Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:2575.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:91.96 km
Więcej statystyk

Setka

Poniedziałek, 21 maja 2012 · Komentarze(0)
Uzupełniania blogowych relacji ciąg dalszy, tym razem na tapetę biorę poniedziałek (21.05).

Nie, nie będę Was tym razem raczył barwnymi opowieściami, albowiem tego dnia zupełnie nic ciekawego się nie zdarzyło. Oprócz tego, ze zrobiłem 100 "pustych kilometrów" po Warszawie i byłem po tym wszystkim totalnie zrąbany z powodu upału i dosyć silnego wiatru. Ogólnie dzień bez historii, tylko kilometry muszą się zgadzać, bo wciąż walczę o miejsce w TOP10 za maj. Pewnie się nie uda, bo konkurencja jest bardzo silna, ale spróbować zawsze można :)

Na deser fotka z warszawskiego Annopola, "czar PRL-u". Władza ludowa to jednak umiała budować :)

Podbój Ziemi Garwolińskiej i kolejarz-bandyta

Niedziela, 20 maja 2012 · Komentarze(8)
Kategoria Ponad 117 km
Na początku dnia robię jakieś kilometry po Otwocku (ponad 7), udaję się na dworzec...



...po czym pociągiem docieram do Łaskarzewa. Kierownik pociągu to jakiś bandyta. Najpierw tak spieszyło mu się do odjazdu (a pociąg nie miał opóźnienia!), że strasznie się awanturował, gdy drzwi przytrzasnęły jakiegoś starszego faceta ładującego się do środka z rowerem. Najpierw rozdarł się na tego gościa, agresywny był strasznie, a potem na mnie, gdy stanąłem w jego obronie, prawie się pobiliśmy, skończyło się jedynie na małym starciu bark w bark, bo próbował w swoim zacietrzewieniu mnie przepchnąć. Pięści w ruch jednak nie poszły. Ale to jeszcze nic. Bo najlepsze było w Łaskarzewie. Wysiadam z pociągu, na peronie stoi jakaś rodzinka z dziećmi. Ja wysiadłem, no to oni wchodzą. Część rodziny (chyba nawet dzieciaki) są już w środku, część na zewnątrz, a pociąg rusza, bo gamoń dał sygnał do odjazdu! Drę się, stojąc już na peronie, aby ktoś w środku zaciągnął hamulec, ale chyba nikt nie słyszał. Na szczęście maszynista zorientował się w sytuacji i zatrzymał skład. O wypadek było nietrudno. Skąd się biorą tacy "ludzie"???

To tyle przygód kolejowych. W Łaskarzewie, małym sennym miasteczku, trochę krążę i cykam fotkę:



Kolejny przystanek to Garwolin:



Dalej z Garwolina do Kołbieli toczę się średnio fajną szosą lubelską. Na plus szerokie pobocze i gładki asfalt, na minus duży ruch. W Kołbieli odbijam na Celestynów i dalej toczę się aż do Otwocka. A oto mapka:



Coś tam jeszcze kręcę w Otwocku, a wieczorem robię coś ok. 45 km,, jadąc z Otwocka do domu na Bielany okrężną drogą (zahaczyłem aż o Tarchomin i Most Północny).

Potem dokładam jeszcze na raty 8 km po Bielanach i tak wyszło 128 km pod koniec dnia. Może być.

Miałem się rozpisywać, ale i tak mało kogo to obchodzi

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(4)
Kategoria Ponad 117 km
Miałem się rozpisywać, opisując ostatnią sobotę, ale i tak mało kogo to obchodzi. Czasem tak jest, że człowiek traci zapał.

Więc będzie krótko. Zrobiłem w sobotę 150 km. 30 km po okolicy, potem ok. 35 km jazdy z Bielan przez Pragę i Rembertów do Woli Grzybowskiej (niekoniecznie w linii prostej, bo w linii prostej wychodzi niecałe 30 km), jazda pociągiem do Mińska Maz...



...i dalej ta traska:



Trasa miała mieć nieco inny przebieg, być dłuższa, zahaczyć o Stoczek Łukowski i Garwolin. Stało się inaczej, gdy dostałem pewien telefon, przejeżdżając akurat przez wiejskie rondo we wsi Kuflew. Zmieniłem trasę, pojechałem na Otwock. Nieważne dlaczego, i tak mało kogo to obchodzi.

Na koniec dnia robię jeszcze 10 km po Otwocku. Wystarczy.

