Samochód jest po to, żeby zap...

Niedziela, 5 maja 2013 · Komentarze(25)
Samochód jest po to, żeby za przeproszeniem zapierdalać.

Weźmy dwa artykuliki z internetu, pozornie niezwiązane ze sobą. Najpierw kawałek pierwszego:

77 osób zginęło, a 949 zostało rannych w 742 wypadkach - to bilans drogowy ostatnich 10 dni. Za abstrakcyjnymi liczbami stoją jednak tragedie zwykłych ludzi. Śląsk: 12-latek zginął w wypadku z ojcem. Łódzkie: osobówka uderzyła w drzewo, zginęło trzech 20-latków... - To tylko liczby, abstrakcja. Dopóki się nie utożsamiamy z ofiarą, te tragedie do nas nie przemawiają - ocenia psycholog ruchu drogowego Andrzej Markowski.

W ciągu ostatnich 10 dni na polskich drogach zginęło 77 osób, a prawie 950 zostało rannych. Czy to dużo - w porównaniu do innych statystyk? - Nie. Średnio na polskich drogach ginie 13 osób dziennie. Średnia z tych 10 dni jest o połowę niższa. Możemy więc powiedzieć, że był to bardzo spokojny czas - ocenia psycholog ruchu drogowego Andrzej Markowski. Jak zaznacza, taka skumulowana liczba dobrze się jednak sprzedaje oraz przydaje, np. jako argument do zwiększenia liczby fotoradarów.

Czy świadomość, że w wypadkach ginie tak dużo ludzi, może sprawić, że będziemy bardziej ostrożni na drogach? - Natura ludzka jest taka, że jak zobaczymy porozbijane samochody i czarny worek na drodze, to przez najbliższe kilkanaście kilometrów będziemy jechali ostrożniej. Ale wystarczy, że jedna czy druga osoba nas wyprzedzi i natychmiast wrócimy do poprzedniego stanu. Natomiast liczby nie robią na nas wrażenia. To są tylko liczby, abstrakcja. Gdyby to był Wojtek, którego znam, i on by zginął, to by to na mnie może wpłynęło. Inaczej to do mnie nie przemawia - zaznacza Markowski.


Jednym słowem na drogach rzeźnia.

Drugi artykulik dotyczy przymiarek do wprowadzenia na Muranowie (takie warszawskie osiedle blisko centrum, gdyby ktoś nie wiedział) strefy Tempo30. Chodzi o to, aby na wybranych ulicach obowiązywało ograniczenie prędkości do 30 km/h. Oddajmy teraz głos burmistrzowi dzielnicy Śródmieście:

Na pomysł zareagował burmistrz Śródmieścia Wojciech Bartelski. W rozmowie z tvnwarszawa.pl nie krył emocji. - O tym pomyśle dowiedziałem się z mediów i od razu zapowiadam, że nie zgodzę się na to - powiedział.

- Nie rozumiem, czemu ZTM bierze się za organizację ruchu na ulicach, które są w zarządzie dzielnicy. Czy ja mieszam się do układania rozkładów autobusów? - irytuje się burmistrz.

I dodaje: - Chodzi o dwie kwestie. Po pierwsze, to nie leży w ich kompetencjach, a po drugie, moim zdaniem organizacja ruchu na Muranowie jest dobra. Tam, gdzie to niezbędne, są już ograniczenia do 30 km/h, a w pozostałych miejscach można bezpiecznie jechać 50 km/h.

Jego zdaniem, taki pomysł może zostać odebrany, jako "zamach na kieszenie kierowców". - Dość już ich gnębienia - mówi burmistrz.


Wyłaniają się tutaj dwie kwestie. Po pierwsze Pan Burmistrz jest przekonany, że dzielnica i znajdujące się na jej terenie ulice należą do niego. Ot udzielny książątko, od jakich w polskiej polityce aż się roi. Po drugie (i to jest chyba gorsze) Pan Burmistrz uważa, że samochód jest od tego, żeby nim - nazwijmy rzecz po imieniu - zapierdalać, a wszelkie próby okiełznania rozwydrzonego spaliniarstwa uważa za "zamach" i "gnębienie".

Dlaczego zestawiłem te dwa artykuły? Otóż wychodzi na to, że Pan Burmistrz, udzielne książątko Śródmieścia, tylko wtedy zrozumie pewne rzeczy, gdy rozpędzony samochód rozmaśli na asfalcie któregoś z jego bliskich.

