Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2012

Dystans całkowity:2771.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:89.39 km
Więcej statystyk

Cholera jasna, o czym by tu napisać?

Środa, 21 marca 2012 · Komentarze(13)
Cholera jasna, o czym by tu napisać? Że rano gumę złapałem? Że cały dzień walczyłem z wiatrem? Że mimo to zdołałem pyknąć 74 km po Warszawie? Kurczę, nawet nie mam zdjęć, którymi mógłbym tę blogową białą plamę jakoś zaklajstrować.

Czy Wy też tak czasem macie, że nie wiecie, co napisać na swoim blogasku? :)

Muszę odfajkować wpis :)

Wtorek, 20 marca 2012 · Komentarze(4)
Muszę odfajkować wpis dotyczący wtorku, tj. 20 marca roku pańskiego 2012 r. No to odfajkowuję :)

Poranek był nierowerowy, bo poprzedniego dnia złapałem gumę godzinę przed północą. Musiałem zatem turlać się z rowerem tramwajami, co było straszne, bo bardzo nie lubię tramwajów, powolne to i mało wydajne. Dopiero potem zabrałem się za nabijanie kilometrów, doturlawszy się do 60 pod koniec dnia. Nic ciekawego, jazda mało przyjemna z uwagi na silny wiatr i ogólnie ponurą pogodę.

I to tyle, wpis uznaję za odfajkowany.

Swoją drogą sporo się zmieniło. Kiedyś uważałem 60 km za megadystans, dziś od niechcenia mówię o odfajkowaniu. Rozwijam się, a co! :)

Odporność psychiczna wskazana

Poniedziałek, 19 marca 2012 · Komentarze(14)
Jazda rowerem wymaga odporności. Nie tylko fizycznej, ale również psychicznej. Trzeba z pokorą znosić awarie sprzętu, zwłaszcza łapanie gum. Nie wiem, czy ja jestem urodzonym pechowcem, ale ostatnio łapię je non-stop. O ile łapanie przez mnie gum w przednim kole można zrzucić na karb zajeżdżonej opony, która już się prosi o wymianę, o tyle koło tylne... Całkiem nowa opona, w środku podwójna wkładka antyprzebiciowa, a jednak stało się. Stało się w poniedziałek i to o 23, gdy już miałem 2 km do domu. W takich chwilach, gdy jest to już kolejna guma w ciągu ostatnich dni, naprawdę człowiek ma ochotę rzucić wszystko w cholerę. Trzeba to przetrwać, trzeba być odpornym. Zwłaszcza, że jak się okaże, nie była to wcale ostatnia guma. Godzinę temu złapałem kolejną. W tej samej oponie. Podejrzewam, że mi ją niedokładnie wyczyścili. Sam muszę zacząć w końcu zmieniać dętki, bo jak sam sobie dokładnie opony nie wyczyszczę, to nikt za mnie tego nie zrobi. No może oprócz starszego pana z serwisu w Makowie Mazowieckim, który naprawdę do tego się przyłożył. Ale ja na codzień nie jeżdżę po Makowie.

No dobra, wywaliłem z siebie całą frustrację.

Co do mojego poniedziałkowego rowerowania, zakończonego gumą, to przejechałem 62 km po Warszawie, co jest jakimś tam osiągnięciem, biorąc pod uwagę kilometry w nogach po weekendzie i paskudnie silny wiatr. Nie dałem się, trzeba być twardym a nie "miętkim" :)

Bardzo ciekawa i pouczająca była przejażdżka ścieżką rowerową na Bielanach (ciąg Conrada-Reymonta). Najpierw skręcający w prawo samochód zajechał mi drogę i musiałem dać ostro po hamulcach. To był przedsmak, bo koło Lidla (Conrada/Reymonta) w kleszcze wzięły mnie... 2 samochody - ktoś spieszył się na promocję, ktoś drugi był chyba cały podjarany udanymi zakupami, tylko o bezpieczeństwie zapomnieli. Dalej na rogu Conrada i Reymonta skręcający rowerzysta trzyma się... lewej strony i ładuje się na czołówkę. Ostre hamowanie z obu stron. I jeszcze tylko na Reymonta przebiłem się przez grupę dresiarzy idących ścieżką i pijących browary, ładując się między nich z ogromnym impetem i okrzykiem bojowym na ustach, co zupełnie zbiło ich z tropu, dzięki czemu nie wykazali cienia agresji tylko szybko rozstąpili się na boki. I to koniec przygody ze ścieżką, na tych ścieżkach to jest jednak ostra jazda, drogi ekspresowe to przy nich pikuś :)

