My Polacy bardzo lubimy się samobiczować.
Przez lata wmawiano nam, że mamy przepraszać za wszystko pół świata, ze szczególnym uwzględnieniem naszych sąsiadów. Odzyskaliśmy Zaolzie, które Czesi zabrali nam niecałe 20 lat wcześniej, wbijając nam nóż w plecy? Przeprosić Czechów! Zajęliśmy po 1.wojnie światowej Wilno. w którym Polacy stanowili 2/3 ludności, a Litwini jakieś 2 czy 3%? Przeprosić Litwinów! Żydów też za coś tam mamy przepraszać, już nie pamiętam dokładnie za co, chyba tak ogólnie. Żydów no to już prędzej, bo jakoś tak ich nawet lubię, chyba za skuteczne bicie liczniejszych Arabów, co nie musi budzić poparcia, ale budzi podziw, przynajmniej mój :)
A czemu o tym piszę? Cofnijmy się na chwilę do czasów dawniejszych. W czasach dawniejszych powszechną rzeczą były wojny i wojna była czymś tak oczywistym jak to, że woda jest mokra. Można tutaj pisać, że "wojna to zuo" i takie tam, ja się nawet mogę z tym zgodzić (zwłaszcza jak wypiję piwo, bo po piwie o dziwo włącza mi się pacyfista a nie agresor), co nie zmienia faktu, że wojny były stanem naturalnym. I naturalnym było, że strona zwycięska wycina stronę pokonaną w pień, bo alternatywą było jedynie bycie wyciętym samemu. Takie był realia.
W ramach tych realiów niejaki Bolesław Krzywousty, który toczył wojny z tubylcami na Pomorzu, grabił i plądrował pomorskie grody, wycinając tubylców w pień, z uwzględnieniem kobiet, dzieci i staruszków (staruszków było mało, bo ludzie wtedy krótko żyli). Fajnie? Niekoniecznie fajnie, ale w świetle tego, co napisałem wyżej (a jeśli napisałem błędnie, to proszę prostować) wybór był tylko jeden - albo to Polacy wytną pomorskich tubylców w pień, albo to tubylcy, najeżdżając na Wielkopolskę (bo próbowali takich najazdów) wytną w pień Polaków. W tym sensie jako Polak nie martwię się specjalnie, że nasi wycięli tamtych w pień, bo przy takim wyborze zawsze to lepiej, niż gdyby to tamci wycięli naszych. Proste?
Po co Wam o tym wszystkim piszę? Uciąłem sobie na jednym z blogów pogawędkę z mieszkańcem Szczecina. Cóż, wiemy kto w Szczecinie mieszka i wiemy, że nie są to szczecinianie z dziada pradziada, lecz potomkowie osadników z innych części Polski, od Poznania i Krakowa począwszy a na Wilnie skończywszy. Żadna to ujma, ja też nie jestem warszawiakiem z dziada pradziada, a moi przodkowie pochodzą z różnych części kraju. Zmierzam do tego, że mieszkańcy Szczecina z przyczyn chyba oczywistych i nie wymagających szerszych wyjaśnień nie są potomkami plemion pomorskich, które Krzywousty wycinał w pień. No to wróćmy do pogawędki.
Zapytałem mianowicie szczecińskich rowerzystów, jakie polskie nazwy mają dwie wiochy po niemieckiej stronie granicy, jako że oni po tych wioskach jeżdżą (tak, istnieją polskie nazwy tych miejscowości, w czasach piastowskich polska władza sięgała niektórych terytoriów znajdujących się w dzisiejszych Niemczech) i wtedy jeden z nich pisze mi tak:
Jeśli chodzi o Schwennenz i Rieth to bardziej na miejscu są nazwy pomorskie, a nie polskie.
Polska obecność była w tych okolicach raczej epizodem i z pewnych względów niezbyt miłym dla tutejszych Słowian:
"Podbój Pomorza Zachodniego
W 1121 (lub 1119) książęta pomorscy Warcisław I i Świętopełek zostali pokonani przez wojów Bolesława [Krzywoustego] w bitwie pod Niekładzem koło Gryfic. Krzywousty pustoszył ziemie pomorskie, burzył grody, przymusowo przesiedlał tysiące rodzin w głąb swojego kraju. Dalsza ekspansja polskiego księcia została skierowana na Szczecin (1121–1122). Bolesław zdawał sobie sprawę, że gród jest dobrze chroniony (naturalną ochronę nadawała mu Odra i jej rozlewiska). Ponadto Szczecin był silną twierdzą, podobnie jak Kołobrzeg. Jedyną drogą pod wały grodu stały się ścięte lodem mokradła. Niespodziewany atak przyniósł zwycięstwo.