A na razie mamy "złotą wolność", której źrenicą jest wciskanie do oporu pedału gazu. Brawo, Panie Burmistrzu! A może w końcu samemu pozwoli się Pan rozmaślić na asfalcie? Jak szaleć, to szaleć, śmiało! :)

Teraz rowerowanie niedzielne. Uciułałem w ciągu dnia całe 90 km. Rano rundka na Tarchomin i Nowodwory, która zaowocowała romantycznymi fotkami...







...potem wycieczka do centrum i sfocenie ulicy Senatorskiej tuż przy Starówce...



...a następnie jazda z Bielan pod stadion Legii i z powrotem, a pod koniec dnia znów Tarchomin. I się natrzaskał dystans.

A Pana Burmistrza Śródmieścia to coś powinno potrącić. Serio.

3 maja - dzień absolutnie wyjątkowy, 4 maja - dzień absolutnie normalny

Sobota, 4 maja 2013 · Komentarze(11)
3 maja Roku Pańskiego 2013 był dniem absolutnie wyjątkowym. Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta - to był pierwszy dzień w tym roku, w którym... nie jeździłem rowerem. Serio, pierwszy. Jeździłem dzień w dzień, jeździłem w styczniowe mrozy, marcowe roztopy i nagle... Cóż, urodzinniałem się poza Warszawą, ale tak czy siak chciałem zrobić rano 10 km dla przyzwoitości, tyle że padał deszcz. Potem już nie było mnie w Warszawie i tak oto pierwszy bezrowerowy dzień od bardzo długiego czasu stał się faktem.

A 4 maja? Zupełnie normalne. Wróciłem po południu do Warszawy i zrobiłem 48 km dla przyzwoitości. Próbowałem nawet wyjechać poza miasto, ale po paru kilometrach stwierdziłem, że to nie dla mnie. Cóż poradzić, miasto wciąga mnie silnie :)

Jeszcze fotka, ulica Kocjana na Bemowie, dalekie przedmieścia Warszawy:



Po jednej stronie bloki, po drugiej zieleń, wszyscy powinni być zadowoleni.

Jesteście, prawda?

Tour de Ostrołęka - trenażer!

Czwartek, 2 maja 2013 · Komentarze(11)
Kategoria Ponad 117 km
Trenażer! Jedziemy ostro!

Dobra, żartuję, rower oczywiście :)

Mam dzień wolny, jadę na pociąg na Wileński, ruszam. Cel: Ostrołęka. Niby blisko Warszawy, jakieś 110 a może 120 km, a jeszcze mnie tam rowerem nie było. Trzeba nadrobić :)

Wbijam się w pociąg Kolei Mazowieckich (przewóz rowerów za darmo - szacun!), przesiadka w Tłuszczu (piękna nazwa, zawsze mnie urzekała swoim wdziękiem i lekkością)...



...i wysiadam na jakimś zadupiu, Przetycz to się chyba nazywało. Kręcę przez pola i lasy (głównie jednak pola), krajobraz mniej więcej taki:





Mamy tych przewyższeń na Mazowszu, co nie? :)

Pogoda może być, pochmurno, ale nie pada. Luzik. Zaliczam kolejne gminy, ot np. Czerwin:





Nie wiem, jak to jest z prawdą z TV Trwam, ale przyznam się uczciwie, że bardziej byłbym skłonny wierzyć im, niż TVN-owi i Wyborczej. Serio.

Po jakichś 50 km jazdy osiągam w końcu Ostrołękę. Przedmieścia brzydkie...



...centrum zaś ma potencjał, ale za bardzo jest rozjeżdżone przez samochody, brakuje typowej strefy pieszej.





Największą atrakcją Ostrołęki, sądząc po liczbie zwiedzających, wydaje się być McDrive :)

Za Ostrołęką odbijam na Ciechanów i tutaj cały czas, aż do końca, będzie totalna monotonia jazdy i krajobrazu. Czasem las...



...czasem smętne pole, przy którym ktoś się zabił...



...czasem wioska (tu wieś gminna Płoniawy):



Kilometry lecą i nie zmienia się nic. Jazda się dłuży, monotonia dołuje, pojawia się też pytanie, czy zdążę do Ciechanowa na pociąg. Jeszcze krótki przystanek na odpoczynek gdzieś przed Ciechanowem...



