Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:2572.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:85.73 km
Więcej statystyk

67

Niedziela, 10 czerwca 2012 · Komentarze(3)
67. I tyle.

PS. No i deszczu trochę.

Młodości trochę szkoda

Sobota, 9 czerwca 2012 · Komentarze(9)
Jak byłem młody, to miałem w weekendy mnóstwo czasu na jazdę rowerem. Tyle, że... jeździłem mało co. Zmarnowałem ten czas. No fakt, nie było bikestats.pl, nie było zaliczgmine.pl...

A teraz człowiek by pojeździł, pół Polski zwiedził, tylko z czasem krucho. 33 lata na karku to już nie przelewki, ma się różne zobowiązania, nie samym rowerem człowiek żyje.

Efekt? Zaledwie 54 km w sobotę. Chęci były, siły były, a jednak kilometrów mało. Nie, nie żalę się teraz, trzeba być odpowiedzialnym i mieć czas także na inne rzeczy, inne przyjemności ale także inne obowiązki.

Tylko tej młodości trochę szkoda.

Musiałem sobie pomarudzić, a co! :)

Tour de Młodzieszyn i zapach Euro w powietrzu

Piątek, 8 czerwca 2012 · Komentarze(2)
W piątek był akurat długi weekend, w dodatku zaczynało się Euro. Nie dziwne więc, że nie był to dzień wytężonej pracy :) W pracy pobyłem krótko (dojechawszy oczywiście rowerem), po czym pojechałem na stację Ochota i wskoczyłem w pociąg do Sochaczewa. Cel: zaliczenie 4 gmin, które leżą dosyć blisko Warszawy, a dotychczas jakoś je omijałem.

Pierwsza gmina to Iłów. No to ruszam z Sochaczewa w stronę tego Iłowa, jest gorąco, duszno, zbiera się na deszcz, a w głowie myśli, czy dokopiemy Grekom czy jednak przerżniemy. Czuć atmosferę Euro, nawet w zapadłych wioskach można zauważyć na domach flagi polskie lub "polskawe" (te reklamówki Tyskiego).

Tuż przed Iłowem skręcam w prawo, więc samej wioski nie zobaczyłem, ale gminę już tak :) Dalej asfaltówką przez lasy i jakieś wioski kieruję się na Młodzieszyn. Asfalt fatalny, dziura na dziurze (mam na myśli drogę na Młodzieszyn, bo z Sochaczewa do Iłowa asfalt był gładki). No i trafiam na "oldschoolowy" przystanek PKS, pamiętacie jeszcze to stare żółte logo zamiast współczesnych oznaczeń przystanków?



Gminna wieś Młodzieszyn wygląda nieciekawie, nie robię zdjęć, bo nie ma czego focić. Ogólnie raczej biednie, dziura taka. Ale gmina zaliczona.

Za Młodzieszynem przeprawiam się przez Bzurę...



...podziwiam płaskie jak deska krajobrazy...



...i mijając Brochów (kolejna gmina zaliczona) docieram do rozwidlenia dróg w Śladowie, gdzie odbijam w prawo, już w stronę Warszawy.



W jakimś wiejskim spożywczaku celem uzupełnienia mikroelementów kupuję puszeczkę browara. I tak sobie jadę dziarsko dalej, popijając browarek. Czuję wolność, olewam system, jest mi dobrze. Wioski przystrojone polskimi i "polskawymi" flagami, tu i ówdzie krzątają się ludzie w biało-czerwonych koszulkach, dźwigając siatki pełne piwa, ustawiając grille przed domami itp. Czuć w powietrzu, że niedługo będzie Euro.

Niestety czuć też w powietrzu, że zaraz spadnie deszcz, duchota i coraz ciemniejsze niebo nie pozostawia złudzeń. Zaliczam jeszcze gminę Leoncin i pod Kazuniem załapuję się wodę z nieba. Najpierw pada nieśmiało, wkrótce leje jak z cebra. Przeczekuję to wszystko pod jakimś kazuńskim drzewam i robię fotkę:



Nie mam szczęścia do tego Kazunia, zimą złapałem tam gumę, teraz ulewa. Ta jednak mija szybko, wychodzi piękne słońce i w upale trasą gdańską dojeżdżam do domu. 45 minut przed meczem z Grecją, zdążam.

To tyle, dalej to już klimaty meczowo-alkoholowe były, a przecież nie o tym jest ten blogasek :)

I na koniec mapka:

Tour de Łuków & Siedlce

Czwartek, 7 czerwca 2012 · Komentarze(7)
Kategoria Ponad 117 km
No OK, nie była to jakaś megatrasa, ale trochę kilometrów przejechałem.

