Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:2517.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:83.90 km
Więcej statystyk

Ucieczka na zachód

Piątek, 20 kwietnia 2012 · Komentarze(20)
Troszkę się w piątek najeździłem. Najpierw było skromnie jak na mnie - wychodząc z pracy miałem "tylko" 30 km przejechane przed pracą oraz w czasie przerw w robocie. Przywiozłem także dwie fotki z pogranicza Śródmieścia i Woli:

1. Aleja Jana Pawła II - lubię socrealizm, taki monumentalny styl nadaje miastu dostojeństwa, dodaje mocy. Kocham to :) Na zdjęciu widać już Śródmieście, a fociłem, stojąc na Woli. Ot ulica graniczna.

2. Ulica Chłodna, to już Wola - z przedwojennej zabudowy oprócz niewielkiej liczby kamienic ocalał jedynie ten kościół. A w zasadzie to nie wiem, czy ocalał, czy go potem odbudowano.





I gdy siedziałem w pracy, nad Warszawę nadeszła burza, lunęło jak z cebra i mój rower zaparkowany przed robotą wziął solidną kąpiel.

Gdy wyszedłem z pracy, lekko padało. I chciałem jechać na wschód, za Wisłę, tymczasem... uciekłem na zachód. Bo nad wschodem nadal wisiały czarne chmury, a na zachodzie widać było słońce. Czyli tytułowa ucieczka na zachód była prozaiczna - uciekałem przed deszczem. Tropiciele nacjonalizmu niech się zatem nie boją, w tej notce nie będzie o panicznej ucieczce na zachód "narodu panów" ze Szczecina w kwietniu 1945 r. :) Ale tak ku przypomnieniu - rocznica wyzwolnienia Szczecina to 26 kwietnia. No wiem, zaraz mnie postępowcy zakrzyczą, że to żadne wyzwolenie nie było :)

Ale zostawmy Szczecin, skupmy się na moim rowerowaniu. Ucieczka na zachód okazała się skuteczna, pedałując szybkim tempem wkrótce znalazłem się w Ożarowie Mazowieckim. Stamtąd ruszyłem przez okoliczne wioski, różne Zielonki, Babice, potem Izabelin i Laski, tak dotarłem do siebie na Bielany, gdzie robię jeszcze parę kilometrów i cykam fotkę:



Witamy na Bielanach!

Po tych wojażach miałem na liczniku coś ponad 70 km dziennego przebiegu. Chyba 73 lub 74. A później to już sobie dłubię kolejne kilometry po Bielanach i Bemowie w dwóch półgodzinnych przejażdżkach i kończę dzień z wynikiem 93 km.

No i luz. Dobrze było!

A imię jego Czterdzieści i Cztery

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · Komentarze(10)
Ktoż ten mąż? - To namiestnik na ziemskim padole.
Znałem go, - był dzieckiem - znałem,
Jak urósł duszą i ciałem!
On ślepy, lecz go wiedzie anioł pacholę.
Mąż straszny - ma trzy oblicza,
On ma trzy czoła.
Jak baldakim rozpięta księga tajemnicza
Nad jego głową, osłania lice.
Podnożem jego są trzy stolice.
Trzy końce świata drzą, gdy on woła;
I słyszę z nieba głosy jak gromy:
To namiestnik wolności na ziemi widomy!
On to na sławie zbuduje ogromy
Swego kościoła!
Nad ludy i nad króle podniesiony;
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;
A życie jego - trud trudów,
A tytuł jego - lud ludów;
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,
A imię jego czterdzieści i cztery.


Zrobiłem wczoraj 44 km po Warszawie i tak mnie jakoś naszło. A swoją drogą ten Mickiewicz to niezły towar musiał ogarnąć, zanim to napisał :)

I na koniec: Nie zamierzam już poruszać tematyki pewnego forum, po prostu trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że ja oraz Jaśnie Oświeceni Admini nadajemy na tak różnych falach, że znalezienie jakichkolwiek punktów stycznych jest niemożliwe. Na zakończenie dedykuję Jaśnie Oświeconym Adminom fragment pieśni "My, Pierwsza Brygada" (zapewne nacjonalistycznej):

Nie chcemy już od Was uznania
Ni Waszych mów, ni waszych łez!
Skończyły się dni kołatania
Do waszych serc, jebał was pies!


I na tym kończę forumowe wątki, dla mnie EOT.

