Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2013

Dystans całkowity:2011.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:64.87 km
Więcej statystyk

Wpis blogowy po bożemu

Poniedziałek, 11 marca 2013 · Komentarze(43)
Czując się napomniany przez Rowerowych Ortodoksów, którzy mieli mi za złe, że poruszam na blogu tematy nierowerowe, postanowiłem dzisiaj napisać relację blogową "po bożemu". A więc...

Wyszedłem rano z domu. Jechałem ulicą Wolumen, skręciłem lewo w Wólczyńską, potem pojechałem Żeromskiego, przy Hali Marymonckiej skręciłem w prawo w Stołeczną (na mapie formalnie Popiełuszki), dalej jechałem Aleją Jana Pawła II, aż dojechałem do pracy. Z pracy pojechałem w okolice stacji metra Politechnika, jadąc m.in. Aleją Jana Pawła II, Grzybowską i Marszałkowską. Pogoda była brzydka. W międzyczasie zjadłem jeszcze obiad na ulicy Kruczej. Jeździło się tak sobie. Wróciłem do pracy na Jana Pawła II. Potem pojechałem do domu na Bielany, padał śnieg, przy Rondzie Babka zrobiłem zdjęcie, żeby pokazać, że jest brzydko:



Jadąc Stołeczną, potem bodajże Kasprowicza dojechałem do domu. Wieczorem, gdy przestało padać, poszedłem jeszcze pojeździć, dojechałem Kasprowicza i Pstrowskiego (czy jak tam się teraz ta ulica nazywa) na Młociny, tam zawróciłem, dojechałem do stacji metra Młociny, stamtąd Kasprowicza i Sokratesa na Chomiczówkę, gdzie jeździłem m.in. ulicami Conrada, Bogusławskiego, Kwitnącą i Księżycową, dojeżdżając do pętli autobusu 203 i to całe dwa razy, bo jeździłem w tę i z powrotem. Pojechałem jeszcze na zakupy do Leclerca i wróciłem do domu. Przejechałem w ciągu dnia łącznie 45 km, przejechałbym więcej, bo miałem czas, ale mi się nie chciało już kręcić, bo dzień był brzydki i było mokro.


A teraz pytam z ręką na sercu - chcielibyście czytać na tym blogu takie wpisy? :)

Typy komentantorów niezalogowanych

Niedziela, 10 marca 2013 · Komentarze(66)
Prawie każdy BS-owicz, który dużo jeździ lub dużo pisze (albo robi jedno i drugie), dorabia się z czasem grona komentatorów. Najczęściej są to komentatorzy zalogowani, piszący pod swym stałym nickiem, ale tu i ówdzie przewijają się również ci niezalogowani. I to im chciałbym poświęcić tę notkę.

Niezalogowani komentatorzy są ciekawym zjawiskiem z uwagi na swoją anonimowość. Anonimowość ta sprawia, że generują oni często treści że tak powiem "niestandardowe", dodając blogowi smaczku i tworząc swoisty blogowy folklor. Niestety bywają upierdliwi (o czym będzie poniżej), dlatego też niejeden BS-owicz wyłączył możliwość komentowania przez osoby niezalogowane. Ja póki co daję niezalogowanym szansę.

Niezalogowanych komentatorów możemy z uwagi na ich zachowanie podzielić na pewne charakterystyczne typy, dlatego też pozwoliłem sobie stworzyć następującą ich klasyfikację:

1. Zwykły Czytelnik

Typ rzadki wśród niezalogowanych (szkoda), ale się zdarza. Zwykły Czytelnik pisze z sensem, występując pod swoim stałym nickiem, więc w zasadzie niczym nie różni się od komentatorów zalogowanych, poza tym, że się nie loguje, być może nawet nie ma konta na BS-ie. Takich komentatorów lubię i cenię i to ze względu na nich wciąż utrzymuję możliwość pisania komentarzy przez osoby niezalogowane..

2. Detektyw Niedowiarek

Detektyw Niedowiarek nawiedza blogi rowerzystów, którzy dużo jeżdżą. Kwestionuje podawane przez nich trasy i dystanse, po czym prowadzi żmudne dochodzenie, aby z triumfem ogłosić, że BS-owicz wyssał dystans z palca, gdyż nie sfotografował licznika, nie wrzucił śladów z GPS-a itp. Oto przykład wypowiedzi Detektywa Niedowiarka (pisownia oczywiście oryginalna):

Ale i lukasz tak samo, te trasy sa byle jak opisane, polowa wpisow to jakies pierdolenie o wojnach, kibicach i totalnie hujowej legii, co to ma do roweru?????? poza km nie ma zadnych danych, nie mma sladow gps, a kto ma uwiezyc w jazde po smutnym jak pizda miescie dzien w dzien ponad 50km, ciagle to samo.

