Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2013

Dystans całkowity:1700.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:60.71 km
Więcej statystyk

Mongolski licznik i samonaprawiający się rower

Piątek, 8 lutego 2013 · Komentarze(39)
Dzisiaj chwilowo nie będzie o spaliniarzach, spaliniarzom "dokręcę śrubę" we wtorek, skupiając się na zjawisku bezrefleksyjności. Co się pod tym pojęciem kryje, dowiecie się już niedługo.

Teraz już licznik i rower. Najpierw rower. Otóż pisałem niedawno, że coś mi strzela w piaście i pedały od czasu do czasu latają luzem. A co się stało w czwartek? Spadł śnieg, pojeździłem trochę w brei w czwartkowy wieczór i... rower się naprawił. Nie pisałem o tym w notce dotyczącej czwartku, bo nie wiedziałem, co będzie dalej, ale dalej było OK. W piątek przejechałem 56 km, dzisiaj "trochę" więcej i... nic nie strzela, wszystko chodzi elegancko.

Powiem uczciwie, że ja się na budowie piasty nie znam, tematy ściśle sprzętowe ogólnie mnie nie kręcą. Nie wiem zatem, co mogło się stać. Może zgromadził się tam jakiś syf i breja go przepłukała, odblokowując jakiś mechanizm? Może coś, co uprzednio wyskoczyło ze swojego miejsca, znów tam szczęśliwie wskoczyło? No nie wiem, grunt, że rower śmiga :)

No to jeszcze fotka z piątku, Al.Jana Pawła II w słońcu i śniegu:



Teraz licznik. Byłem dziś m.in. w mieście X (jakie to miasto, dowiecie się jutro), miałem jeszcze jechać do miasta Y, a tu licznik zaszwankował, wyrwał się kabel od podstawki (czemu się wyrwał, jutro się dowiecie). Na szczęście miasto nie było najmniejsze (dawne miasto wojewódzkie), więc nawet po 16 w sobotę trafił się czynny sklep rowerowy. Chciałem kupić jakąś najtańszą Sigmę, bo zależało mi tak naprawdę jedynie na nowej podstawce (a licznik kupić musiałem, bo bez licznika to jak bez ręki), ale nie mieli, mieli jakiegoś taniego Kellysa, model KCC-09. No to kupiłem, traktując to jako jednorazówkę (Sigma wkrótce wróci na swoje miejsce, mam gdzieś w domu jakąś starą ale jarą podstawkę), zamontowałem, jadę.

I pierwszy zonk. Nie da się wpisać ręcznie całkowitego przebiegu. Nie da się i już. Trzeba startować od zera. Co za pacan to wymyślił??? Ale nic, jakoś się potem kilometry zsumuje, więc jadę, dojeżdżam do miasta Y, robię tam ileś kilometrów w oczekiwaniu na pociąg do Warszawy. W międzyczasie kupowałem bilet, więc licznik zdjąłem, potem znów zakładam, jadę, a tu... całkowity przebieg wyzerowany! Okazuje się, że wystarczy jeden z przycisków przytrzymać na 2 sekundy (musiałem licznik na chwilę niechcący ścisnąć) i wszystko się resetuje! I tak część przejechanych kilometrów musiałem odtwarzać za pomocą GoogleMaps. Albo wymyślił ten "patent" jakiś wyjątkowy złośliwiec albo totalny mongoł. No naprawdę słów mi brakuje. Jakim to debilem trzeba być, aby wymyślić i wdrożyć takie rozwiązanie! Bo przecież przeciętny rowerzysta nie marzy o niczym innym jak tylko o tym, aby co chwilę z łatwością kasować całkowity przebieg roweru, jaaasne.

A czy Wy mieliście kiedyś liczniki, które Was w jakiś sposób zawiodły? Piszcie śmiało, to może innych ostrzeżecie.

Portret spaliniarza warszawskiego

Czwartek, 7 lutego 2013 · Komentarze(26)
Jako, że niedługo skończą się ferie i na warszawskie ulice wyjedzie dodatkowa porcja blaszaków, pozwolę sobie kontynuować temat, który zacząłem wczoraj. Dziś pokuszę się o naszkicowanie portretu przeciętnego warszawskiego spaliniarza.

