Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2012

Dystans całkowity:2294.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:76.47 km
Więcej statystyk

Brunon K. to nie ja :)

Wtorek, 20 listopada 2012 · Komentarze(13)
Trochę się ociągałem z dzisiejszym wpisem, więc ktoś mógł pomyśleć, że to ja jestem tym wstrętnym Brunonem K., co to chciał wysadzić w powietrze naszych posłów i Pana Premiera i dlatego nie mogę dodać kolejnego wpisu, bo właśnie siedzę w areszcie. Pragnę jednak czytelników uspokoić - Brunon K. to nie ja. Ja nie mógłbym wysadzić w powietrze naszych cudownych posłów i kochanego Pana Premiera, którzy tyle dobrego robią dla Polski i tak się dla nas wytężają. Nie mógłbym i już. A zatem nie bójcie się, terroryzm w moim wydaniu nikomu nie grozi. Co najwyżej roweroterroryzm lub rowerofaszyzm, jak to zatwardziali spaliniarze mawiają :)

Teraz scenka z dnia wczorajszego. Jechałem sobie rowerem przez Most Śląsko-Dąbrowski, gdzie z dwóch pasów jest czynny jeden, bo drugi jest remontowany. Jeśli zatem dogoni mnie autobus, to nie ma możliwości mnie wyprzedzić, bo jest za wąsko, ja w prawo też nie zjadę, bo mam po prawej stronie wysoki krawężnik. No i dogonił mnie jakiś tam autobus, żaden zbiorkom, wycieczkowy chyba. No i jedzie za mną te 20-25 km/h, jedzie, jedzie... Kierowca był OK, nie trąbił wściekle tylko spokojnie jechał, trwało to jakieś 2 minuty. W końcu jezdnia znów się poszerzyła i autobus mnie wyprzedził, a wtedy jeden z pasażerów pokazał mi przez szybę tzw. fucka.

Nie czuję się jakoś szczególnie dotknięty, nie jestem obrażalski, nurtuje mnie natomiast jedno - czy ów pasażer równie ochoczo pokazuje "fucka" spaliniarzom? Przecież samochody osobowe codziennie korkują ulice i w wygenerowanych przez nie korkach stoją autobusy - komunikacji miejskiej, wycieczkowe, PKS-y... Stoją sobie te autobusy w korku wygenerowanym przez samochody nieraz i pół godziny (jazda przez 2 minuty z prędkością 20-25 km/h to przy tym pryszcz!), a jednak pokazywania "fucka" samochodziarzom przez pasażerów tych autobusów nigdy nie widziałem i o takim zjawisku nie słyszałem. Co zatem sprawia, że to rowerzyści są w ten sposób wyróżniani? Postsowiecka mentalność Polaków czy coś innego? Macie jakiś pomysł?

Na koniec fotki. Najpierw Krakowskie Przedmieście i Uniwersytet Warszawski czyli po prostu "uniwerek" (to te obiekty po prawej stronie):



Fajnie popatrzeć na roześmiane twarze studentów, jeszcze się cieszą. Wkrótce dostaną do ręki swoją pierwszą śmieciową umowę bez prawa do urlopu albo i jej nie dostaną i będą myśleć o samobójstwie. Ale na razie jeszcze myślą o sesjach, kolokwiach i imprezach i to jest fajne. Też lubiłem studenckie czasy. Sesja wydawała mi się wówczas czymś strasznym, a teraz wiem, że sesja to lajcik. Schody będą później. Drapię się po tych schodach nawet i z przyzwoitym skutkiem, ale widzę wielu tych, którzy z nich spadają, nie zawsze z własnej winy. Nie mogę tego przemilczeć, taki już jestem, trochę nie pasuję do lansowanego obecnie wzorca lumpenliberalizmu, gdzie każdy myśli o sobie, a człowieka próbującego wspinać się po tych samych schodach powinien na chama z nich zepchnąć (solidnie, tak aby przetrącić mu gnaty), zamiast podać mu rękę.

A teraz druga fotka, na ulicy Górczewskiej na Woli koło stadionu Olimpii wypatrzyłem takie coś:



Eleganckie w formie i treści, popieram :)

Dobra, koniec smędzenia, żyjemy dalej i kręcimy dalej. Jak codzień.

Powrót do warszawskiej codzienności

Poniedziałek, 19 listopada 2012 · Komentarze(9)
No nie, jakiś brutalny to ten powrót do codzienności nie był, nie ma co dramatyzować. Ot dzień jakich wiele, taki trochę szary, nijaki.

