W piątek i sobotę miałem przerwę od rowerowania, bo byłem daleko od Warszawy. Na szczęście przerwa szybko minęła, wróciłem w niedzielę do Warszawy i choć dzień miał się ku końcowi, to postanowiłem jeszcze nakręcić kilometrów, bo rower uzależnia :) I wyszło 67 km, z czego najdalej zapuściłem się na Dolny Mokotów, ale zahaczyłem też o prawy brzeg, konkretnie Starą i Nową Pragę. Ogólnie było to po prostu krążenie bez jakiegoś wyznaczonego celu. Ostatnie kilometry nabiłem już u siebie na Bielanach.
Ech, to uzależnienie :)
Łącznie zrobiłem 57 km po Warszawie - przejażdżka przed pracą, przejażdżka po pracy czyli klasyka. Na ulicy Obrońców Tobruku (łączącej moje miasto Bielany z sąsiednim Bemowem) zostałem potężnie obtrąbiony przez nerwową panią ok. pięćdziesiątki, która frustrowała się tym, że nie umiała mnie wyprzedzić, choć jechałem blisko prawej krawędzi jezdni. Oczywiście odniosła skutek odwrotny od zamierzanego, bo zjechałem na środek drogi i zmniejszyłem tempo jazdy :) W końcu ulitowałem się i przepuściłem nerwową panią, która trąbiła coraz bardziej wściekle.
Wzdłuż ulicy Obrońców Tobruku biegnie sobie chodnik, całkiem wąski, pełen matek z dziećmi w wózku, ale jakiś jełop ustawił tam znak "ciąg pieszo-rowerowy", więc teoretycznie powinienem jechać tamtędy. No ale jeśli przy wąskiej drodze brukowej postawimy znak "autostrada", to zamieni się ona automatycznie w autostradę? Nie. Tak samo wąski chodnik nie zamieni się wskutek postawienia znaku w drogę rowerową. A więc będę tam jeździł jezdnią.
Teraz staram się tak planować wycieczki rowerowe, aby jechać m.in. ulicą Obrońców Tobruku. Prowadzę zajęcia praktyczne dla kierowców, ucząc ich koegzystencji z rowerzystami na jezdni. Miłej nauki :)
25 km przed pracą, kilka w czasie pracy, po pracy nakręciłem sporo kilometrów w centrum, po czym... rower przemieścił się tramwajem i autobusem ze Śródmieścia na Jelonki :) Dlaczego? Bo tak :) Stamtąd powrót do domu. Łącznie 58 km.
Tym razem 67 km po Warszawie - rekreacja przed pracą, po pracy załatwianie różnych spraw na mieście. Ciężko się jeździło z uwagi na silny wiatr, więc nie forsowałem się, snułem się leniwym tempem. Na koniec dobił mnie jeden motocyklista bez tłumika, ucho mnie chyba przez godzinę bolało. Ech, rozstrzeliwałbym takich beztłumikowców od razu i do rowu z nimi...
To, co zawsze w dzień powszedni - ponad 20 km przed pracą i mniej więcej tyle samo po pracy, wszystko na ulicach Warszawy. A wieczorem wypad na Bemowo podlać kwiaty u starych, którzy pojechali sobie na wycieczkę :)
Przy okazji - ile kilometrów jest w stanie wytrzymać łańcuch z kasetą, gdzie łańcuch jest brudny jak święta ziemia (nie lubię grzebac przy rowerze, a już zwłaszcza czyścić) i smarowany z rzadka jakimś szajsem w sprayu przypominajacym bardziej WD-40 iż porządny smar? Na razie wytrzymał ponad 5400 km i aż się dziwię, że tak dużo :)
Głowę miałem w niedzielę pochłoniętą różnymi sprawami, ale czas na rowerowanie znalazłem.
Rano 19 km po Bielanach i Bemowie. Przy okazji zwiedzam budowę Mostu Północnego, który już niedługo wtłoczy tysiące tarchomińskich samochodów na spokojne bielańskie ulice. Będzie się działo :(
Za jakiś czas kolejna przejażdżka, 17 km po Bielanach i Żoliborzu.
Po południu ok.35 km (nie pamiętam dokładnie, ale coś koło tego), zapuszczam się na Wolę, Ochotę i Mokotów, na Bielany wracam m.in. przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście. Po pustych warszawskich ulicach jeździ się cudownie. Właśnie w takie dni Warszawa jest piękna. W dni powszednie piękno znika, zalane smrodem, hałasem i bezkresnym morzem blaszanych puszek z nerwowymi kierowcami w środku. W weekendy, gdy blaszaków na ulicach praktycznie nie ma, a te, co są, jadą całkiem spokojnie, można wreszcie dostrzec urok stolicy.
