Mongolski licznik i samonaprawiający się rower
Piątek, 8 lutego 2013
· Komentarze(39)
Dzisiaj chwilowo nie będzie o spaliniarzach, spaliniarzom "dokręcę śrubę" we wtorek, skupiając się na zjawisku bezrefleksyjności. Co się pod tym pojęciem kryje, dowiecie się już niedługo.
Teraz już licznik i rower. Najpierw rower. Otóż pisałem niedawno, że coś mi strzela w piaście i pedały od czasu do czasu latają luzem. A co się stało w czwartek? Spadł śnieg, pojeździłem trochę w brei w czwartkowy wieczór i... rower się naprawił. Nie pisałem o tym w notce dotyczącej czwartku, bo nie wiedziałem, co będzie dalej, ale dalej było OK. W piątek przejechałem 56 km, dzisiaj "trochę" więcej i... nic nie strzela, wszystko chodzi elegancko.
Powiem uczciwie, że ja się na budowie piasty nie znam, tematy ściśle sprzętowe ogólnie mnie nie kręcą. Nie wiem zatem, co mogło się stać. Może zgromadził się tam jakiś syf i breja go przepłukała, odblokowując jakiś mechanizm? Może coś, co uprzednio wyskoczyło ze swojego miejsca, znów tam szczęśliwie wskoczyło? No nie wiem, grunt, że rower śmiga :)
No to jeszcze fotka z piątku, Al.Jana Pawła II w słońcu i śniegu:
Teraz licznik. Byłem dziś m.in. w mieście X (jakie to miasto, dowiecie się jutro), miałem jeszcze jechać do miasta Y, a tu licznik zaszwankował, wyrwał się kabel od podstawki (czemu się wyrwał, jutro się dowiecie). Na szczęście miasto nie było najmniejsze (dawne miasto wojewódzkie), więc nawet po 16 w sobotę trafił się czynny sklep rowerowy. Chciałem kupić jakąś najtańszą Sigmę, bo zależało mi tak naprawdę jedynie na nowej podstawce (a licznik kupić musiałem, bo bez licznika to jak bez ręki), ale nie mieli, mieli jakiegoś taniego Kellysa, model KCC-09. No to kupiłem, traktując to jako jednorazówkę (Sigma wkrótce wróci na swoje miejsce, mam gdzieś w domu jakąś starą ale jarą podstawkę), zamontowałem, jadę.
I pierwszy zonk. Nie da się wpisać ręcznie całkowitego przebiegu. Nie da się i już. Trzeba startować od zera. Co za pacan to wymyślił??? Ale nic, jakoś się potem kilometry zsumuje, więc jadę, dojeżdżam do miasta Y, robię tam ileś kilometrów w oczekiwaniu na pociąg do Warszawy. W międzyczasie kupowałem bilet, więc licznik zdjąłem, potem znów zakładam, jadę, a tu... całkowity przebieg wyzerowany! Okazuje się, że wystarczy jeden z przycisków przytrzymać na 2 sekundy (musiałem licznik na chwilę niechcący ścisnąć) i wszystko się resetuje! I tak część przejechanych kilometrów musiałem odtwarzać za pomocą GoogleMaps. Albo wymyślił ten "patent" jakiś wyjątkowy złośliwiec albo totalny mongoł. No naprawdę słów mi brakuje. Jakim to debilem trzeba być, aby wymyślić i wdrożyć takie rozwiązanie! Bo przecież przeciętny rowerzysta nie marzy o niczym innym jak tylko o tym, aby co chwilę z łatwością kasować całkowity przebieg roweru, jaaasne.
A czy Wy mieliście kiedyś liczniki, które Was w jakiś sposób zawiodły? Piszcie śmiało, to może innych ostrzeżecie.
Teraz już licznik i rower. Najpierw rower. Otóż pisałem niedawno, że coś mi strzela w piaście i pedały od czasu do czasu latają luzem. A co się stało w czwartek? Spadł śnieg, pojeździłem trochę w brei w czwartkowy wieczór i... rower się naprawił. Nie pisałem o tym w notce dotyczącej czwartku, bo nie wiedziałem, co będzie dalej, ale dalej było OK. W piątek przejechałem 56 km, dzisiaj "trochę" więcej i... nic nie strzela, wszystko chodzi elegancko.
Powiem uczciwie, że ja się na budowie piasty nie znam, tematy ściśle sprzętowe ogólnie mnie nie kręcą. Nie wiem zatem, co mogło się stać. Może zgromadził się tam jakiś syf i breja go przepłukała, odblokowując jakiś mechanizm? Może coś, co uprzednio wyskoczyło ze swojego miejsca, znów tam szczęśliwie wskoczyło? No nie wiem, grunt, że rower śmiga :)
No to jeszcze fotka z piątku, Al.Jana Pawła II w słońcu i śniegu:
Teraz licznik. Byłem dziś m.in. w mieście X (jakie to miasto, dowiecie się jutro), miałem jeszcze jechać do miasta Y, a tu licznik zaszwankował, wyrwał się kabel od podstawki (czemu się wyrwał, jutro się dowiecie). Na szczęście miasto nie było najmniejsze (dawne miasto wojewódzkie), więc nawet po 16 w sobotę trafił się czynny sklep rowerowy. Chciałem kupić jakąś najtańszą Sigmę, bo zależało mi tak naprawdę jedynie na nowej podstawce (a licznik kupić musiałem, bo bez licznika to jak bez ręki), ale nie mieli, mieli jakiegoś taniego Kellysa, model KCC-09. No to kupiłem, traktując to jako jednorazówkę (Sigma wkrótce wróci na swoje miejsce, mam gdzieś w domu jakąś starą ale jarą podstawkę), zamontowałem, jadę.
I pierwszy zonk. Nie da się wpisać ręcznie całkowitego przebiegu. Nie da się i już. Trzeba startować od zera. Co za pacan to wymyślił??? Ale nic, jakoś się potem kilometry zsumuje, więc jadę, dojeżdżam do miasta Y, robię tam ileś kilometrów w oczekiwaniu na pociąg do Warszawy. W międzyczasie kupowałem bilet, więc licznik zdjąłem, potem znów zakładam, jadę, a tu... całkowity przebieg wyzerowany! Okazuje się, że wystarczy jeden z przycisków przytrzymać na 2 sekundy (musiałem licznik na chwilę niechcący ścisnąć) i wszystko się resetuje! I tak część przejechanych kilometrów musiałem odtwarzać za pomocą GoogleMaps. Albo wymyślił ten "patent" jakiś wyjątkowy złośliwiec albo totalny mongoł. No naprawdę słów mi brakuje. Jakim to debilem trzeba być, aby wymyślić i wdrożyć takie rozwiązanie! Bo przecież przeciętny rowerzysta nie marzy o niczym innym jak tylko o tym, aby co chwilę z łatwością kasować całkowity przebieg roweru, jaaasne.
A czy Wy mieliście kiedyś liczniki, które Was w jakiś sposób zawiodły? Piszcie śmiało, to może innych ostrzeżecie.