Dla Detektywa Niedowiarka najciekawszą dziedziną fotografii jest fotografowanie liczników rowerowych, a korzystanie z GPS-a to wręcz zasrany (przepraszam za wyrażenie) obowiązek każdego BS-owicza. Inaczej grozi mu dochodzenie, a z Detektywem Niedowiarkiem nie ma żartów :)

3. Gimbus

Gimbus to osobnik, który po pierwsze emanuje agresją (typową dla wieku dojrzewania) a po drugie intelektualnie jest na poziomie gimnazjalisty i to nie gimnazjalisty-prymusa lecz jednego z tych "zdolnych inaczej". Ten typ komentatora na duże problemy z językiem polskim, zarówno w zakresie wysławiania się jak i ortografii i interpunkcji. Przykład wypowiedzi:

ze elblag kantuje to jest calkowicie pewne. Ale i lukasz tak samo, te trasy sa byle jak opisane, polowa wpisow to jakies pierdolenie o wojnach, kibicach i totalnie hujowej legii, co to ma do roweru?????? poza km nie ma zadnych danych, nie mma sladow gps, a kto ma uwiezyc w jazde po smutnym jak pizda miescie dzien w dzien ponad 50km, ciagle to samo. i pisze ze nie ma pompki i dentki zmienic sam nie umie Kto ma w to uwiezyc ze facet robi 25tys roczniw jest takom skonczonom pierdolom? to nawet moja laska, co ma dlugie jak wampir paznokcie sama zmienila!!

Jak widać typy komentatorów mogą się pokrywać, a więc Detektyw Niedowiarek może być jednocześnie Gimbusem. Ponieważ Gimbus to nie wiek tylko stan umysłu, nie trzeba mieć 14 lat, aby być Gimbusem, równie dobrze można mieć np. 29 lat, a być intelektualnie i mentalnie na poziomie mało rozgarniętego gimnazjalisty.

Gimbus to typ mocno upierdliwy, nikomu nie życzę spotkać go na swojej blogouje drodze.

4. Terapeuta Rodzinno-Zawodowy

U mnie praktycznie nie występuje, gdyż przezornie nie piszę na blogu o swoich sprawach prywatnych i zawodowych, żeby nie przyciągać tego typu osobników. Jeśli natomiast ktoś napisał kiedyś na blogu coś więcej o swojej pracy lub pochwalił się żoną i dziećmi, to ma przerąbane. Wystarczy, że jeździ dużo rowerem i od razu zjawia się zespół Terapeutów, którzy sugerują, że BS-owicz zaniedbuje pracę, jest wyrodnym ojcem, "żona mu nie daje" itp. Terapeuci z pewnością nie zaniedbują pracy, mają cudowne życie rodzinne i bardzo ochoczo służą BS-owiczom pomocą :)

5. Polemista

Polemista to typ mało uciążliwy. Lubi wdawać się w dyskusje merytoryczne na blogu, wypowiada się w sposób składny i rzeczowy, ale jednocześnie nie stroni od uszczypliwości, chociaż w tym zakresie nie przegina. Wiele wskazuje na to, że ma konto na BS-ie, ale z jakiegoś powodu nie chce ujawnić swoich prawdziwych danych. Dlaczego? Zupełnie nie wiem. Może krępuje się tego, co pisze, bojąc się, co pomyślą jego znajomi? Może boi się ośmieszenia w przypadku porażki w dyskusji? Można tylko gdybać. Przykład wypowiedzi Polemisty:

No i cóż z tego Łukaszku, że ten gość wkleił cytat z Wikipedii, najwidoczniej nie chciało mu się specjalnie dla Ciebie skanować kartki z opracowania o historii Gryfitów i całkiem słusznie, bo ta dyskusja nie jest tego warta, a wklejeniem tylko ułatwił sobie życie, bo nie zmienia to faktu (tamże opisanego), że Krzywousty jakby nie patrzeć, dopuścił się zbrodni wojennych (o czym mówi opracowanie "papierowe").

P.S. A jak tak patrzę na baner na górze strony, to zapytam z ciekawości - czy gdy będziesz już przyłączał Wilno i Lwów do Polski, ruszysz również na Mecklemburg-Vorpommern i co z moimi włościami wokół Schwennenz? Może się ugadamy na jakieś lenno, czy co? ;)))


W tym przykładzie mamy zarówno rzeczowe wypowiedzi jak i uszczypliwości, a wszystko podpisane "tymczasowym" nickiem "Świętopełek von Schwennenz", należącym prawdopodobnie do niejakiego M. z miasta Sz. Czyli klasyka :)

6. Rowerowy Ortodoks

Rowerowy Ortodoks nawiedza blogi, na których autorzy piszą o czymś więcej niż tylko o przejażdżkach rowerowych i bardzo uprzejmie przypomina im, że BS to portal rowerowy i należy w związku z tym pisać tylko i wyłącznie o rowerze. Przykład wypowiedzi:

Ale i lukasz tak samo, te trasy sa byle jak opisane, polowa wpisow to jakies pierdolenie o wojnach, kibicach i totalnie hujowej legii, co to ma do roweru??????

No właśnie, to nic nie ma do roweru, ale na szczęście istnieją Rowerowi Ortodoksi, którzy w razie potrzeby sprowadzą mnie na właściwą drogę. Jak widać po powyższej wypowiedzi, Rowerowy Ortodoks może być jednocześnie Gimbusem.

