Stałem się lżejszy

Piątek, 15 marca 2013 · Komentarze(18)
Stałem się lżejszy. O całe 350 zł. Tyle kosztowało mnie to, aby mój rower zamienił się ze starego skrzypiącego grata w "prawie nówkę". Ale się zamienił i z zupełnie nowym napędem i paroma innymi częściami śmiga aż miło. Przedzierając się jeszcze niedawno przez solną breję coraz bardziej zdewastowanym sprzętem, zupełnie już zapomniałem, że rower może chodzić lekko i precyzyjnie, a jazda może być aż tak przyjemna :) Ale jednak może być.

Co poza tym? Przede wszystkim wiatr. Upierdliwy, lodowaty, chłoszczący po twarzy, uparcie atakujący moją grubą czapkę o wieśniackim wyglądzie, za to doskonałych właściwościach termoizolacyjnych. I takie cuda w połowie marca? Przecież efekt cieplarniany miał być! Ale nie narzekam, wszak Warszawa to Nowosybirsk Zachodu, a to zobowiązuje, trzeba być twardym i jechać swoje.

A teraz fotka, a na fotce, uwaga... Rower! A niech niezalogowańcy mają :)



Fotka oczywiście jedna a nie 1 z 137, na zdjęciu ulica Marszałkowska.

Co jeszcze? W sumie to nic. Jak zwykle jazda w tlenie i azocie z domieszką spalin, kadencja Tusk-Komorowski (kadencja prędko się nie zmieni, przynajmniej do najbliższych wyborów), temperatura nieznana, ale zdecydowanie na minusie. A nie, przypomniało mi się! Otóż pojechałem na Dworzec Zachodni kupić bilet do Włoszczowy (na ten słynny peron, co to go Ś.P. Przemysław Edgar Gosiewski wywalczył), a tu pełno policji i jakieś autobusy. Szybko zajarzyłem, o co chodzi, siły porządkowe szykowały się na przyjęcie kibiców Górnika Zabrze (dzisiaj grali z Legią), a autobusy miały ich przewieść na nasz stadion. Przypiąłem rower do jakiegoś znaku drogowego, czekam w kolejce do kasy, kupuję bilet, wychodzę, a tu za znakiem drogowym (i za moim rowerem) stoją duże siły policyjne w pełnym rynsztunku bojowym - kaski, pałki, tarcze i takie tam. W ten sposób mój rower stał się chociaż przez chwilę najlepiej pilnowanym rowerem w całym mieście :)

I to tyle, rowerowa norma wyrobiona.

Słoneczny paTROLL

Czwartek, 14 marca 2013 · Komentarze(21)
Dzisiejszy tekst miał być o tzw. dziedzictwie niemieckim, ale przełożę go na przyszły tydzień, bo dzisiaj raczej nie będę miał czasu na pisanie, gdy tymczasem temat wymaga szerszego potraktowania. Bo wiecie, z tym dziedzictwem niemieckim to jest problem, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia - np. dla mieszkańca Szczecina niemieckim dziedzictwem będą okazałe gmachy i eleganckie kamienice, dla mieszkańca Warszawy będą nim ślady po kulach i zachowane do dziś fragmenty murów getta. No ale o tym będzie innym razem.

Dziś będzie o czym innym, będzie o trollach, których mi się ostatnio na blogu namnożyło. I uwaga - to będzie tekst o nich, ale nie dla nich. Dlatego pod tym tekstem mogą komentować tylko czytelnicy zalogowani, wszelkie komentarze "nielogów" będę kasował, uprzedzam z góry. Niezalogowanych zapraszam do innych moich tekstów, tam możecie sobie komentować do woli.

Uruchomiłem tego blogaska w połowie roku 2011 i ruszyłem w blogową trasę. Na początku nie działo się nic. Zamieszczałem wpisy nudne i "po bożemu" (dziś sam się dziwię, jak w ogóle mogłem pisać w tak siermiężnym stylu), głównie szczegółowo opisywałem pokonywaną trasę, na blogu panowała błoga cisza, mało kto tam zaglądał.

Z czasem postanowiłem bloga uatrakcyjnić, bo nie po to pisałem, żeby nikt tego nie czytał :) Siermiężne opisy mijanych ulic i dzielnic były stopniowo wypierane przez teksty dotyczące spraw nierowerowych, coraz częściej zacząłem pisać to, co myślę o różnych rzeczach. A myślę dużo, już taki myślący jestem :) W międzyczasie blog zyskał stałem czytelników, zrobiła się tutaj naprawdę fajna atmosfera, przynajmniej ja tak to odbieram. W ten sposób dojechałem do miejsca, w którym jestem teraz. I wtedy zatrzymał mnie Słoneczny paTROLL.

Dopadli mnie na jakimś skrzyżowaniu. Rozmnażali się przez pączkowanie, najpierw troll był jeden, za chwilę widziałem ich siedmiu. Potem znów tylko czterech, trzech gdzieś zniknęło, ale za moment znów wyskoczyli z krzaków z triumfalnym uśmiechem. "Tu jesteśmy!". Za nimi, lekko kuśtykając, wyszedł z zarośli troll ósmy.