PS. Tylko nie mylmy Jaśnie Oświeconych Adminów z forumowiczami. Wielu forumowiczów to naprawdę fajni i sensowni ludzie.

Tour de Łódź

Środa, 18 kwietnia 2012 · Komentarze(18)
Kategoria Ponad 117 km
Dzisiaj nie będę się nurzał w miazmatach wydalonych przez forumowych tuzów myśli postępowej, dziś będzie zupełnie o czym innym. O wycieczce do Łodzi.

Wycieczka była całkiem spontaniczna. Znużyło mnie siedzenie w robocie, no to sobie wziąłem wolne na wczorajszy dzień i wyruszyłem. Zamysł był taki, aby dostać się pociągiem do Skierniewic, stamtąd pomknąć do Łodzi (zaliczając przy okazji gęsto upakowane gminy po drodze) i dalej do Piotrkowa. Z czasem zmodyfikowałem plany i zamiast Piotrkowa wyszły Koluszki.

Początek bez historii - jazda z Bielan na Dworzec Zachodni, wsiadam do pociągu i wkrótce jestem w Skierniewicach.

Ze Skierniewic toczę się do Brzezin nieco naokoło, kolekcjonując okoliczne gminy. Najgorsze są momenty, gdy jadę na południe, we znaki daje się silny przeciwny wiatr, choć zapowiadali dużo słabszy. No trudno, jakoś się jedzie. Mam drobny kryzys, ale napój energetyczny kupiony w jakimś wiejskim spożywczaku rozwiązuje ten problem. Dostaję powera :) A wiejski krajobraz wygląda mniej więcej tak:



albo tak:



Odcinek Jeżów-Rogów-Brzeziny to już poezja - wiatr w plecy i prędkość dochodząca do 30 km/h, czasem nawet więcej. Te tereny nie są już tak płaskie, jak okolice Warszawy, czasem można elegancko i szybko zjechać, czasem trzeba się piąć mozolnie pod górę. Ale nawet to polubiłem, przynajmniej nie było monotonnie :) Na drodze pełno TIR-ów, nie narzekam, wytwarzany przez nie pęd powietrza daje dodatkowego kopa. W końcu osiągam Brzeziny, gdzie jest trochę fajnych kamienic, niestety zaniedbanych. No i miasto masakrycznie rozjeżdżone przez TIR-y. A oto i Brzeziny:



Trochę się naczekałem, aby zrobić zdjęcie bez TIR-a w kadrze.

Trasa Brzeziny-Łódź bez historii, nada TIR-y, wiatr w plecy i trochę pagórków. Był też drogowskaz na... Moskwę. I w końcu...



Minąwszy tablicę, musiałem jednak pokonać jeszcze trochę kilometrów, zanim zobaczyłem pierwsze objawy wielkomiejskości. Najpierw były pola i domki, potem jakieś centrum handlowe, wreszcie pojawiły się bloki i... duży cmentarz. Oraz przystanek o pięknej nazwie "Smutna" :)

Centrum Łodzi nie zwiedzałem, po prostu przemknąłem przez miasto. Stąd tylko dwie przypadkowe fotki zrobione na trasie:





Pierwsza fotka to ul. Narutowicza (zapamiętałem nazwę), druga fotka to już wylotówka na Katowice. Samo miasto... Cóż, mieszkać by się dało, bo lubię blokowiska, a tam było ich pełno. Tylko kamienice przydałoby się odpicować, bo się trochę sypią. Fajnie się za to czyta napisy na murach, od razu można się zorientować, gdzie rządzi Widzew a gdzie ŁKS :) Generalnie na murach dominował Widzew, ale to pewnie dlatego, że jechałem przez rejony bliżej stadionu Widzewa, gdybym zwiedzał zachodnią część miasta może byłoby inaczej. W Warszawie takich problemów nie mamy, Legia jest wszędzie :)

Za Łodzią przejeżdżam przez Rzgów, tam odbijam na wschód i tym razem okrutnie męczę się pod wiatr, turlając się z prędkością ok. 15 km/h. Potem trochę na północ, do Andrespola i... znów na wschód. Tym razem wiatr jednak słabnie i do Koluszek jedzie się już znośnie. Wychodzi też słońce. A oto jakaś wioska przed Koluszkami:



No i w końcu dworzec w Koluszkach:



Zwraca uwagę spora liczba rowerów (na zdjęciu widać tylko część) oraz porządne stojaki rowerowe. Brawo Koluszki!