...i zdążam. 10 min. przed odjazdem pociągu melduję się na dworcu, jadąc m.in. przez dzielnicę zbudowaną przez Niemców w czasie okupacji, zupełnie jakbym w jakimś Olsztynie był a nie na Mazowszu. Niemcy chcieli zrobić z Ciechanowa niemieckie miasto, nastawiali typowo niemieckich domów, w 1945 r. pogoniono im kota, domy zostały. Sfocę innym razem, bo czasu nie było.

W Ciechanowie zaczyna padać, zdążyłem tuż przed ulewą. Leje i leje, a ja w pociągu. Wysiadam na stacji Warszawa Płudy i już nie pada. Ja to jednak mam farta :)

Fajny dzień wyszedł.

Alkohol - zagłada Polaków

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(19)
Jadę sobie rano w Socjalistyczne Święto Pracy przez piękne postindustrialne tereny warszawskiego Młynowa (po jednej stronie budynki przemysłowe i bloki, po drugiej cmentarz - ogólnie bardzo romantycznie), gdy nagle widzę takie coś:



Hmmm, w sumie coś w tym jest :) A przy okazji zwróćcie uwagę na ten niski płotek przy ulicy, jaki on artystycznie zakrzywiony! A mówią niektórzy, że Warszawa jest nudna...

Jadę sobie dalej, jadę, jadę... W końcu do centrum dotarłem, a tam...



Długa, prosta, szeroka jak rzeka Trasa Łazienkowska. Idealnie wtłacza ruch samochodowy do Śródmieścia, albowiem Warszawa potrzebuje jeszcze więcej hałasu i więcej spalin.

Krążę, krążę, następny przystanek Krakowskie Przedmieście:



Że słońca na Krakowskim nie ma? To nic, wróciłem tam po południu i wylazło :)



Jak się dobrze przyjrzeć, to nawet jakąś pannę młodą na zdjęciu można wypatrzyć. Faktycznie młoda była, więc obstawiałbym pierwszy ślub a nie trzeci :)

Dobra, a teraz macie tę swoją wytęsknioną warszawską zieleń, sfociłem to u siebie na Bielanach na tzw. Kępie Potockiej, tak nazywają się te tereny rekreacyjne:





Zadowoleni? No, ja myślę! :)

Kręcę, kręcę, jeszcze jedna fotka w okolicach mojego domu, oto Stare Bielany:



Gdyby kogoś zastanawiał napis po lewej stronie zdjęcia, to wyjaśniam, że KSP to "Klub Sportowy Polonia". Delikatnie mówiąc, u nas na Bielanach nie lubimy ich. Ostatecznie czy wszystkich musimy lubić? :)

Tak się ukręciłem, zrobiłem 80 km i na tym bym poprzestał, ale w przerwie meczu Barcelona-Bayern piwa zabrakło. Celem uzupełnienia zapasów zrobiłem jeszcze 5 km. Bo alkohol jest ważny.

Choć oczywiście alkohol to zagłada Polaków i nie traćmy tego z pola widzenia :)

W maju odpuszczę sobie TOP10

Wtorek, 30 kwietnia 2013 · Komentarze(16)
Przejechałem wczoraj 67 km i rzutem na taśmę wbiłem się na 9.miejsce w kwietniowym TOP10, choć być może jeszcze zlecę, gdy część towarzystwa wróci z rowerowych majówek i uzupełni wpisy. Na razie trafił się ananas (nie będę wskazywał po imieniu), który uzupełnił wpisy tuż pod koniec miesiąca (cały miesiąc!) i nagle wyskoczył jak Filip z konopi z ponad 2000 km na koncie, choć jeszcze przed chwilą miał okrągłe zero. Można i tak... Nieistotne, podobno jest taka idea, że "każdy jeździ dla siebie". Tja, idea jest może szlachetna, ale nie do końca odpowiada że tak powiem prawdzie :) Choć oczywiście wiem, że wkrótce zobaczę pod tym wpisem komentarze, że każdy jeździ dla siebie. No nie, nie zobaczę, teraz specjalnie zrobicie mi na złość i nie napiszecie tego :)

W maju pozaliczam trochę gmin, ale TOP10 sobie odpuszczam. Czuję się trochę zmęczony i wypalony. No wiem, nie wierzycie :) A może jednak wierzycie?