7. Obszczekiwacz

Nastawiony na krótkie wypowiedzi. Wpada na chwilę, aby "obszczekać" autora bloga jakimś krótkim tekstem, po czym ucieka. Przykład wypowiedzi:

Wilk to akurat jeden z poważniejszych ludzi na BS, ale kibolek Lukasz..

I to wszystko, oto cała wypowiedź - małe szczekanko i koniec akcji.

8. Żartowniś

Żartowniś to całkiem fajny typ, potrafi podsumować długą i czasem napiętą dyskusję w żartobliwy sposób, sugerując, że dyskutanci powinni mieć do siebie dystans. Oto przykład:

wszyscy wiedza ze ci co na rowerach duzo jezdza to malo dymajom, bo tyle siedza na tych siodelkach ze im pozniej siusiaki nie chcom stawac!!!!! A laski nie lubia takich mietkich pompek, bo co to dla nich za pozytek z tego. A ja mam wielkom i twarda pompke i dlatego moge dymac mojom laske dwa razy na dzien i az piszczy tak jej dobrze!!!!! A ci na bajkstats to same mietkie pompki wiezcie mi

Żartowniś rozluźnia napiętą atmosferę i potrafi zgrabnie zakończyć blogową wymianę ciosów

I to chyba tyle, więcej typów nie zdołałem wyodrębnić. Jeśli potraficie wskazać jeszcze jakieś inne typy niezalogowanych komentatorów, to piszcie! :)

A ze spraw rowerowych... Spadł w Warszawie wczoraj śnieg, później na ulice wyjechały solarki, a potem wyjechałem ja. Ciułałem na raty, najpierw w solnej brei kilkanaście kilometrów po Bielanach i Żoliborzu, później jakieś jazdy do sklepu, następnie dłuższe krążenie po Bielanach i Bemowie i pod koniec dnia 20 km - Bielany (dużo krążenia po pustych wieczorem ulicach), Młociny, Wólka Węglowa. Ostatnia traska była najciekawsza o tyle, że wjechałem w pewnym momencie na lokalne Młocińskie uliczki, które były nieodśnieżone i telepałem się tam z duszą na ramieniu. Ale nie narzekałem, zawsze to jakieś urozmaicenie, bo ile można jechać w wodno-solnej zupie?

I jeszcze fotki - przypadkowe miejsce na Żoliborzu (ul.Krasińskiego)...



...oraz klimaty bemowskiego blokowiska:





I to tyle. Wystarczy, bo wpis i tak długi wyszedł :)

Kręconko, ciułanko, rękawiczki, ciepłe wdzianko

Sobota, 9 marca 2013 · Komentarze(24)
Gwoździem programu wczorajszego dnia była wyprawa... po rękawiczki.

Bo wiecie, ja to często rękawiczki gubię. Mechanizm jest, jak to zwykł mawiać nasz Pan Prezydent Komorowski, arcyboleśnie prosty - robi mi się ciepło w łapy, no to zdejmuję rękawiczki w czasie jazdy i chowam po kieszeniach kurtki. I z kieszeni taka rękawiczka potrafi wypaść. I już, koniec. Właśnie tak straciłem niedawno rękawiczkę, ale się nie przejmowałem, wszak wiosna przyszła, śnieg zniknął, kotki zaczęły głośno miauczeć i starać się o nowe kotki, rękawiczki przestały być potrzebne. A tu proszę, wraca mróz i bez rękawiczek ciężko było. No to pojechałem do Decathlona (a może Decathlonu? - jak to się odmienia?) i kupiłem, a co sobie będę żałować :) Fascynujące, prawda?

A to fotka z Bielan, ul.Sokratesa, zima wróciła:



Generalnie cały dzień to było jedno wielkie drobienie, ciułanie kilometrów na raty, nic ciekawego - a to 18 km po Bielanach z rana (z zahaczeniem o Żoliborz), a to wycieczka na Bemowo po kawałek dobrego ciasta i z powrotem (czasem trzeba trochę pustych kalorii spożyć), a to znowu kilkanaście kilometrów po okolicy... No i wieczorem całe 30 km (tu już dalsza trasa, zahaczyłem o Ochotę i Włochy), coby wbić się na listę TOP10 :) I przy okazji kupić rękawiczki w ochockim Decathlonie, a co!

Jak będzie konkurs na najciekawszą wyprawę roku, to zgłoszę ten dzień do konkursu - było tak ciekawie i fascynująco, że powinienem wygrać w cuglach :)

Amen.

Wytchnienie na CPN-ie i idiotyczne kręcenie :)

Piątek, 8 marca 2013 · Komentarze(16)
Dzisiaj nie będzie politycznie, tym razem nie będę pisał, że stała się szkoda, że wyspy Rugii nie udało się wyzwolić i przyłączyć do macierzy, o tym będzie innym razem :) A dzisiaj będzie o czymś zupełnie innym.

Otóż przyszła zima, rady na to ni ma!

