Pokłady ludzkiej krzywdy

Środa, 3 października 2012 · Komentarze(15)
Ostatnio trochę się na tym blogasku rozpolitykowałem. Zamiast pisać o ciekawych wyprawach rowerowych (ale o czym tu pisać, skoro ostatnio takich wypraw nie było?) pisałem, dlaczego nie trawię Tuska i wolę Kaczora. Bo wolę, piszę otwartym tekstem, gdyby ktoś miał wątpliwości. No to teraz czas na kontynuację, na małe podsumowanie i na parę wyjaśnień. Przejdźmy do scenek sytuacyjnych:

Scenka nr 1 - umowy śmieciowe

To, że pracodawcy od dłuższego czasu stosują umowy śmieciowe, to wiadomo od dawna. To, że państwo to toleruje, zamiast pracodawców dyscyplinować, to też wiadomo od dawna. Pracodawców prywatnych nawet jestem w stanie zrozumieć, bo państwo nasze kochane nałożyło na nich takie ciężary, że bez tych śmieciówek mogą po prostu nie podołać. Czas te ciężary zmniejszyć. Ale ja nie o tym, teraz będzie o pracodawcy państwowym.

Jest sobie pewien organ państwa, nazwę dyskretnie przemilczę (zainteresowanych zapraszam na priva), który dzieli pracowników na dwie kategorie - tych na etatach i tych na śmieciówkach. Pula etatów jest ograniczona (wynika to z konstrukcji budżetu), pula śmieciówek już nie. Dlatego też etaty trzymane są "dla swoich". I jeśli trzeba jakiś etat zwolnić, bo czyjś pociotek musi dostać posadę, to się zwalnia, pracownik dotychczas zaetatowany (nie mający odpowiednich znajomości) musi przejść na śmieciówkę. Dlatego na śmieciówki wysyła się młode dziewczyny od sortowania poczty itp. A śmieciówka w tym urzędzie to brak pieniędzy za urlop i za zwolnienie lekarskie. Urlop i zwolnienia lekarskie to przywilej dla wybranych, a reszta niech na to haruje przez cały rok. Żeby było śmieszniej, urząd organizuje właśnie szkolenie nt. dyskryminacji i mobbingu, na które zaproszeni zostali tylko pracownicy zaetatowani czyli uprzywilejowani. Ci, którzy faktycznie są dyskryminowani, zobaczą jedynie drzwi.

Po co o tym piszę? Piszę o tym dlatego, że państwo, które samo oferuje umowy śmieciowe (no i etaty dla krewnych i znajomych), jest państwem śmieciowym. A ja nie chcę żyć w państwie śmieciowym, ja chcę żyć w państwie normalnym, silnym, chcę być ze swojego państwa dumny.

Scenka nr 2 - nie ma chleba, niech jedzą ciastka

W zasadzie już wczoraj o tym pisałem, ale się powtórzę. Dworzec Wschodni w Warszawie. Ładnie odremontowany, nie powiem. A przez dworzec przewijają się podróżni, to oczywiste. Kim są podróżni? Znaczna większość to ludzie dojeżdżający do pracy lub szkoły z podwarszawskich miast, miasteczek i wiosek. Przynajmniej część z nich to ludzie biedni, ledwo wiążący koniec z końcem, często na umowach śmieciowych. Takie jest realne życie na naszej Zielonej Wyspie. I tacy ludzie też mają żołądki i czasem są głodni i chcieliby przed podróżą coś zjeść. Tyle, że oferta gastronomiczna dworca nie jest dla nich.

