Najazd na Mazury, mławska ulewa i narodowa stypa

Sobota, 16 czerwca 2012 · Komentarze(9)
Kategoria Ponad 117 km
Oj, obfitowała sobota w wydarzenia. Moim celem podróży było Północne Mazowsze i południowy skrawek Mazur. Ale po kolei...

1. Pobudka, jazda na stację, pociąg do Gąsocina

Trasę "właściwą" zacząłem od Gąsocina (to taka wioska kilkadziesiąt kilometrów na północ od Warszawy), gdyż tereny pomiędzy Warszawą a rzeczonym Gąsocinem miałem już "pozaliczane". Najpierw musiałem się jednak do tego Gąsocina dostać. Zerwałem się z łóżka z bólem o 6 rano, ogarnąłem się, wsiadłem na rower i pomknąłem z Bielan na stację Warszawa Choszczówka. Czasu było dużo, więc jechałem nieco naokoło, wyszło 14 km. Potem wbiłem się w pociąg (całkiem zapełniony, aż się zdziwiłem) i za godzinę byłem w Gąsocinie. No to w drogę!

2. Ciężko

Skłamałbym, gdybym powiedział, że byłem w optymalnej formie. Nie byłem, po prostu trafił się wolny dzień, no to ruszyłem, korzystając z okazji. A więc jechało się tak sobie. Bez tragedii, ale do rewelacji daleko. Po drodze podziwiałem mazowieckie wioski...



...monotonne krajobrazy (to akurat nie wada, płaskie tereny Mazowsza lubię)...



...oraz przydrożne reklamy. Tradycja to rzecz ważna, także w temacie nagrobków :)



2. Rosjanie i Maryśka

Koło Glinojecka, na parkingu przy skrzyżowaniu trasy Warszawa-Gdańsk i drogi Płock-Ciechanów, natknąłem się na dwa autokary Rosjan, którzy z obwodu kaliningradzkiego zmierzali do Warszawy na mecz. Po meczu Rosja-Grecja chyba im miny nieco zrzedły... Nam Polakom też.

A ja ruszyłem trasą gdańską do Strzegowa, tam znów skręciłem na drogi lokalne. Zastanawiałem się nawet, czy nie skoczyć na chwilę do Maryśki, ale w końcu pojechałem prosto :)



3. Upał i błądzenie

Upał dawał się coraz bardziej we znaki, a ja dwa razy zabłądziłem na jakichś wiejskich terenach w gminach Siemiątkowo i Radzanów, robiąc w ten sposób kilka zbędnych kilometrów. Cóż, oznakowanie dróg czasem pozostawiało wiele do życzenia... Na szczęście trafiali się tubylcy, którzy naprowadzali mnie na właściwy kierunek :)

A tak wygląda gminna wieś Siemiątkowo:



Ot taka polska prowincja, szału nie ma, ale tragedii też nie, schludne to nawet i zadbane. Ogólnie tereny Północnego Mazowsza nie wyglądały źle, bieda raczej ludziom w oczy nie zagląda. Asfalty całkiem dobre, gładkie.

A krajobraz jak to krajobraz...



4. Na Działdowo!

Z większych miejscowości najpierw minąłem bez zatrzymania Żuromin (fotek nie mam, bo nic ciekawego do fotografowania tam nie było), potem skierowałem się drogą na Mławę, by następnie odbić na Działdowo. Żegnaj Mazowsze, witajcie Mazury!



Upał mnie wymęczył, wiatr nie pomagał, do Działdowa dotoczyłem się wymęczony. Jedyna myśl, jaka mi przyświecała, to taka, aby dotrzeć do działdowskiego rynku, bo miałem nadzieję, że jest tam jakaś knajpa. A oto i rynek, całkiem niczego sobie:



Ogólnie Działdowo to niebrzydkie miasto z przyjemną staróweczką. Knajpa też była, pizzeria konkretnie. Odpocząłem sobie w Działdowie prawie godzinkę, szamiąc pizzę i popijając zimnym piwkiem. Czysta przyjemność.

I jeszcze działdowska uliczka - kibice Legii są wszędzie :)



5. Załamanie pogody i umieranie w Kozłowie

Wyruszywszy z Działdowa w stronę Nidzicy, nie zaopatrzyłem się niestety w płyny, a wszystkie zapasy wypiłem. Ogólnie często jeżdżę "na odwodnieniu", jak to nazywam, ale czasem łatwo przegiąć, zwłaszcza w upał. W efekcie przed gminną wsią Kozłowo zacząłem cierpieć. W sklepie w Kozłowie, już ledwie żywy, rzuciłem się na napoje. Uff... W międzyczasie niebo zaszło chmurami, spadł lekki deszcz. Jazda do Nidzicy ciężka, wiatr zmienił kierunek z północnego na południowy. Krajobrazy monotonne, tereny raczej biedne i słabo zaludnione. Mazowsze wyglądało lepiej.

W końcu docieram do Nidzicy.