Umieranie

Piątek, 18 maja 2012 · Komentarze(0)
Uzupełniam blogowe relacje, czas na ostatni piątek (18.05).

Nie najeździłem się w piątek. Przez całe przedpołudnie i popołudnie załatwiałem pewne sprawy w odległym mieście (może nie totalnie odległym, ale zbyt dalekim, aby obrócić szybko w obie strony rowerem), na rower miałem wsiąść wieczorem. Ale przed wieczorem dowiedziałem się, że... Że ktoś umiera, ktoś w jakiś sposób mi bliski. Nieistotne kto i dlaczego, bo to wykracza poza zakres tego bloga. W każdym razie wieczornego jeżdżenia nie było, musiałem szybko wyruszyć z Warszawy blaszakiem, łamiąc swoje ideały, bo nie cierpię blaszaków.

Taki lajf...

Kopa

Czwartek, 17 maja 2012 · Komentarze(3)
Kiedyś lata temu uczyli mnie w podstawówce, że 12 to tuzin, 15 to mendel a 60 to kopa. W sumie nie wiem, po co wbijali mi takie archaizmy do głowy, bo dziś już nikt tak nie mówi ("wrzuciłem kopę foci na fejsa" - wyobrażacie sobie?), ale że przejechałem wczoraj równo 60 km, to tak mi się przypomniało. Chociaż nie, mówi sie przecież "kopę lat". No to kopę lat, drodzy roweromaniacy! :)

Sama jazda to nic ciekawego, tylko i wyłącznie Warszawa, trochę wiatr dawał się we znaki ale nic poza tym. Nawet fotek nie przywiozłem, ani jednej (nie mówiąc już o tuzinie tudzież mendlu). Tak bywa.

W ogóle jakiś taki drętwy wpis mi wyszedł, nawet nikogo nie chcę dziś "hejtować". Przesilenie wiosenne czy co?

Ale jeszcze 2 mendle dni i będzie lato :)

Statystyka królową nauk

Środa, 16 maja 2012 · Komentarze(14)
Na początek dwie fotki z serii "tu byłem" - Ursynów i sąsiedni Służew:





Jak to wygląda, każdy widzi. Szału nie ma. Ale bywam w tych rejonach na tyle rzadko, że pamiątkowe fotki musiałem strzelić. No wiem, zaraz ktoś napisze, że na fotkach nie ma roweru :)

A dalej to zupełnie nie wiem, o czym pisać. Natrzaskałem przez cały dzień 100 "pustych kilometrów" po Warszawie i tyle. Zbierałem to przez cały dzień, ostatni kilometr zrobiłem już po 22, dokręcając do stówki. Wystarczy.

A, już wiem, o czym pisać! O deszczu. No bo przecież padało przez cały ranek i część popołudnia, dokładnie 43 km robiłem w deszczu. Przemokłem. Trudno. Nie ma, że boli. W końcu jeżdżę dla statystyk, a te muszą się zgadzać. Deszcz, śnieg, mróz, upał - nieważne. Statystyka to rzecz święta.

Statystyka to zdecydowanie królowa nauk...

Spuściłem ze smyczy ogary nienawiści

Wtorek, 15 maja 2012 · Komentarze(9)
Spuściłem ze smyczy ogary nienawiści, aby rozpoczęły wielkie polowanie na... No właśnie, nie wiem na kogo, ale grunt, że będzie polowanie, na pewno ogary kogoś upolują :)

Dowiedziałem się wczoraj mianowicie w jednym z blogowych komentarzy, że "sieję politykę nienawiści". Nie, tak naprawdę nie sieję, rolnik ze mnie kiepski, nie chce mi się biegać po polu z ziarenkami polityki nienawiści i czekać ileś miesięcy, aż coś z nich wyrośnie. Zamiast tego wolę dokarmiać moje ogary, kształtować w nich agresję i w razie potrzeby spuszczać je ze smyczy, a one zrobią swoje, kogoś upolują. Strzeżcie się! :)

No dobra, na chwilę znów wezmę ogary na smycz i przejdę do wczorajszego rowerowania. Choć w sumie to nie ma o czym pisać, bo nic ciekawego się nie wydarzyło, najciekawszym wydarzeniem był popołudniowy deszcz - to za jego sprawą zrobiłem wczoraj 72 km zamiast planowanych 90. Przejechałem w tym deszczu coś ok. 30 km, ale dalej mi się nie chciało. Nawet mój rowerowy masochizm ma swoje granice :)

I na tym kończę ten nudny wpis, idę dokarmić ogary. Muszą być silne, bo jutro znów zaczynam polowanie pełne nienawiści :)

O pokazywaniu fucka słów kilka

Poniedziałek, 14 maja 2012 · Komentarze(40)
W dzisiejszym odcinku będzie o pokazywaniu fucka. Nie adminom-ignorantom z pewnego forum rowerowego (forumowi klakierzy mogą odetchnąć), lecz spaliniarzom.