Bo co jest na dworcu? Drogie sieciowe kawiarenki, gdzie za kawę i ciastko człowiek pracy musi wydać ok. 20 zł, co nieraz stanowi 1/3 jego dniówki. Fajnie, co nie? Bo na dworcu oferta jest tylko dla wybranych, dla bogatych. Bo ma być "ładnie i europejsko" (tak jakby bar skrojony na miarę przeciętnego człowieka musiał być brzydki, a to nieprawda). Dla ludzi rządzących obecnie Polską normalne bary i sklepy są "przaśne" (wpiszcie w googlach frazę "Bartelski przaśne", to będziecie wiedzieć, o co biega z tą przaśnością i kto to jest ten Bartelski), za to drogie kawiarenki są "nowoczesne". To może od razu biednych ludzi należałoby wysłać do gazu, bo są zbyt mało nowocześni?

Nie wiem, komu ma służyć Dworzec Wschodni, ale w obecnej formie na pewno nie ma służyć podróżnym. Ale pewnie świetnie służy różnym spółkom i spółeczkom kolejowym i zatrudnionym w nich pociotkom.

No i jeszcze taki szczegół, że dworzec odpicowano, ale wciąż nie dostosowano go dla niepełnosprawnych, bo po co? Niepełnosprawny z pewnością też jest "przaśny" i powinien siedzieć w domu a nie głowę zawracać. No chyba, że wygra coś na paraolimpiadzie, wtedy można się z nim sfotografować celem "ocieplenia wizerunku" i nabicia sobie paru punktów sondażowych.

Scenka nr 3 - kolej małych prędkości

Słyszeliście pewnie o rządowym projekcie Kolei Dużych Prędkości (obecnie na szczęście odesłanym na chwilę do lamusa, bo kasa się skończyła). Za ciężkie miliardy nasz kochany Pan Premier chciał zbudować linię kolejową łączącą Warszawę z Poznaniem i Wrocławiem (przez Łódź). Pociągi miały być naprawdę superszybkie i supernowoczesne. To wszystko brzmi niesamowicie atrakcyjnie, ale tylko na pozór. Dlaczego na pozór?

Otóż podróż takim superszybkim pociągiem z przyczyn oczywistych nie mogłaby być tania. Byłaby to zatem kolej tylko dla wybranych. Ale zbudowana za pieniądze wszystkich podatników. Innymi słowy cały naród (w tym najbiedniejsi) składałby się na to, aby wąska elita mogła sobie podróżować z dużą prędkością. A co dla reszty? Może busik, może własny samochód...

Ale nie tylko o cenę podróży chodzi, także o cenę realizacji projektu. Wydanie miliardów na KDP sprawiłoby, że tych miliardów zabrakłoby na modernizację wszelkich innych linii kolejowych. Weźmy trasę z Warszawy do Sandomierza. Po szynach będzie to ok. 250 km. Czyli czas przejazdy powinien być poniżej 2 godzin. A ile jedzie pociąg z Warszawy do Sandomierza? 5 godzin i 29 minut! Niedowiarki niech sami sprawdzą. A z Lublina do Rzeszowa (to niecałe 200 km) 3 godziny i 53 minuty! I dwie przesiadki. Taka jest do k...y nędzy kolejowa rzeczywistość na prowincji.

Czy rząd zamierza coś zrobić dla poprawy warunków podróżowania w takich miastach jak Skarżysko, Ostrowiec Św. czy Stalowa Wola? Nie, dla rządu liczą się tylko wielkie aglomeracje, rząd roi mrzonki o Kolei Dużych Prędkości. Prowincja niech siedzi w domu a nie włóczy się po Polsce.

Scenka nr 4 - dla kogo ta autostrada?

Za czasów władzy Kaczora budowano drogę ekspresową z Grójca do Radomia (w ciągu trasy Warszawa-Kraków). Droga ekspresowa ma parametry zbliżone do autostrady, jedzie się fajnie, wygodnie. Ale ta droga ma jedną cechę charakterystyczną - można na nią wjechać i można z niej zjechać.

