Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2013

Dystans całkowity:1700.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:60.71 km
Więcej statystyk

Miałko i bezrefleksyjnie

Poniedziałek, 18 lutego 2013 · Komentarze(10)
Jedząc na obiad kurczaka w sosie curry z ryżem, nie myślałem o problemach ekonomicznych północnych Indii i wschodniego Bangladeszu (zachodniego też zresztą nie). Szamiąc na podwieczorek dwa cheesburgery, nie myślałem o niskiej długości życia w Ugandzie. Jedząc na kolację makaron z kurczakiem i pijąc kufel piwa, nie myślałem o wycince lasów amazońskich. I taki miałki wyszedł ten dzień, totalnie bezrefleksyjny. Zamiast oddawać się dywagacjom o rzeczach wzniosłych, konsumowałem. Byle jak i bezmyślnie. Chociaż nie, ten makaron to jednak nie był byle jaki i towarzystwo też było OK. Dobre i to.

Wczorajsza jazda była taka sama, jak i wczorajszy dzień - byle jaka, bezrefleksyjna, obliczona na "wyrobienie normy", odbyta w ponurej scenerii, np. takiej (to ulica Gibalskiego na Woli):



I tak minął ten dzień, można odhaczyć.

A u Was lepiej? Ciekawiej? Czy tak samo miałko i bezrefleksyjnie?

Jakby co, to nie ma się co wstydzić, nie samymi refleksjami na temat ekonomii wschodniego Bangladeszu człowiek żyje...

Nudny dzień jest OK :)

Niedziela, 17 lutego 2013 · Komentarze(12)
Pisałem niedawno, że trochę tęsknię za nudnymi dniami. Za dniami, w których nic się nie dzieje, nie zaliczam gleb i nie polują na mnie spaliniarze. I proszę, doczekałem się.

Bo wczorajsza niedziela była idealnie nudna. Samochodziarze specjalnie nie przeszkadzali w jeździe (ogólnie mało ich jeździło po mieście, nie mogłoby już tak zostać?) i co prawda na jednej osiedlowej uliczce zaliczyłem poślizg (było oblodzenie), ale podparłem się i gleby uniknąłem. Ufff...

Trasy też bez wzruszeń, Warszawa oczywiście. Choć nie, wyjechałem poza granice miasta całe 2 km :) Dojechałem do podwarszawskiej wsi Laski...





...i zawróciłem. Te wioski to da się jeszcze objeżdżać na wiosnę czy latem, jak wszystko kwitnie, ptaszki śpiewają, świeci słoneczko, krówki pasą się na łące, a kotki radośnie miauczą. Ale zimą? Krajobraz równie oklepany jak w mieście (dobrze mi znany i średnio ciekawy), za to drogi bardziej śliskie. A może to moje przywiązanie do dużego miasta nie pozwala mi spojrzeć na to wszystko z "szerszej perspektywy"? :)

W każdym razie kilometry zrobiłem przede wszystkim po Warszawie, w dwóch dużych ratach (poranne 24 km i popołudniowe 33 km) oraz dwóch malutkich (wyjazdy do sklepów). Ostateczny wynik przyzwoity, nie narzekam.

Nudne dni też dadzą się lubić, czyż nie?

PS. Tak się teraz zastanawiam, czy nazwa Laski pochodzi od drzewostanu czy od ładnych dziewczyn :) Macie swoją teorię na ten temat?

Ja to już trochę spaczony jestem

Sobota, 16 lutego 2013 · Komentarze(20)
Ja to już trochę spaczony jestem. Dlaczego? Dlatego, że uwielbiam jeździć rowerem po Warszawie.

Bo Warszawa jaka jest, każdy widzi. Chaotyczna, głośna, poprzecinana monstrualnie szerokimi ulicami pełnymi szalonych samochodziarzy... Ale problem jest jeden - jako osobnik tu urodzony i w takich warunkach wychowany nie potrafię już bez tego wszystkiego funkcjonować. Jeśli mam do wyboru jeździć rowerem po Warszawie lub po podwarszawskich wioskach, zawsze wybiorę Warszawę. Wiem, że nie jest to wybór do końca racjonalny, ale ja już inaczej nie umiem :)

Przyjrzyjcie się np. ulicy Wołoskiej na Mokotowie, sfociłem wczoraj rano (stąd chwilowy brak aut):