Członkowie Słonecznego PaTROLLu zrobili groźne miny, otarli z glutów swoje spuchnięte nosy, wyjęli pistolety (dwóch miało pistolet na wodę, reszta na kapiszony) i wzięli mnie na przesłuchanie.

"Gdzie są foty licznika?!" - groźnie zawył pierwszy troll, który celem pacyfikacji niepokornego blogera-rowerzysty przybył tu aż z Jaworzna. "A gdzie 128 fotek z wycieczki po Warszawie?!" - charczącym głosem wystękał drugi. Próbowałem tłumaczyć, że focenie licznika leży poza kręgiem moich zainteresowań, gdy nagle zza pleców padło pytanie kolejne. "A jaka była temperatura?!". Już miałem odpowiedzieć, że chyba 36.6, bo gorączki nie mam, kiedy cuchnące usta trolla, wydając z siebie morze nieskładnych dźwięków (ech, foniatra się kłania...), uświadomiły mi, że chodzi o temperaturę otoczenia. "No wiecie, raczej zimno jest, bo czapkę mam, rękawiczki..." - próbowałem się tłumaczyć. Nic nie wskórałem, Słoneczny paTROLL złapał mnie mocnym chwytem i wrzucił do nieoznakowanego radiowozu, którym okazał się zdezelowany Żuk z plandeką z blachami SJ. "Uuuu, ale ciężki, za dużo kiełbas je..." - mruknął jeszcze pod nosem ósmy troll, wrzucając mnie pod plandekę, najwyraźniej zdegustowany siedemdziesięcioma pięcioma kilogramami mojego ciała...

Dobra, a teraz do rzeczy. Niektórzy najwyraźniej jeszcze nie zrozumieli, że im bardziej się nakręcają i próbują mnie do czegoś przymusić, tym bardziej zlewczo ich traktuję. Właśnie dlatego, przechodząc teraz do spraw rowerowych, potraktuję temat w stu procentach zlewczo. A więc... 40 km po Warszawie, temperatura jakaś tam (mróz w każdym razie), trasa Bielany-centrum-Bielany-centrum-Bielany, kadencja Tusk-Komorowski, średnia coś ok. 19 km/h, jazda w tlenie i azocie z domieszką spalin. Tyle. Dokładnie tyle, bo im bardziej się nakręcacie, drogie niezalogowane misiaczki, im więcej ode mnie oczekujecie, tym dostaniecie mniej. Rozumiemy się?

Na koniec fotka. Jedna. Z Ronda Babka:



Słoneczny dzień ogólnie wczoraj był. W sam raz na paTROLL.

Fajny wpis

Środa, 13 marca 2013 · Komentarze(40)
52 km, jazda w tlenie, puls ileś tam, temperatura nieznana (chyba zimno, bo w czapce jeździłem), średnia coś koło 18 km/h, na nogach skórzane buty, pod spodniami kalesony, pod kurtką sweter, fotka jedna (Muranowa a nie licznika)...



...rano śnieg, wieczorem breja.

Fajny wpis, wiem :)

Dobra, jutro znowu będzie kontrowersyjnie. Chcecie, prawda?

Jak zakonserwować bloga?

Wtorek, 12 marca 2013 · Komentarze(34)
Dowiedziałem się wczoraj, czytając jeden z komentarzy Niezalogowanego Gościa, że mój blog jest drewniany. Nie przeraziło mnie to zbytnio, albowiem na jeden ze stron internetowych przeczytałem, że:

Drewno, do niedawna zapomniane i odłożone do lamusa, wraca do łask. Wracają drewniane okna, drewniana architektura ogrodowa, płoty czy w końcu całe domy z drewna.

A dalej czytam, że:

Drewno jest najbardziej ekologicznym budulcem. Cechuje się dobrą izolacją cieplną, dużym współczynnikiem pochłaniania dźwięku, nie przewodzi elektryczności. Jego podstawowe walory, takie jak łatwość łączenia i obrabiania powodują dodatkowo, że wiele drewnianych elementów konstrukcyjnych i dekoracyjnych wyposażenia domów jest niezastąpiona.

Zalety i uroki mieszkania w domach z drewna zna każdy, kto miał szczęście tak mieszkać. Wiadomo jednak, co potrafi zrobić z drewnem ogień, wiadomo też, jak niszczą je szkodniki: grzyby, owady, glony, bakterie. O drewno trzeba dbać, żeby w nim bezpiecznie mieszkać i długo cieszyć się jego pięknem.

Drewno jest narażone na działanie szeregu zewnętrznych czynników destrukcyjnych. W uproszczeniu czynniki niszczące drewno i materiały drewnopochodne można podzielić na:
fizyko-chemiczne (zmienne warunki termiczne, promieniowanie
świetlne UV i IR),
chemiczne (woda, kwasy, zasady itp.),
oraz biotyczne (grzyby, owady, bakterie, glony itp.).