Do pociągu mam jeszcze ponad 20 min., więc robię kilka kilometrów... po peronie dworca :) Zawsze to ciekawsze, niż siedzenie w dworcowej poczekalni.

W końcu pociągiem teleportuję się do Warszawy, gdzie robię jeszcze prawie 20 km. Wystarczy.

I na koniec mapka:

Radzieckie rozumienie pewnego słowa

Wtorek, 17 kwietnia 2012 · Komentarze(30)
Czytałem kiedyś pewną książkę o sowieckich klimatach, autorstwa niejakiego Wiktora Suworowa. Tytułu tej konkretnej książki nie pamiętam, bo ten Suworow sporo ich napisał. Może to był "Dzień M"? A może "Ostatnia republika"? Nieistotne. Otóż w książce tej autor pisał m.in. o sowieckiej organizacji paramilitarnej o pięknej nazwie Osoawiachim, istniejącej sobie w czasach stalinowskich.

Nie będę szczegółowo wyjaśniał, co to był ten Osoawiachim, zainteresowani bez problemu znajdą tę wiedzę w internecie. Chcę natomiast skupić się na pewnym zdaniu z tej książki Suworowa, które utkwiło mi w pamięci: Osoawiachim był organizacją dobrowolną, oczywiście w radzieckim rozumieniu tego słowa.

Przejdźmy teraz do forum podrozerowerowe.info i zacytujmy admińskie mądrości:

Istotą forum jest swobodna wymiana informacji, wrażeń, poglądów etc. Cechą szczególną naszego forum jest serdeczność i otwartość. Forum nie jest miejscem dla nacjonalistycznych dyskusji, a takimi są komentarze o Żeligowskim w połączeniu ze zdjęciami biało czerwonej flagi z napisami LWÓW i WILNO.

Dyskusje na temat Żeligowskiego i biało-czerwonej flagi z napisem "Wilno" są nacjonalistyczne, to już wiemy, po oznajmił nam to mądry i dobry admin. Gdyby było tam napisane "Vilnius", byłoby pewnie mniej nacjonalistycznie. Gdybym napisał, że nie istniał żaden Żeligowski, że był to co najwyżej Liucijus Želigovskis, też byłoby lepiej. Bo pochodzący z Wileńszczyzny Żeligowski pewnie był narodowości litewskiej, tylko sam o tym nie wiedział. Cóż, według współczesnej wykładni litewskiej na Wileńszczyźnie nie ma Polaków, są tylko spolonizowani Litwini, którzy nie wiedzą, że są Litwinami, więc trzeba im o tym za wszelką cenę przypomnieć. Być może Liucijus Želigovskis (nazwany przeze mnie nacjonalistycznie Żeligowskim) był takim samym przypadkiem.

A więc mam poglądy nacjonalistyczne, bo tak orzekła administracja forum. Ale przypomnijmy jeszcze raz admińską wypowiedź, konkretnie to jedno zdanie:

Istotą forum jest swobodna wymiana informacji, wrażeń, poglądów etc.

Cóż, poglądy nacjonalistyczne też są, jakby nie patrzeć, poglądami, więc teoretycznie powinienem móc je swobodnie "wymieniać". Okazuje się jednak, że nie wolno mi tego robić. Wynika stąd zatem, że Pan Administrator miał co prawda na myśli swobodę, ale w radzieckim rozumieniu tego słowa.

Drogi panie adminie, może już czas najwyższy porzucić sowieckie schematy myślowe?

A teraz o wczoraszym rowerowaniu. Napierw kawałek zwyczajnej Warszawy, taka tam fotka z okolicy Hal Mirowskich, którą zepsuł mi biały bus. Za nic nie chciał odjechać.



Ogólnie wyszło wczoraj 77 km, począwszy od jazdy do pracy naokoło, poprzez popołudniowe krążenie po Woli, Bemowie i Bielanach, a skończywszy na wieczornej wyprawie na Nowy Świat na browara i oglądanie meczu Bayern-Real. Niestety wygrał Bayern. Niestety, bo wyjątkowo tej drużyny nie lubię. Może to też nacjonalistyczne, może do mojej antylitewskości dołączy według forumowych autorytetów antybawarskość :) Jeździło się tak sobie, trochę wiało. Ale nie padało na szczęście.

