Tour de Łoś
Wtorek, 24 stycznia 2012
· Komentarze(7)
Początek dnia był w sensie rowerowym nudny, zrobiłem ileś tam kilometrów po Warszawie i tyle. Po południu po pracy postanowiłem zaś pozaliczać parę podwarszawskich gmin.
Na początek trasą przez Okęcie, Raszyn i Janki jadę sobie na Tarczyn, zaliczając po drodze gminę Lesznowola i Tarczyn właśnie. Jazda jest mocno hardkorowa, trasą krakowską (tzw. siódemką) wśród pędzących aut i TIR-ów. W dodatku z nieba siąpi jakiś szajs, choć według prognozy pogody miało nie padać. W końcu ogłuszony rykiem samochodowych silników dotaczam się do Tarczyna. Znam dobrze to miasteczko, normalnie za dnia jest totalnie zapyziałe, ale akurat teraz przejechałem przez nie w ciemności, więc efekt wizualny nie był taki najgorszy, bo cały syf został zaciemniony :)
Z Tarczyna odbijam w kierunku miejscowości o malowniczej nazwie Łoś i w ten sposób dostaję się na obszar gminy Prażmów. Trochę po macoszemu traktuję tę gminę, jej stolicę omijam z daleka, robię tam zaledwie 5-kilometrowy odcinek, za to fajną trasą prowadzącą przez las - ciemno jak w czarnej d...., zimno, a deszcz ze śniegiem przechodzi w śnieg. Ogólnie fajny klimacik :)
Opuściwszy gminę Prażmów kieruję się na Piaseczno, stamtąd docieram na Ursynów, ładuję się do metra i teleportuję się na Bielany, gdzie robię jeszcze kilka kilometrów na koniec dnia.
Bilans dnia: 111 km, 4 zaliczone gminy. I prawdopodobnie 1 przebita dętka, ale o tym już w następnym wpisie.
Na początek trasą przez Okęcie, Raszyn i Janki jadę sobie na Tarczyn, zaliczając po drodze gminę Lesznowola i Tarczyn właśnie. Jazda jest mocno hardkorowa, trasą krakowską (tzw. siódemką) wśród pędzących aut i TIR-ów. W dodatku z nieba siąpi jakiś szajs, choć według prognozy pogody miało nie padać. W końcu ogłuszony rykiem samochodowych silników dotaczam się do Tarczyna. Znam dobrze to miasteczko, normalnie za dnia jest totalnie zapyziałe, ale akurat teraz przejechałem przez nie w ciemności, więc efekt wizualny nie był taki najgorszy, bo cały syf został zaciemniony :)
Z Tarczyna odbijam w kierunku miejscowości o malowniczej nazwie Łoś i w ten sposób dostaję się na obszar gminy Prażmów. Trochę po macoszemu traktuję tę gminę, jej stolicę omijam z daleka, robię tam zaledwie 5-kilometrowy odcinek, za to fajną trasą prowadzącą przez las - ciemno jak w czarnej d...., zimno, a deszcz ze śniegiem przechodzi w śnieg. Ogólnie fajny klimacik :)
Opuściwszy gminę Prażmów kieruję się na Piaseczno, stamtąd docieram na Ursynów, ładuję się do metra i teleportuję się na Bielany, gdzie robię jeszcze kilka kilometrów na koniec dnia.
Bilans dnia: 111 km, 4 zaliczone gminy. I prawdopodobnie 1 przebita dętka, ale o tym już w następnym wpisie.