Zbudowałem zatem swoje wirtualne mieszkanko z drewna i z jednej strony jest to fajne, bo mój blog ma dobrą izolację cieplną i nie przewodzi elektryczności (czyli gdy będziecie go czytać, to nie zmarzniecie i nie kopnie Was prąd), z drugiej zaś strony zagrażają mojemu blogaskowi różne niebezpieczeństwa. Mówiąc prościej blog może spróchnieć, może się rozsypać, może obrosnąć grzybnią i mogą go zeżreć owady. Niedobrze.

Mam zatem do Was pytanie - w jaki sposób mógłbym najlepiej zakonserwować swojego bloga? Bo nie ukrywam, że chciałbym, żeby istniał jak najdłużej, funkcjonował prężnie i cieszył Wasze oczy. Co mam zatem zrobić? Może zabejcuję laptopa? Myślicie, że to dobry pomysł? Czekam na Wasze propozycje.

A ze spraw rowerowych... Jest mi przykro, nie mam 72 zdjęć z trasy i nie mam 16 fotek licznika. Zrobiłem tylko fotkę na Służewcu Biurowcowym, dawniej Przemysłowym:



Jak widać trochę z części przemysłowej jeszcze zostało. Zdjęcie robiłem z okna, ale dotarłem w to miejsce rowerem, więc się liczy :)

Służewiec to miejsce, gdzie dotarłem wczoraj najdalej, po południu miałem na liczniku ponad 40 km, dokręciłem wieczorem, jadąc do knajpy na Nowy Świat, gdzie gapiłem się na mecz w towarzystwie kumpla i pitych browarów. Po meczu powrót do domu, w czasie meczu ja odpisywałem na blogowe komentarze i delektowałem się piwem i kiełbachą (piłka mnie średnio interesuje, wolę kibicowanie, ale akurat Barcelona z Milanem ani mnie grzeją ani ziębią - co innego, jak gra Legia z Podbeskidziem), za to kumpel, zagorzały barceloniarz, wpadał w ekstazę, gdy niejaki Messi rozrywał siatkę Milanu. Cóż, każdy ma to, co lubi :)

No dobra, ale co mam z blogiem zrobić? Bejcować laptopa czy nie?

Wpis blogowy po bożemu

Poniedziałek, 11 marca 2013 · Komentarze(43)
Czując się napomniany przez Rowerowych Ortodoksów, którzy mieli mi za złe, że poruszam na blogu tematy nierowerowe, postanowiłem dzisiaj napisać relację blogową "po bożemu". A więc...

Wyszedłem rano z domu. Jechałem ulicą Wolumen, skręciłem lewo w Wólczyńską, potem pojechałem Żeromskiego, przy Hali Marymonckiej skręciłem w prawo w Stołeczną (na mapie formalnie Popiełuszki), dalej jechałem Aleją Jana Pawła II, aż dojechałem do pracy. Z pracy pojechałem w okolice stacji metra Politechnika, jadąc m.in. Aleją Jana Pawła II, Grzybowską i Marszałkowską. Pogoda była brzydka. W międzyczasie zjadłem jeszcze obiad na ulicy Kruczej. Jeździło się tak sobie. Wróciłem do pracy na Jana Pawła II. Potem pojechałem do domu na Bielany, padał śnieg, przy Rondzie Babka zrobiłem zdjęcie, żeby pokazać, że jest brzydko:



Jadąc Stołeczną, potem bodajże Kasprowicza dojechałem do domu. Wieczorem, gdy przestało padać, poszedłem jeszcze pojeździć, dojechałem Kasprowicza i Pstrowskiego (czy jak tam się teraz ta ulica nazywa) na Młociny, tam zawróciłem, dojechałem do stacji metra Młociny, stamtąd Kasprowicza i Sokratesa na Chomiczówkę, gdzie jeździłem m.in. ulicami Conrada, Bogusławskiego, Kwitnącą i Księżycową, dojeżdżając do pętli autobusu 203 i to całe dwa razy, bo jeździłem w tę i z powrotem. Pojechałem jeszcze na zakupy do Leclerca i wróciłem do domu. Przejechałem w ciągu dnia łącznie 45 km, przejechałbym więcej, bo miałem czas, ale mi się nie chciało już kręcić, bo dzień był brzydki i było mokro.


A teraz pytam z ręką na sercu - chcielibyście czytać na tym blogu takie wpisy? :)

Typy komentantorów niezalogowanych

Niedziela, 10 marca 2013 · Komentarze(66)
Prawie każdy BS-owicz, który dużo jeździ lub dużo pisze (albo robi jedno i drugie), dorabia się z czasem grona komentatorów. Najczęściej są to komentatorzy zalogowani, piszący pod swym stałym nickiem, ale tu i ówdzie przewijają się również ci niezalogowani. I to im chciałbym poświęcić tę notkę.