Fotka z wczorajszego dnia - ul. Rozbrat na Powiślu, kawałek dawnej Warszawy, parę kroków od stadionu Legii:



No właśnie, interesujecie się piłką, kibicujecie komuś? :)

Ciechocinek i... Łubianka. I polskie koleje :)

Niedziela, 18 listopada 2012 · Komentarze(13)
Dzień w Toruniu zaczął się leniwie. Dopiero przed 11 wskoczyłem na rower i pojechałem na północ, zaliczyć gminę Łubianka.

Dotąd słowo "łubianka" kojarzyło mi się albo ze zrywaniem truskawek albo ze zbirami z sowieckiego NKWD. A tu proszę, pod Toruniem jest sobie wieś Łubianka i do tego jest siedzibą gminy.

Zdjęć z Łubianki nie mam, bo nie widziałem tam nic ciekawego do fotografowania (w pobliżu jest podobno zameczek krzyżacki, ale już nie było czasu tam jechać), więc zamiast tego fociłem jakieś pozostałości czasów pruskich w Toruniu:





Oglądałem też napisy na murach, żeby wiedzieć, gdzie "rządzi" Elana Toruń, a gdzie rządzi Apator. Nie wiem, czemu kibice obu drużyn się nie lubią, bo Elana gra w piłkę, a Apator jeździ na żużlu, więc bezpośredniej rywalizacji sportowej nie ma i być nie może. Ale kibice nie lubią się i już. Gdybym był z Torunia, pewnie byłbym za Elaną, bo lubię piłkę, a żuzel nie kręci mnie zupełnie. W każdym razie z moich pobieżnych obserwacji wynika, że im dalej na północ, tym więcej fanów Apatora a im dalej na południe tym więcej kibiców Elany. Toruń jest ciekawie położony, na pograniczu Pomorza i Kujaw - można rzec, że Apator jest bardziej pomorski, a Elana bardziej kujawska :)

To tyle kibicowskich dywagacji, wróćmy do rowerowania. Po krótkim postoju u rodzinki zrobiłem traskę w kierunku na Aleksandrów Kujawski, najpierw w towarzystwie, potem samemu. W towarzystwie dojechałem do miejsca katastrofy kolejowej pod Otłoczynem:







Robiło wrażenie, zwłaszcza jak akurat za plecami przejeżdżał pociąg z pasażerami. To największa katastrofa w historii polskich kolei... Do kolei jeszcze wrócimy w dalszej części wpisu.

Z okolic Otłoczyna jechałem już samemu, miałem jechać na pociąg do Aleksandrowa Kujawskiego, ale zorientowałem się, że nie zdążę, więc postanowiłem wrócić do Warszawy pociągiem późniejszym, w międzyczasie zaliczając okoliczne miasteczka - Ciechocinek i Nieszawę. Oto i Ciechocinek:



Z Nieszawy zdjęć nie mam, nie chciało mi się focić, bo klimaty były jakieś takie ponure, zaliczyłem za to solidny podjazd. Humor znacząco mi się poprawił, gdy doszły do mnie wieści ze stadionu w Poznaniu - Legia, której kibicuję, właśnie porządnie obijała Lecha :) Dziwna ta Legia, potrafi obić silne drużyny na wyjeździe, za to tracić punkty z jakimiś leszczami u siebie...

A teraz znów polskie koleje. Dotarłem na dworzec w Aleksandrowie ok. 16, pociąg mialem o 16:49. W kasie dowiaduję się, że... pociąg ma 100 minut opóźnienia. Ładny wynik, co?

Akurat nadjeżdżał pociąg osobowy do Kutna (też nieco opóźniony, dlatego się załapałem), więc szybko kupiłem bilet i wsiadłem. W Kutnie okazało się, że ten sam skład, po zmianie numeracji jedzie dalej do Skierniewic, więc kupiłem bilet do Łowicza, aby stamtąd łapać osobowy do Warszawy. Dojeżdżam do Łowicza, a tam radośnie jedna kasa otwarta na dworcu i gigantyczna kolejka. Rezygnuję ze stania, za to robię zakupy w okolicznych sklepach, bilet postanawiam kupić u kanara.

