Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:2572.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:85.73 km
Więcej statystyk

Wycieczka do Włoch

Środa, 20 czerwca 2012 · Komentarze(3)
W środę zwiedziłem Włochy:



No OK, nie jest to romantyczna Wenecja, zabytkowa Florencja, elegancki Mediolan ani nawet szemrany Neapol. To tylko dzielnica Włochy w Warszawie. Dotąd dostęp do tej dzielnicy był mocno utrudniony, szerokie połacie torów kolejowych uniemożliwiały dotarcie tam od północy (czyli z rejonów mojego zamieszkania), a nasi dzielni drogowcy przez ponad rok naprawiali tunel pod owymi torami przechodzący.

Ale teraz jest już dobrze, drogowcy po roku heroicznych zmagań odtrąbili swoją wiktorię i do Włoch można śmigać bez przeszkód. Co prawda na razie gotowa jest jedynie jezdnia dla spaliniarzy, a pasy rowerowe wciąż są "under construction" (a więc śmigam jezdnią), ale do tego, że spaliniarstwo jest przewodnią siłą narodu i ma we wszystkim pierwszeństwo, już się zdążyłem przyzwyczaić, więc nie chcę uprawiać w tej notce zbyt nachalnego malkontenctwa i czepialstwa :)

Bo grunt, że Włochy są wreszcie osiągalne.

A poza tym krążyłem po wielu innych miejscach w Warszawie i 74 km z tego się nazbierało. Ot taki mój przeciętny dystansik.

Ech, kiedyś to był entuzjazm!

Wtorek, 19 czerwca 2012 · Komentarze(3)
Przypominam sobie moje początki na BS. Oj, wtedy to ja miałem entuzjazm! Rozbijałem codzienne trasy na atomy, szczegółowo opisywałem, jakie osiedla i ulice mijałem, potrafiłem nawet pisać takie pierdoły, że na takiej a takiej ulicy minąłem tylu a tylu rowerzystów. Ech, chciało się człowiekowi. A dziś? Dziś mam do powiedzenia tylko tyle, że we wtorek zrobiłem 80 km. I nic więcej, żadnych opisów i refleksji.

Zamiast tego stałem się hejterem i lubię w swoich notkach komuś dokopać. Czyżby to BS wpłynął tak deformująco na mój światopogląd? :)

A czy Wy trzymacie fason czy też spuściliście nieco z blogowego tonu? Jak oceniacie swoją własną blogową twórczość i czy zmieniła się ona na przestrzeni ostatnich miesięcy i lat? Nie bójcie się pisać, w odróżnieniu od poprzedniej notki dziś nie pytam o kompleksy :)

Doda - naczelny autorytet Narodu Polskiego

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 · Komentarze(3)
Trzeba trochę pouzupełniać blogaska, więc uzupełniam. Na tapetę biorę poniedziałek, 18 czerwca 2012 r. znaczy się.

Nie wiem jednak, co napisać, bo nic szczególnego się nie wydarzyło, nastukałem 82 km i tyle.

Ale wiecie co? Czytam sobie teraz pewne forum dyskusyjne (nie, nie to rowerowe z tęskniącymi za rozumem adminami, nie bójcie się) i widzę, że "młodzi wykształceni z dużych miast" mają nowy autorytet i nową męczennicę - niejaką Dodę.

To, że niektórzy mają straszne kompleksy (zwłaszcza wobec tzw. Europy) z tego powodu, że ciocia chodzi do kościoła, a babcia odmawia różaniec, to ja wiedziałem od dawna. Ale żeby aż takie? Nie no, gratuluję nowego autorytetu, naprawdę :)

Hej młodzi, wykształceni, czego się jeszcze wstydzicie? Jakie macie kompleksy? Pochwalcie się!

Kot-samobójca i narodowy blamaż piłkarski

Niedziela, 17 czerwca 2012 · Komentarze(4)
Po imponującej rowerowej sobocie przyszła mało imponująca niedziela. Brak czasu i średnie chęci zmiksowane z wszechogarniającym upałem dały wynik dzienny 53 km. Bida z nędzą.

Trafiłem za to na jednej z bielańskich ulic na biało-rudego kota-samobójcę. Uparcie pchał mi się pod koła roweru, ja go omijam, a on dalej swoje, rozpędza się, biegnie na ukos, byleby tylko pod koła. Odbiłem ostro w lewo, kot też się chyba w ostatniej chwili rozmyślił, bo wyhamował. Więc pożyje jeszcze kocina, a i moje sumienie będzie spokojne.