Niezalogowani komentatorzy są ciekawym zjawiskiem z uwagi na swoją anonimowość. Anonimowość ta sprawia, że generują oni często treści że tak powiem "niestandardowe", dodając blogowi smaczku i tworząc swoisty blogowy folklor. Niestety bywają upierdliwi (o czym będzie poniżej), dlatego też niejeden BS-owicz wyłączył możliwość komentowania przez osoby niezalogowane. Ja póki co daję niezalogowanym szansę.

Niezalogowanych komentatorów możemy z uwagi na ich zachowanie podzielić na pewne charakterystyczne typy, dlatego też pozwoliłem sobie stworzyć następującą ich klasyfikację:

1. Zwykły Czytelnik

Typ rzadki wśród niezalogowanych (szkoda), ale się zdarza. Zwykły Czytelnik pisze z sensem, występując pod swoim stałym nickiem, więc w zasadzie niczym nie różni się od komentatorów zalogowanych, poza tym, że się nie loguje, być może nawet nie ma konta na BS-ie. Takich komentatorów lubię i cenię i to ze względu na nich wciąż utrzymuję możliwość pisania komentarzy przez osoby niezalogowane..

2. Detektyw Niedowiarek

Detektyw Niedowiarek nawiedza blogi rowerzystów, którzy dużo jeżdżą. Kwestionuje podawane przez nich trasy i dystanse, po czym prowadzi żmudne dochodzenie, aby z triumfem ogłosić, że BS-owicz wyssał dystans z palca, gdyż nie sfotografował licznika, nie wrzucił śladów z GPS-a itp. Oto przykład wypowiedzi Detektywa Niedowiarka (pisownia oczywiście oryginalna):

Ale i lukasz tak samo, te trasy sa byle jak opisane, polowa wpisow to jakies pierdolenie o wojnach, kibicach i totalnie hujowej legii, co to ma do roweru?????? poza km nie ma zadnych danych, nie mma sladow gps, a kto ma uwiezyc w jazde po smutnym jak pizda miescie dzien w dzien ponad 50km, ciagle to samo.

Dla Detektywa Niedowiarka najciekawszą dziedziną fotografii jest fotografowanie liczników rowerowych, a korzystanie z GPS-a to wręcz zasrany (przepraszam za wyrażenie) obowiązek każdego BS-owicza. Inaczej grozi mu dochodzenie, a z Detektywem Niedowiarkiem nie ma żartów :)

3. Gimbus

Gimbus to osobnik, który po pierwsze emanuje agresją (typową dla wieku dojrzewania) a po drugie intelektualnie jest na poziomie gimnazjalisty i to nie gimnazjalisty-prymusa lecz jednego z tych "zdolnych inaczej". Ten typ komentatora na duże problemy z językiem polskim, zarówno w zakresie wysławiania się jak i ortografii i interpunkcji. Przykład wypowiedzi:

ze elblag kantuje to jest calkowicie pewne. Ale i lukasz tak samo, te trasy sa byle jak opisane, polowa wpisow to jakies pierdolenie o wojnach, kibicach i totalnie hujowej legii, co to ma do roweru?????? poza km nie ma zadnych danych, nie mma sladow gps, a kto ma uwiezyc w jazde po smutnym jak pizda miescie dzien w dzien ponad 50km, ciagle to samo. i pisze ze nie ma pompki i dentki zmienic sam nie umie Kto ma w to uwiezyc ze facet robi 25tys roczniw jest takom skonczonom pierdolom? to nawet moja laska, co ma dlugie jak wampir paznokcie sama zmienila!!

Jak widać typy komentatorów mogą się pokrywać, a więc Detektyw Niedowiarek może być jednocześnie Gimbusem. Ponieważ Gimbus to nie wiek tylko stan umysłu, nie trzeba mieć 14 lat, aby być Gimbusem, równie dobrze można mieć np. 29 lat, a być intelektualnie i mentalnie na poziomie mało rozgarniętego gimnazjalisty.

Gimbus to typ mocno upierdliwy, nikomu nie życzę spotkać go na swojej blogouje drodze.

4. Terapeuta Rodzinno-Zawodowy

U mnie praktycznie nie występuje, gdyż przezornie nie piszę na blogu o swoich sprawach prywatnych i zawodowych, żeby nie przyciągać tego typu osobników. Jeśli natomiast ktoś napisał kiedyś na blogu coś więcej o swojej pracy lub pochwalił się żoną i dziećmi, to ma przerąbane. Wystarczy, że jeździ dużo rowerem i od razu zjawia się zespół Terapeutów, którzy sugerują, że BS-owicz zaniedbuje pracę, jest wyrodnym ojcem, "żona mu nie daje" itp. Terapeuci z pewnością nie zaniedbują pracy, mają cudowne życie rodzinne i bardzo ochoczo służą BS-owiczom pomocą :)