W maju będę jeździł dla siebie, hehe :)

Na zakończenie wpisu robię mały ukłon w stronę miłośników szczecińsko-wrocławskiej szkoły fotografii, oto trochę zieleni (konkretnie Park Szczęśliwicki na Ochocie):



Ale nie myślcie sobie, że w kolejnym wpisie nie będzie bloków. Będą.

Choć zieleń też będzie.

Powrót do klasyki i korzeni czyli jazda w spalinie

Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 · Komentarze(18)
Poniedziałek, dnia 29 kwietnia Roku Pańskiego 2013, oznaczał dla mnie powrót do klasyki i do rowerowych korzeni. Skończyło się hasanie po pagórkach i jazda w tlenie, a zaczął się beton i jazda w spalinie :)

O proszę, ot takie obrazki, najpierw ul. Jagiellońska (dawniej Aleja Stalingradzka), potem trasa z Żerania na Tarchomin:





Asfalcik, ciężaróweczki, zabudowania przemysłowe... No nie mówicie, że Wam się nie podoba.

Komu się podoba, ręka do góry! :)

Powrót do korzeni uważam za udany.

Tour de Tarnów

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · Komentarze(22)
Stety czy niestety, nadszedł czas powrotu do Warszawy. Żegnam się z kolegami, którzy jechali dalej w Bieszczady, ruszam na pociąg do Tarnowa.

Z Grybowa wyjeżdżam, o 7 rano, niewyspany, ale co zrobić, taki lajf. Robię dwie fotki na rynku w Grybowie...





...oraz podziwiam tubylców tłumnie zapełniających miejscowy kościół - wstać na mszę tak rano? Szacun!

Jedzie się lajtowo, cały czas doliną wzdłuż linii kolejowej, jest albo płasko albo w dół, bajka. Górka dosłownie jedna. Mijam miasteczko Bobowa...





...i podziwiam krajobrazy. No dobra, nieco monotonne, wciąż górki naokoło :)





Słońca brak, zbiera się na deszcz.

Schody zaczynają się jakieś 15 km przed Tarnowem, w miasteczku Tuchów. Dolina, którą jechałem, odbija gdzieś w bok, muszę przebić się przez pasmo górek i pagórków. Dymam z mozołem na górę, a tu... zaczyna padać. Solidnie. 5 min. chronię się na przystanku PKS, dłużej nie mogę, żebym zdążył na pociąg. Na szczęście stopniowo pada coraz mniej, więc nie zmokłem bardzo, lecz zaledwie średnio :)

W końcu kończą się podjazdy, zaczyna się ostry zjazd prawie do samego Tarnowa. Jeszcze tylko deszczowa fotka po drodze...



...i jestem w mieście:







Samo miasto... Ciężko coś powiedzieć, czasu na zwiedzanie niewiele, sporo przeoczyłem (m.in. rynek). Trochę szkoda, ale czas gonił. Ogólne wrażenie raczej na plus.

Na dworzec docieram kilkanaście minut przed odjazdem pociągu, proszę o bilet dla siebie i na rower. Trafiłem w kasie na najtwardszy kolejowy beton, kasjerka nie chce sprzedać i już, jeszcze robi jakieś durne uwagi, że "mam problem" i "na pewno zapłacę karę", widać jest bardzo z siebie zadowolona. Opieprzam ją za te teksty i biorę bilet dla siebie, rower wstawiam na gapę.

Jadę pociągiem do Krakowa, tam mam przesiadkę. Wchodzi do przedziału kanar, proszę o bilet na rower, on na to, że nie może mi sprzedać, bo "nie ma przedziału rowerowego". Rżnę głupa, że nie wiedziałem, że nie można przewozić rowerów, bo kiedyś problemu nie było i jeszcze się dopytuję, od kiedy nie wolno i że nic nie wiedziałem :) Kończy się tym, że kanar biletu nie sprzedaje, bo "nie może", ale na rower przymyka oko.

W Krakowie na przesiadkę mam całą minutę, biegnę przez podziemia, zdążam 15 sekund przed odjazdem pociągu.

Zostawiam rower w przedsionku ostatniego wagonu i idę do Warsa, aby nikt się nie zorientował, czyj to pojazd. Rower oczywiście blokuję, żeby nikt nim nie odjechał :) W Warsie sprawdzają mi bilety, dopiero wtedy wracam do pojazdu. I tak przewiozłem do Warszawy rower na gapę. Kolej nie chciała zarobić? Trudno, narzucać się nie będę.