Jazdę zaczynam od przejażdżki z domu na Dworzec Centralny, stamtąd pociągiem teleportuję się do Pilawy, po czym ruszam na Łuków. Granicę województwa osiągam całkiem szybko.



Jedzie się fajnie, z leciutkim wiatrem w plecy. Pierwsze miasto po drodze to Stoczek Łukowski. A w zasadzie małe senne miasteczko, w którym nic się nie dzieje.



A teraz przejdźmy do kwestii dróg na tzw. ścianie wschodniej. Otóż przeciętna wiejska droga łącząca jakieś zadupia w okolicach Łukowa (woj.lubelskie) wygląda tak:



Cóż, wszyscy ci, którzy myśleli, że na wschodzie Polski drogi są gruntowe, a tubylcy jeżdżą po nich zaprzęgami konnymi, muszą poczuć się zawiedzeni. Drogi są asfaltowe, jeżdżą po nich samochody i traktory, No i rowery czasem :) No i domy - drewnianych jest mało, przeważają duże i murowane, takie jak w całej Polsce. Ogólnie przedstawiany w mediach obraz wschodniej Polski jest daleki od rzeczywistości. Przyczyny? Nie znam. Może takie, że Jedynie Słuszna Partia Rządząca ma w tych rejonach znacznie mniejsze poparcie, niż na zachodzie kraju? Kto to wie... W każdym razie nie ma tam bidy z nędzą, jest zupełnie normalnie i na poziomie.

Gdyby ktoś jednak chciał poszukiwać tam drewnianych chałup, to trochę znajdzie. Niektóre nawet są przyszykowane na Euro :)



Dobra, jedziemy dalej. Najpierw przystanek kilka kilometrów przed Łukowem i akcenty kibicowskie...



...a potem stacja w Łukowie. Ładna jest. W środku też schludnie i czysto.



O samym Łukowie powiedzieć coś ciężko - ani brzydki, ani ładny. W każdym razie raczej zielony i zadbany. Perełka turystyczna to nie jest, ale ogólne wrażenie lekko na plus.

A dalej to już jadę na Siedlce nieco okrężną trasą, w Siedlcach wsiadam do pociągu i to tyle. Następne kilometry robię już w Warszawie.

Na koniec mapka:

Prawdopodobnie najnudniejszy wpis w historii blogaska

Środa, 6 czerwca 2012 · Komentarze(4)
Wpis tytułem uzupełnienia.

Środa, 06.06.2012:

kilometry przejechane: 72
przebite dętki: 0
kłótnie ze spaliniarstwem: 0
kolizje z tuptusiami: 0
fotki: 1



A tak poza tym to tunel na Dźwigowej wreszcie otworzyli. Cały boży rok się z nim zmagali, ale w końcu jest. Aż się przejechałem.

Czy jest to najnudniejszy wpis w historii tego blogaska czy pamiętacie nudniejsze?

Lubię Irlandczyków

Wtorek, 5 czerwca 2012 · Komentarze(4)
Napisałem niedawno, że nie lubię Ukraińców, ale żeby sobie ktoś nie pomyślał, że nikogo nie lubię, to dla odmiany napiszę, że lubię Irlandczyków. Co prawda w odróżnieniu od tysięcy Polaków nigdy w Irlandii nie byłem i się nie wybieram, ale i tak ich lubię, bo:

1. Mają język, który wygląda na jeszcze bardziej skomplikowany od naszego. Zobaczcie sami:

Ní raibh tionchar mór díreach ag na Rómhánaigh ar Éirinn mar a bhí acu ar an gcuid eile d'iarthar na hEorpa. Ach bhí na Lochlannaigh is na Danair ag ionsaí na tíre ón 9ú aois, agus ba iad na Lochlannaigh a chuir tús le bailte móra na hÉireann, agus a rinne ruaigeanna ar na mainistreacha agus ar na tithe móra. Mar shampla, chuireadar Baile Átha Cliath ar bun i 841. Chuir na Gaeil le chéile ina dhiaidh sin, agus thoghadar an chéad Ard-Rí i 1003. Cé nach raibh cumhacht mhór aige, thógadh an rí ba láidre an teideal de ghnáth. Ag Cath Chluain Tarbh, chloígh na Gaeil slua Lochlann ar deireadh, cé gur maraíodh Brian Bóirmhe, ceannaire na nGael.