5. Polemista

Polemista to typ mało uciążliwy. Lubi wdawać się w dyskusje merytoryczne na blogu, wypowiada się w sposób składny i rzeczowy, ale jednocześnie nie stroni od uszczypliwości, chociaż w tym zakresie nie przegina. Wiele wskazuje na to, że ma konto na BS-ie, ale z jakiegoś powodu nie chce ujawnić swoich prawdziwych danych. Dlaczego? Zupełnie nie wiem. Może krępuje się tego, co pisze, bojąc się, co pomyślą jego znajomi? Może boi się ośmieszenia w przypadku porażki w dyskusji? Można tylko gdybać. Przykład wypowiedzi Polemisty:

No i cóż z tego Łukaszku, że ten gość wkleił cytat z Wikipedii, najwidoczniej nie chciało mu się specjalnie dla Ciebie skanować kartki z opracowania o historii Gryfitów i całkiem słusznie, bo ta dyskusja nie jest tego warta, a wklejeniem tylko ułatwił sobie życie, bo nie zmienia to faktu (tamże opisanego), że Krzywousty jakby nie patrzeć, dopuścił się zbrodni wojennych (o czym mówi opracowanie "papierowe").

P.S. A jak tak patrzę na baner na górze strony, to zapytam z ciekawości - czy gdy będziesz już przyłączał Wilno i Lwów do Polski, ruszysz również na Mecklemburg-Vorpommern i co z moimi włościami wokół Schwennenz? Może się ugadamy na jakieś lenno, czy co? ;)))


W tym przykładzie mamy zarówno rzeczowe wypowiedzi jak i uszczypliwości, a wszystko podpisane "tymczasowym" nickiem "Świętopełek von Schwennenz", należącym prawdopodobnie do niejakiego M. z miasta Sz. Czyli klasyka :)

6. Rowerowy Ortodoks

Rowerowy Ortodoks nawiedza blogi, na których autorzy piszą o czymś więcej niż tylko o przejażdżkach rowerowych i bardzo uprzejmie przypomina im, że BS to portal rowerowy i należy w związku z tym pisać tylko i wyłącznie o rowerze. Przykład wypowiedzi:

Ale i lukasz tak samo, te trasy sa byle jak opisane, polowa wpisow to jakies pierdolenie o wojnach, kibicach i totalnie hujowej legii, co to ma do roweru??????

No właśnie, to nic nie ma do roweru, ale na szczęście istnieją Rowerowi Ortodoksi, którzy w razie potrzeby sprowadzą mnie na właściwą drogę. Jak widać po powyższej wypowiedzi, Rowerowy Ortodoks może być jednocześnie Gimbusem.

7. Obszczekiwacz

Nastawiony na krótkie wypowiedzi. Wpada na chwilę, aby "obszczekać" autora bloga jakimś krótkim tekstem, po czym ucieka. Przykład wypowiedzi:

Wilk to akurat jeden z poważniejszych ludzi na BS, ale kibolek Lukasz..

I to wszystko, oto cała wypowiedź - małe szczekanko i koniec akcji.

8. Żartowniś

Żartowniś to całkiem fajny typ, potrafi podsumować długą i czasem napiętą dyskusję w żartobliwy sposób, sugerując, że dyskutanci powinni mieć do siebie dystans. Oto przykład:

wszyscy wiedza ze ci co na rowerach duzo jezdza to malo dymajom, bo tyle siedza na tych siodelkach ze im pozniej siusiaki nie chcom stawac!!!!! A laski nie lubia takich mietkich pompek, bo co to dla nich za pozytek z tego. A ja mam wielkom i twarda pompke i dlatego moge dymac mojom laske dwa razy na dzien i az piszczy tak jej dobrze!!!!! A ci na bajkstats to same mietkie pompki wiezcie mi

Żartowniś rozluźnia napiętą atmosferę i potrafi zgrabnie zakończyć blogową wymianę ciosów

I to chyba tyle, więcej typów nie zdołałem wyodrębnić. Jeśli potraficie wskazać jeszcze jakieś inne typy niezalogowanych komentatorów, to piszcie! :)

A ze spraw rowerowych... Spadł w Warszawie wczoraj śnieg, później na ulice wyjechały solarki, a potem wyjechałem ja. Ciułałem na raty, najpierw w solnej brei kilkanaście kilometrów po Bielanach i Żoliborzu, później jakieś jazdy do sklepu, następnie dłuższe krążenie po Bielanach i Bemowie i pod koniec dnia 20 km - Bielany (dużo krążenia po pustych wieczorem ulicach), Młociny, Wólka Węglowa. Ostatnia traska była najciekawsza o tyle, że wjechałem w pewnym momencie na lokalne Młocińskie uliczki, które były nieodśnieżone i telepałem się tam z duszą na ramieniu. Ale nie narzekałem, zawsze to jakieś urozmaicenie, bo ile można jechać w wodno-solnej zupie?

I jeszcze fotki - przypadkowe miejsce na Żoliborzu (ul.Krasińskiego)...



...oraz klimaty bemowskiego blokowiska:





I to tyle. Wystarczy, bo wpis i tak długi wyszedł :)

Kręconko, ciułanko, rękawiczki, ciepłe wdzianko

Sobota, 9 marca 2013 · Komentarze(24)
Gwoździem programu wczorajszego dnia była wyprawa... po rękawiczki.