Jadę ja sobie wczoraj od Ronda de Gaulle'a w kierunku Mostu Poniatowskiego, jadę zupełnie prawidłowo i nawet blisko krawężnika a nie środkiem pasa i nagle zostaję obtrąbiony przez wyprzedzający mnie samochód - nie wiem, dlaczego, bo z wyprzedzeniem mnie nie miał problemu, nawet zwalniać nie musiał. W odpowiedzi pokazuję spaliniarzowi tzw. fucka. Jadę sobie dalej i widzę, że spaliniarz zatrzymuje się w zatoczce przystankowej, wyraźnie czeka na mnie. Nie wiedziałem, kto jest w środku, spodziewałem się jakiegoś dresiarza z grubym karkiem i już oczami wyobraźni widziałem górę mięsa wyskakującego z samochodu, aby rzucić się na mnie z impetem i wbić w asfalt mnie nędznego rowerzystę, gdy tymczasem...

Podjeżdżam do auta, w środku widzę jakiegoś kolesia w marynarce, który oczywiście coś tam się pluje i... grozi, że psiknie we mnie gazem. Kozak, co nie? :) Nie mam ochoty kłócić się z debilem, więc tylko pukam się znacząco w głowę i jadę sobie dalej. Gość znów poczuł się wielce urażony, ruszył, wyprzedził mnie, zajechał mi drogę, zatrzymał się i znów coś tam krzyczał o jakimś gazie. Spokojnym i nieco znudzonym głosem poleciłem mu udać się do psychiatry, po czym zostawiłem go samemu sobie na środku ulicy machającego łapkami i obtrąbianego przez innych spaliniarzy, którym zablokował drogę. Nawet miałem nadzieję na ciąg dalszy, bo spodobała mi się ta zabawa w kotka i myszkę i chciałem tego świra jeszcze bardziej podkręcić, doprowadzając go do eksplozji, ale nie dał mi tej przyjemności. Nie pojechał za mną. zjechał w stronę Wisłostrady, gdy tymczasem ja wjechałem na most.

A swoją drogą to ja się chyba starzeję. Bo kiedyś samemu dążyłbym w takiej sytuacji do zwarcia, a teraz byłem tak totalnie spokojny i wyluzowany, że aż sam byłem tym zaskoczony.

Dobra, przejdźmy do tego, dlaczego pokazuję czasem tzw. fucka. Temat gazu pominę, aczkolwiek ciekawe, czym jeszcze będą wygrażać coraz bardziej rozwydrzeni frustraci w puszkach. Pistoletem? Miotaczem ognia? A może granatnikiem? Niedługo psychiatrzy będą mieli w Warszawie pełne ręce roboty...

A więc fuck... Nie, nie jestem aż takim antysamochodowym fanatykiem, aby pokazywać fucka każdemu napotkanemu kierowcy. Fucka pokazuję tylko wtedy, gdy zostanę bezpodstawnie obtrąbiony. Powtarzam, bezpodstawnie. Bo czasem bywam obtrąbiony słusznie, w końcu każdy z nas popełnia błędy, w takich sytuacjach swój błąd uznaję i nie burzę się z powodu obtrąbienia. Ale jeśli ktoś na mnie zatrąbi tak dla zasady, to zawsze pokażę mu fucka. Dlaczego właśnie tak? Bo traktuję to jako rowerowy odpowiednik odtrąbienia. Klaksonu w rowerze nie mam, więc pozostaje dobrze widoczny fuck. I jeśli czytasz te słowa, spaliniarzu i burzysz się, że jakiś rowerzysta pokazał Ci fucka, to powiem Ci jedno - trzeba było nie trąbić, głupia parówo. A jeśli już zatrąbiłeś, to nie pluj się, że ktoś Ci odpowiedział w taki a nie inny sposób. Miał prawo. Albowiem nie każdy jest Chrystusem, który dostawszy w jeden policzek, pokornie wystawi drugi. Mesjasz był tylko jeden, w dodatku kiepsko skończył, bo umarł na krzyżu.

