Pokłady ludzkiej krzywdy
Scenka nr 1 - umowy śmieciowe
To, że pracodawcy od dłuższego czasu stosują umowy śmieciowe, to wiadomo od dawna. To, że państwo to toleruje, zamiast pracodawców dyscyplinować, to też wiadomo od dawna. Pracodawców prywatnych nawet jestem w stanie zrozumieć, bo państwo nasze kochane nałożyło na nich takie ciężary, że bez tych śmieciówek mogą po prostu nie podołać. Czas te ciężary zmniejszyć. Ale ja nie o tym, teraz będzie o pracodawcy państwowym.
Jest sobie pewien organ państwa, nazwę dyskretnie przemilczę (zainteresowanych zapraszam na priva), który dzieli pracowników na dwie kategorie - tych na etatach i tych na śmieciówkach. Pula etatów jest ograniczona (wynika to z konstrukcji budżetu), pula śmieciówek już nie. Dlatego też etaty trzymane są "dla swoich". I jeśli trzeba jakiś etat zwolnić, bo czyjś pociotek musi dostać posadę, to się zwalnia, pracownik dotychczas zaetatowany (nie mający odpowiednich znajomości) musi przejść na śmieciówkę. Dlatego na śmieciówki wysyła się młode dziewczyny od sortowania poczty itp. A śmieciówka w tym urzędzie to brak pieniędzy za urlop i za zwolnienie lekarskie. Urlop i zwolnienia lekarskie to przywilej dla wybranych, a reszta niech na to haruje przez cały rok. Żeby było śmieszniej, urząd organizuje właśnie szkolenie nt. dyskryminacji i mobbingu, na które zaproszeni zostali tylko pracownicy zaetatowani czyli uprzywilejowani. Ci, którzy faktycznie są dyskryminowani, zobaczą jedynie drzwi.
Po co o tym piszę? Piszę o tym dlatego, że państwo, które samo oferuje umowy śmieciowe (no i etaty dla krewnych i znajomych), jest państwem śmieciowym. A ja nie chcę żyć w państwie śmieciowym, ja chcę żyć w państwie normalnym, silnym, chcę być ze swojego państwa dumny.
Scenka nr 2 - nie ma chleba, niech jedzą ciastka
W zasadzie już wczoraj o tym pisałem, ale się powtórzę. Dworzec Wschodni w Warszawie. Ładnie odremontowany, nie powiem. A przez dworzec przewijają się podróżni, to oczywiste. Kim są podróżni? Znaczna większość to ludzie dojeżdżający do pracy lub szkoły z podwarszawskich miast, miasteczek i wiosek. Przynajmniej część z nich to ludzie biedni, ledwo wiążący koniec z końcem, często na umowach śmieciowych. Takie jest realne życie na naszej Zielonej Wyspie. I tacy ludzie też mają żołądki i czasem są głodni i chcieliby przed podróżą coś zjeść. Tyle, że oferta gastronomiczna dworca nie jest dla nich.
Bo co jest na dworcu? Drogie sieciowe kawiarenki, gdzie za kawę i ciastko człowiek pracy musi wydać ok. 20 zł, co nieraz stanowi 1/3 jego dniówki. Fajnie, co nie? Bo na dworcu oferta jest tylko dla wybranych, dla bogatych. Bo ma być "ładnie i europejsko" (tak jakby bar skrojony na miarę przeciętnego człowieka musiał być brzydki, a to nieprawda). Dla ludzi rządzących obecnie Polską normalne bary i sklepy są "przaśne" (wpiszcie w googlach frazę "Bartelski przaśne", to będziecie wiedzieć, o co biega z tą przaśnością i kto to jest ten Bartelski), za to drogie kawiarenki są "nowoczesne". To może od razu biednych ludzi należałoby wysłać do gazu, bo są zbyt mało nowocześni?
Nie wiem, komu ma służyć Dworzec Wschodni, ale w obecnej formie na pewno nie ma służyć podróżnym. Ale pewnie świetnie służy różnym spółkom i spółeczkom kolejowym i zatrudnionym w nich pociotkom.
No i jeszcze taki szczegół, że dworzec odpicowano, ale wciąż nie dostosowano go dla niepełnosprawnych, bo po co? Niepełnosprawny z pewnością też jest "przaśny" i powinien siedzieć w domu a nie głowę zawracać. No chyba, że wygra coś na paraolimpiadzie, wtedy można się z nim sfotografować celem "ocieplenia wizerunku" i nabicia sobie paru punktów sondażowych.