Zajrzałem także na Most Północny. "Wadza" przegrodziła most barierkami, więc teraz sforsować się go nie da. Jednym słowem "wadza" pokazała, że rządzi i że to my jesteśmy dla "wadzy", a nie "wadza" dla nas. Brawo, "wadzo"!.

Dobra, to tyle, bo marudzę strasznie, trzeba się ogarnąć i wziąć do kupy. Teraz może być już tylko lepiej :)

Tour de Łapy

Niedziela, 18 marca 2012 · Komentarze(16)
Kategoria Ponad 117 km
W niedzielę wyruszyłem na trasę z silnym przekonaniem, że przebiję dętkę, tylko nie wiedziałem, gdzie to nastąpi. A jednak jakimś cudem jej nie przebiłem. No szczęście niepojęte po prostu :)

Biorąc pod uwagę kierunek wiatru, postanowiłem jechać "gdzieś na wschód" i osiągnąć woj.podlaskie. A więc po kolei:

1. Ekspresowo do Wyszkowa

Droga do Wyszkowa była monotonna, ale niezwykle wygodna, bo jechałem ekspresówką z szerokim poboczem, mając do tego silny wiatr w plecy, zatem trzymałem spokojnie tempo 25-30 km/h. Przed Wyszkowem porzuciłem ekspresówkę, aby wjechać do miasta, tam zrobiłem pierwszy postój na uzupełnienie kalorii i płynów. A wcześniej stanąłem tylko na chwilę parę kilometrów przed Wyszkowem, aby zrobić fotkę z całkiem osobliwą nazwą miejscowości :)



2. Na Ostrów

Za Wyszkowem zaliczyłem mało przyjemny odcinek szosą białostocką, która z wygodnej ekspresówki zamieniła się w jednopasmówkę z fatalnym poboczem. Taka jazda nie trwała jednak długo, odbiłem na Brok (w końcu trzeba byo zaliczyć gminę) i nieco naokoło dotarłem do Ostrowii Mazowieckiej, kręcąc się trochę po miasteczku, całkiem zresztą zadbanym. A oto miejscowy ratusz:



3. Wioski i zaciągający dresiarze

Zacznijmy od wiosek. Z Ostrowii jechałem już tylko bocznymi asfaltami, co było całkiem przyjemne, bo ruch minimalny, a szosy w dobrym stanie. A wioski wyglądały np. tak:



To na zdjęciu to gminna wieś Zaręby Kościelne. Kościół istotnie był, był też spożywczak, a przed nim chmara pijaków :)

I tak jadąc wioskami osiągnąłem w końcu woj.podlaskie. Chciałem sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie ze stosowną tabliczką, ale... tabliczki nie było. O tym, że wjechałem do innego województwa, dowiedziałem się dopiero wtedy, gdy wjechałem do miasteczka Czyżew, co do którego wiedziałem, że leży już "za granicą".



W Czyżewie postanowiłem coś zjeść, zauważyłem bar, wchodzę i widzę miejscowych dresiarzy (ogólnie ten bar to mordownia raczej a nie porządny zajazd). Nie zrażam się, zamawiam hamburgera i piwko i tak sobie słucham tych dresiarzy, a dresiarze... zaciągają :) Myślałem, że taka typowo wschodnia wymowa to domena ludzi starszych, ale okazało się, że jednak nie.

4. Do Rzymu

Z Czyżewa najpierw jechałem na Zambrów, ale dostałem taki wiatr w twarz, że zawróciłem i postanowiłem przez Szepietowo dotrzeć do Wysokiego Mazowieckiego. Klimaty po drodze typowo polne, wokół nie było żywej duszy a często i domów nie było.