W Warszawie ziąb, kilka stopni zimniej, niż na południu. bez przygód dojeżdżam z Zachodniego do domu.

Na koniec mapka:



Bosssko...

Tour de Nowy Sącz

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(32)
Kategoria Ponad 117 km
Pojawiły się jakieś nowe "aktywności" do wyboru na BS-ie, niektóre totalnie za przeproszeniem z dupy (Sztuki walki? Wrotkarstwo? To dlaczego dłubania w nosie i szydełkowania nie ma?), a nie pojawił się trenażer. Co to jest? Kurczę, aż mi się tej relacji pisać nie chce, bo to normalnie jakaś kpina jest.

Ale do rzeczy. Wstaję o 1 w nocy, całe 2,5 godziny spałem. Nie, nie po to, aby uprawiać wrotkarstwo czy inne aktywności z dupy wytrzaśnięte (to znaczy może te aktywności są fajne, tylko co mają wspólnego z portalem rowerowym?), tylko po to, aby pojechać na Centralny i stamtąd łapać pociąg do Częstochowy. Wsiadam, biletu na rower nie mam, bo pociąg z rezerwacją miejsc, bilet kupuję u kanara, nie robi problemów. Jadę, trochę przysypiam, wysiadam w Częstochowie.

Na dworcu w Częstochowie nie uprawiam wrotkarstwa i sztuk walki, szydełkowania też nie (adminie, dodaj szydełkowanie na BS-ie, jak szaleć, to szaleć!), tylko chcę kupić bilet do Sosnowca. Podejmuję 3 próby.

Próba pierwsza - kasa biletowa. Okazuje się, że sprzedają tylko na TLK. Próba druga - biletomat. Zepsuty. To znaczy kasę pobrał, a biletu nie wydrukował, ograbiając w ten sposób jakichś podróżnych. Podróżni kombinują, jak odzyskać kasę, a ja idę do pociągu. Próba trzecia - u konduktorki. Proszę o bilet, ona na to, że później. No to siedzę i czekam, aż konduktorka wróci. Nie wraca. W końcu wysiadam w Sosnowcu i wychodzi, że jechałem na gapę. Cóż, 3 razy próbowałem zapłacić, ale nie dano mi szansy :)

Dworzec w Sosnowcu z rana:



Przy dworcu czeka Limit i Maciek (nie ma konta na BS-ie), ruszamy na Ziemię Sądecką.

Tu postój w jakimś przypadkowym miejscu w Jaworznie i moi towarzysze:



Jedziemy na wschód, mały postój w Chrzanowie...





...i w końcu zaczynają się pagórki - najpierw ostry zjazd do jakiejś wioski, a nieco dalej... Podjazd 12% tuż przed Alwernią. Podjeżdżam i okazuje się, że nie jest źle - nawet będąc tzw. nizinnym turystą (z takim określeniem, być może nieco pogardliwym, spotkałem się na BS-ie), można dać radę :) Czekam na górze, za jakiś czas dojeżdżają koledzy (mieli trudniej, bo rowery znacznie mocniej obciążone ładunkiem, jechali na 8 dni), mały odpoczynek:



Dalej jest łatwo, w miarę płasko, prujemy ostro, dojeżdżamy do Wisły (rzeki, nie miasta), przeprawiamy się promem. Wisła niezbyt imponująca, w Warszawie jest nieco szersza :)



Wkrótce jesteśmy w Skawinie, tam dłuższy postój na rynku, humory dopisują, a zza chmur wychodzi słońce.



A za Skawiną... Zaczynają się górki. I tak zostanie już do końca.







Na trasie postój na obiad, gdzieś pod Dobczycami. Udko z kurczaka i browarek dodają energii na dalsze kilometry i podjazdy :)

Zaczynam nawet te górki lubić. Jak człowiek tak dyma z mozołem pod górę, to się zastanawia czasem, jaki to ma sens, ale widoki z góry oraz zjazdy z prędkością ponad 50 km/h są najlepszą nagrodą za włożony wysiłek. Chyba o to w tym wszystkim chodzi.

Przy okazji zaliczam sporo gmin, to kolejna nagroda :)

Mijamy Tymbark (ten od soków), w Limanowej fotka pamiątkowa z drogowskazem, tu jeszcze mojego roweru nie było:



Kręcimy dalej na Nowy Sącz. Początkowo masakra, cały czas pod górę...