Scenka nr 3 - kolej małych prędkości
Słyszeliście pewnie o rządowym projekcie Kolei Dużych Prędkości (obecnie na szczęście odesłanym na chwilę do lamusa, bo kasa się skończyła). Za ciężkie miliardy nasz kochany Pan Premier chciał zbudować linię kolejową łączącą Warszawę z Poznaniem i Wrocławiem (przez Łódź). Pociągi miały być naprawdę superszybkie i supernowoczesne. To wszystko brzmi niesamowicie atrakcyjnie, ale tylko na pozór. Dlaczego na pozór?
Otóż podróż takim superszybkim pociągiem z przyczyn oczywistych nie mogłaby być tania. Byłaby to zatem kolej tylko dla wybranych. Ale zbudowana za pieniądze wszystkich podatników. Innymi słowy cały naród (w tym najbiedniejsi) składałby się na to, aby wąska elita mogła sobie podróżować z dużą prędkością. A co dla reszty? Może busik, może własny samochód...
Ale nie tylko o cenę podróży chodzi, także o cenę realizacji projektu. Wydanie miliardów na KDP sprawiłoby, że tych miliardów zabrakłoby na modernizację wszelkich innych linii kolejowych. Weźmy trasę z Warszawy do Sandomierza. Po szynach będzie to ok. 250 km. Czyli czas przejazdy powinien być poniżej 2 godzin. A ile jedzie pociąg z Warszawy do Sandomierza? 5 godzin i 29 minut! Niedowiarki niech sami sprawdzą. A z Lublina do Rzeszowa (to niecałe 200 km) 3 godziny i 53 minuty! I dwie przesiadki. Taka jest do k...y nędzy kolejowa rzeczywistość na prowincji.
Czy rząd zamierza coś zrobić dla poprawy warunków podróżowania w takich miastach jak Skarżysko, Ostrowiec Św. czy Stalowa Wola? Nie, dla rządu liczą się tylko wielkie aglomeracje, rząd roi mrzonki o Kolei Dużych Prędkości. Prowincja niech siedzi w domu a nie włóczy się po Polsce.
Scenka nr 4 - dla kogo ta autostrada?
Za czasów władzy Kaczora budowano drogę ekspresową z Grójca do Radomia (w ciągu trasy Warszawa-Kraków). Droga ekspresowa ma parametry zbliżone do autostrady, jedzie się fajnie, wygodnie. Ale ta droga ma jedną cechę charakterystyczną - można na nią wjechać i można z niej zjechać.
Otóż za czasów tego podłego Kaczora zaprojektowano bezkolizyjne węzły co kilka kilometrów. Po co? Po to, aby również społeczności lokalne żyjące w okolicznych wioskach i miasteczkach mogły z tej drogi korzystać. Tak jak w Niemczech, gdzie zjazdy z autostrad również są co kilka-kilkanaście kilometrów. W ten sposób trasa służy nie tylko mieszkańcom wielkich miast, trasa służy wszystkim, którzy mieszkają w jej pobliżu.
A teraz przejedźcie się autostradami budowanymi za czasów naszego Słońca. Drogi są, ale... ciężko na nie wjechać. Węzły są rozmieszczone rzadko, wiele z nich istnieje zaledwie w planach czyli na "wieczne nigdy" (te na drodze budowanej za Kaczora istnieją realnie a nie na papierze). Ludzie z wiosek i miasteczek mogą sobie trasy posłuchać, powdychać spaliny, ale skorzystać z drogi nie mogą. Ale po co mieliby korzystać? Prowincja niech się buja, niech siedzi w domu lub idzie sobie na pole. Byle nie do kościoła, bo to takie nienowoczesne.
Mógłbym jeszcze wiele takich scenek wymieniać, może kiedyś to zrobię. Na razie radzę przeczytać tekst wszystkim tym, którzy myślą, że jedynym motorem niechęci do Pana Premiera i poparcia dla tego wstrętnego Kaczora są jakieś smoleńskie brzozy czy Ojciec Rydzyk. Nie panie i panowie, Ojciec Rydzyk jest w tym wszystkim najmniej ważny, smoleńska brzoza również. Serio. Główny problem to społeczne wykluczenie i Polska tylko dla wybranych, dla "swoich". By żyło się lepiej. Pociotkom.
Na koniec zdjęcie oddające prozę życia na Zielonej Wyspie:
Ot taka fotka cyknięta na warszawskim Rakowcu (dzielnica Ochota). Szaro to widzę...