To ulica w sumie typowa, jak wiele innych warszawskich ulic poszerzona do rozmiarów monstrualnych, stworzona chyba dla czołgów i kombajnów a nie dla ludzi. To miasto jest poprzecinane takimi właśnie "Prospektami Lenina", brutalnie rozrywającymi miejski organizm i dzielącymi go na wiele porozrzucanych kawałków. To miasto w swojej masie nie przypomina Paryża czy Amsterdamu, lecz Czelabińsk i Nowosybirsk. Czy taka sceneria zachęca do jakichkolwiek aktywności niezwiązanych z siedzeniem w blaszanej puszce? Uczciwie mówiąc, nie zachęca. A jednak wsiadam na rower i jeżdżę właśnie tutaj. Bo Warszawa jest jak narkotyk.

Na nałóg nie ma rady, skoro nie mam czasu na zaliczanie gmin gdzieś daleko od domu, to nie pojadę do podwarszawskich wiosek, dzisiaj znów będę jeździł po Warszawie.

A tak w ogóle, to całkiem ładny dystansik mi wczoraj wyszedł. Nie machnąłem go jednym zdecydowanym cięciem, lecz uczciwie składałem go do kupy, na raty przez cały dzień. Można i tak.

Być jak Tommy Lee Jones

Piątek, 15 lutego 2013 · Komentarze(18)
Nie wiem, czy ktoś z Was jarał się kiedyś polowaniami (ja osobiście nie, uważam to za coś okrutnego), ale jeśli się jarał, to zapewne chciał być myśliwym a nie dzikiem czy zającem. Nie wiem, czy kogoś kręcił film "Ścigany", ale jeśli tak, to pewnie każdy chciał być tym zawziętym policjantem, chciał być jak Tommy Lee Jones, a nie jak ten biedny ścigany doktorek.

Życie to jednak nie bajka i ja wczoraj wcieliłem się mimowolnie w rolę zająca tudzież ściganego. A polowali na mnie spaliniarze.

Scenka nr 1: Zbliżam się do przejścia dla pieszych, jedzie samochód. Wydaje się, że jest w odległości bezpiecznej, ma dużo czasu na bezpieczne hamowanie i zatrzymanie się, wchodzę na pasy. A on na mój widok... przyspiesza. Tak, dokładnie tak, przyspiesza, jakby chciał na mnie zapolować. Za chwilę jednak hamuje, hamuje gwałtownie. Zdołałem przejść bez strat (po pasach!), jestem po drugiej stronie, a spaliniarz... jeszcze coś krzyczy przez szybę. Skąd się tacy biorą?

Scenka nr 2: Jadę ulicą Okopową, to taka "miejska autostrada", po 3 pasy w każdą stronę. Nagle z prawej strony pędzi samochód i już widzę, że się nie zatrzyma. Odbijam ostro w lewo, unikając uderzenia, inaczej by mnie porządnie rąbnął. Doganiam gościa na światłach, tłumaczy się, że niby niechcący. Może i niechcący, ale na asfalcie mógł mnie rozpłaszczyć.

Pamiętam, jak popełniałem tu wpisy z serii "nudny dzień, nic się nie działo". Teraz autentycznie za takimi nudnymi dniami tęsknię i czekam na koniec polowania.

Ogólnie ludzie są jacyś rozkojarzeni i wściekli, chyba przez tę pogodę. Na mnie też to działa, niejedną kłótnię wczoraj widziałem, w jednej uczestniczyłem. Ale potem było już tylko lepiej, rower zyskał "drugi oddech" (zrobili mu to i owo w serwisie), a ja wieczorem nakręciłem sporo kilometrów i wyszedł z tego ładny bilans, 73 km pod koniec dnia. A tutaj wieczorna fotka - mój rower na Krakowskim Przedmieściu:



A następnym razem to ja się odegram, siądę za kierownicę Kamaza i będę jak Tommy Lee Jones. Będę ścigał osobówki. Niech mają za swoje! :)

Tak trochę w dół pikuję

Czwartek, 14 lutego 2013 · Komentarze(14)
Wiecie co? Tak trochę w dół pikuję. Rower już ledwo jeździ i domaga się generalnego remontu, pogoda jest wisielcza, czasu na jeżdżenie też ostatnio mniej. Drobię te kilometry i drobię i do TOP10 w lutym pewnie się dotoczę, ale brakuje w tym wszystkim jakiegoś błysku, jakiejś iskry. A dni wyglądają tak:



To ulica Deotymy na warszawskiej Woli, gdyby to kogoś interesowało. Pięknie tu, prawda?