W dyskusji, która rozgorzała pod poprzednim wpisem, moją uwagę zwrócił wpis osoby podpisanej jako "Spaliniara", oto i on:

a poza tym, dlaczego niby jazda na rowerze miałaby być czymś lepszym niż leżenie przed telewizorem czy też wożenie swojego wygodnego tyłka w cieplutkim czyściutkim samochodzie (nawet jeśli stoi w korku, niektórzy to mogą lubić)?

Może będziecie zaskoczeni, ale ten wpis... bardzo mi się podoba. Za co go cenię? Za szczerość. Otóż mało kto potrafi tak uczciwie powiedzieć, że jedyne, co nim kieruje przy wyborze środka transportu, to zwykłe wygodnictwo. Tak więc brawa dla "Spaliniary"! A co zwykle mówią kierowcy blaszaków zapytani o swoje komunikacyjne nawyki?

Wystarczy prześledzić warszawskie fora dyskusyjne, aby z wypowiedzi kierowców blaszaków wywnioskować, iż przeciętny warszawski spaliniarz wozi swoją puszką (i to praktycznie za każdym razem!):

- dwójkę lub trójkę dzieci do przedszkola przez pół miasta
- żonę w pakiecie z teściową (żonę najczęściej na porodówkę, bo akurat zawsze właśnie rodzi)
- 100 kilo towaru z hurtowni
- lodówkę, wannę i umywalkę
- grilla razem z podpałką
- psa z kotem
- 2 garnitury i 3 laptopy

Ponadto warszawski spaliniarz jest niepełnosprawny ruchowo (tak wynika z lektury forumowych wpisów) i do swojego pojazdu dociera prawdopodobnie o kulach.

Warszawski spaliniarz ma też zepsuty termometr, który wskazuje mu zawsze -20 stopni, nawet w maju, sierpniu i październiku. A nawet jak termometr jest dobry, to samochodziarz i tak jest kruchego zdrowia i przekonuje twardo, że przy każdej możliwej pogodzie rowerem nie da się jeździć (bo jest za ciepło, za zimno, ciśnienie za wysokie lub za niskie, wilgotność powietrza za duża lub za mała, jest zbyt słonecznie lub zbyt pochmurno itp.). Jazda komunikacją miejską też jest problemem - tramwaj zawsze spóźnia się o 20 minut, autobusem jeździ "plebs", poza tym w każdej chwili można w środkach komunikacji miejskiej podłapać wszelkie groźne choroby, od gruźlicy począwszy a na wodzie w kolanie skończywszy.

Jednym słowem wyłania nam się obraz niepełnosprawnego wątłego człowieka, który porusza się potężnych rozmiarów pojazdem przeznaczonym zarówno do przewozu dużej ilości osób jak i masy towarów. Czyli jeździ jakąś dziwną hybrydą autobusu i dostawczaka. I stara się swojego pojazdu nie opuszczać z uwagi na niezwykle trudne warunki pogodowe panujące w Warszawie 365 dni w roku (a co 4 lata nawet 366 dni).

A teraz pewnie dowiem się, że jestem antysamochodowym talibem. Nie, jestem za racjonalnym korzystaniem z blaszaków. Jeśli zatem musisz, przewieźć gdzieś lodówkę, to nie męcz się rowerem, ładuj sprzęt na samochód i jedź. Jeśli musisz odebrać z lotniska 4 osoby z bagażem, jedź samochodem. Jeśli masz umierającego kota i musisz szybko dotrzeć do weterynarza, to też ładuj go w samochód i jedź (zakładając, że pora jest taka, że nie wbijesz się w korku). Ale jeśli masz do przewiezienia jedynie komórkę, długopis i swój własny szacowny tyłek, to... zastanów się nad wyborem środka transportu. Jeśli zadamy sobie trochę trudu i zdobędziemy się na odrobinę refleksji, to możemy dojść do całkiem ciekawych wniosków. Naprawdę :)

A teraz o dniu wczorajszym. Cóż, atak śniegu i bida z nędzą, przejechane 40 km, z czego 25 w padającym mokrym śniegu. I jeszcze fotka z Muranowa, ul.Anielewicza:



To był dopiero początek opadów, z czasem napadało więcej.

