Ciechocinek i... Łubianka. I polskie koleje :)
Dotąd słowo "łubianka" kojarzyło mi się albo ze zrywaniem truskawek albo ze zbirami z sowieckiego NKWD. A tu proszę, pod Toruniem jest sobie wieś Łubianka i do tego jest siedzibą gminy.
Zdjęć z Łubianki nie mam, bo nie widziałem tam nic ciekawego do fotografowania (w pobliżu jest podobno zameczek krzyżacki, ale już nie było czasu tam jechać), więc zamiast tego fociłem jakieś pozostałości czasów pruskich w Toruniu:
Oglądałem też napisy na murach, żeby wiedzieć, gdzie "rządzi" Elana Toruń, a gdzie rządzi Apator. Nie wiem, czemu kibice obu drużyn się nie lubią, bo Elana gra w piłkę, a Apator jeździ na żużlu, więc bezpośredniej rywalizacji sportowej nie ma i być nie może. Ale kibice nie lubią się i już. Gdybym był z Torunia, pewnie byłbym za Elaną, bo lubię piłkę, a żuzel nie kręci mnie zupełnie. W każdym razie z moich pobieżnych obserwacji wynika, że im dalej na północ, tym więcej fanów Apatora a im dalej na południe tym więcej kibiców Elany. Toruń jest ciekawie położony, na pograniczu Pomorza i Kujaw - można rzec, że Apator jest bardziej pomorski, a Elana bardziej kujawska :)
To tyle kibicowskich dywagacji, wróćmy do rowerowania. Po krótkim postoju u rodzinki zrobiłem traskę w kierunku na Aleksandrów Kujawski, najpierw w towarzystwie, potem samemu. W towarzystwie dojechałem do miejsca katastrofy kolejowej pod Otłoczynem:
Robiło wrażenie, zwłaszcza jak akurat za plecami przejeżdżał pociąg z pasażerami. To największa katastrofa w historii polskich kolei... Do kolei jeszcze wrócimy w dalszej części wpisu.
Z okolic Otłoczyna jechałem już samemu, miałem jechać na pociąg do Aleksandrowa Kujawskiego, ale zorientowałem się, że nie zdążę, więc postanowiłem wrócić do Warszawy pociągiem późniejszym, w międzyczasie zaliczając okoliczne miasteczka - Ciechocinek i Nieszawę. Oto i Ciechocinek:
Z Nieszawy zdjęć nie mam, nie chciało mi się focić, bo klimaty były jakieś takie ponure, zaliczyłem za to solidny podjazd. Humor znacząco mi się poprawił, gdy doszły do mnie wieści ze stadionu w Poznaniu - Legia, której kibicuję, właśnie porządnie obijała Lecha :) Dziwna ta Legia, potrafi obić silne drużyny na wyjeździe, za to tracić punkty z jakimiś leszczami u siebie...
A teraz znów polskie koleje. Dotarłem na dworzec w Aleksandrowie ok. 16, pociąg mialem o 16:49. W kasie dowiaduję się, że... pociąg ma 100 minut opóźnienia. Ładny wynik, co?
Akurat nadjeżdżał pociąg osobowy do Kutna (też nieco opóźniony, dlatego się załapałem), więc szybko kupiłem bilet i wsiadłem. W Kutnie okazało się, że ten sam skład, po zmianie numeracji jedzie dalej do Skierniewic, więc kupiłem bilet do Łowicza, aby stamtąd łapać osobowy do Warszawy. Dojeżdżam do Łowicza, a tam radośnie jedna kasa otwarta na dworcu i gigantyczna kolejka. Rezygnuję ze stania, za to robię zakupy w okolicznych sklepach, bilet postanawiam kupić u kanara.
W końcu wbijam się w pociąg, jadę. Kiedyś zajmowałem z rowerem miejsce na początku składu, żeby od razu kupić bilet, ale kanary z reguły buzowały się, że to "przedział służbowy" i że mam iść z rowerem na koniec. No to teraz od razu poszedłem na koniec i czekam na kanara. Łowicz już dawno za mną, pociąg minął Sochaczew, a kanara wciąż nie ma. W końcu pojawia się blisko Warszawy i od razu do mnie z pretensją, że nie poszedłem na początek składu kupić biletu. Ja go pytam, czy miałem z rowerem zaiwaniać przez cały pociąg, a on, że... tak. I odgraża się, że mi karę wlepi. Ja mu na to, że absolutnie żadnej kary nie przyjmę, ale okazało się, że kanar musiał po prostu pokazać, jaki jest ważny, więc po podkreśleniu, że "on tu rządzi" wziął się za drukowanie biletu. Wkurzył mnie na tyle, że ściemniłem mu, że wsiadłem w Sochaczewie a nie w Łowiczu, niech stracą kilka złotych za takie podejście do klienta (pozamykane kasy dworcowe i dziadowska obsługa).
W międzyczasie zdążyłem jeszcze wypić mieszankę wybuchową w postaci piwa Okocim Premium i napoju energetycznego Kite (marka własna PoloMarketu). Dało mi to takiego kopa, że trasę ze stacji Warszawa-Włochy do domu na Bielanach pokonałem błyskawicznie, prując ponad 25 km/h, czasem nawet około 30 km/h.
Wiecie co? Chyba muszę ciągle na takim paliwie jeździć :)
Dystans dzienny wyszedł równo 100 km. Nawet nie musiałem dokręcać.