Szkoda tylko, że tym językiem już praktycznie nie mówią, przerzucili się prawie kompletnie na angielski :(

2. Mimo, że przez wieki byli gnębieni przez Angoli (których nie lubię i to bardzo), przetrwali jako naród.

3. Robią fajne piwo.

4. Ich reprezentacja piłkarska czasem zrobi niespodziankę na jakimś turnieju, np. wygra z Anglią :) Tak więc na Euro będę kibicował Irlandczykom. No i Polakom, ale to niejako "z urzędu". A, i jeszcze Czechom będę kibicował, Czechów trochę lubię (z naciskiem na "trochę"). Z naszej grupy niech wyjdą nasi i Czesi.

Dobra, chyba wystarczy tych słodkości, chciałem po prostu napisać, że wbrew pozorom kogoś czasem lubię :)

A Wy komu będziecie kibicować na Euro (oprócz Polaków rzecz jasna)?

A teraz trochę o wczorajszym rowerowaniu. Choć nie wiem, co napisać, bo oprócz tego, że zrobiłem 80 km po Warszawie, to nic ciekawego się nie wydarzyło. Z nikim się o dziwo nie pokłóciłem, dętki nie przebiłem, gleby nie zaliczyłem, nawet żadnej fotki nie zrobiłem. Takli nudny dzień.

I też dlatego napisałem, że lubię Irlandczyków. Bo muszę mieć o czym pisać, płodzenie wpisów typu "jazda w tlenie i puls jakiś tam" mnie nie interesują, nawet nie wiem, o co biega z tym tlenem, a pulsu nie mierzę. Więc jest o Irlandczykach, których lubię. I tyle.

Jaka fajna jazda normalnie!

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · Komentarze(5)
Poniedziałek okazał się rowerowo cudownym dniem. Zrobiłem 100 km w Warszawie i tym razem to ja ich wcale nie wydusiłem i nie wymęczyłem. Ja je po prostu na ludzie przejechałem.

Przyczyna była prosta - wiatr, który męczył warszawskich rowerzystów przez ostatnie dni, tak po prostu zniknął. Jak ręką odjął. Temperatura też do jazdy idealna - ok. 15 stopni. Nic tylko jeździć. Co prawda rano trochę padało, ale to nie był deszcz, lecz kapuśniak co najwyżej. Niemniej jednak rano było tak:



To jeszcze u mnie na Bielanach. Na zdjęciu może nie wygląda to wszystko zachęcająco, ale zapewniam, że jeździło się świetnie.

Teraz fotka z Pragi:



Gdyby tylko tę narożną kamienicę odpicować...

Po pracy pojechałem m.in. w okolice lotniska, gdzie zwiedziłem świeżo oddaną do użytku podziemną stację kolejową. Trochę jestem zawiedziony, takie stacje powinny być pod terminalem, a ta jest zdecydowanie obok, trzeba sporo podejść z buta. Cóż, pewnie zadecydowały koszty, ale przecież stacja będzie służyć przez lata więc... No nic, jest jak jest, stało się.

A za lotniskiem...



To budowa nowej drogi z rejonu Piaseczna do Warszawy. Ktoś najwyraźniej uznał, że Warszawa jest jeszcze zbyt mało zakorkowana, zbyt mało jest smrodu i hałasu i postanowił, że warto wtłoczyć do miasta jeszcze więcej samochodów. Bo temu będzie służyć ta droga, zwłaszcza że modernizacja przebiegającej obok linii kolejowej kuleje. Cóż, priorytety są jak widać jasno określone. Według naszych decydentów hałas, smród i urban sprawl to jest to!

A potem to już nic ciekawego, przebiłem się przez całe miasto na Bielany, gdzie wieczorem zrobiłem jeszcze trochę kilometrów, dokręcając do setki. Fajny dzień!

PS. A Ukraińców nie lubię i już :)

Dlaczego nie lubię Ukraińców

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(27)
Z okazji tego, że zbliża się Euro, które organizujemy wspólnie z Ukrainą, muszę to jakoś uczcić. Napiszę zatem, dlaczego nie lubię Ukraińców.

1. Ukraińcy to mordercy

Nie, nie będę pisał o rzeziach wołyńskich, bo na ten temat napisano już tomy, zresztą zbrodnie ukraińskie z okresu wojny to mały pikuś w porównaniu np. ze zbrodniami niemieckimi. Rzecz w tym, że niektóre narody tracą swe mordercze skłonności, inne nie. Niemcy je stracili (przynajmniej wszystko na razie na to wskazuje), a Ukraińcy... Ukraińcy postanowili z okazji Euro wyżyć się na zwierzętach (uwaga: materiał drastyczny, osoby bardziej wrażliwe niech nie klikają). Krąg ofiar się zmienił, mentalność i skłonności pozostały.