A dzisiaj spróbuję pojechać nieco ambitnieszą traskę.

Lany poniedziałek

Poniedziałek, 16 kwietnia 2012 · Komentarze(14)
Jeśli ktoś zaczytuje się w forumowej historii, to jutro zapraszam na kolejny odcinek pt. "Radzieckie rozumienie pewnego słowa". Ale dziś postanowiłem zrobić przerwę od forumowych tematów, nadrabiam blogowe zaległości i ta notka będzie tylko i wyłącznie o dniu wczorajszym.

Zdjęć niestety nie będzie. Nie będzie, albowiem cały boży dzień w Warszawie padało, przestało dopiero po 20. Wyjęcie komórki celem focenia byłoby w tych okolicznościach przyrody ryzykowne, te współczesne wypasione smartfony wodę chyba lubią jeszcze mniej, niż stare dobre "cegły".

Tak, mieliśmy wczoraj lany poniedziałek. Dlatego z jeżdżeniem nie przesadzałem. Przed pracą zrobiłem 13 km i byłem nieźle przemoczony, potem rower poszedł do serwisu, a jak go odebrałem, to pyknąłem jeszcze 7 km w ramach przerwy w robocie. Wtedy to nie było jeszcze tak źle, ten deszcz można było przeżyć.

Porządnie zaczęło padać akurat wtedy, gdy wyszedłem z roboty. Planowałem zrobić 30-40 km, ale odpuściłem sobie, wystarczyło mi ok. 20 (a nawet chyba trochę mniej, nie pamiętam dokładnie), i tak totalnie przemokłem, zrobiło się też zimno i zerwał się wiatr. Myślałem, że mnie jakieś choróbsko weźmie, bo szalika i czapki nie miałem (no bo jak tu jeździć z takimi akcesoriami w połowie kwietnia?), ale organizm dał radę. Jestem zdrów.

Troszeczkę pojeździłem sobie dopiero po 20, robiąc objazd Bielan, Bemowa i Żoliborza. Deszcz najpierw lekko siąpił, potem w ogóle przestało padać. W końcu. Dobiłem do 66 km. Mogłem zrobić więcej, miałem czas, nie miałem chęci. Po godzinie 20 ogólnie nie lubię już rowerować, po 20 lubię delektować się domowym ciepłem. Czas między 20 a 8 ogólnie jest dla mnie raczej rowerowo martwy, jeżdżę wtedy tylko w drodze wyjątku (np. wracając z dworca do domu po dłuższej wyprawie). Tak już mam.

A dzisiaj jest już słonecznie. I luz.

A wy macie swoje "martwe godziny" rowerowe czy jeździcie o każdej porze? :)

Serwisy rowerowe - frontem do klienta?

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · Komentarze(13)
W tej notce na chwilę odpuszczę tematy forumowe, co nie znaczy, że odpuszczę je w ogóle :) Ale dziś będzie o czymś zupełnie innym.

W sobotę wieczorem padł mi wkład supportu. To znaczy już wcześniej dawał sygnały, że może paść, ale postanowiłem zajeździć go do końca. No to zajeździłem. Niestety support padł w najgorszym możliwym momencie, bo w sobotni wieczór, a jak wiadomo serwisy rowerowe (z baaardzo nielicznymi wyjątkami) są w niedzielę zamknięte na głucho.

Jeździć się jakoś tam dało, ale jazda z pedałami kolebiącymi się na boki do przyjemności nie należy, a i o prędkościach powyżej 20 km/h też można zapomnieć. W niedzielę wyruszyłem zatem z Bielan do Decathlona na Ochocie, bo tam akurat serwis rowerowy pracuje. Tam jednak usłyszałem, że rower może być gotowy... na środę. No to grzecznie podziękowałem. Przy okazji usłyszałem, nie pierwszy już raz w życiu, że "rowery to jednak prosimy oddawać do serwisu czyste". Cóż, jeżdzę sporo, to i trochę się rower brudzi. Strasznie wydelikaceni ci serwisanci - jakoś nie słyszałem, aby w warsztatach samochodowych klienta chcącego odstawić tam blaszaka mechanik wysyłał na myjnię. No ale rower widać rządzi się swoimi prawami także i w tym aspekcie :)

W GoSporcie w Wola Parku serwis był co prawda czynny, ale.... brakowało serwisantów. Darowałem sobie zatem szukanie serwisu i przejechałem łącznie w niedzielę na uszkodzonym rowerze całe 56 km. Później już nie miałem czasu na jeżdżenie, ale strata niewielka, bo i tak zaczął padać deszcz.