W końcu dojechałem do Wysokiego Mazowieckiego (przeciętne miasteczko powiatowe, szału nie ma), ale wcześniej zahaczyłem o miejscowość... Mystki-Rzym. Śliczny tam mają przystanek, prawda? :)



5. Łapy

Dalej poszło szybko, wjeżdżam do powiatu białostockiego i osiągam Łapy.



W sumie mogłem ciągnąć dalej na Białystok, ale nie chciałem wracać do Warszawy późną nocą, a w Łapach mogłem złapać wcześniejszy pociąg. Co też się stało. Ciekawostką jest, że dworzec w Łapach jest totalnie zdewastowany i zamknięty na głucho, a kasa biletowa jest... 200 metrów dalej na rynku. Zresztą niebrzydki ten rynek i samo miasteczko też jest OK.

6. Po Warszawie

Dojechawszy do Warszawy mam jeszcze siły, więc dokręcam jakieś 20 km. Wystarczy.

No to dystansik wyszedł nienajgorszy.

Tour de Ciechanów & Pasieki

Sobota, 17 marca 2012 · Komentarze(9)
Kategoria Ponad 117 km
Czy można być w trasie prawie 9 godzin, a potem przyjechać na pociąg zaledwie 2 minuty przed jego odjazdem? Można! Dwie minuty są ważne. Zawsze.

Ale zacznijmy od początku. Najpierw wyjaśnię, skąd jechałem, dokąd i dlaczego. A więc ruszyłem z Płocka z zamiarem przejechania przez Ciechanów i Maków Maz. i dotarcia do linii kolejowej Tłuszcz-Ostrołęka, którą nigdy w życiu nie jechałem, a którą bardzo chciałem się przejechać i przy okazji dotrzeć do Warszawy. No to po kolei:

1. Z Płocka o poranku

Z Płocka wyjeżdżam o 6:30, co jak dla mnie jest porą dosyć dziką, bo z reguły nie lubię zrywać się rano i rano wyjeżdżać. Ale trzeba było zdążyć na pociąg, więc cóż było robić...

Z Płocka turlam się na Staroźreby a potem na Drobin - ten sam Drobin, w którym porwano niejakiego Krzysztofa Olewnika. Mnie na szczęście nikt nie porwał. Trasa jak trasa - raczej płasko, dookoła same pola.



Na fotce widać tereny gdzieś przed Drobinem. W Drobinie krótki postój, wcinam hot doga na "cepeenie" i jadę na Raciąż, w Raciążu zatrzymuję się na chwilę i cykam fotkę.



Miasteczko jak miasteczko, ani szczególnie piękne ani masakrycznie brzydkie. Ogólnie ujdzie.

2. Do Spalinogrodu

Zanim dotarłem do Spalinogrodu (zaraz się dowiecie, co to takiego ten Spalinogród) robię krótki postój w barze za Raciążem, gdzie uzupełniam kalorie i mikroelementy :)



Piwa nie dopiłem, bo miałem ochotę na małe, a mieli tylko duże butelkowane. Dobrze, że nie dopiłem, bo dopijanie zajęłoby mi 3 minuty, a tymczasem nawet 2 minuty są ważne, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Dalej toczę się przez Glinojeck w stronę Spalinogrodu, zaliczając za Glinojeckiem mały kryzys, co skutkowało krótkimi odpoczynkami. Wreszcie osiągam Spalinogród.

A Spalinogrodem ochrzciłem Ciechanów. Na ulicach pełno TIR-ów i osobówek toczących się we wszystkich możliwych kierunkach, a ulice przypominają ścieki komunikacyjne, zachęcając do podróży samochodem i skutecznie tępiąc inne formy transportu, zwłaszcza transport rowerowy. Nawet przez rynek poprowadzili ściek komunikacyjny z kilkoma pasami! Zdjęć zatem nie robię, bo nie będę dla jednej fotki przeciskał się przez kilka pasów z pędzącymi samochodami. Niech spadają ze swoimi spalinami.

