Tour de Tarnów
Z Grybowa wyjeżdżam, o 7 rano, niewyspany, ale co zrobić, taki lajf. Robię dwie fotki na rynku w Grybowie...


...oraz podziwiam tubylców tłumnie zapełniających miejscowy kościół - wstać na mszę tak rano? Szacun!
Jedzie się lajtowo, cały czas doliną wzdłuż linii kolejowej, jest albo płasko albo w dół, bajka. Górka dosłownie jedna. Mijam miasteczko Bobowa...


...i podziwiam krajobrazy. No dobra, nieco monotonne, wciąż górki naokoło :)


Słońca brak, zbiera się na deszcz.
Schody zaczynają się jakieś 15 km przed Tarnowem, w miasteczku Tuchów. Dolina, którą jechałem, odbija gdzieś w bok, muszę przebić się przez pasmo górek i pagórków. Dymam z mozołem na górę, a tu... zaczyna padać. Solidnie. 5 min. chronię się na przystanku PKS, dłużej nie mogę, żebym zdążył na pociąg. Na szczęście stopniowo pada coraz mniej, więc nie zmokłem bardzo, lecz zaledwie średnio :)
W końcu kończą się podjazdy, zaczyna się ostry zjazd prawie do samego Tarnowa. Jeszcze tylko deszczowa fotka po drodze...

...i jestem w mieście:



Samo miasto... Ciężko coś powiedzieć, czasu na zwiedzanie niewiele, sporo przeoczyłem (m.in. rynek). Trochę szkoda, ale czas gonił. Ogólne wrażenie raczej na plus.
Na dworzec docieram kilkanaście minut przed odjazdem pociągu, proszę o bilet dla siebie i na rower. Trafiłem w kasie na najtwardszy kolejowy beton, kasjerka nie chce sprzedać i już, jeszcze robi jakieś durne uwagi, że "mam problem" i "na pewno zapłacę karę", widać jest bardzo z siebie zadowolona. Opieprzam ją za te teksty i biorę bilet dla siebie, rower wstawiam na gapę.
Jadę pociągiem do Krakowa, tam mam przesiadkę. Wchodzi do przedziału kanar, proszę o bilet na rower, on na to, że nie może mi sprzedać, bo "nie ma przedziału rowerowego". Rżnę głupa, że nie wiedziałem, że nie można przewozić rowerów, bo kiedyś problemu nie było i jeszcze się dopytuję, od kiedy nie wolno i że nic nie wiedziałem :) Kończy się tym, że kanar biletu nie sprzedaje, bo "nie może", ale na rower przymyka oko.
W Krakowie na przesiadkę mam całą minutę, biegnę przez podziemia, zdążam 15 sekund przed odjazdem pociągu.
Zostawiam rower w przedsionku ostatniego wagonu i idę do Warsa, aby nikt się nie zorientował, czyj to pojazd. Rower oczywiście blokuję, żeby nikt nim nie odjechał :) W Warsie sprawdzają mi bilety, dopiero wtedy wracam do pojazdu. I tak przewiozłem do Warszawy rower na gapę. Kolej nie chciała zarobić? Trudno, narzucać się nie będę.
W Warszawie ziąb, kilka stopni zimniej, niż na południu. bez przygód dojeżdżam z Zachodniego do domu.
Na koniec mapka:
Bosssko...