No i na koniec o naszych piłkarzach. Nie, nie będę pisał eleboratu na 5 stron na temat ich występu na Euro, bo takich elaboratów krąży już w gazetach i w sieci mnóstwo. Napiszę tylko krótko i na temat, że to był blamaż. Jeśli gra się 3 mecze u siebie w najłatwiejszej grupie i nie wygrywa się ani jednego, to jest to blamaż. Po prostu.

Nie śpiewajmy zatem, że "nic się nie stało". Stało się.

Najazd na Mazury, mławska ulewa i narodowa stypa

Sobota, 16 czerwca 2012 · Komentarze(9)
Kategoria Ponad 117 km
Oj, obfitowała sobota w wydarzenia. Moim celem podróży było Północne Mazowsze i południowy skrawek Mazur. Ale po kolei...

1. Pobudka, jazda na stację, pociąg do Gąsocina

Trasę "właściwą" zacząłem od Gąsocina (to taka wioska kilkadziesiąt kilometrów na północ od Warszawy), gdyż tereny pomiędzy Warszawą a rzeczonym Gąsocinem miałem już "pozaliczane". Najpierw musiałem się jednak do tego Gąsocina dostać. Zerwałem się z łóżka z bólem o 6 rano, ogarnąłem się, wsiadłem na rower i pomknąłem z Bielan na stację Warszawa Choszczówka. Czasu było dużo, więc jechałem nieco naokoło, wyszło 14 km. Potem wbiłem się w pociąg (całkiem zapełniony, aż się zdziwiłem) i za godzinę byłem w Gąsocinie. No to w drogę!

2. Ciężko

Skłamałbym, gdybym powiedział, że byłem w optymalnej formie. Nie byłem, po prostu trafił się wolny dzień, no to ruszyłem, korzystając z okazji. A więc jechało się tak sobie. Bez tragedii, ale do rewelacji daleko. Po drodze podziwiałem mazowieckie wioski...



...monotonne krajobrazy (to akurat nie wada, płaskie tereny Mazowsza lubię)...



...oraz przydrożne reklamy. Tradycja to rzecz ważna, także w temacie nagrobków :)



2. Rosjanie i Maryśka

Koło Glinojecka, na parkingu przy skrzyżowaniu trasy Warszawa-Gdańsk i drogi Płock-Ciechanów, natknąłem się na dwa autokary Rosjan, którzy z obwodu kaliningradzkiego zmierzali do Warszawy na mecz. Po meczu Rosja-Grecja chyba im miny nieco zrzedły... Nam Polakom też.

A ja ruszyłem trasą gdańską do Strzegowa, tam znów skręciłem na drogi lokalne. Zastanawiałem się nawet, czy nie skoczyć na chwilę do Maryśki, ale w końcu pojechałem prosto :)



3. Upał i błądzenie

Upał dawał się coraz bardziej we znaki, a ja dwa razy zabłądziłem na jakichś wiejskich terenach w gminach Siemiątkowo i Radzanów, robiąc w ten sposób kilka zbędnych kilometrów. Cóż, oznakowanie dróg czasem pozostawiało wiele do życzenia... Na szczęście trafiali się tubylcy, którzy naprowadzali mnie na właściwy kierunek :)

A tak wygląda gminna wieś Siemiątkowo:



Ot taka polska prowincja, szału nie ma, ale tragedii też nie, schludne to nawet i zadbane. Ogólnie tereny Północnego Mazowsza nie wyglądały źle, bieda raczej ludziom w oczy nie zagląda. Asfalty całkiem dobre, gładkie.

A krajobraz jak to krajobraz...



4. Na Działdowo!

Z większych miejscowości najpierw minąłem bez zatrzymania Żuromin (fotek nie mam, bo nic ciekawego do fotografowania tam nie było), potem skierowałem się drogą na Mławę, by następnie odbić na Działdowo. Żegnaj Mazowsze, witajcie Mazury!



Upał mnie wymęczył, wiatr nie pomagał, do Działdowa dotoczyłem się wymęczony. Jedyna myśl, jaka mi przyświecała, to taka, aby dotrzeć do działdowskiego rynku, bo miałem nadzieję, że jest tam jakaś knajpa. A oto i rynek, całkiem niczego sobie:



Ogólnie Działdowo to niebrzydkie miasto z przyjemną staróweczką. Knajpa też była, pizzeria konkretnie. Odpocząłem sobie w Działdowie prawie godzinkę, szamiąc pizzę i popijając zimnym piwkiem. Czysta przyjemność.

