Archeolog i jego zabytkowy pojazd

Sobota, 24 listopada 2012 · Komentarze(9)
Nie, nie chodzi o mój rower, chociaż mając już ponad 35 tys. przebiegu mój wehikuł powoli nabiera cech zabytkowości. Do pojazdu zaraz przejdziemy.

Wczorajszy dzień nie był pod względem rowerowym jakiś szczególny. Najpierw nie miałem czasu na jeżdżenie, potem robiłem kilometry w ciemności i lekkim deszczu. Miałem czas jeszcze pokręcić pod sam koniec dnia, ale już mi się nie chciało :) Stąd przebieg 53 km, szału nie ma.

W świetle dziennym zrobiłem tylko nędzne 16 km po Bielanach i to stąd pochodzą fotki. Najpierw szara rzeczywistość z ulicy Kochanowskiego...



...a potem ul.Nocznickiego i zabytkowy pojazd archeologa:



I to mi się podoba, pojazd do profesji dobrany idealnie!

Nie musicie pisać, że warszawskie zadupia uwiecznione na fotkach podobają się Wam, bo i tak nie uwierzę :)

Wieczorna (a w zasadzie popołudniowa, ale ciemno już było) traska była dłuższa, zahaczyła o Pragę i Śródmieście. Podjechałem też pod stadion Polonii, aby pośmiać się z kibiców tego klubiku wychodzących ze stadionu po przeganym meczu. Widzieć ich smutne miny to było coś pięknego. Warszawa równa się Legia i każdy o tym wie :)

I to tyle, albowiem nie mam nic do dodania. I tak się rozpisałem.

A na koniec nasi wygrali

Piątek, 23 listopada 2012 · Komentarze(6)
Trochę się wczoraj najeździłem, ale zupełnie nie wiem, jak tu zacząć. Czasem tak mam, że gdy siądę do kompa, otworzę znaną sobie i Wam stronę i chcę napisać kolejną notkę na tym jakże wspaniałym blogasku, to... Nie wiem, czy znacie to uczucie, ale ja znam świetnie. To się nazywa "niemoc twórcza".

Pół biedy, jak przed pisaniem notki sobie co nie co łyknę, buzujące w głowie procenty działają jak idealne mózgostymulanty, wyzwalają natłok myśli i pomagają sprawnie przelać go na ekran (już chciałem powiedzieć, że na papier, ale to przecież nie te czasy). Ale teraz piszę z rana i na trzeźwo, więc...

Dobra, zacznijmy od fotek:





To Stary Żoliborz i ulica Czarnieckiego, tego co się ze Szwedami tłukł (tudzież "ze Szwedamy", jak mawiają w niektórych miejscach Mazowsza). Zastawiona blaszakami tak jak całe to miasto. Czasy spokojnych kameralnych uliczek mijają bezpowrotnie, blacha rządzi, blacha jest wszędzie.

Ale Żoliborz oblicza ma różne, ma też takie:



To osiedle Potok. Podoba się, prawda? :)

Dzień mijał, kilometry leciały, jazdy skończyłem późnym wieczorem. A na koniec...



A na koniec nasi wygrali. Skromnie i w bólach, ale zawsze. Legia-Widzew 1:0.

Na zdjęciu nasz stadion. Nie ten wyniosły Narodowy, na którym z rzadka coś się dzieje i który odpycha ogrodzony płotem, lecz ten nasz warszawski, bliski sercu. Stadion Legii przy Łazienkowskiej.

Bo Narodowy jest niczyj (co najwyżej kolesiów i pociotków), a ten przy Łazienkowskiej jest nasz, warszawiaków. Ot co.

Miejsce, gdzie przebywa Słońce

Czwartek, 22 listopada 2012 · Komentarze(11)
Chciałem sfocić ścieżkę rowerową w Alejach Ujazdowskich i pochwalić, bo jest naprawdę porządnie zrobiona. No to sfociłem i chwalę. Ale przy okazji w kadr dostał się budynek...



Chodzi o ten budynek po lewej stronie. Mieści się tam Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, czyli mówiąc prościej w budynku tym urzęduje nasze Słońce, nasz kochany Pan Premier. Skoro już budynek załapał się w kadr, to musiałem o tym napisać, aby wyrazić swoją wdzięczność i oddanie dla naszego Pana Premiera. On to lubi.

Teraz druga fotka, jako że po słonecznych uniesieniach czas na porcję szarej rzeczywistości:



To nie są dalekie przedmieścia, ta ulica (Stefana Batorego) oddziela Śródmieście od Mokotowa i jest zaledwie 4-5 minut jezdy rowerem od siedziby Słońca. Jak widać krajobraz warszawski zmienia sie nam jak w kalejdoskopie, 4-5 minut wystarczy na całkowitą zmianę widoków. Ot taki urok tego miasta :)

Na koniec zdarzenie z dnia wczorajszego - jechałem sobie na Bielanach drogą rowerową wzdłuż Wisły, prowadzącą od rejonu Gwiaździstej do miejsca, gdzie Wisłostrada zbiega się z Marymoncką i krzyżuje z Trasą Mostu Północnego. Jadę sobie, jadę, jeden kilometr, drugi... Nawet lekko pod górkę się wspinam... I nagle wyrosła ona. Bariera, krata. Zdjęcia nie mam, bo było ciemnawo już. Zrobię w sobotę, jak Allah pozwoli. W każdym razie chodzi o to, że nie było żadnego oznaczenia na DDR, że droga jest ślepa. A była. Kończyła sie kratą z napisem "teren budowy". Za kratą nic nie budowano (budowano coś znacznie dalej), za to odgrodzono za pomocą tej kraty kilkanaście metrów terenu między DDR a schodami, którymi można było ten nieprzyjazny teren opuścić bez konieczności cofania się i nadkładania kilku kilometrów. Cóż było robić, wkurzyłem się i kratę (zabezpieczoną jakimiś drutami i cegłami) prawie że przewróciłem, odginając ją na tyle, że dodarłem do tych schodów, tam była druga krata, już wcześniej odgięta, przeszedłem, pojechałem dalej.