3. O, czyżby powietrza brak?

Kilkanaście kilometrów za Ciechanowem stara śpiewka, czyli odkrywam braki powietrza w przednim kole. Tym razem jechać się da, tylko trzeba dopompowywać co jakiś czas, co też robię na mijanych kolejno stacjach benzynowych, tak dojeżdżam do Makowa Mazowieckiego, gdzie znajduję serwis rowerowy i funduję sobie nową dętkę plus oczyszczenie opony ze wszelakiego syfu. Oczywiście te przygody negatywnie rzutują na mój czas jazdy i godzę się z myślą, że nie zdążę na swój pociąg, a następny dopiero za kolejne 1,5 godziny. No to dupa.

Zdjęć Makowa nie robię, jestem zły, nie mam weny. Ale kiedyś sfocę, bo miasteczko wywarło na mnie pozytywne wrażenie, wyglądało na czyste i zadbane. A więc na osłodę fotka sprzed Makowa:



4. Umrę, ale na pociąg zdążę!

Za Makowem zgodnie z planem zaliczam gminę Szelków, robiąc tam małą pętelkę, potem dobijam do drogi na Różan. Tempo spokojne, no bo skoro i tak nie zdążę na pociąg... Nagle widzę tabliczkę "Różan 12 km". A myślałem, że jest co najmniej 18! Szybko przeliczam wszystko w głowie i dociera do mnie, że jak dam z siebie wszystko, to zdążę! To nic, że jestem odwodniony, głodny, zmęczony... To jest nieważne. Zawziąłem się. Umrę, a zdążę. Naciskam na pedały, wiatr pomaga, osiągam prędkość 28-30 km/h, szybko przetaczam się przez Różan i most na Narwi i dalej do linii kolejowej! Tu zaczynają się schody, bo droga trochę faluje, wiatr w plecy słabnie (długi odcinek leśny), ja ledwie żywy (piiić!!!), ale poniżej 25 km/h nie schodzę. No i zdążam! O 15:11 jestem na stacji Pasieki, pociąg już stoi, odjazd za 2 minuty.



5. Drzemka i pomyłka

W pociągu zasypiam, budzę się w Tłuszczu, wysiadam zaspany, na drugim peronie stoi jakiś inny pociąg, ja w tym stanie zaspania biegnę do niego i wsiadam, nie myśląc o tym, dokąd ten pociąg jedzie. A on rusza, ale w stronę... Małkinii. Nie Warszawy.

No to wysiadam kilka kilometrów za Tłuszczem, rowerem wracam do Tłuszcza i krążę trochę po miasteczku, czekając na pociąg właściwy. W końcu nadjeżdża, wsiadam i jadę, przy okazji ładując komórkę w... kabinie maszynisty :) Komórka mi zdechła, a że do kabiny maszynisty drzwi były otwarte, to zapytałem z głupia frant, czy ma gniazdko i mogę podładować komórkę. Gniazdko miał i pozwolił.

6. Koniec

Na koniec dnia dojeżdżam z Dworca Wileńskiego na Bielany. Wystarczy.

Zahaczając o Kujawy

Piątek, 16 marca 2012 · Komentarze(15)
Kategoria Ponad 117 km
Nigdy wcześniej nie byłem rowerem na Kujawach, lecz w piątek nadarzyła się okazja, aby to zmienić.

Dzień zacząłem od ok. 30 km, które przejechałem przed pracą oraz z pracy na Dworzec Zachodni. Tam było nerwowo, bo strasznie mało kas czynnych, kolejki duże i nie wiadomo było, czy zdążę na pociąg, choć przybyłem na dworzec z 15-minutowym wyprzedzeniem. Ostatecznie zdążyłem.

Wysiadłem we wschodniej Wielkopolsce na stacji Koło. Gdy jechałem przez lokalne wioski w stronę Kujaw, do moich nozdrzy dotarł zapach świeżo wykopanych ziemniaków. Cóż, Pyrlandia to Pyrlandia :) A wygląda ta Pyrlandia tak:



Wkrótce opuściłem ziemniaczaną krainę i wjechałem na Kujawy. Pierwszym napotkanym miasteczkiem była Izbica Kujawska. Cóż, szału nie ma, przeciętne zapyziałe miasteczko, jakich w Polsce pełno. A oto i fotka:



Z Izbicy przebijałem się przez kujawskie wioski w kierunku miasteczka Kowal. Jakieś 8 km przed Kowalem stało się. Guma w przednim kole. Ja naprawdę mam ostatnio pecha. Inna sprawa, że opona jest już zajeżdżona masakrycznie i na dniach w końcu ją wymienię. Na razie jednak miałem problem.