Rano powiało lodowatym wiatrem, wieczorem sypnęło. Kręciłem po Warszawie, było ciężko. Ale najgorzej było po południu. Wyszedłem z biura, miałem spotkanie że tak powiem biznesowe w jednej restauracji w Arkadii (spotkanie biznesowe - jak to górnolotnie brzmi!) a pomiędzy opuszczeniem swojego stanowiska (uwielbiam słowo "stanowisko", brzmi tak poważnie) a spotkaniem w Arkadii miałem sporo czasu na kręcenie. Rzecz w tym, że wiał mroźny wiatr, sypał śnieg, a ja... jeździłem bez czapki, coby mi się pod czapką fryzura nie zniszczyła :) Muszę w końcu ściąć te swoje kudły, bo teraz jak czapkę założę, a potem zdejmę, to na głowie jest szopa. No to nie zakładałem czapki, tylko kręciłem. Na chwilę schowałem się pod dach, oto tytułowe wytchnienie na CPN-ie :)



Fotkę zrobiłem na Okopowej. Czuję, że dalej nie dam rady jechać, łeb mi urwie, co robić? Jadę do Arkadii! I tam na podziemnym parkingu pod dachem i we względnym ciepełku, w części rzadziej odwiedzanej przez samochody, wykręciłem jakieś 5 km. Nie będę owijał w bawełnę, tylko powiem uczciwie - to były moje najbardziej idiotyczne kilometry w moim życiu :) To już prawie jak trenażer :)

Potem już było lekko, po opuszczeniu Arkadii założyłem czapkę i kilkanaście kilometrów po mieście wpadło do kolekcji.

Wynik skromny, ale konkurencji z TOP10 pogoda też dopiekła :) A zawsze lepiej wygrać mecz 46:0 niż przegrać 70:78 - rozumiecie, o co biega?

No to tyle. Idiotycznie było, a co! :)

A gdyby to Polacy stłumili Powstanie Berlińskie?

Czwartek, 7 marca 2013 · Komentarze(59)
My Polacy bardzo lubimy się samobiczować.

Przez lata wmawiano nam, że mamy przepraszać za wszystko pół świata, ze szczególnym uwzględnieniem naszych sąsiadów. Odzyskaliśmy Zaolzie, które Czesi zabrali nam niecałe 20 lat wcześniej, wbijając nam nóż w plecy? Przeprosić Czechów! Zajęliśmy po 1.wojnie światowej Wilno. w którym Polacy stanowili 2/3 ludności, a Litwini jakieś 2 czy 3%? Przeprosić Litwinów! Żydów też za coś tam mamy przepraszać, już nie pamiętam dokładnie za co, chyba tak ogólnie. Żydów no to już prędzej, bo jakoś tak ich nawet lubię, chyba za skuteczne bicie liczniejszych Arabów, co nie musi budzić poparcia, ale budzi podziw, przynajmniej mój :)

A czemu o tym piszę? Cofnijmy się na chwilę do czasów dawniejszych. W czasach dawniejszych powszechną rzeczą były wojny i wojna była czymś tak oczywistym jak to, że woda jest mokra. Można tutaj pisać, że "wojna to zuo" i takie tam, ja się nawet mogę z tym zgodzić (zwłaszcza jak wypiję piwo, bo po piwie o dziwo włącza mi się pacyfista a nie agresor), co nie zmienia faktu, że wojny były stanem naturalnym. I naturalnym było, że strona zwycięska wycina stronę pokonaną w pień, bo alternatywą było jedynie bycie wyciętym samemu. Takie był realia.

W ramach tych realiów niejaki Bolesław Krzywousty, który toczył wojny z tubylcami na Pomorzu, grabił i plądrował pomorskie grody, wycinając tubylców w pień, z uwzględnieniem kobiet, dzieci i staruszków (staruszków było mało, bo ludzie wtedy krótko żyli). Fajnie? Niekoniecznie fajnie, ale w świetle tego, co napisałem wyżej (a jeśli napisałem błędnie, to proszę prostować) wybór był tylko jeden - albo to Polacy wytną pomorskich tubylców w pień, albo to tubylcy, najeżdżając na Wielkopolskę (bo próbowali takich najazdów) wytną w pień Polaków. W tym sensie jako Polak nie martwię się specjalnie, że nasi wycięli tamtych w pień, bo przy takim wyborze zawsze to lepiej, niż gdyby to tamci wycięli naszych. Proste?

Po co Wam o tym wszystkim piszę? Uciąłem sobie na jednym z blogów pogawędkę z mieszkańcem Szczecina. Cóż, wiemy kto w Szczecinie mieszka i wiemy, że nie są to szczecinianie z dziada pradziada, lecz potomkowie osadników z innych części Polski, od Poznania i Krakowa począwszy a na Wilnie skończywszy. Żadna to ujma, ja też nie jestem warszawiakiem z dziada pradziada, a moi przodkowie pochodzą z różnych części kraju. Zmierzam do tego, że mieszkańcy Szczecina z przyczyn chyba oczywistych i nie wymagających szerszych wyjaśnień nie są potomkami plemion pomorskich, które Krzywousty wycinał w pień. No to wróćmy do pogawędki.