A teraz rowerowanie wczorajsze. Przed pracą robię uczciwe 33 km, najwięcej wykręciłem na Ochocie i Mokotowie. A oto jedna z głównych ulic Mokotowa, Puławska:



Czar PRL-u, co nie? Chociaż gwoli ścisłości, to bardzo dużo budynków przedwojennych można znaleźć na Puławskiej, to tylko ten akurat fragment jest typowo PRL-owski.

W czasie przerw w pracy robię dalsze kilkanaście kilometrów, po pracy zaś robię całkiem długi wypad na praski brzeg (to podczas tego wypadku było to zajście przy Moście Poniatowskiego, o którym pisałem), docieram przez Grochów i Gocławek aż do Wawra, potem zawracam na Gocław, po drodze mijając m.in. taki krajobraz:



Tak, to też jest Warszawa. Rezerwy terenu jak widać mamy :)

Z Gocławia przez Saską Kępę, Śródmieście, Wolę i Bemowo docieram na Bielany. Ponad 40 km wyszło z tej wycieczki. Potem trochę krążę po Bielanach, a na koniec dnia robię jeszcze jeden wypad, dokładnie objeżdżając dzielnicę Bemowo i dorzucając kolejne kilkanaście kilometrów.

No i nazbierało się aż 115. A teraz czas pokazać komuś fucka :)

Drobienie

Niedziela, 13 maja 2012 · Komentarze(4)
Wczoraj drobiłem. Nie chodzi tu bynajmniej o wzmożoną konsumpcję drobiu. Drobiłem czyli ciułałem. Kilometry.

Początek nawet miałem porządny, zerwałem się z łóżka i zrobiłem sobie 40-kilometrową rundkę po pustej i śpiącej jeszcze Warszawie, zwiedzając zarówno miejsca ładne (Aleje Ujazdowskie koło Łazienek) jak i brzydkie (Aleje Jerozolimskiej przed Pl.Zawiszy). Jakiś taki dziwny miałem nastrój, więc tylko to brzydkie miejsce sfociłem, na ładne poczekacie.



Co tu ukrywać, brzydko jest tutaj, tylko ściek komunikacyjny o nazwie Al.Jerozolimskie okazał się pusty - taki dzień, taka pora.

A dalej zrobiłem przez cały boży dzień 50 km chyba w 8 czy 10 ratach. Bo powód był prozaiczny - tzw. obowiązki. Nieważne jakie, ważne że musiałem być jak to się mówi "w dyspozycji". Czyli pojeździć się dało, ale tak co jakiś czas, a nie za jednym uczciwym razem.

Wiem, że nie jest to najciekawsze forma jazdy. Wiem, że takie drobienie nie wywoła u nikogo zachwytu i nie będzie zapierać tchu w piersiach. Wiem, że ktoś może nawet uzna, że to głupie, bo przecież lepiej te 90 km zrobić za jednym zamachem. No kurczę, ależ ja to wiem i też wolałbym za jednym zamachem. Ale w życiu bywa różnie.

Jeszcze nadejdą w maju lepsze rowerowe weekendy. Bo ten był wyjątkowo niefajny. Prawie tak niefajny, jak admini na pewnym forum rowerowym. Teraz może być już tylko lepiej :)

Ale sobie ponarzekałem, aż mi ulżyło normalnie :)

Sezon komunijny czyli nędzne 25 km

Sobota, 12 maja 2012 · Komentarze(10)
Sobota powinna kojarzyć się z wyprawami rowerowymi. Ale czasem bywa tak, że zamiast udać się na dłuższy pozamiejski wypad, trzeba wbić się w gajerek (uch, jak ja tego nie lubię) i udać się na mszę komunijną a potem długie komunijne przyjęcie. Zwłaszcza, jak się jest chrzestnym :)

Czy w takich warunkach można przejechać dużo kilometrów rowerem? No cóż, mnie się nie udało. Stąd tylko nędzne 25 km przejechane wieczorem po ulicach Bielan i Bemowa.

A przy okazji to przypomniało mi się, że jak byłem mały, to chciałem dostać fajny rower na komunię. Nie dostałem, podobno dlatego, że w sklepach nie było (cóż, za komuny było to istotnie możliwe). Ale co się odwlecze, to nie uciecze i jeszcze się potem zdążyłem w życiu najeździć.

A Wy dostaliście na komunię rower? :)