A teraz do zadeklarowanych spaliniarzy: naprawdę nie namawiam Was do robienia 20 czy 40 km w mokrym śniegu, ale jeśli ja mogę zrobić 40 km rowerem w śnieżny dzień, to Wy dacie radę dojść 300 metrów na przystanek tramwajowy i dacie radę przejechać 8 czy 10 km do pracy w maju. Serio, wierzę w Was! :)

A teraz czekam na teksty o talibach i faszystach, a co :)

Spaliniarzu, to do Ciebie, jeśli to czytasz

Środa, 6 lutego 2013 · Komentarze(100)
Już niedługo skończą się ferie i na ulice wylegnie dodatkowa porcja rozwydrzonego spaliniarstwa. W końcu "trzeba odwieść dzieci do szkoły".

Kiedy zapytacie spaliniarza, czemu jeździ po mieście samochodem a nie np. komunikacją miejską (rower zostawmy, bo to dla większości spaliniarzy totalna abstrakcja i "wersja hard"), często odpowie coś takiego:

Życzę powodzenia w jeździe zatłoczonym do granic możliwości pociągiem lub rowerem z dwójką dzieci do żłobka/przedszkola zimą...

To nie ja wymyśliłem, to tekst znaleziony kiedyś w internecie na jakimś forum dyskusyjnym, typowy w sumie. Więc teraz do Ciebie spaliniarzu, jeśli czytasz ten tekst. Męczysz się codziennie w korkach (psiocząc jednoczenie na te korki ile wlezie), bo sam jesteś sobie winien. Już wiesz, dlaczego?

Pewnie nie wiesz. Ot każdego dnia bezrefleksyjnie ładujesz dzieciaki do blaszaka i ruszasz. Przez pół miasta, przez korki. A teraz po kolei. Skup się. Czemu jedziesz przez pół miasta do przedszkola? Bo nie ma przedszkola koło twojego domu, zgadza się? Czemu nie ma przedszkola koło twojego domu? Bo zabrakło kasy na jego zbudowanie. Czemu zabrakło kasy? Bo gruba kasa poszła na budowę dróg, kasę utopiono w asfalcie. Teraz kumasz, pajacu?

To twoja wina, koleś. Nigdy nie krzyczałeś głośno, że chcesz budowy przedszkoli, szkół itp. Domagałeś się budowy dróg, prawda? We wszelkich możliwych ankietach mieszkańcy Warszawy (innych polskich miast pewnie też, bo mentalność w narodzie jest wszędzie z grubsza taka sama) jako priorytet wskazują rozwój komunikacji, komunikacji rozumianej jako kolejne drogi (no bo przecież nie tramwaje, swojego dupska do tramwaju nie wsadzisz, bo nie chcesz "jeździć z plebsem"). A wbrew pozorom władza cię słucha, słucha takich jak Ty, bo liczy na reelekcję. Spełnia twoje życzenia, buduje nowe drogi. Jasne, że wolno, bo budowa dróg to proces żmudny i kosztowny, ale budują, starają się. Prawie całą kasę przeputano na drogi, na przedszkole koło Twojego domu zabrakło. Więc ładujesz dzieciaki co rano do blaszanej puszki i gnijesz w korkach tak jak tysiące tobie podobnych patafianów.

Teraz już wiesz, że sam jesteś sobie winien, że źle ustawiłeś priorytety i zamiast myśleć o przedszkolach i szkołach, myślałeś o drogach. A trzeba było pomyśleć o przedszkolu już wtedy, gdy płodziłeś swoje dzieciaki. Niestety nie pomyślałeś. A teraz masz problem.

A najgorsze jest w tym wszystkim to, że i tak nie weźmiesz sobie tego do serca i się nie zmienisz. Nadal będziesz domagał się nowych dróg, kolejnych i kolejnych. Bo mózg zalało ci asfaltem. Szkoda.

Dobra, koniec znęcania się nad spaliniarzami, koniec chwilowy, bo jutro będzie kontynuacja pt. "Portret spaliniarza warszawskiego". Powiem nieskromnie, warto zajrzeć :)

I jeszcze fotka z dnia wczorajszego, skrzyżowanie Płockiej i Kasprzaka na Woli:



Brzydkawe miejsce i brzydki dzień, tak bywa. Ale 60 km z siebie wykrzesałem. Forma i chęci były, pogoda akceptowalna.