Zapytałem mianowicie szczecińskich rowerzystów, jakie polskie nazwy mają dwie wiochy po niemieckiej stronie granicy, jako że oni po tych wioskach jeżdżą (tak, istnieją polskie nazwy tych miejscowości, w czasach piastowskich polska władza sięgała niektórych terytoriów znajdujących się w dzisiejszych Niemczech) i wtedy jeden z nich pisze mi tak:

Jeśli chodzi o Schwennenz i Rieth to bardziej na miejscu są nazwy pomorskie, a nie polskie.
Polska obecność była w tych okolicach raczej epizodem i z pewnych względów niezbyt miłym dla tutejszych Słowian:

"Podbój Pomorza Zachodniego
W 1121 (lub 1119) książęta pomorscy Warcisław I i Świętopełek zostali pokonani przez wojów Bolesława [Krzywoustego] w bitwie pod Niekładzem koło Gryfic. Krzywousty pustoszył ziemie pomorskie, burzył grody, przymusowo przesiedlał tysiące rodzin w głąb swojego kraju. Dalsza ekspansja polskiego księcia została skierowana na Szczecin (1121–1122). Bolesław zdawał sobie sprawę, że gród jest dobrze chroniony (naturalną ochronę nadawała mu Odra i jej rozlewiska). Ponadto Szczecin był silną twierdzą, podobnie jak Kołobrzeg. Jedyną drogą pod wały grodu stały się ścięte lodem mokradła. Niespodziewany atak przyniósł zwycięstwo.
Rzeź mieszkańców dokonana przez wojów Bolesława zmusiła pozostałych przy życiu do posłuszeństwa polskiemu księciu."


Wytłuszczenia są jego, nie moje. Przesiedlał ten Bolesław, wyrzynał, generalnie kawał łobuza z niego, niedobry Bolek :) Na moją sugestię, że to lepiej, że nasi wyrżnęli tamtych, bo inaczej tamci wyrżnęli by nas (bo takie były do k...y nędzy realia wojen!) dowiedziałem się, że pewnie jestem "z jakiegoś ONR-u", było też coś o "warszawce". Ot patriotyzm lokalny zabuzował we krwi :)

Wiem, że teraz na zachodzie Europy lansowana jest tzw. moda na regionalizm (długo można by dyskutować, komu i czemu to ma służyć, napiszę w innej notce) i wiem, że niektórzy chcą być "trendy" i "europejscy". OK, ich prawo, ale jeśli tożsamość regionalną zaczynamy przeciwstawiać tożsamości narodowej, nie mając przy tym z rdzennymi mieszkańcami regionu nic wspólnego, to w tym momencie sięgamy granic absurdu. Na silne akcentowanie tożsamości regionalnej, będącej czasem w opozycji do polskiej tożsamości narodowej, to mogą sobie pozwolić Ślązacy, gdy są potomkami ludności żyjącej tam przed wiekami i historycznie niekoniecznie związanej z Polską, wtedy to wszystko wygląda naturalnie. Ale potomkowie przesiedleńców spod Kielc czy zza Buga użalający się nad plemionami pomorskimi, których wyciął w pień Bolek z krzywymi ustami? No proszę Was...

Od razu mówię, że regionalizm nie jest sam w sobie zły, ale winien iść w parze z tożsamością narodową, np. ja czuję się warszawiakiem i Polakiem, tak samo można być Polakiem i Kaszubem, Polakiem i Wielkopolaninem itp. Ale gdybym ja jako warszawiak, nie będący w dodatku warszawiakiem rdzennym, zaczął nagle rozpaczać z powodu utraty niezależności przez Mazowsze kilka wieków temu, wyglądałoby to niepoważnie, śmiesznie wręcz.

Skoro jednak jest teraz moda na samobiczowanie i przepraszanie, to niech tam, niech Polacy przeproszą mieszkańców Szczecina i okolic za działalność Bolesława Krzywoustego. A że obecnie mieszkają tam Polacy, toteż wychodzi czarno na białym, że Polacy powinni przeprosić Polaków. I w tym momencie osiągniemy w końcu granice absurdu, które trudno będzie przekroczyć.

To co, poprzepraszamy siebie nawzajem za Bolka Krzywoustego? :)

A teraz wróćmy do wojen - na czym polski naród wyszedłby lepiej? Na złupieniu połowy Polski przez Szwedów w 17.wieku czy może na hipotetycznym złupieniu połowy Szwecji przez Polaków? Czy lepiej było dla nas, w kontekście naszych zasobów ludzkich i materialnych, gdy Niemcy puścili z dymem Warszawę wraz z jej ludnością, czy może jednak lepiej byłoby, gdyby to Polacy stłumili hipotetyczne Powstanie Berlińskie, fajcząc miasto Berlin wraz z tubylcami?

Wiem, brzmi to okropnie, ale skoro już były wojny i ktoś musiał ucierpieć (bo musiał, wojny już tak mają), to piszę jasno i uczciwie, że zawsze to lepiej, gdy Polacy kogoś wytną, niż jak ktoś wytnie Polaków. Gdyby tak każdy nas wycinał, gdyby to Krzyżacy cięli nas pod Grunwaldem a Sowieci pod Warszawą, to dzisiaj być może byśmy tutaj nie rozmawiali. Gadamy tutaj tylko dlatego, że czasem i naszym przodkom udało się kogoś wyciąć i coś spalić.