Otóż za czasów tego podłego Kaczora zaprojektowano bezkolizyjne węzły co kilka kilometrów. Po co? Po to, aby również społeczności lokalne żyjące w okolicznych wioskach i miasteczkach mogły z tej drogi korzystać. Tak jak w Niemczech, gdzie zjazdy z autostrad również są co kilka-kilkanaście kilometrów. W ten sposób trasa służy nie tylko mieszkańcom wielkich miast, trasa służy wszystkim, którzy mieszkają w jej pobliżu.

A teraz przejedźcie się autostradami budowanymi za czasów naszego Słońca. Drogi są, ale... ciężko na nie wjechać. Węzły są rozmieszczone rzadko, wiele z nich istnieje zaledwie w planach czyli na "wieczne nigdy" (te na drodze budowanej za Kaczora istnieją realnie a nie na papierze). Ludzie z wiosek i miasteczek mogą sobie trasy posłuchać, powdychać spaliny, ale skorzystać z drogi nie mogą. Ale po co mieliby korzystać? Prowincja niech się buja, niech siedzi w domu lub idzie sobie na pole. Byle nie do kościoła, bo to takie nienowoczesne.

Mógłbym jeszcze wiele takich scenek wymieniać, może kiedyś to zrobię. Na razie radzę przeczytać tekst wszystkim tym, którzy myślą, że jedynym motorem niechęci do Pana Premiera i poparcia dla tego wstrętnego Kaczora są jakieś smoleńskie brzozy czy Ojciec Rydzyk. Nie panie i panowie, Ojciec Rydzyk jest w tym wszystkim najmniej ważny, smoleńska brzoza również. Serio. Główny problem to społeczne wykluczenie i Polska tylko dla wybranych, dla "swoich". By żyło się lepiej. Pociotkom.

Na koniec zdjęcie oddające prozę życia na Zielonej Wyspie:



Ot taka fotka cyknięta na warszawskim Rakowcu (dzielnica Ochota). Szaro to widzę...

Gleba i praski obszar wykluczenia

Wtorek, 2 października 2012 · Komentarze(7)
Dobra, teraz będzie o zabytkach prawdziwych. Najpierw fotka ze Starego Mokotowa...



...ale to tylko tak na rozgrzewkę, bo nie o Stary Mokotów tu idzie. To znaczy Stary Mokotów jest bardzo fajny, ma sporo zabytków i ogólnie jest przyjemnym miejscem do życia, do spacerowania i rowerowania. Ale ja nie o Mokotowie chciałem, lecz o Pradze.

Ale jeszcze tylko o Mokotowie zakończę, otóż wczoraj rano na Mokotowie zaliczyłem piękną glebę. Chciałem śmignąć między dwoma samochodami, z których jeden stał w korku, a drugi do niego podjeżdżał (musiałem między, bo jeden blaszak przykleił się do prawego krawężnika, a ten drugi wręcz przeciwnie, ten dla odmiany przykleił się lewym bokiem do pasów dzielących jezdnię). Tyle że ten drugi chyba chciał przytulić się dodatkowo do zderzaka tego pierwszego i tak podjeżdżał i podjeżdżał, że już wiedziałem, że nie zmieszczę się między dwoma blaszakami, trzeba było ostro hamować. A że jezdnia była mokra, a opony zoptymalizowane pod względem jazdy po asfalcie (czytaj: ze skromniutkim bieżnikiem), no to się stało. Dodatkowo łupnąłem nogą w stojący samochód (ten, co to się do krawężnika przytulał), więc na wszelki wypadek szybko się ewakuowałem i dopiero w sąsiedniej uliczce oceniłem straty. Te nie były duże - lekka szrama na nodze i błotnik do prostowania. Wyprostowałem, a noga się goi :)

No to teraz Praga:





To jest dokładnie ulica Okrzei. I to są zabytki. Prawdziwe zabytki, a nie jakieś PRL-owskie potworki. Cała praktycznie Praga jest zabytkowa, a te praskie zabytki wyglądają w znacznej mierze jak te widoczne na zdjęciu. To znaczy są zaniedbane i odrapane. Bo Praga to obszar wykluczenia.