Jest jak jest, jeżdżę zatem mało, za to patrzę w internecie, jak Elbląg jeździ :)

A teraz jeszcze na chwilkę wrócę do ostatnich dyskusji. Wygłosiłem sporo różnych poglądów na różne tematy, jednym to się spodobało, innym wręcz przeciwnie, ale powiem jedno: warto wygłaszać swoje poglądy. Lubię dyskutować, lubię się spierać i Was też serdecznie namawiam do wygłaszania swoich poglądów, jakie by one nie były. W dobie szerzącej się jak wirus tzw. politycznej poprawności (czyli miękkiej cenzury tak naprawdę) wygłaszanie swoich poglądów jest rzeczą cenną. Wygłaszajmy je, nie dajmy sobie założyć na twarz kagańca. Wszak ludźmi jesteśmy a nie psami :)

Pozdrawiam wszystkich wygłaszaczy poglądów, a co! :)

Uwierzcie mi, Święty Mikołaj nie istnieje

Środa, 13 lutego 2013 · Komentarze(13)
Jesteście już ludźmi dorosłymi, czyż nie? Dlaczego zatem muszę niektórym z Was tłumaczyć, że nie ma Świętego Mikołaja?

Piszę to na kanwie dyskusji, która rozwinęła się pod poprzednią notką, tą o oddawaniu roweru do serwisu. Pojawiły się mocne słowa o "szacunku" oraz pytania, czy gdybym był serwisantem, to czy naprawdę nie miałoby dla mnie znaczenia, czy oddawany do serwisu rower jest czysty czy brudny.

Co za pytanie, oczywiście, że miałoby to znaczenie! Gdybym był serwisantem, to chciałbym, aby wszystkie rowery, które trafiają w moje ręce, były czyściutkie i błyszczały jak za przeproszeniem psu jajca. Chciałbym też narobić się przy każdym rowerze, czyściutkim rzecz jasna, jakieś 10 minut i zainkasować za to 200 złotych. Bo kto by nie chciał? Ale do jasnej cholery, otwórzcie wreszcie oczy i przyjmijcie do wiadomości, że nie ma Świętego Mikołaja.

Ja też mam kontakt z klientami, choć robię w zupełnie innej branży. I też chciałbym, aby każdy klient był milutki, nie grymasił, nie zadawał żadnych pytań a na koniec płacił mi duże pieniądze. Ale cóż, klienci są jacy są, jedni są milutcy i o nic nie pytają, inni są megadociekliwi, czasem trafię też na chama i buraka albo na gościa, który zajmie mi mnóstwo czasu, a ostatecznie i tak nic nie będę z tego miał. I co? I nic, trzeba z tym żyć, bo taka jest rzeczywistość. I albo przyjmiecie, że rzeczywistość nie zawsze jest różowa i nauczycie się z tym żyć, albo już zawsze będziecie wierzyć w swój wyidealizowany świat i co jakiś czas frustrować się, że rzeczywistość od tego ideału odbiega.

Wracając zatem do rowerów - różne są rowery i różni są ich użytkownicy. Jedni trzymają swój rower w mieszkaniu i codziennie przecierają go chusteczką, zamiast na nim jeździć, inni dzielą czas na jazdę i pieszczenie sprzętu, a jeszcze inni po prostu jeżdżą i jak im się coś zepsuje, to oczekują usługi a nie moralizatorstwa. To jest rzeczywistość i nauczcie się z tym żyć, rzeczywistości nie zmienicie.

Koniec, kropka, na koniec fotka z okolic Starówki i Placu Zamkowego:



Tak, wbrew pozorom nie same bloki u nas stoją :)

Wydelikaceni serwisanci

Wtorek, 12 lutego 2013 · Komentarze(33)
Przejechałem wczoraj 24 km, to nie pomyłka. Powód? Bębenek w piaście ostatecznie padł, trzeba było rower oddać do serwisu.

Akurat miałem spotkanie na mieście w rejonie Nowowiejskiej, a wiedziałem, że jest tam serwis, no to idę z rowerem. Rower jak to rower, brudny jest, bo zimą służy mi do jeżdżenia a nie do trzymania w mieszkaniu i przecierania szmatką. No to wstawiam rower (serwis przy Nowowiejskiej 5), a serwisant do mnie, że "to serwis a nie myjnia" i "najpierw mam rower umyć". Oczywiście podziękowałem za ich usługi, to mi rzucił jeszcze, że "nigdzie mi roweru nie przyjmą". Bzdura totalna, przyjęli 100 metrów dalej.