Tak mnie jednak zastanawia jedna rzecz. W Polsce jak wiadomo najwięcej rowerzystów wyjeżdża na trasy w soboty i niedzielę (cóż, to nie Holandia...). Teoretycznie zatem serwisy rowerowe powinny pracować właśnie wtedy, frontem do klienta. Tymczasem serwisy pracują sobie tylko w dni robocze (plus czasem jakieś 4-5 godzin w sobotę i to we wczesnych godzinach), a zatem uszkodzenie roweru np. w sobotę o 15 sprawia, że cały weekend rowerowy może pójść się czesać. Chyba, że ktoś samemu umie i lubi naprawiać rower i ma do tego zapas części zamiennych, ale typowego niedzielnego rowerzysty o to nie podejrzewam. Serwis jest czynny wtedy, gdy potencjalny klient siedzi sobie w pracy.

Cóż zatem? Nic zatem, nic się nie zmieni, bo działalność serwisowa zapewne jest mało opłacalna i jest jedynie dodatkiem do funkcjonowania sklepu rowerowego. Będzie jak jest, ale ponarzekać sobie musiałem :)

Bo w końcu jestem Polakiem.

Czy Guderian byl Żeligowskim czyli tęsknota za rozumem

Sobota, 14 kwietnia 2012 · Komentarze(22)
Na początek chcę wyjaśnić jedno. Moje wcześniejsze blogowe notki (oraz ta notka dzisiejsza) nie są wymierzone w forum podrozerowerowe.info i nie są wymierzone w forumowiczów. Forumowicze to w większości fajni i ciekawi ludzie, a samo forum jest prawdziwą skarbnicą wiedzy na tematy rowerowe i każdemu spragnionemu tej wiedzy z czystym sumieniem to forum polecam. Wpisy są wymierzone w niektórych adminów, którzy dali pokaz swojej nadgorliwości i niekompetencji. Dzisiaj będzie głównie o niekompetencji, a raczej historycznej ignorancji.

Jak już wiecie, oburzenie paru osób wywołało wklejenie przeze mnie na forum zdjęcia polskiej flagi z napisami "Wilno" i "Lwów" oraz tekst o tym, jak to byłoby się kiedyś fajnie przejechać do Wilna pociągiem IC Żeligowski. Moja wypowiedź spowodowała wielką troskę paru osób o uczucia Litwinów. Szkoda, że np. Polacy z Wileńszczyzny aż takiej troski od tych osób nie doświadczają, ale widać tak musi być, najwyraźniej litewska koszula z jakichś nieznanych względów bliższa jest ciału, niż polska. Może jest z lepszej bawełny, hmmm...

Niejaki Arkadoo (czy jak mu tam) w swojej mądrości raczył był napisać:

Wyobraźcie sobie niemiecką flagę z napisem Breslau, Gdanzig, Posen, no i pociąg DB Guderian, DB Rommel. Ooo ile tęsknoty i wyrazów pamięci...

Powinnno być "Danzig" a nie "Gdanzig", ale to szczegół, miastami zajmę się kiedy indziej. Dziś zajmijmy się Guderianem i Rommlem, porównując ich z Lucjanem Żeligowskim, tak jak to zrobił ów Arkadoo.

Scena nr 1. 9 października 1920 r. wojska gen. Żeligowskiego wkraczają do Wilna, które wówczas liczy 2/3 ludności polskiej i 2% litewskiej (kto nie wierzy, niech sprawdzi, choć niekoniecznie w "Gazecie Wyborczej"). Ludność miasta entuzjastycznie wita generała, traktując go jak wyzwoliciela. Warto też zauważyć, że żołnierze gen. Żeligowskiego rekrutowali się w przeważającej mierze z Wileńszczyzny i Grodzieńszczyzny, to byli ludzie miejscowi, a nie posiłki z Warszawa, Krakowa itp.