Nie, nie chodzi tu o mieszkańców, bo Praga nie tylko żulami stoi (a tak głosi znany stereotyp), Praga to przede wszystkim tzw. normalni ludzie. Czyli tacy jak wszędzie. Chodzi mi o władze Warszawy. To one uczyniły Pragę obszarem wykluczenia i z żelazną konsekwencją czynią to nadal. Otóż nasze władze kochane inwestują tylko na lewym brzegu. Na lewym brzegu są wszystkie możliwe urzędy (oprócz tych praskich dzielnicowych, bo trudno praski urząd dzielnicowy przerzucić dajmy na to na Żoliborz), na lewym brzegu prowadzi się inwestycje komunikacyjne, na lewym brzegu odnawia się ulice i zabytki, na lewym brzegu wspiera się budowę biurowców. A widzieliście skupisko biurowców na Pradze? Wolne tereny na prawym brzegu są i można byłoby stworzyć jakiś system zachęt dla inwestorów, aby budowali właśnie tam. Ale po co? Lepiej niech się ludziska codziennie pchają przeciążonymi mostami na lewy brzeg. A nie jest to przyjemne. Tramwaje są zapchane tak, że nie wciśniesz szpilki, blaszaki stoją w korkach (no to akurat jest normalne), a kwestię dostosowania mostów do ruchu rowerowego dyskretnie przemilczę. No wiec trzeba się przeciskać przez te mosty, bo na Pradze praktycznie nie ma pracy.

Bo te prażaki to mają jedną wadę - zbyt mało entuzjastycznie popierają PO. No to trzeba im za przeproszeniem dosrać, co nie?

PS. A przepraszam, metro kopią na Pradze. To znaczy na lewym brzegu będą 4 stacje, na prawym (praskim) 2. Ot równowaga po warszawsku.

Warszawskie zabytki

Poniedziałek, 1 października 2012 · Komentarze(17)
Tekst o ludzkich krzywdach i jedzeniu ciastek zamiast chleba przesunę na jutro, bo dzisiaj jakoś nie mam weny. Na razie lekko zasygnalizuję temat. Polecam wizytę na warszawskim Dworcu Wschodnim - pięknie odremontowany, tylko nie ma tam co zjeść. To znaczy w sumie można - wypić kawę w jednej z sieciowych kawiarni i przegryźć ciastkiem, płacąc za to jakieś 20 zł. Tymczasem przez dworzec przewijają się codziennie tysiące ludzi, często biednych, żyjących ledwo od pierwszego do pierwszego na umowach śmieciowych (o umowach śmieciowych szerzej jutro), nie mających czasami nawet na chleb. A co im się oferuje? Drogie ciastka. Taka jest polityka zarządcy dworca, jakiejś państwowej spółki (namnożyło się tych spółek i spółeczek na kolei). Ktoś jest za to odpowiedzialny.

A więc jutro będzie szerzej o umowach śmieciowych (na umowy śmieciowe zatrudniają nawet państwowe urzędy! - bo normalne etaty trzymane są dla "swoich"), drogich ciasteczkach oraz autostradach, na które nie można wjechać. To znaczy można, jeśli się jest wybrańcem mieszkającym w dużym mieście, bo społecznościom z małych miasteczek i wsi zaoferowano jedynie wąchanie spalin. Będzie też o chorych koncepcjach szybkiej kolei dla wybranych, gdy na polskiej prowincji znika transport publiczny.

No to teraz o zabytkach. Jadę sobie przez warszawskie Koło i widzę takie coś:



Brzydkie, co nie? Nie szkodzi. Teraz jest w Warszawie taki "trynd", że podobne szkaradztwa wpisuje się do tzw. ewidencji zabytków, trafił tam m.in. ohydny pawilon meblowy w centrum miasta (ul. Emilii Plater), może kiedyś sfocę i pokażę. Więc i ten obiekt na zdjęciu ma szansę stać się zabytkiem. Nawet będę temu kibicował, bo jak szaleć to szaleć :)

A dalej Koło wygląda tak...