I jeszcze działdowska uliczka - kibice Legii są wszędzie :)



5. Załamanie pogody i umieranie w Kozłowie

Wyruszywszy z Działdowa w stronę Nidzicy, nie zaopatrzyłem się niestety w płyny, a wszystkie zapasy wypiłem. Ogólnie często jeżdżę "na odwodnieniu", jak to nazywam, ale czasem łatwo przegiąć, zwłaszcza w upał. W efekcie przed gminną wsią Kozłowo zacząłem cierpieć. W sklepie w Kozłowie, już ledwie żywy, rzuciłem się na napoje. Uff... W międzyczasie niebo zaszło chmurami, spadł lekki deszcz. Jazda do Nidzicy ciężka, wiatr zmienił kierunek z północnego na południowy. Krajobrazy monotonne, tereny raczej biedne i słabo zaludnione. Mazowsze wyglądało lepiej.

W końcu docieram do Nidzicy.



6. Mławska ulewa

Gdy dotarłem do Nidzicy, zastanawiałem się, co robić dalej. Do pociągu miałem jeszcze 1,5 godziny, a że wróciły mi siły witalne, to stwierdziłem, że pojadę do Mławy, wykorzystując zmianę kierunku wiatru i do pociągu wsiądę tam. No to ruszam. Jechałem trasą gdańską, tylko na chwilę z niej zbaczając i krążąc po jakichś wioskach. Raz nawet zabrakło asfaltu, ale tragedii nie było.



Przed Mławą zaczyna padać. Najpierw nie jest źle, delikatny deszcz orzeźwia a nie przeszkadza. Potem tuż przed samym miastem zaczyna się ulewa. W najgorszym możliwym momencie, bo nie mam się zupełnie gdzie schować. W rezultacie za chwilę jestem przemoczony całkowicie, totalnie.

Co gorsza na deszczu zaczyna szwankować licznik. Parę razy przestaje mierzyć prędkość i dystans, muszę się zatrzymywać i przecierać styki. Bo licznik jest najważniejszy :)

W końcu docieram do stacji w Mławie kompletnie mokry, ubranie przylega do ciała, w butach chlupocze. Okazuje się też, że do stacji... nie ma przejścia. Zwykle jest tak, że jak budynek stacji jest po jednej stronie torów, a po drugiej stronie jest jezdnia, zabudowania itp., to jakieś przejście jest - czasem kładka, czasem przejście podziemne, czasem w poziomie torów, cokolwiek. A tam... nic! No to przechodzę z tym rowerem na przełaj przez tory i wdrapuję się na peron, bo co mam robić? Stacja zapyziała, zamknięta na głucho, w dodatku leży na zadupiu, ponad 3 km od centrum miasta. Bez sensu.

W międzyczasie przestaje padać, a że do odjazdu pociągu trochę jeszcze czasu mam, postanawiam pojechać do centrum miasta do bankomatu, bo w portfelu kasy mało. I tak robię dodatkowe 7 km. Centrum miasta nawet nienajgorsze, ale nie miałem czasu na zdjęcia, trzeba było szybko wracać, by zdążyć na pociąg. Zdążam.

7. Pociąg - syf na maksa

Co tu gadać, syf i malaria. Dużo pociągami jeżdżę, raz są lepsze, raz gorsze, ale zawsze jakiś tam minimalny poziom przyzwoitości jest. W sobotę nie było. Wagony brudne, śmierdzące, pootwierane szafki z jakimiś kablami i przełącznikami. Porażka. I za podróż takim czymś do Warszawy (plus przewóz roweru) liczą sobie 45 złotych i 10 groszy. No trzeba mieć tupet, trzeba...

8. Stypa narodowa

Gdy dojeżdżam do Warszawy, nasi zaczynają grać z Czechami. Pierwszą połowę śledzę przez internet i z opisów wynika, że nie jest źle. Drugą połowę oglądam w knajpie na Powiślu, dojechawszy tam z Dworca Wschodniego i... jest źle. Przegrywamy.

Jadę do domu przez ciemną Warszawę, grzmi i kropi, a ja mijam setki smutnych ludzi w biało-czerwonych koszulkach i szalikach.

Stypę czas zacząć.