Szybko odpaliłem internet w komórce, znalazłem warsztat samochodowo-rowerowy i dogadałem się z właścicielem, że otworzy swój przybytek (już był zamknięty, bo już późno było) i naprawi mój sprzęt. I naprawił, ale wcześniej musiałem do tego całego Kowala iść z buta, ponad godzinę przez jakieś wioski w ciemnościach. Bywa.

Na sprawnym już rowerze pozwiedzałem trochę Kowal. Nawet całkiem ładne miasteczko, więc szkoda, że już ciemno było i nie mam zdjęć. Z Kowala ruszam w kierunku Gostynina, opuszczając w ten sposób Kujawy, dalej przez Nowy Duninów jadę do Płocka. Robi się zimno, pojawia się mgła, ogólnie jest nieprzyjemnie, znoszę to z pokorą. Grunt, że nie pada.

W Płocku kończę bieg mniej więcej o północy. Idę spać.

Zwycięzca może być tylko jeden

Czwartek, 15 marca 2012 · Komentarze(8)
Zwycięzca może być tylko jeden. I nie chodzi mi tu o klasyfikację TOP10 Bikestatsa (choć tu tez zwycięzca może być tylko jeden, oczywiście Robert1973), lecz o piłkarskie derby Warszawy, które zostaną rozegrane dzisiaj. A więc...



Gwoli kronikarskiej rzetelności dodam, że zdjęcie zrobiłem u siebie na Bielanach.

A tematykę piłkarską poruszam dlatego, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia na tematy rowerowe, bo wczoraj zrobiłem zaledwie 45 km. A nie, mam coś do powiedzenia, gumę w przednim kole złapałem. Od dwóch miesięcy nie łapałem gum, no to w końcu musiałem, Najwyższy mi nie odpuścił :)

A ponieważ nie mam o czym pisać, to dorzucę jeszcze dwa obrazki z dnia wczorajszego:

1. Osiedle Bemowo - osiedle jak osiedle, ale często tędy jeżdżę, bo mieszkam blisko.
2. Ulica Grzybowska na Woli - dawniej "Dziki Zachód" pełen fabryk i rozpadających się kamieniec, ostatnio powstaje tam coraz więcej biurowców i nowych bloków. Rośnij nam w górę, Warszawo!



Tour de Nasielsk

Środa, 14 marca 2012 · Komentarze(9)
Przed pracą z różnych przyczyn jeździłem mało (zresztą strata niewielka, bo deszcz padał), postanowiłem odbić to sobie po robocie. Na cel wziąłem Nasielsk, miasteczko ok. 50 km na północ od Warszawy.

Wiele moich wycieczek robię w ten sposób, że jadę w jakieś miejsce, a potem wracam pociągiem. Tym razem zrobiłem dokładnie odwrotnie, gdyż chciałem zrobić zaplanowaną trasę z wiatrem a nie pod wiatr, a tak się akurat składało, że wiało od Nasielska w stronę Warszawy a nie odwrotnie :)

Po robocie pojechałem na stację Warszawa Praga i wbiłem się do pociągu. Trochę dziwnie się czułem, bo pociąg zatłoczony (ludzie z roboty wracali do swoich wsi i miasteczek), a ja pcham się do środka z rowerem. Ale nikt się nie czepiał, zresztą od Legionowa zrobiło się całkiem luźno. I tak dotarłem do stacji Nasielsk.

Nim przejdę do dalszego opisu, wrzucam dwie fotki:

1. Stacja Warszawa Praga.
2. Stacja Nasielsk - typowy "czar PRL-u".





Stacja Nasielsk, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się w miejscowości... Pieścirogi :) Miasteczko jest położone 4 km dalej.