...i w sumie nie jest źle, socreal da się lubić. Koło to w ogóle ciekawe miejsce, znajdziemy tam zarówno PRL-owskie bloki, jak i wąskie uliczki z małymi domkami. No i socreal. Ogólnie wizytę w tych rejonach każdemu polecam.

No a aura była w poniedziałek typowo jesienna. Oto np. ulica Filtrowa na Ochocie:



A to już Plac Politechniki:



Ogólnie jest zabytkowo (nie pseudozabytkowo!), tylko tramwaj całkiem nowoczesny :) Zwraca też uwagę niedokończony koszmarek górujący nad sąsiednimi kamienicami. Nie znam dokładnie tej historii, ale ktoś to chyba próbował wznieść bez pozwolenia. Nie wyszło. Nurtuje mnie tylko, dlaczego nikt tego nie rozbiera. Czyżby zostało już tak na lata?

I na koniec Plac Trzech Krzyży:



Tutaj jednym wielkim zabytkiem jest cały plac, zabytkiem komunikacyjnym z czasów nadmiernej fascynacji motoryzacją. Wszystko zalano asfaltem, a widoczny na zdjęciu kościół stoi na wyspie otoczonej asfaltowym morzem. No owszem, są plany przebudowy i zrobienia z tego asfaltowego morza normalnego miejskiego placu, ale na planach się kończy. Czyli normalka.

Ostatnio na tym placu była wielka manifestacja przeciwko obecnemu układowi politycznemu. Układ, choć gnije i śmierdzi coraz bardziej, stoi stabilnie, bo jest dobrze umocowany. Może jednak kiedyś padnie? Oby.

Ekrany, ciastka zamiast chleba i ludzka krzywda

Niedziela, 30 września 2012 · Komentarze(5)
Ci, którzy oczekują ode mnie opisów długich weekendowych wypadów, muszą się srodze zawieść. Ostatnio krucho z tym u mnie i następny tydzień też będzie podobny. Może za dwa tygodnie coś większego ukręcę? Na razie wykręciłem w niedzielę całe 68 km.

Początek dnia to 40-kilometrowy wypad na prawy brzeg Wisły (Białołęka, Bródno, kawałek Pragi), później jeździłem już tylko okazjonalnie, wystarczyło do uciułania 68 km. Wrzucam 3 fotki:

1. Osiedle Tarchomin
2. Choszczówka - nowy wiadukt nad linią legionowską
3. Kanał Żerański i mosty kolejowe







Na drugim zdjęciu widać ekrany dźwiękochłonne. Ostatnio z ekranami próbuje walczyć "Gazeta Stołeczna" - zdaniem mądrych Panów Redaktorów ekrany "zaburzają estetykę miasta". Najpiękniejsze to może one i nie są, ale może gazeta, zamiast walczyć z ekranami, zaczęłaby walczyć z hałasem? Ekrany to skutek nadmiernego hałasu, a tu warto eliminować przyczynę. Przyczyną jest zbyt duży ruch samochodowy i nadmierna prędkość rozwijana na warszawskich ulicach przez domorosłych rajdowców. Można temu przeciwdziałać, np. zwężać jezdnie i pasy drogowe, kłaść progi zwalniające, sadzić więcej zieleni... Czy Panowie Redaktorzy zgłaszają takie postulaty? Absolutnie nie, oni wolą walczyć z ekranami, nie proponując nic w zamian. A mieszkańcy? A niech słuchają sobie ryku silników i wąchają spaliny.