Co za dzień... Ale dzienny kilometraż fajny wyszedł :)

A, mapka jeszcze:

Walka o terytorium czyli jak ganiałem spaliniarza

Piątek, 15 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Zdarzyło się to w piątek na ulicy Okopowej koło CH Klif. Jechałem sobie gładkim asfaltem, gdy jakiś gamoń w samochodzie,odkrywszy w sobie talent dydaktyczny, zapragnął mnie pouczyć, że "tam jest ścieżka rowerowa". No wiecie, taka z krzywej fazowanej kostki, zaczynająca się nagle i równie nagle urywająca się po 500 metrach.

W każdym bądź razie doszło do dosyć ostrej wymiany zdań, która zakończyła się tym, że w ferworze walki przywaliłem ręką w maskę samochodu. W tym momencie spaliniarz odjechał. No to jadę za nim, on szybko, ja wolno. Nie chciałem go gonić, po prostu jechałem w tym samym kierunku. W końcu dojeżdżam do świateł, gość stoi na czerwonym, ja się zbliżam. Bez wrogich zamiarów, bo już ochłonąłem. Tymczasem... koleś nagle ruszył ostro na czerwonym. Ewidentnie przede mną uciekał, myśląc, że go gonię :) No to postanowiłem go dla zabawy trochę postraszyć i faktycznie zacząłem go gonić. Ulice były puste, więc w końcu udało mu się wykorzystać przewagę prędkości i mnie zgubić, ale po uliczkach Muranowa trochę pokrążył :)

Teraz przejdźmy do sedna. Tak naprawdę w tej całej sytuacji nie chodziło wcale o to, że nie korzystając ze ścieżki rowerowej złamałem przepisy. Tego typu zarzutów spaliniarze nia mają prawa nikomu stawiać. Jeśli przyjrzymy się, z jaką prędkością spaliniarstwo jeździ po terenie zabudowanym (no nie jest to 50 km/h), czy zatrzymuje się przed zieloną strzałką (a w myśl przepisów powinno) i czy aby nie rozmawia w czasie jazdy przez komórkę, to stanie się jasne, że spaliniarze nie są grupą, przed którą jako rowerzysta muszę się z czegokolwiek tłumaczyć. Spaliniarz, sam łamiący na potęgę przepisy drogowe, nie jest dla mnie partnerem do rozmowy na temat ich przestrzegania, więc nie ma sensu strzępić języka, tłumacząc mu niewygody jazdy po dziadowsko wykonanej ścieżce, zamiast tego wolę mu przywalić ręką w maskę za to, że zawraca mi za przeproszeniem dupę.

Z drugiej strony nie jestem też hipokrytą i nie oczekuję od spaliniarzy tłumaczeń, czemu np. niektórymi ulicami Warszawy jeżdżą 90 km/h zamiast przepisowych 50. Ja ich nawet rozumiem, mają długą prostą z kilkoma szerokimi pasami, no to prują. Pretensje należy mieć raczej do drogowców za to, ze zamiast normalnych miejskich ulic projektują i budują miejskie autostrady. Skoro pasy mają szerokość autostradową, to i prędkości stają się bliższe autostradowym, proste.

Ustaliliśmy zatem jedno - ja łamię przepisy i łamią je spaliniarze. Wszystko dla własnej wygody, oni chcą szybciej dostać się z punktu A do punktu B, ja pragnę dokładnie tego samego. Skąd zatem konflikty i wycieranie sobie gęby przepisami przez niektórych hipokrytów?

Wyjaśnienie jest proste - to zwykła samcza walka o terytorium. O terytorium walczą pawiany, walczą kocury, walczą też ludzie. W przypadku ruchu drogowego terytorium, na którym toczy się walka, są drogi. Spalinarze chcą mieć drogi tylko dla siebie, bo chcą poruszać się jak najszybciej, w ich mniemaniu rowerzysta jest zawalidrogą, a konieczność zdjęcia na 5 sekund nogi z gazu z powodu rowerzysty jest dla spaliniarza cieżką katuszą, jest torturą. Dlatego trąbią i biją pianę. Nie tylko tam, gdzie obok jest dziadowska ścieżka rowerowa, lecz w wielu innych miejscach również. A rowerzyści? Rowerzyści, przynajmniej niektórzy, też pragną lepszych zasobów. Nie zadowala ich nędzny ochłap w postaci krzywej kostki poprzecinanej rowami odpływowymi, sięgają po leżący tuż obok gładki asfalt. Dokładnie z tego samego powodu - aby jechać szybciej i wygodniej.

