Walka o terytorium czyli jak ganiałem spaliniarza
W każdym bądź razie doszło do dosyć ostrej wymiany zdań, która zakończyła się tym, że w ferworze walki przywaliłem ręką w maskę samochodu. W tym momencie spaliniarz odjechał. No to jadę za nim, on szybko, ja wolno. Nie chciałem go gonić, po prostu jechałem w tym samym kierunku. W końcu dojeżdżam do świateł, gość stoi na czerwonym, ja się zbliżam. Bez wrogich zamiarów, bo już ochłonąłem. Tymczasem... koleś nagle ruszył ostro na czerwonym. Ewidentnie przede mną uciekał, myśląc, że go gonię :) No to postanowiłem go dla zabawy trochę postraszyć i faktycznie zacząłem go gonić. Ulice były puste, więc w końcu udało mu się wykorzystać przewagę prędkości i mnie zgubić, ale po uliczkach Muranowa trochę pokrążył :)
Teraz przejdźmy do sedna. Tak naprawdę w tej całej sytuacji nie chodziło wcale o to, że nie korzystając ze ścieżki rowerowej złamałem przepisy. Tego typu zarzutów spaliniarze nia mają prawa nikomu stawiać. Jeśli przyjrzymy się, z jaką prędkością spaliniarstwo jeździ po terenie zabudowanym (no nie jest to 50 km/h), czy zatrzymuje się przed zieloną strzałką (a w myśl przepisów powinno) i czy aby nie rozmawia w czasie jazdy przez komórkę, to stanie się jasne, że spaliniarze nie są grupą, przed którą jako rowerzysta muszę się z czegokolwiek tłumaczyć. Spaliniarz, sam łamiący na potęgę przepisy drogowe, nie jest dla mnie partnerem do rozmowy na temat ich przestrzegania, więc nie ma sensu strzępić języka, tłumacząc mu niewygody jazdy po dziadowsko wykonanej ścieżce, zamiast tego wolę mu przywalić ręką w maskę za to, że zawraca mi za przeproszeniem dupę.
Z drugiej strony nie jestem też hipokrytą i nie oczekuję od spaliniarzy tłumaczeń, czemu np. niektórymi ulicami Warszawy jeżdżą 90 km/h zamiast przepisowych 50. Ja ich nawet rozumiem, mają długą prostą z kilkoma szerokimi pasami, no to prują. Pretensje należy mieć raczej do drogowców za to, ze zamiast normalnych miejskich ulic projektują i budują miejskie autostrady. Skoro pasy mają szerokość autostradową, to i prędkości stają się bliższe autostradowym, proste.
Ustaliliśmy zatem jedno - ja łamię przepisy i łamią je spaliniarze. Wszystko dla własnej wygody, oni chcą szybciej dostać się z punktu A do punktu B, ja pragnę dokładnie tego samego. Skąd zatem konflikty i wycieranie sobie gęby przepisami przez niektórych hipokrytów?
Wyjaśnienie jest proste - to zwykła samcza walka o terytorium. O terytorium walczą pawiany, walczą kocury, walczą też ludzie. W przypadku ruchu drogowego terytorium, na którym toczy się walka, są drogi. Spalinarze chcą mieć drogi tylko dla siebie, bo chcą poruszać się jak najszybciej, w ich mniemaniu rowerzysta jest zawalidrogą, a konieczność zdjęcia na 5 sekund nogi z gazu z powodu rowerzysty jest dla spaliniarza cieżką katuszą, jest torturą. Dlatego trąbią i biją pianę. Nie tylko tam, gdzie obok jest dziadowska ścieżka rowerowa, lecz w wielu innych miejscach również. A rowerzyści? Rowerzyści, przynajmniej niektórzy, też pragną lepszych zasobów. Nie zadowala ich nędzny ochłap w postaci krzywej kostki poprzecinanej rowami odpływowymi, sięgają po leżący tuż obok gładki asfalt. Dokładnie z tego samego powodu - aby jechać szybciej i wygodniej.
Cóż zatem? Nic zatem, jesteśmy skazani na walkę. Ale walczmy uczciwie i powiedzmy sobie wprost, że wszystkim nam chodzi o terytorium, chodzi o zasoby. Przestańmy wycierać sobie gębę przepisami. Nie tkwijmy w hipokryzji, to naprawdę nie ma sensu.
A tak poza tym to całe 93 km w piątek przejechałem. Skończyłem bieg tuż przed północą.