W końcu wbijam się w pociąg, jadę. Kiedyś zajmowałem z rowerem miejsce na początku składu, żeby od razu kupić bilet, ale kanary z reguły buzowały się, że to "przedział służbowy" i że mam iść z rowerem na koniec. No to teraz od razu poszedłem na koniec i czekam na kanara. Łowicz już dawno za mną, pociąg minął Sochaczew, a kanara wciąż nie ma. W końcu pojawia się blisko Warszawy i od razu do mnie z pretensją, że nie poszedłem na początek składu kupić biletu. Ja go pytam, czy miałem z rowerem zaiwaniać przez cały pociąg, a on, że... tak. I odgraża się, że mi karę wlepi. Ja mu na to, że absolutnie żadnej kary nie przyjmę, ale okazało się, że kanar musiał po prostu pokazać, jaki jest ważny, więc po podkreśleniu, że "on tu rządzi" wziął się za drukowanie biletu. Wkurzył mnie na tyle, że ściemniłem mu, że wsiadłem w Sochaczewie a nie w Łowiczu, niech stracą kilka złotych za takie podejście do klienta (pozamykane kasy dworcowe i dziadowska obsługa).

W międzyczasie zdążyłem jeszcze wypić mieszankę wybuchową w postaci piwa Okocim Premium i napoju energetycznego Kite (marka własna PoloMarketu). Dało mi to takiego kopa, że trasę ze stacji Warszawa-Włochy do domu na Bielanach pokonałem błyskawicznie, prując ponad 25 km/h, czasem nawet około 30 km/h.

Wiecie co? Chyba muszę ciągle na takim paliwie jeździć :)

Dystans dzienny wyszedł równo 100 km. Nawet nie musiałem dokręcać.

Wielkopolsko-kujawska masakra wiatrem w twarz

Sobota, 17 listopada 2012 · Komentarze(15)
Kategoria Ponad 117 km
Trasę z Poznania do Torunia miałem zaplanowaną już od jakiegoś czasu z uwagi na zapewniony nocleg tzw. rodzinny w Toruniu. Dlatego właśnie musiałem jechać z Poznania do Torunia a nie odwrotnie :) A przydałoby się odwrotnie, bo znów miałem pecha z pogodą, jakieś 85% trasy pokonałem pod wiatr. Dlatego wyszła mi żałosna średnia nieco ponad 19 km/h, no ale grunt, że dojechałem.

1. Poznań

Do Poznania dotarłem porannym pociągiem, co wymagało ode mnie zerwania się z łóżka o 4:15. Cóż, czasem trzeba.

W Poznaniu, spowitym mgłą, zaliczam centrum...





...oglądam sobie rynek...





...po czym kieruję się na Swarzędz. Centrum poznania całkiem ładne, ale poza centrum miasto robi się nieco bezkształtne, tak jak prawie wszystkie polskie miasta. "Urbanistyka" PRL-u i radosna twórczość polskiego lumpenkapitalizmu zrobiły swoje. Ale powtórzę, centrum na plus. Tylko wokół dworca kolejowego jedna wielka rozpierducha, coś burzą, coś budują, ciekawe co się z tego wykluje.

2. Gniezno

Na Gniezno ruszyłem nieco naokoło, żeby zebrać dodatkowe gminy do kolekcji. Mozolnie, pod wiatr. Gdzieś pod Pobiedziskami... nagle wyszło słónce!



W Pobiedziskach (całkiem przyzwoite miasteczko) cykam jakąś fotkę...



...po czym kieruję się główną drogą na Gniezno. Z czasem wraca się mgiełka, najpierw lekka...



...potem już solidna:





Słońce podczas tej wycieczki już nie wyjdzie.

Jadąc pod wiatr, docieram w końcu do Gniezna (centrum zasadniczo ładne, choć są też obszary zaniedbania)...





...w Gnieźnie posilam się i odbijam na północ.

3. Chwilowo bez wiatru

Trasa z Gniezna w stronę Janowca Wlkpl. to chwila wytchnienia, bo zdecydowanie zmieniam kierunek i jadę z wiatrem. Towarzyszące mi wcześniej prędości ok. 18 km/h zmieniają się nagle w 25-27 km/h (a czasem szybciej). Ale to trwa krótko, bo później znów trzeba jechać na wschód... Jeszcze fotka, wieś Ośno, pierwsza napotkana w "kuj-pomie":



4. Włoskie klimaty

Krążąc po kujawsko-pomorskich gminach (naprawdę ładne tereny!), trafiam na włoskie klimaty :)





Są też drogowskazy na Biskupin (ten Biskupin), ale nie zwiedzam, w przydką pogodę i przy nadchodzących ciemnościach i tak niewiele bym zobaczył.