6. Mławska ulewa

Gdy dotarłem do Nidzicy, zastanawiałem się, co robić dalej. Do pociągu miałem jeszcze 1,5 godziny, a że wróciły mi siły witalne, to stwierdziłem, że pojadę do Mławy, wykorzystując zmianę kierunku wiatru i do pociągu wsiądę tam. No to ruszam. Jechałem trasą gdańską, tylko na chwilę z niej zbaczając i krążąc po jakichś wioskach. Raz nawet zabrakło asfaltu, ale tragedii nie było.



Przed Mławą zaczyna padać. Najpierw nie jest źle, delikatny deszcz orzeźwia a nie przeszkadza. Potem tuż przed samym miastem zaczyna się ulewa. W najgorszym możliwym momencie, bo nie mam się zupełnie gdzie schować. W rezultacie za chwilę jestem przemoczony całkowicie, totalnie.

Co gorsza na deszczu zaczyna szwankować licznik. Parę razy przestaje mierzyć prędkość i dystans, muszę się zatrzymywać i przecierać styki. Bo licznik jest najważniejszy :)

W końcu docieram do stacji w Mławie kompletnie mokry, ubranie przylega do ciała, w butach chlupocze. Okazuje się też, że do stacji... nie ma przejścia. Zwykle jest tak, że jak budynek stacji jest po jednej stronie torów, a po drugiej stronie jest jezdnia, zabudowania itp., to jakieś przejście jest - czasem kładka, czasem przejście podziemne, czasem w poziomie torów, cokolwiek. A tam... nic! No to przechodzę z tym rowerem na przełaj przez tory i wdrapuję się na peron, bo co mam robić? Stacja zapyziała, zamknięta na głucho, w dodatku leży na zadupiu, ponad 3 km od centrum miasta. Bez sensu.

W międzyczasie przestaje padać, a że do odjazdu pociągu trochę jeszcze czasu mam, postanawiam pojechać do centrum miasta do bankomatu, bo w portfelu kasy mało. I tak robię dodatkowe 7 km. Centrum miasta nawet nienajgorsze, ale nie miałem czasu na zdjęcia, trzeba było szybko wracać, by zdążyć na pociąg. Zdążam.

7. Pociąg - syf na maksa

Co tu gadać, syf i malaria. Dużo pociągami jeżdżę, raz są lepsze, raz gorsze, ale zawsze jakiś tam minimalny poziom przyzwoitości jest. W sobotę nie było. Wagony brudne, śmierdzące, pootwierane szafki z jakimiś kablami i przełącznikami. Porażka. I za podróż takim czymś do Warszawy (plus przewóz roweru) liczą sobie 45 złotych i 10 groszy. No trzeba mieć tupet, trzeba...

8. Stypa narodowa

Gdy dojeżdżam do Warszawy, nasi zaczynają grać z Czechami. Pierwszą połowę śledzę przez internet i z opisów wynika, że nie jest źle. Drugą połowę oglądam w knajpie na Powiślu, dojechawszy tam z Dworca Wschodniego i... jest źle. Przegrywamy.

Jadę do domu przez ciemną Warszawę, grzmi i kropi, a ja mijam setki smutnych ludzi w biało-czerwonych koszulkach i szalikach.

Stypę czas zacząć.

Co za dzień... Ale dzienny kilometraż fajny wyszedł :)

A, mapka jeszcze:

Komentarze (9)

Zwolniłem na moment, w niedzielę. W poniedziałek wszystko wróciło do normy :)

lukasz78 10:39 wtorek, 19 czerwca 2012

Nie wiem jak różnica w stosunku do górala, ale 23 km/h to dla mnie już dużo.
Brawo za dystans, nie zwalniasz na moment.
A w Nidzicy trzeba było zajrzeć do sympatycznych Panów ze sklepu rtv ;)

Chrabu 09:46 wtorek, 19 czerwca 2012

Gratulacje! Ty to masz kondycję, na co dzień ok. setuchny a w weekend dwie setuchny :)

rowerzystka 08:51 wtorek, 19 czerwca 2012

Średnia była typowo rekreacyjna, ok. 23 km/h.

lukasz78 21:07 poniedziałek, 18 czerwca 2012

W jakim czasie i z jaką średnią jeśli można?

Gość 20:43 poniedziałek, 18 czerwca 2012

No to byłeś całe 32 kilometry od haciendy mojej szanownej Rodzicielki :) ładny dystansik :)

Martinez 17:12 poniedziałek, 18 czerwca 2012

Jest Mława Miasto bliżej centrum, ale nie stają tam pospieszne.

lukasz78 13:47 poniedziałek, 18 czerwca 2012

Pokaźny dystans, gratuluję.

Z tego co kojarzę to bliżej centrum Mławy jest przystanek Mława Miasto. A przez Żuromin kilka razy przejeżdżałem i zawsze był dla mnie synonimem, bez urazy, dziury dechami zabitej. ;)

michuss 13:26 poniedziałek, 18 czerwca 2012
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa jlrek

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]