Tour de Kielce & Wąchock
Początek był bolesny, bo musiałem się zerwać o 4:45, dla mnie to tortura. Aż mi się przez chwilę zrobiło żal chłopaków z Wehrmachtu, którzy 1 września 1939 r. zamiast się wyspać musieli o godzinie 4:45 napaść na Polskę :)
Szybko jem śniadanie, ogarniam się i metrem teleportuję się z Bielan na Kabaty, z czego odcinek dwóch stacji... pokonuję rowerem. Wszystko dlatego, że z powodu jakichś prac odcinek między Pl.Bankowym a Centrum był wyłączony z eksploatacji.
W końcu o 6:15 ruszamy z Wilkiem w stronę Warki, a potem Radomia. Jedzie się elegancko, praktycznie zero wiatru, trzymamy wysokie tempo. W Warce krótki postój. Przy okazji fotografuję pomnik lotników w Warce, na który miejscowi mówią... "Widelec" :)
A tak wygląda Pilica w Warce:
Jadąc na Radom, mijamy lasy i różne wioski, takie jak np. Głowaczów...
...i Brzóza.
Tereny są dla mnie znajome, bo to strony rodzinne mojego dziadka, aczkolwiek rowerem byłem tam w sobotę pierwszy raz.
Podróż do Radomia minęła w sumie błyskawicznie. Za Radomiem zaczęły się schody, bo ożywił się przeciwny wiatr, we znaki dawał się też upał (jako pamiątkę z wycieczki przywiozłem nieźle zjarane ręce i nogi). W końcu osiągnęliśmy woj.świętokrzyskie i zaczęły się schody a raczej górki. Do tych górek dotrzywałem Wilkowi kroku, na górkach zacząłem wyraźnie zostawać z tyłu - mój brak doświadczenia w jeździe po górkach w połączeniu ze zbyt ciężkim rowerem zrobiły swoje. Ale przynajmniej nabrałem trochę doświadczenia, mniej więcej wiem, co trzeba poprawić i jak odchudzić rower. W międzyczasie minęliśmy najśmieszniejszą miejscowość w Polsce :)
Jazda między Starachowicami a Nową Słupią to takie powolne zdychanie z mojej strony. No ale jest satysfakcja, wszystkie górki pokonałem - powoli bo powoli, ale z roweru nie zszedłem. Do pełni satysfakcji zabrakło tylko wjazdu rowerem na Łysą Górę. To znaczy Wilk wjechał, ja wymiękłem. Ale kiedyś tam wjadę, zawezmę się. A oto spalona słońcem Nowa Słupia pod Łysą Górą:
Z Nowej Słupii jedziemy w kierunku Kielc, Wilk odbija na Łysą Górę, ja jadę dalej prosto, zjadam obiadek, cykam jakąś fotkę z podkieleckim krajobrazem...
...i zatrzymuję się, aby poczekać na Wilka w umówionym miejscu, które wygląda tak:
Tam leżę sobie w cieniu w przydrożnej trawie, jak pijaczek jakiś :) Wkrótce nadjeżdża Wilk i przez Masłów jedziemy na Kielce dobrym tempem. Z samych Kielc zdjęć niestety nie mam, bo spieszyliśmy się na pociąg. Foty będą innym razem.
Jako, że polska kolej rządzi, to najszybsze połączenie Kielc z Warszawą było przez... Miechów. To tak, jakby z Warszawy do Gdańska jechać przez Radom a z Poznania do Szczecina przez Konin. Można i tak :)
W Miechowie mamy przesiadkę na inny pociąg. Ładujemy do środka rowery, a nie jest to łatwe, bo peron ma wysokość taką, jaką mają perony... na przystankach tramwajowych. Czyli żadną. Radzimy sobie w ten sposób, że Wilk wskakuje do pociągu, a ja podaję rowery od dołu. W środku ląduje rower Wilka i rower jakiegoś rowerzysty, który wsiadał z nami. I kiedy ja mam podać swój rower... pociąg rusza. Czujecie klimat? Rusza z otwartymi drzwiami i ze mną na peronie.
Drę się do chłopaków, aby zaciągnęli hamulec bezpieczeństwa. I zaciągają, bo pociąg szybko staje, ja wskakuję na rower, doganiam pociąg i ładuję się w końcu do środka. Jednym słowem polska kolej zapewnia niezapomniane przygody! :)
Z zatrzymania pociągu nikt afery nie robił, pociąg w końcu rusza i dojeżdżamy szczęśliwie do Warszawy. A tam jazda idealna, wieczorny chłodek i zero wiatru. Żegnam się z Wilkiem na Centralnym i jadę na Bielany nieco naokoło, aby dokręcić do 230 km.
W końcu zmachany dojeżdżam. Ufff... Fajna przejażdżka była :)