Bo wiecie, ja to często rękawiczki gubię. Mechanizm jest, jak to zwykł mawiać nasz Pan Prezydent Komorowski, arcyboleśnie prosty - robi mi się ciepło w łapy, no to zdejmuję rękawiczki w czasie jazdy i chowam po kieszeniach kurtki. I z kieszeni taka rękawiczka potrafi wypaść. I już, koniec. Właśnie tak straciłem niedawno rękawiczkę, ale się nie przejmowałem, wszak wiosna przyszła, śnieg zniknął, kotki zaczęły głośno miauczeć i starać się o nowe kotki, rękawiczki przestały być potrzebne. A tu proszę, wraca mróz i bez rękawiczek ciężko było. No to pojechałem do Decathlona (a może Decathlonu? - jak to się odmienia?) i kupiłem, a co sobie będę żałować :) Fascynujące, prawda?

A to fotka z Bielan, ul.Sokratesa, zima wróciła:



Generalnie cały dzień to było jedno wielkie drobienie, ciułanie kilometrów na raty, nic ciekawego - a to 18 km po Bielanach z rana (z zahaczeniem o Żoliborz), a to wycieczka na Bemowo po kawałek dobrego ciasta i z powrotem (czasem trzeba trochę pustych kalorii spożyć), a to znowu kilkanaście kilometrów po okolicy... No i wieczorem całe 30 km (tu już dalsza trasa, zahaczyłem o Ochotę i Włochy), coby wbić się na listę TOP10 :) I przy okazji kupić rękawiczki w ochockim Decathlonie, a co!

Jak będzie konkurs na najciekawszą wyprawę roku, to zgłoszę ten dzień do konkursu - było tak ciekawie i fascynująco, że powinienem wygrać w cuglach :)

Amen.

Wytchnienie na CPN-ie i idiotyczne kręcenie :)

Piątek, 8 marca 2013 · Komentarze(16)
Dzisiaj nie będzie politycznie, tym razem nie będę pisał, że stała się szkoda, że wyspy Rugii nie udało się wyzwolić i przyłączyć do macierzy, o tym będzie innym razem :) A dzisiaj będzie o czymś zupełnie innym.

Otóż przyszła zima, rady na to ni ma!

Rano powiało lodowatym wiatrem, wieczorem sypnęło. Kręciłem po Warszawie, było ciężko. Ale najgorzej było po południu. Wyszedłem z biura, miałem spotkanie że tak powiem biznesowe w jednej restauracji w Arkadii (spotkanie biznesowe - jak to górnolotnie brzmi!) a pomiędzy opuszczeniem swojego stanowiska (uwielbiam słowo "stanowisko", brzmi tak poważnie) a spotkaniem w Arkadii miałem sporo czasu na kręcenie. Rzecz w tym, że wiał mroźny wiatr, sypał śnieg, a ja... jeździłem bez czapki, coby mi się pod czapką fryzura nie zniszczyła :) Muszę w końcu ściąć te swoje kudły, bo teraz jak czapkę założę, a potem zdejmę, to na głowie jest szopa. No to nie zakładałem czapki, tylko kręciłem. Na chwilę schowałem się pod dach, oto tytułowe wytchnienie na CPN-ie :)



Fotkę zrobiłem na Okopowej. Czuję, że dalej nie dam rady jechać, łeb mi urwie, co robić? Jadę do Arkadii! I tam na podziemnym parkingu pod dachem i we względnym ciepełku, w części rzadziej odwiedzanej przez samochody, wykręciłem jakieś 5 km. Nie będę owijał w bawełnę, tylko powiem uczciwie - to były moje najbardziej idiotyczne kilometry w moim życiu :) To już prawie jak trenażer :)

Potem już było lekko, po opuszczeniu Arkadii założyłem czapkę i kilkanaście kilometrów po mieście wpadło do kolekcji.

Wynik skromny, ale konkurencji z TOP10 pogoda też dopiekła :) A zawsze lepiej wygrać mecz 46:0 niż przegrać 70:78 - rozumiecie, o co biega?

No to tyle. Idiotycznie było, a co! :)

A gdyby to Polacy stłumili Powstanie Berlińskie?

Czwartek, 7 marca 2013 · Komentarze(59)
My Polacy bardzo lubimy się samobiczować.