Pogoda pogorszyła się dopiero dzisiaj, ale o tym już w następnym odcinku. Do następnego zatem!

Warszawa z lotu ptaka

Wtorek, 5 lutego 2013 · Komentarze(16)
Czy podoba Wam się taka Warszawa?





Fotki przedstawiają widok na centrum miasta, konkretnie na tzw. Śródmieście Południowe. Tutaj w większości zachował się przedwojenny układ urbanistyczny z ciasną miejską zabudową i to właśnie w tych rejonach Warszawa faktycznie jest na upartego Paryżem Północy (tak przed wojną nazywano czasem to miasto), bo wielu innych miejscach jest niestety Nowosybirskiem Zachodu.

A swoją drogą miasto, które jest skrzyżowaniem Paryża z Nowosybirskiem (i to z elementami Istambułu tudzież innych tureckich metropolii), musi być na swój sposób fascynujące, czyż nie? :)

Teraz o rowerowaniu wczorajszym. Świeciło słońce, było całkiem ciepło, nic tylko jeździć! I tak przejechałem aż 80 km, konkurentom z listy TOP10 tak łatwo nie odpuszczam :)

Wychodzę wczoraj z pracy o godzinie X, o godzinie Y mam spotkanie towarzyskie, między X a Y mam ponad 2 godziny czasu. Co można w takiej sytuacji robić? Można usiąść na kawie, można włóczyć się po sklepach (opcja dla dużej części kobiet), czytać książki w Empiku (opcja dla oczytanych), wylewać siódme poty na siłowni (opcja dla strongmanów), można karmić ptaki w parku, można też... No właśnie, wskoczyć na rower i kręcić! :) I ten wariant wczoraj zastosowałem. Kręciłem po Śródmieściu i Mokotowie jak dziki osioł.

Czy to ma sens? Ma jak najbardziej. Taka jazda pozwala mi "zresetować się" po dniu pracy, spokojnie poukładać w myślach wszystkie szufladki, pozytywnie się nakręcić. A nawet, jeśli myślę wtedy o robocie, co się czasem zdarza, to też jest to czas na spokojną analizę i planowanie a nie rozpamiętywanie tego, co poszło źle. Mówiąc krótko, rower jest pozytywny sam w sobie i pobudza pozytywne myślenie. Przynajmniej w moim przypadku.

Jeździjmy zatem na zdrowie! :)

PS. W tylnej piaście oczywiście nadal coś tam szwankuje, samo się przecież nie naprawi, ale jest to w sumie mało upierdliwe, więc rower na serwis jeszcze poczeka. Postanowiłem go "zajeździć", bo może znowu wróci zima i breja? Nowego osprzętu szkoda by było na takie warunki, stary można dobić.

Dobijanie też jest fajne, a co :)

Deszczyk pada, rower strzela a kapitalista sprzedaje

Poniedziałek, 4 lutego 2013 · Komentarze(11)
Ruszam. Jadę. Słoneczko świeci. Siedzę w robocie, słoneczko zachodzi. Ale nie pada, jest dobrze. W tych warunkach zrobiłem 43 km po Wawie, było OK.

I gdy miałem wybrać się na przejażdżkę wieczorną, zaczęło się. Deszcz ze śniegiem. Zacisnąłem zęby, przejechałem jeszcze 15 km, przemokłem. Bywa.

Co gorsza rower się psuje. Chyba tylna piasta nawala. Coś tam raz na jakiś czas strzela i pedały wtedy kręcą się luźno, zamiast napędzać rower. To trwa chwilę, po czym znów coś "zatrybia" i jedzie się dalej. Ale upierdliwe to jest, serwis czeka...

Dała zima rowerowi w kość i nie chce odpuścić. Trudno, tak musi być, wszak rower nie jest po to, aby go na balkonie trzymać, przynajmniej mój :) On jest po to, aby na nim jeździć.

Zaraz jadę dalej. Nim rower trafi na łono serwisu, jeszcze trochę przejedzie...

Na koniec fotka - Plac Konstytucji:



Nie wiem, czy komuniści wieszali na tych budynkach czerwone płachty z hasłami propagandowymi i portretami swoich bożków, Lenina i spółki. Wiem natomiast, że kapitaliści wieszają w tym miejscu swoje własne płachty regularnie, próbując nachalnie coś nam sprzedać.