Rzeź mieszkańców dokonana przez wojów Bolesława zmusiła pozostałych przy życiu do posłuszeństwa polskiemu księciu."Wytłuszczenia są jego, nie moje. Przesiedlał ten Bolesław, wyrzynał, generalnie kawał łobuza z niego, niedobry Bolek :) Na moją sugestię, że to lepiej, że nasi wyrżnęli tamtych, bo inaczej tamci wyrżnęli by nas (bo takie były do k...y nędzy realia wojen!) dowiedziałem się, że pewnie jestem "z jakiegoś ONR-u", było też coś o "warszawce". Ot patriotyzm lokalny zabuzował we krwi :)
Wiem, że teraz na zachodzie Europy lansowana jest tzw. moda na regionalizm (długo można by dyskutować, komu i czemu to ma służyć, napiszę w innej notce) i wiem, że niektórzy chcą być "trendy" i "europejscy". OK, ich prawo, ale jeśli tożsamość regionalną zaczynamy przeciwstawiać tożsamości narodowej, nie mając przy tym z rdzennymi mieszkańcami regionu nic wspólnego, to w tym momencie sięgamy granic absurdu. Na silne akcentowanie tożsamości regionalnej, będącej czasem w opozycji do polskiej tożsamości narodowej, to mogą sobie pozwolić Ślązacy, gdy są potomkami ludności żyjącej tam przed wiekami i historycznie niekoniecznie związanej z Polską, wtedy to wszystko wygląda naturalnie. Ale potomkowie przesiedleńców spod Kielc czy zza Buga użalający się nad plemionami pomorskimi, których wyciął w pień Bolek z krzywymi ustami? No proszę Was...
Od razu mówię, że regionalizm nie jest sam w sobie zły, ale winien iść w parze z tożsamością narodową, np. ja czuję się warszawiakiem i Polakiem, tak samo można być Polakiem i Kaszubem, Polakiem i Wielkopolaninem itp. Ale gdybym ja jako warszawiak, nie będący w dodatku warszawiakiem rdzennym, zaczął nagle rozpaczać z powodu utraty niezależności przez Mazowsze kilka wieków temu, wyglądałoby to niepoważnie, śmiesznie wręcz.
Skoro jednak jest teraz moda na samobiczowanie i przepraszanie, to niech tam, niech Polacy przeproszą mieszkańców Szczecina i okolic za działalność Bolesława Krzywoustego. A że obecnie mieszkają tam Polacy, toteż wychodzi czarno na białym, że Polacy powinni przeprosić Polaków. I w tym momencie osiągniemy w końcu granice absurdu, które trudno będzie przekroczyć.
To co, poprzepraszamy siebie nawzajem za Bolka Krzywoustego? :)
A teraz wróćmy do wojen - na czym polski naród wyszedłby lepiej? Na złupieniu połowy Polski przez Szwedów w 17.wieku czy może na hipotetycznym złupieniu połowy Szwecji przez Polaków? Czy lepiej było dla nas, w kontekście naszych zasobów ludzkich i materialnych, gdy Niemcy puścili z dymem Warszawę wraz z jej ludnością, czy może jednak lepiej byłoby, gdyby to Polacy stłumili hipotetyczne Powstanie Berlińskie, fajcząc miasto Berlin wraz z tubylcami?
Wiem, brzmi to okropnie, ale skoro już były wojny i ktoś musiał ucierpieć (bo musiał, wojny już tak mają), to piszę jasno i uczciwie, że zawsze to lepiej, gdy Polacy kogoś wytną, niż jak ktoś wytnie Polaków. Gdyby tak każdy nas wycinał, gdyby to Krzyżacy cięli nas pod Grunwaldem a Sowieci pod Warszawą, to dzisiaj być może byśmy tutaj nie rozmawiali. Gadamy tutaj tylko dlatego, że czasem i naszym przodkom udało się kogoś wyciąć i coś spalić.
Czy to do Was dociera, czy mam pisać jeszcze jaśniej? :)
A teraz rowerowe podsumowanie dnia wczorajszego - 70 km i coraz bardziej lodowaty wiatr, dorzucam fotki. Najpierw warszawskie zadupie tuż koło granic miasta, stacja kolejki WKD Warszawa Salomea (ładna nazwa, co nie?) i jej otoczenie...
...a potem ulica Żelazna na Woli:
I to tyle, i tak się rozpisałem.