniej. Szczerze? Nie chce mi się. Kąpiel w rozmiękłej śnieżno-błotno-solnej brei lub ślizganie się na oblodzonej nawierzchni to nie jest to, co preferuję, wczoraj doszedł do tego silny wiatr. Mimo to wymęczyłem wczoraj na raty 51 km (najdłuższa przejażdżka jednorazowa liczyła 32 km, reszta to jakieś drobienie na zakupy itp.), bardziej na zasadzie ćwiczenia siły woli niż dla przyjemności.

Początek dnia to dodatkowa "atrakcja" w postaci oblodzonych chodników i co gorsza osiedlowych uliczek - w efekcie zaliczyłem dwie gleby, na szczęście niegroźne dla ciała i sprzętu. Potem był wiatr, następnie śnieg, w końcu deszcz. Tylko upałów zabrakło :)

Na koniec fota zrobiona przed 15 na Bemowie, tak samo wspaniała jak cały wczorajszy dzień :)



Fajnie było, cieszmy się, radujmy! :)