5. Mordęga

Prawdziwa mordęga zaczyna się od Żnina, gdy nieodwołalnie ruszam na wschód. Wiatr w twarz dokucza coraz mocniej. I tak będzie przez ponad 70 km. Jeszcze tylko uzupełniam mikroelementy w jakiejś mordowni w pobliskim Barcinie (szkoda, że nie mam zdjęć miasta, bo ładnie się prezentowało, ale ciemno już było)...



...po czym dalej toczę się z zawrotnymi prędkościami, czasem ok. 15 km/h. Wieje coraz mocniej. Chwila wytchnienia następuje dopiero za Gniewkowem, gdy droga wjeżdża w las i nieco zmienia kierunek. W końcu dotaczam się do Torunia zmachany.

Ufff...

Czy naprawdę nie mogło wiać w drugą stronę?!

Niziny mojej twórczości

Piątek, 16 listopada 2012 · Komentarze(5)
Czy zawsze jesteście w stanie wzbić się wbić na wyżyny swojej blogowej twórczości?

Bo ja nie, więc zanim przejdę do soboty (działo się!) i do niedzieli (też się działo), muszę przebrnąć przez piątek. Czyli muszę odfajkować wpis. Nie, nie chodzi tu o lekceważenie czytelnika czy coś w tym stylu, po prostu czasem ciężko jest coś "wyrzeźbić". Żeby rzeźbić, trzeba mieć materiał, nawet sam Wit Stwosz nie rzeźbił z powietrza. Mi w piątek tego materiału zabrakło, więc nie będę silił się na niewiadomo jakie dorabianie ideologii do przejechania 54 km po Warszawie. Bo tyle przejechałem. Dodam, że jeździło mi się kiepsko, bolała mnie głowa (raczej od ciśnienia, bo nie piłem za dużo poprzedniego dnia). Pomógł Apap. Chemiczne paskudztwo, ale działa.

I jeszcze fotka, ulica Wrocławska na Bemowie:



Ciekawe, czy spodoba sie wrocławiakom :)

PS. Nie piszcie, że podoba się wam, bo i tak nie uwierzę.

Łazienki Królewskie dla rowerów!

Czwartek, 15 listopada 2012 · Komentarze(16)
Jest sobie w Warszawie taki park, co się nazywa Łazienki Królewskie. Pięknie, prawda? I w tychże Łazienkach obowiązuje zakaz jazdy rowerem, przez co przerawane zostaje najkrótsze połączenie między Powiślem a Dolnym Mokotowem (Sielcami konkretnie) a objazdy są mocno kłopotliwe - do wyboru jest ostry podjazd na warszawską skarpę (tylko po to, aby za jakiś czas zjechać ostro w dół) lub jazda Wisłostradą wśród samochodów pędzących ok. 100 km/h (ewentualnie prowadzącym wzdłuż niej krzywym chodnikiem). Co zatem zrobić z tym zakazem? Olać! A tak najlepiej to znieść, ale póki nie zniosą, to jednak olać.

Lubię olewać ten zakaz nie tylko z powodu uwarunkowań komunikacyjnych, ale także ze względu na napuszone miny strażników parku. Zobaczyć ich, gdy z zaciśniętymi zębami nakazują zejść z roweru - piękne. Zobaczyć ich miny, gdy śmiejesz im się w twarz i jedziesz dalej - bezcenne. Wczoraj znowu to przerabiałem, nie mogłem sobie tej chwili przyjemności odmówić :) Dlaczego? Bo nie lubię nadęcia, napuszenia, sztucznego blichtru. A takie są Łazienki.

Nie, nie chodzi mi o to, aby rowerzyści opanowali cały park, rozganiając na parkowych alejkach babcie z dzidziusiami - o to akurat troszczą się stada meleksów, którymi porusza się obsługa parku (rower jest jak widać śmiertelnym zagrożeniem, a meleks już nie). Chodzi mi tylko o wytyczenie jednej jedynej drogi rowerowej łączącej Powiśle z Sielcami, drogi o znaczeniu nie tyle rekreacyjnym co po prostu komunikacyjnym. A na resztę alejek rowerzyści mogą sobie mieć zakaz, bo i po co mieliby po nich jeździć? Powtórzę, Łazienki są barierą komunikacyjną, którą można łatwo zlikwidować, wyznaczając legalny przejazd rowerowy z punktu A (Powiśle) do punktu B (Sielce). I tyle. Ale legalnego przejazdu nie ma i nie będzie, bo powtórzę, w Łazienkach panuje sztuczny blichtr i napuszenie i rower według zarządców parku ewidentnie nie pasuje do "eleganckiego zabytkowego zespołu parkowego stanowiącego bezcenne dziedzictwo Narodu Polskiego". Tam pasują tylko stada meleksów.

No to jeżdzę tamtędy na nielegalu i mam z tego ubaw. Bo wszystko, co nielegalne, smakuje lepiej. Taka jest już ludzka natura.

A tu dla odmiany Park Szymańskiego na Woli:



Widok ponury, bo i pogoda była ponura (potem sie przejaśniło) i mój nastrój też był ponury (potem się znacząco poprawił), stąd zdjęcie musiało być takie i nie inne, ale proszę, jest droga rowerowa przez park. Można? Można! Tylko trzeba wykazać dobrą wolę zamiast sztucznego napuszenia.

Dzień rowerowo całkiem fajny. Jest dobrze.

999 km i warszawskie powodzie

Środa, 14 listopada 2012 · Komentarze(17)
Kiedy skończyłem wczorajsze rowerowanie, z ciekawości podliczyłem przejechane w listopadzie kilometry i wyszło... 999. Nawet myślałem, czy nie dokręcić brakującego kilometra, ale już mi się nie chciało tyłka ruszyć. Za dużo zachodu - trzeba się ciepło ubrać, wyprowadzić rower z bloku... I wszystko to dla marnego kilometra? No nie, bez przesady :)

Brakujący kilometr zrobiłem już dziś. Nie tylko ten jeden.

999 to zresztą też całkiem zgrabna liczba.

Na koniec fotki z Powiśla:

1. Ulica Ludna
2. Widok z Mostu Świętokrzyskiego





Ostatnie zdjęcie ma charakter powodziowy (czy też POwodziowy, jak napisaliby złośliwcy nie kochający naszego wspaniałego Pana Premiera i naszej warszawskiej Pani Prezydent). Najpierw przy budowie metra woda zalała budowaną stację Powiśle (a może POwiśle?), w wyniku czego przebiegającemu nad stacją tunelowi Wisłostrady zaczęło grozić zawalenie i wykonano wówczas prowizoryczny objazd tunelu - to te "esy-floresy" widoczne z prawej strony zdjęcia. A potem kolejna powódź (POwódź?), tym razem zalało nasz Stadion Narodowy, bo ktoś zapomniał zamknąć dachu.

Mam nadzieję, że po następnych wyborach obecna ekipa rządząca (ta warszawska i ta ogólnopolska) będzie zalewać pałę ze smutku. Oby! :)

Se sar mikesh vo maki elmis

Wtorek, 13 listopada 2012 · Komentarze(11)
Se sar mikesh vo maki elmis du ker jam po persin ku na se. Bakrom vo giram ku, ku tin mardak bakeriza. Ku tin seya liba amesh du dimo se sinte ku. Garpin se ru shamur pa amesh, keli ker bagiram, ri de se braw. Ku tin varde, se ru babraw kilde haram.

Dobra, do rzeczy. Co włączę radio i telewizor i słyszę naszych polityków (nie ważne, z jakiej partii), to zawsze coś bełkoczą i nie bardzo wiem, o co im właściwie chodzi. A jednocześnie żyją sobie ci nasi politycy jak pączki w maśle. Doszedłem zatem do wniosku, że bełkotanie poprawia sytuację materialną, a że i mi trochę więcej kasy zawsze się przyda (bo komu się nie przyda?), to postanowiłem pobełkotać. Kto wie, może to coś da :)

Jak już przy politykach jesteśmy, to jest w Warszawie w rejonie ulicy Kruczej coś na kształt dzielnicy rządowej i składa się to z klockowatych budynków wzniesionych po wojnie. O, takie coś:



Stoją sobie te szaro-bure pudła i wiecie co? Zaczęły mi się nawet podobać. I teraz nie wiem, czy te szaro-bure kloce, którymi usiana jest Warszawa, faktycznie są takie wspaniałe czy też 34 lata życia w tym mieście spaczyło mój gust do reszty? Jak myślicie?

Ale dla miłośników zabytków że tak powiem klasycznych też coś mam - Pałac Krasińskich i kawałek parku:



To tak, aby nikt nie pomyślał, że u nas same pudła stoją. Chociaż pudła i tak rządzą :)

Dobra, a teraz trzeba pobełkotać. Bełkot zresztą towarzyszy nam zawsze. Każdy np. wpisuje w CV dobrą znajomość angielskiego, bo tego się od ludzi oczekuje (a ja durny zawsze myślałem, że językiem Polaków jest polski a nie angielski), a jak przyjdzie co do czego, to okazuje się, że mało kto po angielsku mówi, większość bełkocze :) I nie przeszkadza to nikomu w pracy, po prostu oczekiwania że tak powiemn lingwistyczne pracodawców są formułowane zdecydowanie na wyrost. Ale to już temat na inną notkę, bo ta i tak długa wyszła :)

Zamer se ru vor vo elmis maki :)

Obwodnica wkroczyła do miasta - cz. 2

Poniedziałek, 12 listopada 2012 · Komentarze(7)
Dwa dni temu pisałem o tym, jak to "obwodnica wkroczyła do miasta". Nie, to wkroczenie to nie jest wymysł mojej chorej wyobraźni, to wymysł warszawskiego ratusza. Drogę przecinającą gęsto zaludnione tereny i przebiegającą na bielańsko-żoliborskim odcinku jakies 5 km od Pajaca Kultury, ktoś radośnie nazwał obwodnicą. Czyli znaczy się prawdziwej obwodnicy nigdy nie będzie, a TIR-y będą radośnie śmigać prawie przez środek miasta.

Oto takie fotki poglądowe z bielańsko-żoliborskiego odcinka:





A tu jeszcze lokalny dodatek "Gazety Wyborczej" próbuje walczyć z ekranami, które jakoby szpecą estetykę miasta. Tak jakby poprowadzone przez miasto wielopasmowe arterie tę estetykę poprawiały. Mieszkańcy widocznych na 2.zdjęciu bloków dopiero by sobie bez ekranów użyli...

A to już kolejowa obwodnica Śródmieścia:



Trasa ta jest wykorzystywana w ruchu pasażerskim w stopniu nieadekwatnym do jej potencjału. Ale czemu w zasadzie miałaby być wykorzystywana bardziej? Wszak mamy tuż obok piękną obwodnicę drogową, która wkroczyła do miasta i wspaniale popmuje do Warszawy ruch samochodowy z podwarszawskich miasteczek i wiosek. Ot co.

Dobra, ponarzekałem sobie, musiałem ponarzekać, bo jestem Polakiem, a Polak ponarzekać musi. To teraz bardziej optymistycznie - ładna pogoda na rowerowanie wczoraj była i wykręciłem dzięki temu całkiem zgrabny dystansik, oczywiście wszystko na raty a nie jednym ciurkiem, ale zawsze. Oby się tak utrzymało chociaż do soboty...

Wreszcie stóweczka

Niedziela, 11 listopada 2012 · Komentarze(7)
Moje ostatnie przebiegi były może i całkiem niezłe, ale jakoś nie udało mi się dotąd w listopadzie przejechać 100 km. No to wczoraj wreszcie przyjechałem.

Ładna pogoda (wreszcie!) i trochę czasu na rowerowanie sprawiły, że rano wyrwałem się z Warszawy, robiąc ponad 60-kilometrową trasę przez podwarszawskie miejscowości (np. Babice, Lipków, Łomianki) oraz warszawskie peryferia (Bemowo oraz naturalnie Bielany). Oto np. pogranicze Izabelina i Truskawia (wokół Puszcza Kampinoska)...



...a to położona w pobliżu wies Lipków:



No wiem, nic ciekawego, podwarszawskie wioski nie powalają ani pięknem krajobrazu ani wyrafinowaną arcitekturą. Za to w Babicach jest coś na kształt rynku:



A oto już okolica trasy ekspresowej S-8 na wysokości Jelonek:



To jedno z niewielu miejsc, gdzie obwodnica faktycznie miasto obwodzi, a nie "wkracza do miasta", przecinając gęsto zabudowane obszary. Będę musiał uwiecznić to "wkraczanie" na zdjęciach, żebyście wiedzieli, o czym piszę.

A to juz jakaś ulica w podwarszawskich Łomiankach i klimacik, który można określić jako swojski:



To tyle traski, kolejną wycieczę zrobiłem wczoraj do centrum. A w centrum...



Potem "działo sie", więc sobie pojechałem, pokrążyłem trochę po Bielanach. Wcięż jeszcze nie było stówy.

Brakujące 8 km dokręciłem wieczorem. Bo czasem trzeba dokręcić! :)

Dzień udany.