Przez lata wmawiano nam, że mamy przepraszać za wszystko pół świata, ze szczególnym uwzględnieniem naszych sąsiadów. Odzyskaliśmy Zaolzie, które Czesi zabrali nam niecałe 20 lat wcześniej, wbijając nam nóż w plecy? Przeprosić Czechów! Zajęliśmy po 1.wojnie światowej Wilno. w którym Polacy stanowili 2/3 ludności, a Litwini jakieś 2 czy 3%? Przeprosić Litwinów! Żydów też za coś tam mamy przepraszać, już nie pamiętam dokładnie za co, chyba tak ogólnie. Żydów no to już prędzej, bo jakoś tak ich nawet lubię, chyba za skuteczne bicie liczniejszych Arabów, co nie musi budzić poparcia, ale budzi podziw, przynajmniej mój :)

A czemu o tym piszę? Cofnijmy się na chwilę do czasów dawniejszych. W czasach dawniejszych powszechną rzeczą były wojny i wojna była czymś tak oczywistym jak to, że woda jest mokra. Można tutaj pisać, że "wojna to zuo" i takie tam, ja się nawet mogę z tym zgodzić (zwłaszcza jak wypiję piwo, bo po piwie o dziwo włącza mi się pacyfista a nie agresor), co nie zmienia faktu, że wojny były stanem naturalnym. I naturalnym było, że strona zwycięska wycina stronę pokonaną w pień, bo alternatywą było jedynie bycie wyciętym samemu. Takie był realia.

W ramach tych realiów niejaki Bolesław Krzywousty, który toczył wojny z tubylcami na Pomorzu, grabił i plądrował pomorskie grody, wycinając tubylców w pień, z uwzględnieniem kobiet, dzieci i staruszków (staruszków było mało, bo ludzie wtedy krótko żyli). Fajnie? Niekoniecznie fajnie, ale w świetle tego, co napisałem wyżej (a jeśli napisałem błędnie, to proszę prostować) wybór był tylko jeden - albo to Polacy wytną pomorskich tubylców w pień, albo to tubylcy, najeżdżając na Wielkopolskę (bo próbowali takich najazdów) wytną w pień Polaków. W tym sensie jako Polak nie martwię się specjalnie, że nasi wycięli tamtych w pień, bo przy takim wyborze zawsze to lepiej, niż gdyby to tamci wycięli naszych. Proste?

Po co Wam o tym wszystkim piszę? Uciąłem sobie na jednym z blogów pogawędkę z mieszkańcem Szczecina. Cóż, wiemy kto w Szczecinie mieszka i wiemy, że nie są to szczecinianie z dziada pradziada, lecz potomkowie osadników z innych części Polski, od Poznania i Krakowa począwszy a na Wilnie skończywszy. Żadna to ujma, ja też nie jestem warszawiakiem z dziada pradziada, a moi przodkowie pochodzą z różnych części kraju. Zmierzam do tego, że mieszkańcy Szczecina z przyczyn chyba oczywistych i nie wymagających szerszych wyjaśnień nie są potomkami plemion pomorskich, które Krzywousty wycinał w pień. No to wróćmy do pogawędki.

Zapytałem mianowicie szczecińskich rowerzystów, jakie polskie nazwy mają dwie wiochy po niemieckiej stronie granicy, jako że oni po tych wioskach jeżdżą (tak, istnieją polskie nazwy tych miejscowości, w czasach piastowskich polska władza sięgała niektórych terytoriów znajdujących się w dzisiejszych Niemczech) i wtedy jeden z nich pisze mi tak:

Jeśli chodzi o Schwennenz i Rieth to bardziej na miejscu są nazwy pomorskie, a nie polskie.
Polska obecność była w tych okolicach raczej epizodem i z pewnych względów niezbyt miłym dla tutejszych Słowian:

"Podbój Pomorza Zachodniego
W 1121 (lub 1119) książęta pomorscy Warcisław I i Świętopełek zostali pokonani przez wojów Bolesława [Krzywoustego] w bitwie pod Niekładzem koło Gryfic. Krzywousty pustoszył ziemie pomorskie, burzył grody, przymusowo przesiedlał tysiące rodzin w głąb swojego kraju. Dalsza ekspansja polskiego księcia została skierowana na Szczecin (1121–1122). Bolesław zdawał sobie sprawę, że gród jest dobrze chroniony (naturalną ochronę nadawała mu Odra i jej rozlewiska). Ponadto Szczecin był silną twierdzą, podobnie jak Kołobrzeg. Jedyną drogą pod wały grodu stały się ścięte lodem mokradła. Niespodziewany atak przyniósł zwycięstwo.
Rzeź mieszkańców dokonana przez wojów Bolesława zmusiła pozostałych przy życiu do posłuszeństwa polskiemu księciu."


Wytłuszczenia są jego, nie moje. Przesiedlał ten Bolesław, wyrzynał, generalnie kawał łobuza z niego, niedobry Bolek :) Na moją sugestię, że to lepiej, że nasi wyrżnęli tamtych, bo inaczej tamci wyrżnęli by nas (bo takie były do k...y nędzy realia wojen!) dowiedziałem się, że pewnie jestem "z jakiegoś ONR-u", było też coś o "warszawce". Ot patriotyzm lokalny zabuzował we krwi :)

Wiem, że teraz na zachodzie Europy lansowana jest tzw. moda na regionalizm (długo można by dyskutować, komu i czemu to ma służyć, napiszę w innej notce) i wiem, że niektórzy chcą być "trendy" i "europejscy". OK, ich prawo, ale jeśli tożsamość regionalną zaczynamy przeciwstawiać tożsamości narodowej, nie mając przy tym z rdzennymi mieszkańcami regionu nic wspólnego, to w tym momencie sięgamy granic absurdu. Na silne akcentowanie tożsamości regionalnej, będącej czasem w opozycji do polskiej tożsamości narodowej, to mogą sobie pozwolić Ślązacy, gdy są potomkami ludności żyjącej tam przed wiekami i historycznie niekoniecznie związanej z Polską, wtedy to wszystko wygląda naturalnie. Ale potomkowie przesiedleńców spod Kielc czy zza Buga użalający się nad plemionami pomorskimi, których wyciął w pień Bolek z krzywymi ustami? No proszę Was...