A jutro będzie coś o warszawskich zabytkach i pseudozabytkach oraz o jedzeniu ciastek zamiast chleba. "Nie ma chleba, niech jedzą ciastka" - kojarzycie to powiedzenie? To powiedziała niejaka Maria Antonina na wieść o tym, że ludzie głodują. Dlaczego chcę o tym pisać? Cóż, może niektórych zaskoczył mój wczorajszy wpis o marszu kaczystów i moim poparciu dla tej inicjatywy i samego pomysłodawcy, więc pokrótce wyjaśnię, w czym rzecz. Tu nie chodzi o różne brzozy smoleńskie, lecz o coraz większe obszary wykluczenia w naszym kraju, wykluczenia nie tylko tolerowanego przez państwo, ale wręcz wspieranego. Ludzie w Polsce często nie mają na chleb, a proponuje im się konsumpcję ciastek (całkiem drogich) i śmieje im się w twarz. Jutro obiecuję ten wątek rozwinąć.

Mogę olać smoleńską brzozę i podpałacowy krzyż, ale nie mogę olać krzywdy ludzkiej. A zbyt dużo jest jej w naszym kraju. Więc jutro będzie o krzywdzie.

Sukces Tuska: uczynił mnie kaczystą

Sobota, 29 września 2012 · Komentarze(0)
Oj, mało jeździłem w sobotę. Bo prawie cały dzień bawiłem poza Warszawą (nie rowerem). Ale gdybym w Warszawie został, to zamiast jeżdżenia pewnie bym maszerował. Na marszu kaczystów.

Pamiętam te słodkie czasy, gdy uważałem Kaczora za wstrętnego gnoma i uosobienie zła wszelakiego. A potem pojawił się człowiek, który kilka lat intensywnie pracował na to, aby uczynić mnie kaczystą. Donald Tusk.

No panie premierze, uczynić mnie kaczystą? Toż to naprawdę osiągnięcie! :)

Aż się boję pomyśleć, jakie kolejne sukcesy zanotuje na swoim koncie nasz wspaniały premier.

Fotografując owady...

Piątek, 28 września 2012 · Komentarze(5)
Fotografowanie owadów to musi być fajna sprawa, skoro jest całkiem popularne. Jak jest popularne, to musi być fajne, co nie? Ludziska z pasją fotografują różne żuczki, ważki, mróweczki... Ja też postanowiłem spróbować swoich sił w tym zakresie i na warszawskich Jelonkach sfociłem śliczną biedroneczkę:



A dalsze dwie foty to już typowy warszawski chaos:





W budynku na drugim zdjęciu, tym po lewej stronie, tym z wielką reklamą, pracowałem swojego czasu całe 7 lat. To były czasy! :)

Chyba się robię sentymentalny.

A rowerowo dzień całkiem fajny, aż 76 km wpadło, w tym przejażdżka na Ursynów. Fotek nie mam, może innym razem przywiozę?

Nie zamierzam zakładać silnika na gaz :)

Czwartek, 27 września 2012 · Komentarze(4)
Tak w zasadzie to średnio pamiętam, co się działo w ostatni wrześniowy czwartek. Przypominam sobie, że trochę zmoczył mnie deszcz (niedużo) i że miałem wizytę specjalisty od przyłączeń gazowych, ale to ostatnie z rowerem ma akurat niewiele wspólnego, gdyż nie zamierzam zakładać do mojej maszyny silnika, już zwłaszcza na gaz :)

Poza tym to jakiś skromny rezultat wyszedł, całe 50 km. Załączam zdjęcie z ulicy Elbląskiej na Żoliborzu:



Zdjęcie tak szare, jak szary był ten dzień. Bywa.

Choć potem wyszło słońce, to też sobie przypominam. Jeszcze trochę i przypomnę sobie naprawdę wszystko.