Ze stacji pojechałem w kierunku "właściwego" Nasielska, przejechałem przez miasteczko (raczej nieciekawe i zapyziałe) i nieco okrężną drogą udałem się w kierunku zapory w Dębem. Za dnia wyszłyby tam fajne zdjęcia (zwłaszcza widok na Zalew Zegrzyński), ale jak tamtędy przejeżdżałem, to już było ciemno, więc zdjęcia będą innym razem. Ogólnie polecam forsować zaporę od strony północnej - długi zjazd, potem zapora, a potem... znów zjazd. Tak więc jazdę w stronę przeciwną polecę tylko miłośnikom podjazdów :) Sama jazda z Nasielska to bajka - cały czas z wiatrem, więc prułem 25-30 km/h.

Od zapory przez Skrzeszew udałem się do Legionowa, gdzie obrałem na cel McDonald's - nie ukrywam, że lubię fastfoody, więc choć staram się odżywiać zdrowo, to raz na jakiś czas nie mogę sobie fastfoodowej przyjemności odmówić :) Po posiłku pojechałem do siebie na Bielany przez Nowodwory, Tarchomin i Most Północny. Na moście (formalnie jeszcze nieoddanym do użytku) totalne pustki, więc nawet nikt się nie burzył, że sobie tamtędy jadę.

Dalej robię jeszcze prawie 20 km po Warszawie, załatwiając różne sprawy i sprawunki i tak wyszło 105 km na koniec dnia. Dużo, trzeba będzie trochę zbastować z tym jeżdżeniem :)

Dzień aktywnego wypoczynku :)

Wtorek, 13 marca 2012 · Komentarze(5)
Kiedyś, dawno temu, dystans 64 km uważałem za niesamowicie duży. Ostatnio tak się jednak rozjeździłem, że teraz przejechanie w ciągu dnia 64 km to niemalże dzień wypoczynku. W tytule dodałem jednak słowo "aktywnego", bo te 64 km samo się tak czy siak nie przejechało :)

Przyjemność z jazdy średnia - mocno wiało. Ale nie ma co narzekać, Najwyższy mógł na przykład zesłać ulewę lub gradobicie, a nie zesłał. Oszczędził nas.

Poza tym bez historii. Nawet zdjęć nie robiłem, jakoś nie było weny. Dzisiaj się poprawię.

PS. A poza tym samochody w mieście to zło :)

Tour de Mszczonów

Poniedziałek, 12 marca 2012 · Komentarze(10)
Początek dnia był nieciekawy, zrobiłem zaledwie 13 km przed pracą (musiałem być wcześniej w robocie) i dołożyłem jeszcze dyszkę w czasie przerwy. Za to po pracy udałem się trasą katowicką do Mszczonowa, aby zaliczyć po drodze 3 gminy.

Cóż, jazda mało przyjemna (wśród nieustannego huku samochodów), monotonna, a przed samym Mszczonowem wręcz niebezpieczna, bo trafiłem na przebudowę drogi - na asfalcie walały się różnej wielkości kamienie (swoją drogą w tym miejscu autentycznie współczuję samochodziarzom troszczącym się o lakier swoich bolidów), było ciemno i pochmurno, więc ledwo co widziałem, w dodatku cały czas mżyło. Ale cóż, nie po po się wybrałem na tę wycieczkę, aby słuchać świergotu ptaków i delektować się pięknem ziemi ojczystej, lecz po to, aby zaliczyć 3 gminy, a tak się składało, że wszystkie (Żabia Wola, Radziejowice, Mszczonów) leżą wzdłuż tej nieprzyjemnej trasy. Dodam, że niektóre miejscowości na trasie miały całkiem fajne nazwy - Urzut, Oddział, Przeszkoda.

Dojechawszy do Mszczonowa, pokręciłem się trochę po miasteczku, lecz z powodu ciemności to ja tego Mszczonowa za wiele nie widziałem :) Potem odbiłem na Żyrardów i tak sobie radośnie jechałem wśród TIR-ów, aż dojechałem na żyrardowski dworzec i wróciłem do Warszawy pociągiem.

W Warszawie robię jeszcze kilkanaście kilometrów, aby dokręcić do setki i to wszystko.

Na koniec fotka z trasy katowickiej, nic szczególnego. No i mapka. Ale setka jest i to się liczy :)