Scena nr 2. 8 września 1939 r. wojska Wehrmachtu docierają do Warszawy, która bynajmniej nie jest zamieszkała przez Niemców, prawie cała ludność to Polacy i Żydzi. Ludność miasta wita wojska niemieckie tak entuzjastycznie, że w ramach tego entuzjazmu wznosi na ulicach barykady, które powstrzymają Niemców na prawie 20 dni, do szczególnie znanych epizodów należą walki na Ochocie, gdzie ludność cywilna czynnie wspierała polskie wojsko (jakoś nie słyszałem, aby w 1920 r. ludność Wilna wspierała wojsko litewskie, były za to podejmowane próby rozbrojenia litewskich oddziałów przez miejscowych Polaków). W końcu Warszawa kapituluje, ale nikt nie wita Niemców jak wyzwolicieli, odtąd Niemcy będą ofiarami partyzanckich akcji, a podsumowaniem stosunku ludności Warszawy do Niemców będzie Powstanie Warszawskie. O Powstaniu Wileńskim przeciwko Polakom jakoś nie słyszałem. Oczywiście dodawać chyba nie trzeba, że żołnierze Wehrmachtu szturmujący stolicę Polski bynajmniej nie pochodzili z Warszawy i okolic.

Są różnice? Są. Ale to nie przeszkadza oświeconemu adminowi stawiać Żeligowskiego i Guderiana w jednym szeregu. Zastanawia mnie tylko, czy jest to przejaw skrajnie złej woli czy totalnej historycznej ignorancji, stawiam jednak na to drugie (złej woli nie obstawiam, bo admini są dobrzy, świat jest pełen dobrych ludzi a zwłaszcza adminów).

Samo jednak bycie ignorantem to jeszcze nie tragedia. Tragedia jest wtedy, gdy ignorant zaczyna uzurpować sobie prawo do pouczania innych. Koktajl ignorancji i nadgorliwości to mieszanka wyjątkowo niesmaczna i ciężkostrawna.

Dlatego apeluję o jedno: Jeśli chcecie kogoś pouczać, to najpierw podszkolcie się sami i to w sprawach elementarnych. W przeciwnym wypadku wychodzi z tego kompromitacja. Ja ze swej strony wiem jedno - lepiej wyrażać tęsknotę za polską przeszłością, niż tęsknić za rozumem.

A teraz krótko o sobotnim rowerowaniu. Wyszło 74 km po Warszawie w kilku ratach. Pierwsze ok. 20 km w deszczu, objazd Tarchomina i Nowodworów. Potem już ładniejsza pogoda i przejażdżki po Bielanach, Bemowie, Woli i Żoliborzu. A może gdzieś tam jeszcze, już nie pamiętam dokładnie. Ogólnie nic szczególnego, pod koniec pada mi wkład supportu. Ale o urokach jazdy z padniętym supportem będzie już w kolejnej notce.

A forumowych sprawach też będzie :)

Zignorowałem ostentacynie

Piątek, 13 kwietnia 2012 · Komentarze(12)
Być może gdybym zignorował tak zwyczajnie, wszystko byłoby dobrze. Ale ja zignorowałem w najgorszy z możliwych i perfidnych sposobów. Mianowicie zignorowałem - uwaga, wstrzymujemy oddech! - ostentacyjnie.

Chodzi oczywiście o pewne forumowe wydarzenia, które doprowadziły do mojego odejścia z forum podrozerowerowe.info. Nijaki Arkadoo (czy jak to się pisze, nie chce mi się sprawdzać), jeden ze światłych adminów, oczywiście dobrych ludzi (bo świat jest pełen dobrych ludzi), zgrabnie wyjaśnił, na czym polegają moje przewiny:

Łukasz dostał ostrzeżenie, które ostentacyjnie zignorował umieszczając w sygnaturce tekst sugerujący, że robimy cyrk.

Cóż, mieliśmy na tym forum przejaw bezdennej głupoty, kiedy to inny z oświeconych adminów, tym razem niejaki Borafu, wlepił mi ostrzeżenie za wklejenie zdjęcia biało-czerwonej flagi z napisami "Wilno" i "Lwów". A że czasem z głupotą nie da się walczyć, to należy ją ignorować. A więc ją zignorowałem. Ostentacyjnie.

A może to nie głupota? Może admin Borafu chciał dobrze? Może jako dobry człowiek chciał mnie naprowadzić na właściwe tory, zaszczepić w moim sercu dobro i wyplemić nacjonalistyczne demony sprytnie ukryte pod biało-czerwoną flagą? A ja, zamiast dać się naprostować, tak go po prostu i na chama zignorowałem. Ostentacyjnie.