Od razu mówię, że regionalizm nie jest sam w sobie zły, ale winien iść w parze z tożsamością narodową, np. ja czuję się warszawiakiem i Polakiem, tak samo można być Polakiem i Kaszubem, Polakiem i Wielkopolaninem itp. Ale gdybym ja jako warszawiak, nie będący w dodatku warszawiakiem rdzennym, zaczął nagle rozpaczać z powodu utraty niezależności przez Mazowsze kilka wieków temu, wyglądałoby to niepoważnie, śmiesznie wręcz.

Skoro jednak jest teraz moda na samobiczowanie i przepraszanie, to niech tam, niech Polacy przeproszą mieszkańców Szczecina i okolic za działalność Bolesława Krzywoustego. A że obecnie mieszkają tam Polacy, toteż wychodzi czarno na białym, że Polacy powinni przeprosić Polaków. I w tym momencie osiągniemy w końcu granice absurdu, które trudno będzie przekroczyć.

To co, poprzepraszamy siebie nawzajem za Bolka Krzywoustego? :)

A teraz wróćmy do wojen - na czym polski naród wyszedłby lepiej? Na złupieniu połowy Polski przez Szwedów w 17.wieku czy może na hipotetycznym złupieniu połowy Szwecji przez Polaków? Czy lepiej było dla nas, w kontekście naszych zasobów ludzkich i materialnych, gdy Niemcy puścili z dymem Warszawę wraz z jej ludnością, czy może jednak lepiej byłoby, gdyby to Polacy stłumili hipotetyczne Powstanie Berlińskie, fajcząc miasto Berlin wraz z tubylcami?

Wiem, brzmi to okropnie, ale skoro już były wojny i ktoś musiał ucierpieć (bo musiał, wojny już tak mają), to piszę jasno i uczciwie, że zawsze to lepiej, gdy Polacy kogoś wytną, niż jak ktoś wytnie Polaków. Gdyby tak każdy nas wycinał, gdyby to Krzyżacy cięli nas pod Grunwaldem a Sowieci pod Warszawą, to dzisiaj być może byśmy tutaj nie rozmawiali. Gadamy tutaj tylko dlatego, że czasem i naszym przodkom udało się kogoś wyciąć i coś spalić.

Czy to do Was dociera, czy mam pisać jeszcze jaśniej? :)

A teraz rowerowe podsumowanie dnia wczorajszego - 70 km i coraz bardziej lodowaty wiatr, dorzucam fotki. Najpierw warszawskie zadupie tuż koło granic miasta, stacja kolejki WKD Warszawa Salomea (ładna nazwa, co nie?) i jej otoczenie...





...a potem ulica Żelazna na Woli:



I to tyle, i tak się rozpisałem.

Jutro będzie kontowersyjnie, dziś jest łagodnie

Środa, 6 marca 2013 · Komentarze(11)
Jutro będzie kontrowersyjnie. Jutro zamierzam popełnić wpis o polskim samobiczowaniu się, o średniowiecznych rzeziach kobiet i dzieci (starców chyba też, chociaż mało ich było, bo średnia życia była wtedy krótka, więc brakowało tych staruszków do wycinania w pień) i o tym, dlaczego w ramach narodowego samobiczowania Polacy powinni przeprosić... Polaków. I to przeprosić za Bolesława Krzywoustego :) Bynajmniej nie z powodu krzywizny jesgo ust i nawet nie z powodu rozbicia dzielnicowego.

Ale to jutro, bo wpis ma być długi i potrzebuję czasu, aby go upichcić. Dzisiaj będzie łagodnie. Najpierw nudna fotka z ul.Mickiewicza na Żoliborzu:



Kiepska ta fotka, bo słońce już zachodziło, wcześniej zarobiony byłem, nie było czasu focić i jeździć. Wieczorem miałem zaledwie 38 km przebiegu, potem wsiadłem na rower, zacząłem kręcić i w miarę przyzwoity wynik dzienny osiągnąłem. Nie odpuszczam :)

To chyba tyle, jeszcze tylko Was zapytam - kogo i za co powinni przeprosić Polacy w ramach narodowego samobiczowania? Najciekawsze odpowiedzi postaram się uwzględnić we wpisie, warto zatem odpowiedzieć :)

Biczujmy się, to nie boli!