Na koniec dnia dokładam jeszcze jakieś kilometry na Bielanach i tak uskładało się 84 km. Spoko.
Stwierdzam rano, że przejadę się do Siedlec. Dlaczego do Siedlec? Z prognozy pogody wynika, że będę miał wiaterek w plecy, a z Siedlec wrócę do Warszawy pociągiem. No to ruszam.
Na początek przedostaję się z Bielan na Bródno przez Most Grota. Most ten jest zdecydowanie najmniej przyjazny rowerzystom ze wszystkich warszawskich mostów, po wielu pasach przetaczają się z dużą prędkością masy samochodów, drogi rowerowej brak, w zasadzie to typowy most autostradowy, chociaż położony w mieście. Ale wiadomo, że szybciej i efektywniej się jedzie po otrzymaniu dużej dawki adrenaliny i jazda rowerem tym mostem tę adrenalinę pięknie podnosi :)
Z Bródna jadę na Ząbki i dalej miałem jechać przez Rembertów na Węgrów, ale stwierzam, że pojadę mocno na około. Jadę na Wołomin. Tam gigantyczny ruch samochodowy, pieszy i sporo rowerów. Szybko odkrywam przyczynę - dzień targowy :) Jakoś przebijam się koło targowiska i zmierzam w kierunku miasteczka o pięknej nazwie... Tłuszcz. Po ponad 50 km melduję się w Tłuszczu, tam robię przerwę na mały posiłek.
Z Tłuszcza odbijam w kierunku drogi na Węgrów. Mijam wioski o pięknych nazwach - Stryjki, Ołdaki, Kury. W jednej z wiosek, w Kurach chyba, trafiam na... Rondo Napoleona. Tak nazwano małe rondko u zbiegu lokalnych dróg. Mają fantazję :)
Z czasem kończy się asfalt, parę kilometrów pokonuję po polnych drogach, potem znów asfalt. Fajne klimaty, zwiedzam sobie położone z dala od głównych dróg mazowieckie wioski. W końcu docieram do głównej szosy Warszawa-Węgrów i jadę nią do samego Węgrowa, mijając po drodze trochę utrudnień (roboty i związany z nimi ruch wahadłowy). Zwiedzam sobie rowerowo Węgrów i robię przerwę na kolejny posiłek. W Węgrowie mam już ponad 100 km, chyba 108, o ile dobrze pamiętam.
Trasa z Węgrowa do Siedlec mało przyjemna - sporo długich podjazdów, a ja już nieźle zmęczony. Po jednym podjeździe, który wykończył mnie fizycznie i psychicznie aż muszę odpocząć. Ruszam i... dostaję niezłego kopa, tak jakby organizm sięgnął po rezerwy. Mocnym tempem docieram do Siedlec. 145 km. W Siedlcach jem porządny obiad, dobijam do 150 km, zwiedzając miasto (bez rewelacji - senne i nieco zaniedbane) i ładuję się w pociąg do Warszawy, nieźle zmordowany.
Po 1,5 godziny jestem w Warszawie i zastanawiam się, jak organizm zniesie dalszą jazdę. Okazuje się, że znosi świetnie - 1,5 godz. na regenerację w zupełności wystarczyło. Jadę z Dworca Śródmieście na Mokotów, zjeżdżam do Czerniakowskiej, dalej wzdłuż Wisły na Żoliborz, stamtąd przez Bielany na Bemowo, gdzie zaopatruję się w piwo :) I wreszcie do domu, zmęczony, ale zadowolony. 178 km, rekord przejechanych w ciągu dnia kilometrów. 200 już niedługo :)
26 km rano przed pracą (jakieś tam krążenie po Warszawie). W czasie pracy dodatkowo jakieś 5 km (w związku z przerwą na obiad). Po pracy trochę jeżdżę rekreacyjnie (po Bielanach i Bemowie), a trochę przy okazji załatwiania różnych spraw. Pod koniec dnia wychodzi 63 km.
I znów to samo - ponad 20 km przed pracą (plus lekki deszczyk, ale bez tragedii). Po pracy wracam do domu, potem jeżdżę sobie trochę po Bemowie i Bielanach, wykorzystując te momenty, kiedy nie pada. I tak robię 52 km. Wystarczy.
Nic ciekawego. Rano klasycznie 25 km przed pracą, w czasie pracy jakieś 5 km (na obiad, do sklepu i takie tam), po pracy znów jakieś 25 km, wszystko oczywiście zrobione w Warszawie. Potem jeszcze parę km, bo zakupy robiłem. Nic się nie działo - nawet kierowcy nie chcieli trąbić, policjanci nie chcieli zatrzymać, piesi nie wtargnęli pod koła. Nudy, co nie?