Czy to do Was dociera, czy mam pisać jeszcze jaśniej? :)

A teraz rowerowe podsumowanie dnia wczorajszego - 70 km i coraz bardziej lodowaty wiatr, dorzucam fotki. Najpierw warszawskie zadupie tuż koło granic miasta, stacja kolejki WKD Warszawa Salomea (ładna nazwa, co nie?) i jej otoczenie...





...a potem ulica Żelazna na Woli:



I to tyle, i tak się rozpisałem.

Jutro będzie kontowersyjnie, dziś jest łagodnie

Środa, 6 marca 2013 · Komentarze(11)
Jutro będzie kontrowersyjnie. Jutro zamierzam popełnić wpis o polskim samobiczowaniu się, o średniowiecznych rzeziach kobiet i dzieci (starców chyba też, chociaż mało ich było, bo średnia życia była wtedy krótka, więc brakowało tych staruszków do wycinania w pień) i o tym, dlaczego w ramach narodowego samobiczowania Polacy powinni przeprosić... Polaków. I to przeprosić za Bolesława Krzywoustego :) Bynajmniej nie z powodu krzywizny jesgo ust i nawet nie z powodu rozbicia dzielnicowego.

Ale to jutro, bo wpis ma być długi i potrzebuję czasu, aby go upichcić. Dzisiaj będzie łagodnie. Najpierw nudna fotka z ul.Mickiewicza na Żoliborzu:



Kiepska ta fotka, bo słońce już zachodziło, wcześniej zarobiony byłem, nie było czasu focić i jeździć. Wieczorem miałem zaledwie 38 km przebiegu, potem wsiadłem na rower, zacząłem kręcić i w miarę przyzwoity wynik dzienny osiągnąłem. Nie odpuszczam :)

To chyba tyle, jeszcze tylko Was zapytam - kogo i za co powinni przeprosić Polacy w ramach narodowego samobiczowania? Najciekawsze odpowiedzi postaram się uwzględnić we wpisie, warto zatem odpowiedzieć :)

Biczujmy się, to nie boli!

Robię wyniki poniżej krytyki :)

Wtorek, 5 marca 2013 · Komentarze(40)
No dobra, tak najgorzej nie jest, w marcowym TOP10 powoli zbliżam się do pierwszej dziesiątki. Wczoraj bardzo pomógł mi kurs ze Śródmieścia na daleki Tarchomin i z powrotem w ramach obowiązków zawodowych. W zasadzie to już za Tarchominem, jeszcze trochę i byłbym się znalazł poza Warszawą.

A wyglądają te obrzeża Warszawy tak:





No wiem, nuda, banał, typowość. Chcieliby ludziska delektować się czymś niezwykłym, wyjątkowym, a tu takie coś. No cóż, to nie jest francusko-indonezyjska restauracja kuchni fusion prowadzona przez albańskiego szefa kuchni z greckimi korzeniami, w której z pewnością zaserwowaliby coś wyjątkowego, to tylko zwykły blogasek i fotki z naszej poczciwej Warszawy, więc tak musi być. Rozumieją wszyscy? No to dobrze.

Tak więc przez ten kurs na Tarchomin wpadły dodatkowe kilometry, a wieczorem była jeszcze jazda na Nowy Świat (celem obejrzenia w knajpie meczu piłkarskiego i konsumpcji browarów) i z powrotem na Bielany. Wynik dzienny wyszedł przyzwoity, 74 km. Ale i tak za mało :)

To nic, ma przyjść ochłodzenie i wymrozić część konkurencji. Zimo, wróć! :)

PS. Właśnie ględził w radiu jakieś polityk i zupełnie nie wiem, o co mu chodziło, wyłączyłem się. Czy ktoś jeszcze ogarnia, o co chodzi w tej polskiej polityce? Ostatnio obiło mi się o uszy, że o związki partnerskie. Czy od tych związków partnerskich spadnie bezrobocie, a służba zdrowia będzie sprawniej ratować chore dzieci? No chyba tak, jeśli ufać politykom, co nie? :)

Amen.

Nie lubię początków miesiąca

Poniedziałek, 4 marca 2013 · Komentarze(20)
Nie lubię początków miesiąca, zwłaszcza jak się miesiąc weekendem zaczyna. A jeśli weekend jest słoneczny, to już bida z nędzą. Bo jeśli jest pochmurny, to znaczna część rowerzystów odpuszcza sobie jeżdżenie, ewentualnie drobi skromne dystanse, ale jak wyjdzie słońce, to się zaczyna. Czasem odnoszę wrażenie, że rowerzyści rozmnażają się przy użyciu promieni słonecznych, jak roślinki jakieś normalnie :)

No i co ja z tego mam? Na początek miesiąca wypadam brutalnie z TOP10 (a tak fajnie wisiało się długi czas na 1.stronie) i później muszę gonić przez dwa tygodnie to całe nakręcone jazdą towarzystwo. Myślicie, że lubię gonić? No kurczę, oczywiście nie! :)

A zatem domagam się, aby:

1. Każdy miesiąc zaczynał się poniedziałkiem
2. Pierwszy weekend każdego miesiąca był pochmurny, mógłby nawet posiąpić mały deszczyk

To takie dwa skromne postulaty, ale ich spełnienie bardzo ułatwiłoby życie. W tych postulatach jest moc, potęga jest! :)