Cóż zatem? Nic zatem, jesteśmy skazani na walkę. Ale walczmy uczciwie i powiedzmy sobie wprost, że wszystkim nam chodzi o terytorium, chodzi o zasoby. Przestańmy wycierać sobie gębę przepisami. Nie tkwijmy w hipokryzji, to naprawdę nie ma sensu.

A tak poza tym to całe 93 km w piątek przejechałem. Skończyłem bieg tuż przed północą.

Wokół Euro czyli o pewnej rosyjskiej fladze

Czwartek, 14 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Wczorajszy dzień nie dostarczył żadnych rowerowych wzruszeń, wykręciłem swoje 82 km i tyle. Wzruszeń dostarczył dzień dzisiejszy, było małe starcie ze spaliniarzem ale o tym będzie w następnym wpisie :)

Ponieważ nie mam o czym pisać w sensie spraw czysto rowerowych, notkę poświęcę przemarszowi Rosjan przez Warszawę przed meczem Polska-Rosja. Jeden wpis na ten temat już był, ale że wywołał pewne kontrowersje (i musiał wywołać, bo zamiast "poprawnie" potępiać polskich kiboli pisałem o rosyjskiej prowokacji), to istnieje potrzeba kontynuacji. Dziś będzie o pewnej rosyjskiej fladze.

Zanim jednak przejdziemy do flagi rosyjskiej, spójrzcie na flagę polską, która jest wklejona na moim blogu. Ta z napisem "Wilno - Lwów". Flaga ta, symbolizująca pamięć o dawnych polskich kresach, budzi liczne kontrowersje. To z powodu wklejenia przeze mnie zdjęcia tej flagi na pewnym forum rowerowym rozkręciła się niezła afera. Zdjęcie tej flagi bardzo rozgniewało moderatora-Ukraińca (to akurat rozumiem) oraz paru forumowiczów zaczadzonych tzw. myślą postępową (tego akurat nie rozumiem, ale tacy są i będą i trzeba z tym żyć). Flaga ta pojawia się czasem na meczach Legii, ale też nie zawsze można ją swobodnie wnieść. Właściciel Legii Mariusz Walter był przez lata członkiem PZPR, a klubowy dyrektor ds. bezpieczeństwa Bogusław Błędowski był w czasach PRL-u milicjantem - to w jakiś sposób tłumaczy problemy ze swobodnym wywieszaniem tej flagi na stadionie Legii.

Tak więc już w Polsce flaga budzi kontrowersje i emocje. A teraz wyobraźcie sobie polskich kibiców, którzy zbierają się w centrum Lwowa, dziś zamieszkałego przez Ukraińców, i paradując z tą flagą idą ulicami miasta na mecz. Jak określicie zachowanie polskich kibiców i jakiej reakcji Ukraińców będziecie się spodziewać?

Gotów jestem się założyć, że zachowanie Polaków określilibyście jako prowokację, a co do Ukraińców, to wyrazilibyście przypuszczenie, że przynajmniej jakaś ich część będzie się chciała rzucić na Polaków z pięściami. Zgadza się?

No to teraz flaga rosyjska. Kliknijcie, przyjrzyjcie się. Rosjanie mieli ją na swoim marszu. Flaga w tych barwach to nie jest zwykła flaga, to jest tzw. "imperka". Flaga ta była flagą imperium Romanowów akurat wtedy, gdy Polska była pod zaborami, a Rosjanie tłumili polskie powstania. Dziś flaga ta używana jest przez rosyjskich nacjonalistów, a Rosjanie lubią zabierać ją na mecze, zwłaszcza do krajów wchodzących niegdyś w skład Rosji.

Nie zamierzam tutaj rosyjskich nacjonalistów potępiać (zresztą robiąc to, byłbym hipokrytą, zważywszy na fakt, jaka flaga jest wklejona na moim blogu), podkreślam natomiast fakt, że tego typu flagi Rosjanie zabrali do Warszawy w określonym celu, w celu sprowokowania polskich kibiców. OK, przeciętni dziennikarze "Gazety Wyborczej" mogą nie rozumieć znaczenia tej flagi, przeciętni zjadacze chleba też mogą tego nie wiedzieć, ale polscy kibice wiedzą. A Rosjanie wiedzą, że Polacy wiedzą :)

Gdyby Polacy przeszli ulicami Lwowa z polską flagą z napisem "Wilno - Lwów", byłaby to prowokacja, zgadzam się. A jak ocenicie zachowanie Rosjan?