Skąd się w ogóle tacy ludzie biorą? To już warsztaty samochodowe wyglądają dużo lepiej, jak się jedzie z samochodem do naprawy, to się cieszą, że mają klienta, a nie odsyłają na myjnię. A tu proszę, wydelikacone chłopaczki. Może minęli się z powołaniem i powinni zabrać się np. za układanie kompozycji z pachnących kwiatów?

A teraz proszę Was, abyście napisali, które serwisy Was w jakiś sposób zawiodły - nie chodzi tutaj tylko o wydelikacenie obsługi, ale także np. o złą jakość naprawy. No chyba, że wszystkie serwisy są świetne, ale pewnie nie.

Na koniec fotka - wejście do metra Wawrzyszew:



Nic lepszego niestety nie mam, bo w ciągu dnia nie jeździłem (oprócz nędznych 8 km przed awarią), nadrobiłem dopiero wieczorem. 24 km to zawsze coś - szklanka do połowy pusta, ale i do połowy pełna...

Kochane spalinki ruszyły w bój

Poniedziałek, 11 lutego 2013 · Komentarze(34)
Warszawskie ferie się skończyły i nasze kochane spalinki zwartym i szerokim frontem ruszyły w bój. I tak oto zanotowałem dwie scysje i jedną próbę potrącenia (z gapiostwa a nie złośliwości).

Najpierw trafił się nerwowy grubas na skrzyżowaniu Smoczej i Anielewicza. Zdenerwowany koniecznością chwilowego zdjęcia nogi z gazu zatrzymał się, otworzył drzwi i krzyczał, że "nauczy mnie jeździć". Zareagowałem pozytywnie, to znaczy powiedziałem, że niech wysiada i niech uczy. Odjechał.

Potem był drugi ananas na Marszałkowskiej, jakiś młody koleś z dziewczyną. Jadę sobie spokojnie, a ten wściekle trąbi i coś się tam drze - kolejny sfrustrowany, bo musiał zwolnić, może też chciał zaimponować dziewczynie, jaki to on męski i twardy. Popukałem się w głowę, on zaczął wygrażać, że zaraz wysiądzie z samochodu i co to on mi nie zrobi. Zwolniłem i pytam go, o co mu chodzi (bo przyznam, że nie bardzo wiedziałem, miał kiepską dykcję), ten nadal coś tam się odgraża, ja zwalniam i czekam, co będzie dalej. Wysiądzie czy nie? Jakby co, byłem gotów. Nic nie było, przyhamował i skręcił w boczną ulicę.

No i scena numer 3, już u mnie na Bielanach. Jadę główną ulicą, z boku wytacza się samochód i już widzę, że nie ma zamiaru hamować i po prostu mnie zetnie. Odskakuję do lewej krawędzi pasa (z tyłu nic na szczęście nie jechało), robię mu miejsce, on skręca. Doganiam go na światłach, kierowca kaja się i przeprasza, że mnie nie zauważył. Dobre i to. Uspokoiłem się, poleciłem na przyszłość uważać. Ale co się strachu najadłem, to moje.

No i powiedzcie mi, moi drodzy, jak tu nie kochać naszych spalinek? Tyle przygód dostarczają...

Na koniec fotka:



Co to jest, pisać chyba nie trzeba :) Niejedną pozamiejską wycieczkę tam zacząłem i tam zakończyłem. Po remoncie dworzec nawet da się lubić, kiedyś był syf totalny

I to chyba tyle na dziś :)

Czym jest rozsądek a czym jest strach?

Niedziela, 10 lutego 2013 · Komentarze(19)
Najpierw krótko o niedzielnym rowerowaniu. Nie było źle, obtłuczenia doznane podczas przejażdżki po Podlasiu nie przeszkodziły mi w rowerowej aktywności, kości mam twarde :) Zrobiłem na raty 61 km po Warszawie i jej zachodnich obrzeżach.

Oto i obrzeża (okolice Radiowa):



Tą linią kolejową, co to przecina drogę, czasem jakiś pociąg towarowy przejedzie, wozi coś tam do huty lub z huty. Kiedyś jeździło tych pociągów sporo, jeszcze za nieboszczki komuny, bo i huta pracowała pełną parą, teraz robią na pół gwizdka (co mnie jakoś wcale nie martwi, nie jestem fanem zakładów przemysłowych w mojej dzielnicy) to i pociągów jest mało.