Ale jest też druga strona medalu - aby wrócić na 1.stronę, wypada samemu czymś się popisać. No i cóż, ja się wczoraj nie popisałem, ograniczyłem się do wyrobienia "normy", przejechałem 51 km i szlus. No to mam za swoje :)

Na koniec tego arcypasjonującego wpisu załączam fotkę z Muranowa:



A na tym Muranowie pełno żydowskich wycieczek spotkałem, sama młodzież. Ferie mają w tym Izraelu czy jak? :)

Mój rower niczym strzała przez ulice mego miasta mknie

Niedziela, 3 marca 2013 · Komentarze(12)
No dobra, gwoli ścisłości to z tą strzałą przesadziłem, bo średnia ok. 20-21 km/h nie powala, ale i tak jest to szybciej, niż średnia prędkość handlowa warszawskiego tramwaju. Co niekoniecznie świadczy dobrze o moich zdolnościach rowerowych, za to fatalnie świadczy o tramwajach :) A raczej o drogowcach, którzy bezsensownie wstrzymują tramwaje na czerwonym świetle. Ale ja w zasadzie nie o tym chciałem.

To o czym chciałem? A, już wiem. Chciałem o tym, że wczoraj nabiłem 79 km po ulicach mego miasta. Zacząłem od dwóch rundek po Bielanach, uzbierawszy w ten sposób 20 km, we znaki dawał się silny wiatr. Zrobiłem dwie fotki. Pierwsza to ulica Kasprowicza i tzw. Wielka Prowizorka:



Chodzi o to, że ulica jest w przebudowie już wiele miesięcy, bo jakiś palant wymyślił, żeby prace zacząć na zimę. A zima jak to zima, przymroziło, roboty wstrzymano i tak to teraz wygląda jak wygląda. Ja bym zachował tę kupkę piachu, co to ją na zdjęciu widać, nadałaby się na pomnik Wielkiej Prowizorki, która jest stety czy niestety esencją polskości i emanacją polskiego narodowego ducha.

Druga fotka to "miłośnik przyrody" z ul.Wolumen - ktoś tak kocha zieleń, że chciał być jak najbliżej owej zieleni:



A co dalej? Dalej to trasa z Bielan do Rembertowa z wiatrem w plecy. Najpierw jadę wielopasmową Trasą Toruńską (parę łyków adrenalinki), potem przez Bródno...



...a następnie przez Ząbki, gdzie prawie potrąciła mnie jakaś szantrapa skręcająca w lewo samochodem z przeciwnego kierunku. Ja miałem zielone, on nie do końca chciała ten fakt uznać. Ponieważ wyhamowała centymetry ode mnie, obrzuciłem ją w nerwach stekiem wyzwisk - ludzie wychodzący akurat z pobliskiego kościoła nieźle się nasłuchali :) W Ząbkach zdjęć nie robiłem, bo miasto jest tak totalnie koszmarne, że sfocę je, jeśli będę chciał Was nastraszyć. Ogólnie jeden wielki architektoniczno-urbanistyczny burdel.

W końcu docieram do Rembertowa, który choć formalnie leży w granicach Warszawy, wygląda jak małe miasteczko:





Znaczna część Rembertowa powstała przed wojną, więc porządek urbanistyczny dalece większy, niż w Ząbkach.

Z Rembertowa wjeżdżam na chwilę do Wesołej, a stamtąd jadę do Marysina (jedno i drugie to dalekie obrzeża Warszawy), tym razem pod silny wiatr. Do centrum nie chce mi się dymać z wiatrem w twarz, więc ratuję się SKM-ką, w kilkanaście minut teleportuję się ze stacji Gocławek na Powiśle. Chcę kupić bilet, a tu automaty w pociągu nie działają. Trudno, jadę na gapę.

Z Powiśla kurs na Muranów, raczę się wieprzowiną, popijam browarkiem.

Nie wracam na Bielany, zamiast tego jadę... na Ursynów. Idę na łatwiznę, mam wiatr w plecy. Na Ursynowie focę PRL-owskie bloczki...



...i domy z przełomu wieków na Kabatach:





Kabaty to typowy przykład budownictwa po upadku komuny, kiedy to chciano odreagować dawną siermięgę, stąd dużo skośnych dachów, kolorków itp. Teraz odchodzi się od tego na rzecz kształtów bardziej prostokątnych, nawiązujących nieco do przedwojennego modernizmu. Może i dobrze, bo te wszystkie daszki i kolorki są nieco kiczowate, ale takie się ludziom podobały. I chyba nadal podobają :)

Z Kabat teleportacja na Bielany metrem i to tyle.

Szybszy byłem, niż tramwaje, a co! :)

Tour de Pabianice & Bełchatów

Sobota, 2 marca 2013 · Komentarze(16)
Wczoraj miałem trochę czasu na nieco dłuższą przejażdżkę, może nie cały dzień, ale pół dnia się znalazło. Postanowiłem zatem zaliczyć kilka gmin, konkretnie w okolicach Łodzi, bo tam jeszcze było co zaliczać :)

1. Polska kolej :)

Jadę na Dworzec Zachodni, wsiadam w pospieszny, w Koluszkach mam przesiadkę na osobówkę do Łodzi. Ale polska kolej to polska kolej, więc mój "pośpiech" notuje spóźnienie (co za niespodzianka, co nie?) i spóźniam się na osobowy, zabrakło 3 minut.