Wszyscy funkcjonujemy w rzeczywistości ciągłej sprzedaży...

Słońce w związku partnerskim czyli hit dnia

Niedziela, 3 lutego 2013 · Komentarze(9)
Jeżeli słońce robi za hit dnia, to nie jest dobrze i to z dwóch powodów.

Po pierwsze świadczy to o tym, że tego słońca ostatnio było niewiele, czyli mówiąc prościej pogoda była od dłuższego czasu do d... Dzisiaj zresztą też była nieciekawa. Po drugie świadczy to o tym, że mój rowerowy dzień był... nudny :)

Bo co mogę powiedzieć? Uciułałem w niedzielę 53 km i to wszystko. Jeśli ktoś chce poczytać relację z dłuższej wycieczki, to będzie musiał poczekać jeszcze tydzień. Cierpliwości zatem Panie i Panowie, a na razie jest jak jest.

A zaczęła się ta niedziela pochmurno i nawet nie spodziewałem się, że coś się zmieni. Stare Bielany wyglądały tak:



Ponuro, co nie?

Potem było już tylko lepiej, Allah w swojej łaskawości postanowił podarować warszawiakom trochę słońca, chociaż towarzystwo u nas raczej niewierne (zwłaszcza w nowych blokach na obrzeżach) i jara się związkami pasterskimi czy tam partnerskimi czy jak im tam. Muszę "Wyborczą" w końcu poczytać, to będę wiedział dokładniej :)

Oto i słoneczny żoliborski Plac Wilsona...



...a to już osiedle Bemowo. Coś dawno fotek z blokowisk nie było u mnie na blogu, no to właśnie macie, cieszcie się i radujcie :)



I co? I nic, chyba wszystko.

A tak sobie teraz myślę, że może słońce żyje w związku partnerskim z księżycem i dlatego się nie pokazuje? No nic, poczekajmy, może coś się z tego urodzi. Trzymajmy kciuki! :)

PS. Wpis na temat słońca nie dotyczył naszego kochanego Pana Premiera. Wszelkich zawiedzionych przepraszam :)

Leon Zawodowiec

Sobota, 2 lutego 2013 · Komentarze(36)
Kto to jest Leon Zawodowiec? Takim mianem określam osoby z BS-a, które na zwróconą im grzecznie uwagę (np. w sprawie dodawania zbiorczych wpisów pt. "Dojazdy do pracy w styczniu") reagują gniewem i tekstami w stylu "Prawdziwa rywalizacja to jest na zawodach", "Co wy możecie wiedzieć o wysiłku, ja jechałem 6 godzin w Alpach w deszczu" itp.

Po co o tym piszę? Robię to dlatego, że ostatnio namnożyło się tutaj Leonów Zawodowców (a może byli już wcześniej, tylko nie zauważyłem) i czuję z tego powodu pewien niesmak. Zawsze uważałem i uważać będę, że każdego na BS-ie obowiązują te same prawa, te same obowiązki i te same zasady. Naprawdę szanuję to, że ktoś dymał ileś godzin po alpejskich trasach, doceniam jego trud i życzę mu samych sukcesów w zawodach (bo niby dlaczego miałbym mu nie życzyć?), ale uważam, że taki wyczynowiec ma tutaj dokładnie takie same prawa i obowiązki jak człowiek, który robi 2 km dziennie albo jeszcze mniej. Po prostu. Tworzymy tutaj pewną zbiorowość, wszyscy jedziemy na jednym wózku, więc szanujmy się nawzajem i przestrzegajmy tych samych zasad.

Gdyby ktoś chciał wiedzieć, o co chodzi, polecam ten wpis jako przykład że tak powiem kliniczny (tu do Leona dołączyli jego koledzy, to akurat mogę zrozumieć, solidarność wśród przyjaciół jest ważna).

To tyle o Leonach Zawodowcach, teraz krótko o moim rowerowaniu wczorajszym. W sumie to nic ciekawego nie było, no może tylko to, że gdzieś do 12 lał deszcz (na deszczu zrobiłem jedynie 5 km) i to, że DDR-y wylazły spod śniegu (tu widoczek z Bemowa):



W sumie to ja się wcale nie cieszę. Już zapomniałem, jak się jeździ po "kostce downa" pośród walającego się na niej tłuczonego szkła, a tu trzeba będzie sobie przypomnieć.

Wczorajsze 70 km zrobiłem w 3 etapach:

1. Drobienie po Bielanach i Bemowie, łącznie 15 km, w tym 5 na deszczu.

2. 27 km pętli przez Łomianki...



...oraz jakieś podłomiankowskie wiochy (Kiełpin chyba i Dziekanów), następnie Dąbrowa Leśna, Wólka Węglowa, Radiowo i powrót na Bielany.

3. 28 km przez Warszawę - m.in. Żoliborz, Śródmieście, Wola, Jelonki, Bemowo, ogólnie takie tam krążenie.

I to tyle. Na zawody nie jadę, bo Leon Zawodowiec i tak ze mną wygra, albowiem jestem zwykłym "nizinnym turystą" jeżdżącym dla przyjemności a nie wyczynowcem, ale to nie zmienia faktu, że takie same zasady powinny obowiązywać wszystkich.

A może się mylę co do tej formalnej równości? Jeśli się mylę, to mnie poprawcie.

Jak skutecznie jeździć dla statystyk? - poradnik

Piątek, 1 lutego 2013 · Komentarze(50)
Bez zbędnych wstępów przejdźmy od razu do rzeczy:

1. Jeździj w deszczu, dni deszczowe robią różnicę

Wysokich miejsc w statystykach nie zdobywa się w dni słoneczne, lecz w dni deszczowe, śnieżne, pochmurne itp. W dni słoneczne należy jeździć jak najbardziej, lecz w słoneczny dzień wyjeżdżają na trasy tabuny rowerzystów, w tym wszyscy Twoi konkurencji do miejsca w TOP-Ileś-Tam. Wszyscy bez wyjątku. Dlatego w dni słoneczne nie zbudujesz dużej przewagi. W dzień deszczowy znaczna część bikerów traci zapał, wykorzystaj to! To w takie dni buduje się przewagę nad resztą stawki.

Nie musisz moknąć cały dzień, bo rzadko jest tak, że cały dzień pada. Jeśli np. pada rano, to zaciśnij zęby i przejedź te 5 czy 10 km do szkoły czy pracy w deszczu (chyba, że leje totalnie, wtedy możesz wstawić rower np. do autobusu, ale masz go ze sobą zabrać). Jak wyjdziesz z roboty i nie będzie padało, to możesz sobie dokręcić ileś tam kilometrów, bo... masz przy sobie rower. Twój konkurent, który nie wziął ze sobą rano roweru, bo przestraszył się deszczu, jest na straconej pozycji.

A jeśli pada cały czas? To jeździj wtedy, gdy pada troszkę mniej :) Nawet, jak nie ukręcisz wiele, to i tak będziesz do przodu w stosunku do tych, co zostali w domu.

2. Bądź konsekwentny, bądź pozytywistą a nie romantykiem

Nie da się zbudować wyniku, jeżdżąc od zrywu do zrywu. Parę długich wycieczek nie załatwi sprawy, jeśli nie będziesz konsekwentny w pozostałe dni. Porównajmy weekendowe zrywy z mozolnym gromadzeniem kilometrów.

a) 143 + 118 (bo był weekend) + 13 + 27 + 22 + 14 + 21 = 358
b) 71 + 55 (bo był weekend, ale trzeba było się "urodzinniać") + 50 + 53 + 51 + 57 + 50 = 387

Jesteś konsekwentny - jesteś do przodu. Poza tym liczenie na weekendowe zrywy to sprawa ryzykowna - planujesz długą trasę w weekend, a tu nagle leje cały dzień albo wyskoczyła Bardzo Ważna Uroczystość Rodzinna, ewentualnie kot się rozchorował. I co wtedy? Ano jajco :) Zresztą nie oszukujmy się, nie da się przeznaczyć każdego weekendu na długie trasy. Rodzina nie pozwoli :)

3. Miej wyznaczoną "normę", zawsze "dokręcaj"

Każdego dnia musisz wyznaczyć sobie liczbę kilometrów, którą przejedziesz. I przejedź ją, nie odpuszczaj. Jeśli wyznaczysz sobie np. 40 km, to pod koniec dnia masz mieć na liczniku co najmniej 40 a nie 37. Brakuje 3 km? Dokręć!