A to dla odmiany kawałek przedwojennej Warszawy, ulica Słupecka na Ochocie:



A teraz mam do Was pytanie - czym jest rozsądek a czym jest strach i gdzie leży granica między nimi?

Ja definiuję to tak - jeśli nie robimy czegoś, bo mamy wysokie prawdopodobieństwo lub pewność, że robiąc to zrobimy sobie krzywdę, to nie robimy czegoś z rozsądku. Np. z rozsądku nie chodzimy z gołą głową na kilkunastostopniowym mrozie (bo prawdopodobnie zachorujemy), z rozsądku nie dotykamy przewodów elektrycznych (bo z całą pewnością kopnie nas prąd). Ale jeśli prawdopodobieństwo negatywnego zdarzenia jest minimalne, a mimo to czegoś nie robimy, to moim zdaniem mamy do czynienia ze strachem. Na przykład jeśli nie jedziemy windami, bo boimy się, że winda się urwie (znam osoby, które boją się jeździć windą), to jest to już nie rozsądek ale strach.

Ale gdzie jest granica? Miałem na blogu komentarz człowieka, który stwierdził, że wozi dzieci do przedszkola samochodem (czyli nie korzysta z niesamochodowych form transportu) z uwagi na ich bezpieczeństwo - w samochodzie mają większe szanse przetrwać... uderzenie innego samochodu. Ja nazwałem to zachowanie strachem (bo prawdopodobieństwo nieszczęśliwego wypadku jest niewielkie, chociaż oczywiście istnieje), on rozsądkiem. I weź tu rozstrzygnij, kto miał rację...

A więc gdzie leży granica między rozsądkiem a strachem? Czy da się ją w ogóle określić? Piszcie! :)

Tour de Podlasie czyli ZaliczGlebe.pl

Sobota, 9 lutego 2013 · Komentarze(25)
Kategoria Ponad 117 km
Ta wycieczka to było przekraczanie granic. Przekroczyłem granicę 40 tys. km na BS, przekroczyłem granicę 500 zaliczonych gmin i przekroczyłem granicę... 10 gleb podczas jednej wycieczki :)

Zamysł był taki, aby wyruszyć rowerem z Siedlec, pozaliczać trochę gmin na wschód od miasta i do Siedlec wrócić. Ot taka pętelka miała wyjść. Z powodu złych warunków na drogach lokalnych wyszło nieco inaczej.

1. Start

Start jak start, jadę z Bielan na Dworzec Śródmieście (zdążyłem 2 minuty przed odjazdem pociągu, ufff...), wsiadam w pociąg, wysiadam w Siedlcach, ruszam w trasę.

2. Gleba za glebą, gmina Paprotnia zaliczona w bólach

Na portalu ZaliczGmine.pl nie okupuję pierwszych miejsc, ale gdyby powołać do życia portal ZaliczGlebe.pl, mógłbym być tam potentatem.

A zaczęło się niewinnie, bo droga lokalna z Siedlec do Paprotni wyglądała tak:



Zmylił mnie ten widok, te piękne pasy asfaltu, miałem nadzieję, że tak będzie już zawsze.

Wkrótce jednak zaczęły się schody. Na asfaltowych pasach pojawiły się oblodzenia, coraz więcej i więcej. W końcu... Stało się. W tym miejscu...



...glebnąłem, rower uciekł mi dosłownie spod tyłka, a ja upadłem na dupsko, obijając je porządnie.

Z czasem droga zmieniła się w prawdziwe lodowisko, tutaj znów się wypierniczyłem:



I nie była to bynajmniej ostatnia gleba. Miałem już dość, chciałem wrócić do Siedlec, żeby spróbować szczęścia na drogach wojewódzkich, ale wrócić nie było jak, najbliższy PKS miał łaskawie nadjechać za ponad 3 godziny. No to jechałem dalej, a miejscami szedłem, bo był goły lód. Tyłek obtłukłem bodajże 3 razy, raz walnąłem potężnie nogą o wspornik kierownicy, drugi raz też w kierownicę, co poskutkowało oderwaniem od kierownicy podstawki licznika. Co gorsza trochę wyrwał się przewód łączący podstawkę z czujnikiem, licznik wciąż chodził (dyndając smętnie na kablu), ale do czasu.