Gdyby interesowała mnie piłka, zostałbym piłkarzem

Środa, 26 września 2012 · Komentarze(6)
W środę przejechałem 73 km, ale jakoś nic szczególnego nie wydarzyło się tego dnia, więc w kwestiach rowerowo-transportowych ograniczę się do warszawskich fotek:

1. Aleje Jerozolimskie
2. Koszykowa (odcinek na Ochocie)
3. Gdzieś na Targówku







Przy okazji ostatniej fotki pozdrowienia dla kibiców Legii, którzy walczą o swoje, o prawo do tworzenia opraw meczowych i prawo do wyrażania na trybunach własnych poglądów. Zawodnicy biegający za piłką to nie wszystko, bez aktywnych kibiców (nie mylić z wcinaczami popcornu) nie ma widowiska. I możecie mi uwierzyć, że nie wszyscy chodzą na stadion, aby pogapić się na grę w piłkę. Wielu przychodzi po to, aby popatrzeć, co też przygotują na dany mecz kibice, a piłka jest tylko dodatkiem. Wiem, że dla niektórych (zwłaszcza dzienikarzy "Gazety Wyborczej") jest to trudne do zrozumienia, ale tak właśnie jest.

Ja też lubię popatrzeć na kibicowski show, bo jestem kibicem. Gdyby interesowała mnie piłka, zostałbym piłkarzem.

Transport zrównoważony po warszawsku

Wtorek, 25 września 2012 · Komentarze(5)
Zapędziłem się we wtorek aż na Służewiec Biurowcowy (dawniej zwany Przemysłowym), z Bielan to ładny kawałek drogi. Okolica słynie z tego, że ciężko tam dojechać. Samochodziarze nie mają miejsca do parkowania blaszaków (i dobrze, hehe), komunikacja miejska jest przeciążona i nieefektywna (powolna i źle zorganizowana), a rower... Rower wciśnie się wszędzie, tylko trzeba być kamikadze, żeby nim jeździć, bo infrastruktury brak (jedynie czasem tu i ówdzie pojawia się ścieżka z ohydnej "kostki downa"), a ulice...







No cóż, rowerem jeździ się w takich warunkach średnio, ale za to tuż obok powstaje trasa ekspresowa mająca wtłoczyć do miasta dodatkowy ruch samochodowy od strony Piaseczna. Ktoś uznał, że spalin i hałasu jest w Warszawie zbyt mało i potrzeba jeszcze więcej. A oto kolejny obrazek, tym razem z pogranicza Bemowa i Koła:



Po lewej stronie mamy oddaną całkiem niedawno do użytku, zbudowaną za bardzo ciężkie miliony trasę ekspresową (chyba najdroższa droga w Polsce), wtłaczającą codziennie do miasta tysiące samochodów. Po prawej zaś mamy tory kolejowe, które choć przebiegają na niektórych odcinkach obok dużych osiedli, w ogóle nie są wykorzystywane w komunikacji miejskiej, jedynie co jakiś czas przejedzie nimi pociąg towarowy.

I oto mamy transport zrównoważony po warszawsku. Fajnie, co nie?

Czasem zdjęcia są potrzebne

Poniedziałek, 24 września 2012 · Komentarze(2)
Czasem zdjęcia są potrzebne, bo przypominają, gdzie się w danym dniu jeździło. Zwłaszcza, jak się ma zaległości w blogowaniu.

Dzięki dwóm fotkom przypomniałem sobie, że w poniedziałek jeździłem sporo po Woli (czasem szybko a czasem powoli). Najpierw ul.Górczewska...



...a potem Jana Olbrachta:



Fotki są przeciętne, bo takie mają być - są robione komórką (chciałoby się Wam przy codziennych przejażdżkach tachać ze sobą lustrzankę?) i pokazują Warszawę codzienną. Czasem piękną, czasem wstrętną, a najczęściej zwykłą i banalną.

Inna sprawa, że ulicę Jana Olbrachta bardzo lubię, to świetny łącznik Woli i Jelonek, nieobciążony nadmiernym ruchem samochodowym i prowadzący przez raczej spokojną okolicę. Tak, lubię to :)

I to chyba wszystko, bo właśnie straciłem wenę :)