To nic, za kilka minut ma nadjechać pospieszny do Łodzi, TLK znaczy się. Nadjeżdża, wsiadam. Szkopuł w tym, że bilet na odcinek Koluszki-Łódź mam na osobowy (Regio) a nie TLK. Zastanawiam się, jaką linię obrony przyjąć przy spotkaniu kanara, ale kanar się nie zjawia, spokojnie dojeżdżam do stacji Łódź Chojny. I tu zaczyna się problem, bo... drzwi są zablokowane. Próbuję otworzyć, nie idzie. Próbuje jakiś inny facet, też nie daje rady. Pasażerowie zaczynają biec przez cały wagon, żeby wysiąść innymi drzwiami, a ja zostaję z rowerem. No to myślę, żeby... wysiąść drzwiami na przeciwko. Otwieram i okazuje się, że nawet nie muszę skakać z rowerem na tory, bo po drugiej stronie wagonu też jest peron, chyba nieużywany, bo nieźle zapuszczony, ale jednak peron. Uff, wysiadam, można jechać :)

2. Widzew, ŁKS, Widzew, Widzew, ŁKS, Widzew...

Toczę się przez obrzeża Łodzi w stronę Pabianic, świeci piękne słoneczko, a ja oglądam napisy na murach, żeby dowiedzieć się, kto "rządzi" na danym terenie. Wyszło mi takie coś:

Chojny - Widzew
Kurak - pół na pół (może z lekkim wskazaniem na Widzew)
Ruda, Rokicie - ŁKS
Ksawerów, Pabianice - Widzew z domieszką ŁKS-u

Skomplikowane to wszystko :)

Przed Pabianicami robię pamiątkową fotkę z tablicą drogową:



Podziwiam też tory tramwajowe, które wyglądają na krzywe i zniszczone, ale jednak jakieś tramwaje nimi jeżdżą, choć kołyszą się na wszystkie strony, bezpiecznie to nie wygląda.

W końcu Pabianice:



Miasto jak miasto, średnio piękne, ale bez jakiejś tragedii, takie poprzemysłowe chyba. A przed Pabienicami podziwiam jeszcze jakiegoś strasznego "gargamela" przy drodze, chyba go jakiś Cygan postawił, oni się lubują w takim czymś. Zdjęcia nie robię, bo nie chcę przerywać jazdy, zasuwam pod wiatr, szkoda wytracać prędkość i tracić potem siły na rozpęd.

3. Śnieżna pułapka

Z Pabianic kieruję się na Chechło, żeby zaliczyć gminę Dobroń. Z Chechła miałem dojechać drogą lokalną do trasy Pabianice-Bełchatów, ale okazało się, że owa lokalna droga, wiodąca przez las, jest błotnistą trasą pokrytą zmrożonym śniegiem, który nie zdążył się roztopić. Jechać tak się nie da, zawracam i znów toczę się przez Pabianice, gdzie odbijam na Bełchatów.

4. Bełchatów, Piotrków

Droga na Bełchatów zupełnie bez historii. Jedynie nóżka od roweru mi odpada i aby zrobić fotkę, muszę położyć rower :)



Docieram do Bełchatowa (lekko na około, bo przed Bełchatowem były jakieś roboty drogowe i trzeba było objeżdżać), gdzie robię kilka kilometrów, nie robiąc zdjęć, bo nie ma tam nic ciekawego do fotografowania :) Ot bloki mieszkalne i trochę willi na przedmieściach, nuda.

Z Bełchatowa toczę się na Piotrków, najpierw drogą lokalną przez jakieś wioski...



...a potem główną trasą Warszawa-Wrocław. Trochę obawiałem się tej trasy, ale okazuje się, że jest szerokie asfaltowe pobocze, więc jedzie się elegancko. Dostaję silny wiatr w plecy, więc rozpędzam się do ok. 30 km/h i tak sobie pruję radośnie na Piotrków.

Piotrków już kiedyś zwiedzałem, jadąc od wschodu, teraz jadę od zachodu. Od wschodu były stare fabryki i kamienice, a tu okazuje się, że od zachodu jest jedno wielkie blokowisko, zupełnie inne miasto tak jakby. W końcu docieram do torów i historycznego centrum, robię jedną fotkę...



...i pędzę na dworzec, bo jeszcze mi pociąg ucieknie :) Zdążam, jeszcze tylko fotka na dworcu...



...gdzie ciekawostką jest drewniane zadaszenie peronu.

Nadjeżdża pociąg, jadę.

Dalej bez historii, wróciłem do domu. Podsumowania nie będzie, bo mi się nie chce :) Ot fajnie było i tyle, słoneczko, wiaterek i takie tam duperele, 9 gmin wpadło do kolekcji. Ogólnie luzik, bez zmęczenia. Jazda w tlenie i azocie z domieszką metali ciężkich, puls jakiś tam.

Jeszcze mapka: