Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2012

Dystans całkowity:1737.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:57.90 km
Więcej statystyk

O tym, jak z kołem po mieście biegałem

Czwartek, 20 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Stało się. Schodzę w czwartek do garażu, próbuję otworzyć zapięcie, nie działa. Zacięło się.

Zacinało się już wiele razy, ale zawsze popsikanie WD-40 czy innym Ronsonem rozwiązywało sprawę. Teraz wypsikałem prawie dwie puchy i nic. Poddałem się. Wiedziałem, że już nic z tego nie będzie, że trzeba kupić nowego U-locka. No dobrze, ale jak odblokować rower?

Dobrze, że nie był do barierki przypięty, bo musiałbym wzywać fachowca ze sprzętem na miejsce i zapłacić kupę kasy. Blokada była zapięta na tylnym kole. No to cóż było robić? Odkręciłem tylne koło, zostawiłem resztę roweru w garażu i tak sobie szedłem radośnie przez miasto z tym kołem i założoną na nie blokadą, widząc zdumione spojrzenia przechodniów :)

Dalej poszło już sprawnie. Fachowiec przeciął blokadę tzw. diaxem (najpierw przez pół godziny próbował otworzyć zamek, ale nie wyszło, padł na amen), jeszcze tylko kupno nowego U-locka, przykręcenie koła i już można śmigać. 10 km zrobiłem późnym wieczorem, na więcej z powodu "urodzinniania się" czasu nie miałem.

Zdjęć z tego dnia nie mam, zamiast tego będzie filmik. Letni, warszawski, kibolski :)



Miasto moje, a w nim...

To ważne, gdzie przypinamy rower :)

Środa, 19 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Miłośników wątków sensacyjnych muszę na wstępie rozczarować - nikt mi roweru nie ukradł, nawet nie próbował. Chodzi o coś zupełnie innego.

Ale o tym później, najpierw sama jazda. W środę było bez rewelacji, 43 km po mokrej brei i ze skaczącym coraz bardziej łańcuchem. Nawet na naprawę nie mam czasu, no wiecie, święta idą i takie tam :) Sfotografowałem jeden z nielicznych warszawskich kontrapasów (przy Trasie W-Z), rodzynek w zasadzie...



...rzuciłem okiem na Plac Teatralny...



...i na tym można byłoby opowieść zakończyć. Ale... Gdy przyjechałem do domu, rower był cały uświniony breją. Nie przypiąłem go na klatce schodowej, jak to zwykle czynię, bo jakby się ta cała breja rozpuściła, toby pół klatki było uświnione i nie chciałbym wtedy wpaść w łapy sąsiadów-estetów i groźnej Pani Dozorczyni. Tak więc zjechałem do garażu podziemnego, żeby breja sobie tam obciekła. A w garażu nie ma do czego przypiąć roweru, więc cóż było robić, schowałem rower za blaszakami i zapiąłem U-locka do tylnego koła, żeby jeździć się tym rowerem nie dało :) Oczywiście istniało ryzyko, że ktoś rower po prostu wyniesie. Cóż, no risk no fun.

I wiecie co się okazało? Okazało się, że decyzja o zapięciu U-locka do tylnego koła a nie np. do barierki na klatce schodowej okazała się strzałem w dziesiątkę! A dlaczego? O tym już w kolejnej notce, w której przeczytacie o moich perypetiach z zepsutym zamkiem.

Cierpliwości zatem :)

Ze skaczącym łańcuchem po ślicznej zimowej Warszawie

Wtorek, 18 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Pojeździłem sobie trochę we wtorek po ślicznej Warszawie, która, spowita zimową szatą, prezentowała się fantastycznie i fotogenicznie:



Po prostu aż chce się żyć i kręcić :)

I tylko rower zaczął strajkować, ciągłe podlewanie mieszanką wody, piachu i soli zrobiło swoje, przy mocniejszym "depnięciu" łańcuch skacze jak szalony. A miałem nadzieję, że chociaż zimę przetrwa.

Ale nie ma co narzekać, zawsze lepszy trzaskający łańcuch niż trzaskające kolana. Łatwiej wymienić :)

PS. Pozdro dla rowerzystów, nie dajmy się zimie i trenażerom :)

Ratunku, goni mnie trenażer!

Poniedziałek, 17 grudnia 2012 · Komentarze(19)
Co tu ukrywać, jeżdżę coraz mniej. Powód jest, jak to mawiał Pan Prezydent Komorowski, arcyboleśnie prosty - aura. Kiedyś "normą" było 60 km dziennie, teraz 50 km uznaję za sukces. Wczoraj tyle właśnie zrobiłem, robiąc "dokrętkę" późnym wieczorem (zdążyłem jeszcze przed opadami śniegu). Ogólnie wieczorem lepiej mi się jeździ, niż za dnia, bo tego całego syfu wokół nie widać :)

A syf wygląda tak:



To ulica Marszałkowska, tak było wczoraj, dzisiaj mamy kupę śniegu, ale o tym będzie w następnej notce.

Tak więc jeżdżę coraz mniej i aż się dziwię, że wciąż utrzymuję się na zaszczytnym 3.miejscu w grudniowym TOP10, bo czuję się tak, jakbym był piętnasty :) Ale z 3.lokaty już niedługo zlecę, bo dzielnie gonią mnie dwaj cykliści na swych trenażerach :)

No właśnie, czy da się kogoś gonić trenażerem?

Jak sobie czytam stare wątki na BS-owym forum, to widzę, że problem jest stary jak świat. Ja sam wyrobionego zdania na ten temat nie mam. Z jednej strony aż mnie skręca, gdy widzę, że ktoś dopisał sobie 60 km, siedząc cały czas w jednym pokoju (a może kuchni?) i nie przemieszczając się z punktu A do punktu B. Z drugiej zaś strony, jestem w stanie trenażerowców zrozumieć - gdybym sam kręcił korbą jak szalony przez bite 2 godziny (a może i dłużej), to ciężko byłoby wpisać sobie 0 km. No bo jak to tak, kręcić, kręcić i nic z tego nie mieć? Dylemat ten rozwiązuję w najlepszy możliwy sposób - nie korzystam z trenażera :)

Nie, nie zrozumcie mnie źle, nie jestem zaciekłym wrogiem trenażerowych jeźdźców, staram się mieć do tego dystans i tak mnie po prostu naszło na rozważania, czy trenażerem można kogoś gonić czy nie.

No to jak sądzicie, można czy nie można?

PS. Tak czy siak większość w TOP10 stanowią jednak rowerzyści. Ufff...

Tu uczyłem się jeździć rowerem :)

Niedziela, 16 grudnia 2012 · Komentarze(6)
Choć wszyscy mówią, że musi być pięknie, niedziela w Warszawie wyglądała jak na załączonym obrazku:



Fotka ma charakter nieco sentymentalny, w tym bloku na wprost (lokalizacja: Bielany, osiedle Wawrzyszew) spędziłem kilkanaście lat swojego żywota, z tej górki po lewej stronie zdjęcia zjeżdżałem kiedyś na sankach, a na tej uliczce, co ją tu widzicie... uczyłem się jeździć rowerem :) Serio, na tej właśnie. Nie były to jeszcze dystanse rzędu 200 km, raczej 200 m jak już, ale od czegoś przecież trzeba zacząć :)

A wczoraj... No cóż, brak czasu i chęci i zaledwie 26 km przejechane. Ogólnie niedziele wypadają u mnie słabo pod względem rowerowym, w niedziele to ja się "urodzinniam" :)

A tak poza tym to nadal mieszkam na Wawrzyszewie. Mieszkanie już inne, blok fajniejszy i nowszy, ale osiedle pozostało to samo. Ja to się jednak przywiązuję do miejsc...

Szajs i dwie gleby

Sobota, 15 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Wczorajszy dzień to był jeden wielki szajs. Znaczy się pod względem rowerowym - inne "względy" wykraczają bowiem poza zakres tego arcyciekawego blogaska :)

Jak na standardy BS-owe nadal jeżdżę sporo, ale nieco mniej, niż wcześniej. Szczerze? Nie chce mi się. Kąpiel w rozmiękłej śnieżno-błotno-solnej brei lub ślizganie się na oblodzonej nawierzchni to nie jest to, co preferuję, wczoraj doszedł do tego silny wiatr. Mimo to wymęczyłem wczoraj na raty 51 km (najdłuższa przejażdżka jednorazowa liczyła 32 km, reszta to jakieś drobienie na zakupy itp.), bardziej na zasadzie ćwiczenia siły woli niż dla przyjemności.

Początek dnia to dodatkowa "atrakcja" w postaci oblodzonych chodników i co gorsza osiedlowych uliczek - w efekcie zaliczyłem dwie gleby, na szczęście niegroźne dla ciała i sprzętu. Potem był wiatr, następnie śnieg, w końcu deszcz. Tylko upałów zabrakło :)

Na koniec fota zrobiona przed 15 na Bemowie, tak samo wspaniała jak cały wczorajszy dzień :)



Fajnie było, cieszmy się, radujmy! :)

Lodowatym wiatrem w twarz

Piątek, 14 grudnia 2012 · Komentarze(12)
Fatalnie zaczął się rowerowy piątek. Ledwie ujechałem parę metrów i już na starcie dostałem silnym lodowatym wiatrem w twarz... Pierwsze minuty jazdy to była męczarnia i musiało minąć trochę czasu, zanim mój organizm "zaskoczył". Bywa i tak.

Dobra, nie ma co jęczeć, ostatecznie jakoś poszło, 57 km z siebie tego dnia wydusiłem, ale oby jak najmniej takich dni! Mróz mi nie przeszkadza absolutnie, ale taki lodowaty wiatr potrafi być silnie demotywujący. No wiem, mogłem gdzieś w zakamarkach szafy odszukać kominiarkę, a ja zamiast tego z otwartą przyłbicą. Z wiatrem igrał i wiatr wygrał :)

Za to słońce wreszcie świeciło (przez jakiś czas tylko, ale zawsze), poranek na Bielanach wyglądał tak:



No wiem, nic ciekawego, ot peryferie wielkiego miasta. Za to po prawej stronie zdjęcia widać kominy huty, którą kiedyś zbudowali na Bielanach komuniści, by wzmocnić znaczenie klasy robotniczej w Warszawie, a która obecnie skutecznie blokuje rozwój dzielnicy, zajmując gigantyczne tereny. Marzę o tym, żeby ta huta kiedyś zniknęła i powstało tam... Nie, nie kolejne blokowisko. Bardziej widziałbym tam zagłębie biurowe. Bo absurdem jest, że wielkie skupisko biurowców istnieje na południu (Służewiec), a na północy Warszawy nie ma nic i codziennie dochodzi do wielkiej "wędrówki ludów" - rano z północy na południe średnio efektywną komunikacją miejską lub samochodem w korkach (no i rower dla zapaleńców, bo z Bielan na Służewiec jakieś 15 km będzie, z Białołęki jeszcze dalej), po południu w drugą stronę. A gdyby tak u nas... Bielany to 130 tys. mieszkańców, z Białołęki przez Most Północny rzut beretem, z Bemowa i Żoliborza też bliziutko... Tak, mieliby ludzie bliżej do pracy i "wędrówki ludów" też byłyby rozłożone bardziej równomiernie.

Dobra, koniec marzeń. Mamy tę cholerną hutę.

I pewnie tak zostanie, bo życie jest brutalne... A nie jest?

O tym, jak rowerem normy kulturowe łamałem

Czwartek, 13 grudnia 2012 · Komentarze(14)
Normy kulturowe nie są dane raz na zawsze. Są płynne, zmieniają się. Jeszcze 30 lat temu nieposłanie dziecka na lekcje religii było ewidentnym złamaniem normy kulturowej, dzisiaj jest to zupełnie normalne (przynajmniej w Warszawie, być może na prowincji jest inaczej). To przykład pierwszy z brzegu, wymieniać można długo. A jak to się ma do roweru?

Usłyszałem wczoraj od jednej z bliskich mi osób, że jeżdżąc zimą rowerem, zwłaszcza na różne Bardzo Ważne Spotkania, "łamię normy kulturowe". No i podobno "niszczę ubranie" - na temat owego mitycznego niszczenia ubrania najwięcej do powiedzenia mają zwykle ci, którzy na rowerze nie jeżdżą :) Do czego zmierzam?