Z dokręcania jesteś zwolniony, jeśli zrobiłeś długą wycieczkę i jesteś zmęczony, wtedy zamiast założonych np. 170 km możesz zrobić 157. Jeśli odpuścisz 13 km z długiej wycieczki 10 razy w roku, to masz stratę 130 km, do przeżycia. Ale jeśli odpuścisz z krótszych przejażdżek 3 km 200 razy w roku, to masz stratę 600 km. To już dużo. A więc dokręcajmy, to nie boli :)

Jeśli z naprawdę ważnych przyczyn nie dałeś rady wyrobić "normy", nadrób w kolejne dni. Zamiast 50 km zrobiłeś 44? W 2 kolejne dni zrób 53 km.

4. Bądź elastyczny, żyj dobrze z partnerką życiową (to dla mężczyzn)

Elastyczność jest ważna. Chcesz przed południem w piękny słoneczny dzień zrobić 60 km, a Twoja kobieta koniecznie chce, abyś poszedł z nią na spacer po starówce albo nad jezioro, gdzie się całowaliście ileś lat temu? Zrób to, a kilometry zrobisz wieczorem, gdy kobieta będzie oglądać w TV kolejny odcinek Bardzo Ważnego Serialu :) W ten sposób i tak przejedziesz swoje, a w następne dni będziesz mógł spokojnie kręcić, zamiast zajmować się uspokajaniem kobiety wyrażającej swoje żale i krytyczne uwagi pod adresem Twojego hobby. Życie to nie bajka, czasem trzeba wykazać elastyczność i pójść na kompromis.

5. Przetrwaj pierwszą połowę miesiąca, nie pękaj

Gdy zaczyna się kolejny miesiąc, sporo bikerów chce powalczyć o statystyki (chociaż nikomu o tym nie powiedzą), ci goście liczą na to, że "może w tym miesiącu się uda". I niektórym się udaje :) Ale nie wszystkim.

Pierwsze dni każdego miesiąca to dłuższe trasy, większe przebiegi i ostra walka o miejsce w TOP10. Nie przejmuj się tym, rób swoje i bądź konsekwentny. Mniej więcej w połowie miesiąca część bikerów nie wytrzymuje narzuconego sobie tempa i odpada z gry - np. z powodu 2 deszczowych dni :) I wtedy robi się luźniej, więc jeśli jesteś konsekwentny, to sobie poradzisz. Oni odpuszczą, a ty nie możesz, nie odpuszczaj ani jednego dnia. Zbudujesz przewagę, a część towarzystwa się zniechęci i przestanie walczyć.

6. W połowie miesiąca "pozamiataj"

Dlaczego część bikerów odpada z walki w połowie miesiąca? Bo starzy wyjadacze, którzy gromadzili mozolnie swoje kilometry, nagle robią dłuuugą trasę (ot jakieś 300 km wykręcone w weekend), co działa demobilizująco na resztę. Reszta szła dotąd łeb w łeb, a tu nagle ma 300 km straty. To musi boleć.

Co zatem rób? To samo. Do połowy miesiąca mozolne gromadzenie kilometrów, w połowie miesiąca "zamiatasz" długim wypadem. A potem znów mozolne gromadzenie kilometrów i ci, co szli z tobą łeb w łeb, już do końca miesiąca obejrzą Twoje plecy :)

7. Nie walcz z rowerzystami z Elbląga :)

Z góry przyjmij, że pierwsze 3 miejsca zajmą rowerzyści z Elbląga, to oszczędzi Ci późniejszych rozczarowań, walcz o 4.miejsce. Twoje cele muszą być ambitne, ale realne. Zawodników z Elbląga i tak nie wyprzedzisz, 4.miejsce też jest fajne :)

I to chyba tyle. Na koniec fotki:

1-2. Ulica Noakowskiego, okolice Politechniki
3. Bródno i... No właśnie, fajne chłopaki z nas :)







PS. Wczoraj zrobiłem 73 km, bo chciałem uczciwie wejść w nowy miesiąc. Jakieś 20 km zrobiłem w deszczu. Deszcz naprawdę robi różnicę :)