Czy do postępujących w ten sposób ludzi(?) można żywić sympatię?

No dobra, może generalizuję, bo i na Ukrainie są porządni ludzie, którzy próbują się temu procederowi przeciwstawić. Ale nie zmienia to faktu, że proceder wciąż trwa, trwa w najlepsze...

2. Ukraińcy fałszują historię

Zanim przejdziemy do Ukraińców, zastanówmy się, jakie miasto lub region jest "kwintesencją polskości". Odpowiedzi z pewnością będą różne - dla jednych będzie to nowoczesna Warszawa, dla innych stary Kraków, swoich zwolenników będzie mieć pewnie Poznań z Gnieznem oraz polska prowincja z Kielcami i Lublinem na czele. Ale nie wyobrażam sobie, że ktoś stwierdzi, iż "kwintesencją polskości" jest Wrocław lub Szczecin. Nawet ja, z moim patriotycznym (dla niektórych wręcz nacjonalistycznym) zacięciem, wiem doskonale, że z uwagi na swoją historię Wrocław i Szczecin kwintesencją polskości być nie mogą i chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego. Są to miasta obecnie polskie, ale do kwintesencji polskości im daleko.

Tymczasem na stronach UEFA niedawno można było przeczytać parę "ciekawostek" o Lwowie. Sama UEFA ich nie wymyśliła, podsunęli jej to Ukraińcy. I cóż my tam mieliśmy? Mieliśmy stwierdzenie, że Lwów to "kwintesencja ukraińskości" i że przez wieki znajdował się "pod polską okupacją".

Można oczywiście się spierać, czy większe prawa do Lwowa maja Ukraińcy czy Polacy, tak jak można się spierać, czy Szczecin jest historycznie bardziej polski czy niemiecki. I każda ze stron będzie miała liczne argumenty na poparcie swoich twierdzeń. Ale nikt w Polsce przy zdrowych zmysłach nie napisze, że Szczecin to kwintesencja polskości i że był przez Niemców okupowany. A Ukraińcy? Oni się nie krępują, dla nich Polacy we Lwowie nie mieszkali, oni Lwów "okupowali", ową "kwintesencje ukraińskości", gdzie Ukraińców było przez wieki niewielu. No cóż...

Nawiasem mówiąc, niektórzy miejscowi Ukraińcy, zamieszkujący obecnie Lwów, czasem nazywają miasto "Banderstadt", na cześć niejakiego Stepana Bandery. Czyżby zatem kwintesencją ukraińskości był rzeźnik Stepan Bandera? No pięknie.

3. Ukraińcy to hipokryci

Jest sobie na pewnym forum rowerowym Pan Moderator, niejaki Borafu. Pan Borafu swojego czasu głosem pełnym oburzenia stwierdził, że "pluję Litwinom do talerza" i wlepił mi ostrzeżenie za wklejenie na forum biało-czerwonej flagi z napisem "Wilno - Lwów".

Tymczasem wystarczy dokładnie poszperać w Googlach, aby stwierdzić, ze pan Borafu jest z pochodzenia Ukraińcem lub co najmniej czuje do Ukraińców silną miętę. Cóż, niech sobie jest kim chce, pochodzenia się nie wybiera, ale w tym momencie jego działania na forum wyglądają blado - gość zasłaniał się tekstami o jakichś Litwinach, a tu nie o Litwinów tak naprawdę chodziło lecz o Lwów. Pan Borafu, wlepiając mi ostrzeżenie, działał z pobudek nacjonalistycznych, tyle że nie o polski nacjonalizm tu chodziło lecz o ukraiński. Według niektórych "oświeconych" osób na forum to ja jestem czołowym nacjonalistą (oj, czego to mi tam nie zarzucano...), a tu proszę, macie nacjonalistę-moderatora. W dodatku ukraińskiego. Co za egzotyka :)

Czy to ładnie udawać dobrego człowieka ("świat jest pełen ludzi dobrych" - forumowicze na pewno kojarzą ten cytat) a być takim hipokrytą?

Świat jest pełen ludzi podłych - to zdanie jest chyba bardziej prawdziwe :(

A teraz krótko o moim wczorajszym rowerowaniu: nic szczególnego, 52 km na raty przy silnym wietrze. Bywa i tak.

Eurostypa

Sobota, 2 czerwca 2012 · Komentarze(14)
Nie, jeszcze nie będzie o Ukraińcach, o nich będzie po południu. Na razie przejdźmy przez ostatnią sobotę.