Gleb zaliczyłem jednym słowem mnóstwo, w końcu dojechałem do Paprotni i do skrętu na Mordy. Miałem z Paprotni jechać zupełnie gdzie indziej, ale odbiłem na te Mordy, bo tam przebiega droga wojewódzka, więc miałem nadzieję, że chociaż tam będzie odśnieżone. A oto i rozstaje dróg w Paprotni:





Tak, chciałem, żeby tzw. Pani Bozia nade mną czuwała :)

Na Mordy jadę z duszą na ramieniu i zabójczą prędkością 8-12 km/h. Jadąc, pocieszam się, że nie cały jestem potłuczony, bo np. kolana mam całe. Jednak szybko i to nadrabiam, prawe kolano obijam porządnie i to dwukrotnie.

3. Mordy - zbawienie!

Jeszcze tylko mały postój na jakiejś śnieżno-lodowej pustyni...



...i są Mordy! Odśnieżona droga! Zbawienie...



Wjeżdżam na drogę wojewódzką Siedlce-Terespol, ruszam na Łosice.

4. Nudna jazda do Białej Podlaskiej

Co tu mówić, nudno było. Ale po "ciekawych" glebach przyjąłem tę nudę z radością. Droga wyglądała tak:



W Łosicach postój w lokalnej mordowni, posilam się hamburgerem i małym browarkiem.

A tu pamiątkowa fotka z drogowskazem w jakiejś wiosce:



Jeśli ktoś nie zna tych terenów, to od razu mówię: wybijcie sobie z głowy teksty o "Polsce B", które padają w mediach. Media mają to do siebie, że zawsze będą przedstawiać w negatywnym świetle te rejony kraju, gdzie ludzie mniej ochoczo głosują na Jedynie Słuszną Partię i chodzą częściej do kościoła niż do lansiarskich klubów. Ale to są bzdury z tą "Polską B" - tubylcy mieszkają w normalnych murowanych domach a nie drewnianych chatach (parę na krzyż się jeszcze znajdzie, ale niewiele już tego jest), po drogach jeżdżą normalne samochody a nie furmanki (no i rowery jeżdżą), a po polach nowoczesne traktory. Tak to wygląda, ogólnie całkiem porządnie, nie pozwólcie mediom robić papkę z Waszych mózgów :)

A tu granica województw:



W końcu dojeżdżam do Białej Podlaskiej, a tam...

5. Biała Podlaska i licznik

W Białej Podlaskiej zaczyna nawalać licznik. Kabel wyrwał się z podstawki, na początku jeszcze łączy, ale gubi impulsy, potem koniec. Co robić? Najpierw robię zdjęcie :)



To rynek w Białej Podlaskiej. A ja odpalam internet w komórce, znajduję czynny sklep ze sprzętem rowerowym i kupuję nowy licznik (o którym pisałem w poprzedniej notce), po czym ruszam na Międzyrzec Podlaski.

6. Międzyrzec Podlaski

Droga na Międzyrzec to nic specjalnego, cały czas trasą Warszawa-Terespol wśród TIR-ów, ale bezpiecznie, bo pobocze było szerokie i odśnieżone. Dojeżdżam do Międzyrzeca, mapa wycieczki wygląda tak:



A potem robię jeszcze kilkanaście kilometrów po Międzyrzecu, bo mam sporo czasu do odjazdu pociągu do Warszawy. Chciałem złapać jakiś PKS do Siedlec, ale okazało się, że żadne PKS-y już tu nie jeżdżą, tylko busiki. Ale nawet nie musiałem się zastanawiać, czy pozwolą mi wejść z rowerem do busika, bo i tak żaden nie nadjechał :)

No to krążę po Międzyrzecu i krążę, w końcu robię zakupy w Biedronce i na peronie stacji kolejowej spożywam kolację "made in Biedronka" - kiełbasa myśliwska, ser żółty z przyprawami, bułka kajzerka i mikroelementy w postaci piwa Leżajsk :) Smaczne było, a na ciemnym peronie na mrozie smakowało podwójnie :)

7. Warszawa

Do Warszawy docieram pociągiem całkiem szybko, tylko siedzę w tym pociągu w kurtce, bo ogrzewanie padło. Ale to tylko polska kolej, więc nie ma sensu się czepiać :)

Wysiadam na Centralnym, wracam do domu. Wystarczy.

Fajny dzień, tylko trochę obolały jestem po tych glebach, jakbym z kibolskiej ustawki wrócił :)