Tematu cyrku na razie nie poruszam, jemu poświęcę inną notkę.

Wróćmy teraz do tego, co napisał niejaki Arkadoo. Zabolało go, że zignorowałem. I to ostentacyjnie. Bo ja admiński tok myślenia rozumiem. Według tego toku ostrzeżenie ma mnie przestraszyć. Ma sprawić, że dostrzegę wielkość adminów, uznając jednocześnie swoją małość i nędzę, że odtąd będę tańczył tak, jak mi zagrają, spoglądając ze strachem i trwogą na admińskie wyżyny. A ja zamiast tego zignorowałem. Ostentacyjnie. I to kogoś zabolało.

Jestem złym człowiekiem. Bo ignoruję. Ale lepiej ignorować (nawet ostentacyjnie), niż być ignorantem. Ale o ignorantach będzie w innej notce.

A teraz rowerowanie wczorajsze. Rano po wyjściu z domu zobaczyłem deszcz. Czekałem 20 min., przestało padać, ruszyłem, Warszawa wyglądała tak:



Zdołałem jeszcze wykręcić 25 km i poszedłem do roboty, w czasie przerw w robocie kolejne 10 (a może nawet 11 czy 12, nie pamiętam), a potem zrobiłem sobie przejażdżkę przez Ochotę, Włochy, Ursus i Jelonki, stamtąd dotarłem na Bielany. Pogoda była już piękna, sfociłem też jedną włochowską ruderkę:



Potencjał jest, tylko odnowić trzeba. A sama przejażdżka to było coś ponad 30 km. Sporo kluczyłem po lokalnych uliczkach, zwłaszcza we Włochach.

Wieczorem przed snem zrobiłem jeszcze objazd Bielan. Fajna jazda, spokojne miasto i praktycznie zero wiatru. Łącznie wyszło 84 km, wystarczy.

Być jak tłumik

Czwartek, 12 kwietnia 2012 · Komentarze(18)
Po swoich doświadczeniach na różnych forach dyskusyjnych mogę stwierdzić, że idealny forumowicz (tzn. idealny z punktu widzenia forumowych administratorów) wygląda tak:



Idealny forumowicz, zanim coś napisze, tłumi swoje myśli i emocje i zamiast pisać szczerze o swoich poglądach, odczuciach itp. pisze w sposób obły, okrągły, mało konkretny. Dzięki temu nikomu się nie narazi, a wręcz może zostać pochwalony za to, że jest taki rozsądny i wyważony. No i nikogo nie urazi.

A urazić kogoś jest bardzo łatwo. Można np. urazić Litwinów pisaniem o wyzwoleniu Wilna przez gen. Żeligowskiego (które miało wtedy 2/3 ludności polskiej i 2% litewskiej, ale to nieistotny szczegół), nawet samym użyciem słowa "Wilno" można urazić. Nie piszmy zatem o Wilnie i Lwowie, piszmy o Vilniusie i Lvivie. Wtedy nikogo nie urazimy.

Według forumowych administratorów urazić można też kogoś, wklejając zdjęcie polskiej flagi. Jest to "ukryta opcja nacjonalistyczna" a może wręcz "faszystowska". Przepraszam. Powinienem był wkleić flagę niemiecką. Albo tęczową flagę gejowską, w końcu to takie nowoczesne (do gejów nic nie mam, ale polska flaga jest mi bliższa niż gejowska i to jest chyba mój błąd).

Ktoś nie wierzy? To niech sobie poczyta pewien wątek i zawarte w nim admińskie mądrości. Bo admini są mądrzy i dobrzy. W ogóle świat jest pełen dobrych ludzi, ale ci są najlepsi z najlepszych. Są uosobieniem jasnej i dobrej strony ludzkiej natury. Najjaśniejszej i najlepszej.

Nie chcę nikogo urazić, teraz w modzie jest przepraszanie a nie urażanie, więc przepraszam. Przepraszam Białorusinów za to, że Białystok znajduje się w granicach Polski, Ukraińców przepraszam za polski Przemyśl, Litwinów za polskie Suwałki a Żydów przepraszam za to, że Legia Warszawa zdobyła w Lidze Europejskiej więcej punktów niż Hapoel Tel-Awiw. Aż mi głupio.

Niestety jest tylko jeden problem. Nie umiem być tłumikiem, wciąż pozostaję człowiekiem.