Istotnie w dziedzinie transportu polskie normy kulturowe są bliższe normom rosyjskim i białoruskim, niż normom zachodnioeuropejskim. Z jednej strony mamy Kopenhagę i Londyn, z drugiej Moskwę. Gdzie jest nam bliżej? Wystarczy spojrzeć na ulice Warszawy i odpowiedź stanie się jasna.

Są w Polsce sytuacje, w których w tzw. społecznym odczuciu jeździć rowerem "nie wypada". Są wręcz profesje, przy wykonywaniu których jazda rowerem "nie przystoi". Za naszą zachodnią granicą byłoby to nie do pomyślenia, tam nawet minister jadący do pracy rowerem nie szokuje. Ale w Polsce? W Polsce rowerem może od biedy jeździć hydraulik czy stolarz. Ale adwokat? Dyrektor banku?

Nieważne, kim jestem zawodowo i co robię (opisywania na blogu spraw prywatnych unikam), ale fakt jest faktem - łamię polskie normy kulturowe. Przyznaje się. Ze zdziwieniem w ludzkich oczach (ale czasem też pozytywną fascynacją) zetknąłem się już wielokrotnie, pojawiały się też sugestie, że "nie stać mnie na samochód", również połączone ze zdziwieniem, gdyż w mojej branży ludzi na ogół na samochód stać, a ja wciąż tym rowerem... Komentarze, że "nie wypada", słyszałem również, a jakże!

I tak się zastanawiam, czy w dziedzinie transportu polskie normy kulturowe ulegną kiedyś zmianie w kierunku zachodnioeuropejskim, czy też już na wieki pozostaniemy społeczeństwem ogłuszonym rykiem silników i otumanionym solidną porcją spalin.

Czas pokaże...

Na deser widok na warszawską starówkę, zima w pełni:

Czy łamiecie normy kulturowe?

Środa, 12 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Smutno wyglądała Warszawa w środę, na Bielanach było to mniej więcej tak:



Zostawmy tę środę, spuśćmy na nią zasłonę milczenia, albowiem nie działo się nic. Chociaż biorąc pod uwagę, że dzień wcześniej złapałem gumę, to owo "nic-nie-dzianie-się" nie jest niczym złym.

Jako, że następną notkę chcę poświęcić łamaniu norm kulturowych (jaki to ma związek z rowerem, dowiecie się wkrótce), zadam Wam jedno proste pytanie - czy zdarza się Wam łamać jakieś normy kulturowe?

Tylko proszę szczerze! :)

Przyszła zima, lekko ni ma. Gumę złapałem, lecz nie płakałem

Wtorek, 11 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Zima przyszła. We wtorek. To znaczy mróz był już wcześniej i śnieg też, ale we wtorkowy poranek sypnęło dodatkową warstwę. Tak wyglądały Bielany...



...a tak okolice CH Arkadia:



Przy okazji zwróćcie uwagę na znak drogowy i zobaczcie, ile pasów mają spaliniarze do dyspozycji w jedną stronę - a wciąż narzekają, że w Warszawie "jest za mało dróg".

Jazda po mieście ogólnie była nieciekawa - DDR-y zasypane na amen, a na jezdniach królowała błotno-solna breja. Tak to bywa, gdy jest zima, rady na to żadnej ni ma...

No i jeszcze guma... W zasadzie to podejrzewam, że to nie klasyczna guma, tylko po prostu jakaś złośliwa menda przedziurawiła mi dętkę. Bo mam opony całkiem odporne na przebicia i nawet, gdy jeździłem po tłuczonym szkle (pełno się tego wala na DDR-ach), nic złego się nie działo. Dodatkowo flaka odkryłem, gdy poszedłem po zaparkowany rower i chciałem ruszyć - gdy dojeżdżałem jakiś czas wcześniej do miejsca postoju, nic się złego nie działo.

No nic, trzeba było oddać do serwisu, bo samemu nie chciało mi się walczyć z rowerem w takich okolicznościach przyrody. Zrobili szybko, od reki.

I to chyba tyle, z każdym dniem będę pewnie jeździł nieco mniej, bo ta breja powoli mnie zniechęca. Nawet mnie.