...ale potem jest pięknie - genialne widoki (droga biegnie szczytem grzbietu górskiego, po obu stronach doliny), a potem długi ostry zjazd do samego Nowego Sącza.

Miasta nie focę, bo jest już ciemno, innym razem sfocę. W Nowym Sączu zakupy i turlamy się jeszcze ponad 20 km na Grybów. Tam kończymy bieg. Jeszcze tylko kupujemy browary w sklepie, drogę wskazali mi alkoholizujący się na rynku kibice Sandecji Nowy Sącz :) Docieramy na kwaterę, odpoczywamy, 2 piwka uzupełniają mikroelementy. Jest pięknie. Wyszło równo 200 km tego dnia.

Ciąg dalszy nastąpi :)

Przegryźmy się wspólnie przez piątek

Piątek, 26 kwietnia 2013 · Komentarze(11)
W kolejnych wpisach będzie ciekawiej. Będzie o walce z przewyższeniami i o meandrach podróży polską koleją. Ale na razie musimy wspólnie przegryźć się przez piątek.

Będzie szybko, żeby nie przynudzać. Tylko i wyłącznie Warszawa, jazda w spalinie, przeciskanie się przez gigantyczne korki (exodus był taki, jakby następnego dnia miała do miasta wkroczyć Armia Czerwona), ciepełko i słoneczko, ogólnie dzień jak co dzień, tylko stłoczonego spaliniarstwa na ulicach więcej. Załączam dwie fotki - Służewiec Biurowcowy i ul. Chałubińskiego:





Do pociągów i przewyższeń dojedziemy, na razie przegryźmy się przez piątek. Liczę na Waszą współpracę.

Pozdro dla roweromaniaków :)

PS. Miałem coś napisać o napiętych stosunkach między rowerzystami i tuptusiami (na kanwie lektury paru wątków na warszawskich forach dyskusyjnych), ale zmęczony jestem, napiszę innym razem. Zaanonsuję tylko tyle, że przeciętny warszawski tuptuś jawi się jako ten ciemny chłop pańszczyźniany, który jest gnojony przez pana na wszystkie możliwe sposoby (w tym układzie panem jest spaliniarz), ale swoją nienawiść skupia nie na spaliniarzach lecz na rowerzystach, ponieważ kogoś nienawidzić musi, a spaliniarzy nie może, bo sam wewnętrznie aspiruje do bycia Panem Spaliniarzem. Przeciętny tuptuś, moknąc na autobusowym przystanku, marzy po cichu o momencie, gdy sam zostanie panem i będzie gnoił innych tuptusiów. Przeciętny chłop też marzył o zostaniu panem i gnojeniu innych chłopów a nie o zniesieniu feudalizmu.

Ale o tym kiedy indziej.

Chińska opona

Czwartek, 25 kwietnia 2013 · Komentarze(12)
Normalnie fantastyczny dzień. Wszystko poszło świetnie. Czujecie to? Co myślicie, widząc te słowa? Pięknie, prawda?

A tak na serio, to było tak sobie. Dzień był bardzo że tak powiem roboczy, czasu starczyło na 45 km jazdy. I znowu jechałem m.in. DDR-em z Bielan na Tarchomin po tłuczonym szkle, żeby kusić los :) Dętki wytrzymały. W ogóle zadziwia mnie moja tylna opona. Kupiłem ją za psie pieniądze w jakimś warsztaciku w Stargardzie Szczecińskim, gdy mi w pobliżu tego miasta poprzednia opona wyzionęła ducha (miała ileś tam warstw i się rozwarstwiła), a kupiłem tylko dlatego, że nie było innych w pożądanym przeze mnie rozmiarze, jest produkcji chińskiej, firmy "no name" (jakieś chińskie hieroglify są tam wytłoczone), spodziewałem się zatem gumy za gumą i... I do dziś gum nie łapię, a przejechałem już na niej jakieś 7500 km. Postarały się Chińczyki, albo mam megafarta. Cholera wie...

Na koniec fotka z Tarchomina:



Zrobiłem fotkę już przy mocno zachodzącym słońcu, stąd dziadowska jakość, bo fotka poruszona, a potem podostrzona w prymitywnym programie graficznym, żeby coś było widać.

Nowy telefon sobie kupiłem i musiałem wypróbować na miejscu.

Bo stary... W poprzednim wpisie macie zagadkę.