Deszczowa środa

Środa, 13 czerwca 2012 · Komentarze(4)
Środa powitała mnie solidnym deszczem. W efekcie do pracy dotarłem cały przemoczony, ale to nic - grunt to mieć ciuchy na przebranie :)

Potem co jakiś czas padało, co jakiś czas przestawało, ale ogólnie dzień był "jakiś taki", a Warszawa wyglądała tak:





Nie szalałem na rowerze, wydusiłem z siebie całe 69 km. Jak na taki dzień, to w zupełności wystarczy.

Lubicie jeździć w deszczu? :)

O rosyjskim marszu czyli wokół Euro w Warszawie

Wtorek, 12 czerwca 2012 · Komentarze(30)
Trochę się wczoraj najeździłem i trochę się wczoraj działo :)

Dziś media trąbią o tym (oprócz oczywiście samego meczu Polska-Rosja), jak to nasi poszarpali się z Rosjanami, ktoś kogoś pobił, ktoś odpalił petardę itp. Nie chcę usprawiedliwiać tutaj polskich zadymiarzy, ale prawda jest też taka, że do starć prawdopodobnie by nie doszło, gdyby nie prowokacyjny pomysł Rosjan, aby zorganizować grupowy marsz na stadion. Buńczuczne zapowiedzi Rosjan, że uczestnicy marszu ubiorą się w czerwone koszulki z sierpem i młotem (co nawiasem mówiąc nie miało miejsca, koszulek z sierpem i młotem nie widziałem), także niepotrzebnie podgrzały atmosferę.

Tu muszę osobom nie znającym kibicowskich klimatów wyjaśnić parę rzeczy. W kibicowskim świecie organizowanie wielkich grupowych przemarszów na obcym terenie służy temu, aby pokazać gospodarzom: "My tu rządzimy, my jesteśmy u siebie". Rosjanom chodziło dokładnie o to samo. Czy to zatem takie dziwne, że Polacy chcieli pokazać, że Rosjanie jednak u siebie nie są?

Bo dopóki goście ze wschodu poruszali się po mieście małymi grupami, atmosfera była bardzo dobra. Nikt nikogo nie zaczepiał, relacje polsko-rosyjskie były przyjazne, było nawet wspólne imprezowanie i wspólne zdjęcia. I tak samo było też pod stadionem - Rosjan podążających na obiekt małymi grupami nikt nie zaczepiał, nasi naprawdę zachowywali się przyjaźnie. Ale ten przemarsz... No nie, to było za dużo. Bracia Rosjanie, ja nic do Was nie mam, ale pamiętajcie, że to jest nasz kraj i nasze miasto. Wy jesteście mile widzianymi gośćmi, ale gospodarzami jesteśmy my, to my jesteśmy u siebie. Szanujcie to.

A teraz trochę fotek. Chodziły sobie po mieście małe grupki Rosjan i nikomu to nie przeszkadzało...



...ale wielotysięczny przemarsz jednak raził, stąd Rosjan musiała od Polaków oddzielać policja.



W związku z tym przed polskimi kibicami zamknięto Most Poniatowskiego, przez co nie mogli dostać się na stadion, bo mostem szli Rosjanie. I tu nawet najbardziej prorosyjsko nastawieni Polacy zaczynali być wkurzeni. Bo została przekroczona pewna granica.



Za to od strony stacji Warszawa Stadion czysta sielanka.



A to już Rosjanie, którzy maszerowali na stadion:







No kurczę, wszystko fajnie, ale czy naprawdę musieliście zbijać się w kupę?

No i to tyle o Euro. Mam nadzieję, że z Czechami w końcu wygramy :)

Totalna amnezja mnie dopadła

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Wpis dotyczący wtorku będzie ciekawszy, bo będzie parę zdjęć w związku z Euro w Warszawie, ale najpierw muszę odfajkować wpis odnośnie poniedziałku.

Mam tylko jeden problem - zupełnie nie pamiętam, gdzie ja w ten poniedziałek jeździłem. Znam przebieg, niemały nawet, bo po każdym dniu spisuje stan licznika, ale co do tras, to nie wiem, totalna amnezja mnie dopadła.

Czy Wy też czasem nie pamiętacie, gdzie jeździliście 2 dni temu?