Dobra, teraz o wczorajszym rowerowaniu. Zdjęcie tłumika zrobiłem na warszawskiej Woli, bo zaciekawiła mnie oryginalna forma tej nowoczesnej rzeźby. Dla mnie to prawdziwa sztuka, serio. Perełka. Tak więc musiałem tę instalację artystyczną sfocić i nie myślałem wówczas jeszcze o tekście, który napisałem parę akapitów powyżej. Pomysł przyszedł dopiero później, gdy już miałem takie fajne zdjęcie :)

Kilometrów dużo, 91. Choć miało być 62, bo tyle miałem, gdy skończyłem wczorajsze rowerowanie po Warszawie (klasyka: 31 przed pracą, 12 podczas przerw w pracy, reszta po robocie), a raczej myślałem, że skończyłem. Ale potem przyszedł wieczór, a że nie mogłem w domu usiedzieć, to zrobiłem rundkę po Bielanach (kropił deszcz, ale mi nie przeszkadzał) i z 61 zrobiło się coś koło 75, nie pamiętam dokładnie. Później zaszła jeszcze nagła konieczność jazdy do apteki (nie dla mnie, bo jam zdrów jak ryba), było już po 22 i najbliższą całodobową aptekę znalazłem dopiero w pobliżu Kina Femina a więc już prawie w centrum (kiedyś była na Bielanach - wczoraj się przekonałem, że właśnie ją zamknęli). I jak wróciłem ok. 23 do domu, to było już 91 km. Wystarczy.

No i coś jeszcze:



Najeździł się ten mój rower, oj najeździł :)

Wiejska Warszawa

Środa, 11 kwietnia 2012 · Komentarze(8)
Z czym może kojarzyć się Warszawa? Pewnie ze Starym Miastem, Pałacem Kultury, wysokimi wieżowcami, szerokimi hałaśliwymi ulicami itp. Ale są też miejsca takie:



lub takie:



To nie żart, kogucik i kurki są jak najbardziej warszawskie. A zdjęcia zrobiłem na tzw. Zielonej Białołęce czyli północnych obrzeżach Warszawy. Ostatnio czytałem, że jacyś białołęccy radni proponują, aby budowana właśnie 2.linia metra szła docelowo nie na Bródno (kilkudziesięciotysięczne blokowisko) lecz na Zieloną Białołękę. No sorry, doceniam Wasz zapał, ale metro służy do wożenia dużych potoków pasażerskich, a nie kogucika i kurek.

Nie znaczy to, że na Zielonej Białołęce nie ma osiedli. Jak najbardziej są, ale w porównaniu z Bródnem jest to tyle co nic. A osiedla przypominają warowne grody - wszędzie płoty, kamery, szlabany itp. Ale najgorsze jest to, że nie powstaje tam normalna tkanka miejska - te wszystkie mini-osiedla są porozrzucane bez ładu i składu wśród pól i łąk, tworząc łącznie zespół rozrzuconych po całym obszarze dobrze umocnionych fortów obronnych a nie normalne miasto. W sensie urbanistycznym klęska.

Co do wczorajszego rowerowania, to było tak: 30 km przed pracą, później 11 w czasie przerw w pracy, a po pracy w miarę konkretna przejażdżka - przez Most Śląsko-Dąbrowski i dalej Radzymińską dojeżdżam aż do centrum M1 w Markach, stamtąd przedostaję się na Białołękę, gdzie robię sporo kilometrów, docierając w końcu na Tarchomin i dalej przez Most Północny na Bielany. Tam robię jeszcze mały objazd dzielnicy i na tym kończę. I znów wyszło łącznie 85 km, zupełnie jak poprzedniego dnia.

I na koniec jeszcze chcę nawiązać do poruszonej w poprzednim wątku sprawy forumowej. Śledzę dyskusję, która się wywiązała po mojej informacji o odejściu z forum i widzę coraz większy rozdźwięk pomiędzy tzw. zwykłymi forumowiczami a administracją. Czy naprawdę uprawnienia administratora tak potrafią zmienić człowieka na gorsze, uczynić go osobnikiem głuchym na argumenty, butnym i odgrażającym się?

Władza chyba jednak rzeczywiście deprawuje. Mam nadzieję, że nigdy nie dojdę do władzy, nawet na jakimś drobnym lokalnym szczeblu. Bo nie chciałbym się zmienić na gorsze, chcę dalej być sobą.