Najpierw krótko o rowerowaniu - wydusiłem "na raty" całe 106 km, pod koniec byłem totalnie zrąbany, wszystko przez silny wiatr. Niestety wszystkie kilometry zrobiłem w Warszawie - z różnych powodów nie mogłem wyrwać się z miasta, to chociaż po mieście sobie pojeździłem od czasu do czasu, ciułając kilometry.

Teraz dwie fotki. Najpierw linia kolejowa na warszawskich Jelonkach...



...a teraz osiedle Chomiczówka na Bielanach - to już moje rejony, moje klimaty.



Dlaczego linia kolejowa? Kolej fascynowała mnie zawsze, od małego. Do dziś pamiętam, jak w dzieciństwie uwielbiałem studiować rozkłady jazdy, a jedną z większych atrakcji w miasteczku mojej babci (gdzie często spędzałem wakacje) były spacery na stację kolejową i obserwowanie pociągów. Zostało mi to do dziś, uwielbiam jeździć pociągami. Poza tym polska kolej to nieustanne pasmo przygód, począwszy od częstych awarii i opóźnień a na scysjach z kanarami skończywszy :)

A bloki, no cóż, uwielbiam je. Blokowisko to mój świat. Nie wyobrażam sobie, abym mógł mieszkać w domku pod miastem, ustawiać grilla w ogródku i kosić trawę kosiarką - tego typu pierdoły mnie nie interesują, odrzucam taki styl życia. Życia w dzielnicy pełnej kamienic też sobie nie wyobrażam, choć lubię czasem po takich miejscach spacerować. Blokowisko to konkret, to moc, to mój klimat.

A teraz o eurostypie. Podjechałem rowerem m.in. pod stadion Legii, gdzie Polska grała mecz towarzyski z Andorą (a może z Androrrą? - sam nie wiem, jak to się pisze). Znam dobrze ten stadion, gdy gra na nim Legia, to nawet z odległości 3 km słychać doping. A pod samym stadionem jest istne trzęsienie ziemi. A w sobotę... Mecz trwa, z daleka nie słychać nic. Podjeżdżam pod sam obiekt i... nadal nic. Normalnie stypa a nie mecz. Za to po meczu widzę sporo osobników z debilnymi nakryciami głowy, jakimiś cylindrami, kapelusikami i innym badziewiem, trafiają się też biało-czerwone szaliki lecz bez Orła Białego, zamiast niego logo jakiegoś sponsora. Czy tak samo będzie na Euro?

Żal tyłek ściska, gdy człowiek spojrzy, jak wyglądają niektórzy tzw. kibice reprezentacji - gardła to taki delikwent nie umie na meczu rozedrzeć, ale jak trzeba zrobić z siebie idiotę i założyć na siebie jakieś śmieszne fatałaszki, jakieś kapelusiki i cylindry, to jest pierwszy. Nie wiem, może komuś pomylił się stadion z Paradą Równości, też szła tego dnia przez Warszawę.

Dobrze, że są jeszcze mecze ligowe, ostoja normalności w tym skomercjalizowanym i skażonym poprawnością polityczną świecie.

Nie wiem do jasnej cholery, jak mam zatytułować ten wpis

Piątek, 1 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Na dziś anonsowałem wpis o charakterze antyukraińskim (to tak w ramach przygotowań do Euro), ale przekładam to na poniedziałek, bo dziś nie mam weny. Bo żeby dokopać Ukraińcom (a dokopać im trzeba porządnie i uczciwie, po parę sążnistych kopniaków w każdy banderowski pośladek) to trzeba mieć wenę, a wenę będę miał na bank w poniedziałek. Bo ja w ogóle kocham poniedziałki (z wyjątkiem niejakiego Jacka Poniedziałka, jego nie kocham) i zupełnie nie rozumiem, jak można poniedziałków nie lubić.

No dobra, ale poniedziałek dopiero będzie, a teraz skupmy się na piątku 1 czerwca, dniu znanym potocznie jako Dzień Dziecka. W zasadzie to skupić się nie ma na czym, bo nie uczciłem rowerowo Dnia Dziecka, jako że żaden dzieciak nie nawinął mi się pod koła :) Tak sobie drobiłem te kilometry i drobiłem bez większego przekonania, dodatkowo rano zażyłem deszczowej kapieli, stąd też końcowy wynik nie jest imponujący - 62 km. I zero zdjęć.

A tak poza tym to nie wiem do jasnej cholery, jak mam zatytułować ten wpis. No sami widzicie, że nie mam weny :) W poniedziałek będzie lepiej!