Nie chciałem się bawić w wandala. Nie można było od razu oznaczyć, że droga jest ślepa?

W sobotę zrobię zdjęcia, żebyście dokładnie wiedzieli, o czym piszę, bo sam opis może nieco chaotyczny jest trochę. No wiecie, wzburzony jestem :)

Wieżowiec z koszerną(?) elewacją

Środa, 21 listopada 2012 · Komentarze(16)
Słońce nam wyszło w Warszawie, oto dowód z ulicy Andersa (dawniej Nowotki), widok w stronę Placu Bankowego (dawniej Placu Feliksa Dzierżyńskiego):



Ten wieżowczyk po prawej stronie to tzw. Błękitny Wieżowiec, budowano go ponad 20 lat, czasem budowę na długo wstrzymywano, potem znów wznawiano. Przyczyn nie znam, słyszałem o różnych:

- brak pieniędzy
- wady konstrukcyjne
- klątwa rzucona przez Żydów

Dlaczego klątwa? W miejscu, gdzie stoi wieżowiec, stała przed wojną tzw. Wielka Synagoga, zburzyli ją Niemcy w 1943 r. Przeciwko budowie wieżowca w tym miejscu protestowały gminy żydowskie i podobno jakiś rabin rzucił klątwę, tak mawiano w Warszawie. Mam nadzieję, że chociaż elewacja jest koszerna i wieżowiec się nie zawali :)

Mam również nadzieję, że żadna warszawska ścieżka rowerowa nie przebiega w miejscu, gdzie kiedyś stała synagoga. Bo można przebić dętkę...

PS. Wczorajszy dzień rowerowo bez wzruszeń. 65 km po Warszawie i tyle.

Brunon K. to nie ja :)

Wtorek, 20 listopada 2012 · Komentarze(13)
Trochę się ociągałem z dzisiejszym wpisem, więc ktoś mógł pomyśleć, że to ja jestem tym wstrętnym Brunonem K., co to chciał wysadzić w powietrze naszych posłów i Pana Premiera i dlatego nie mogę dodać kolejnego wpisu, bo właśnie siedzę w areszcie. Pragnę jednak czytelników uspokoić - Brunon K. to nie ja. Ja nie mógłbym wysadzić w powietrze naszych cudownych posłów i kochanego Pana Premiera, którzy tyle dobrego robią dla Polski i tak się dla nas wytężają. Nie mógłbym i już. A zatem nie bójcie się, terroryzm w moim wydaniu nikomu nie grozi. Co najwyżej roweroterroryzm lub rowerofaszyzm, jak to zatwardziali spaliniarze mawiają :)

Teraz scenka z dnia wczorajszego. Jechałem sobie rowerem przez Most Śląsko-Dąbrowski, gdzie z dwóch pasów jest czynny jeden, bo drugi jest remontowany. Jeśli zatem dogoni mnie autobus, to nie ma możliwości mnie wyprzedzić, bo jest za wąsko, ja w prawo też nie zjadę, bo mam po prawej stronie wysoki krawężnik. No i dogonił mnie jakiś tam autobus, żaden zbiorkom, wycieczkowy chyba. No i jedzie za mną te 20-25 km/h, jedzie, jedzie... Kierowca był OK, nie trąbił wściekle tylko spokojnie jechał, trwało to jakieś 2 minuty. W końcu jezdnia znów się poszerzyła i autobus mnie wyprzedził, a wtedy jeden z pasażerów pokazał mi przez szybę tzw. fucka.

Nie czuję się jakoś szczególnie dotknięty, nie jestem obrażalski, nurtuje mnie natomiast jedno - czy ów pasażer równie ochoczo pokazuje "fucka" spaliniarzom? Przecież samochody osobowe codziennie korkują ulice i w wygenerowanych przez nie korkach stoją autobusy - komunikacji miejskiej, wycieczkowe, PKS-y... Stoją sobie te autobusy w korku wygenerowanym przez samochody nieraz i pół godziny (jazda przez 2 minuty z prędkością 20-25 km/h to przy tym pryszcz!), a jednak pokazywania "fucka" samochodziarzom przez pasażerów tych autobusów nigdy nie widziałem i o takim zjawisku nie słyszałem. Co zatem sprawia, że to rowerzyści są w ten sposób wyróżniani? Postsowiecka mentalność Polaków czy coś innego? Macie jakiś pomysł?

Na koniec fotki. Najpierw Krakowskie Przedmieście i Uniwersytet Warszawski czyli po prostu "uniwerek" (to te obiekty po prawej stronie):



Fajnie popatrzeć na roześmiane twarze studentów, jeszcze się cieszą. Wkrótce dostaną do ręki swoją pierwszą śmieciową umowę bez prawa do urlopu albo i jej nie dostaną i będą myśleć o samobójstwie. Ale na razie jeszcze myślą o sesjach, kolokwiach i imprezach i to jest fajne. Też lubiłem studenckie czasy. Sesja wydawała mi się wówczas czymś strasznym, a teraz wiem, że sesja to lajcik. Schody będą później. Drapię się po tych schodach nawet i z przyzwoitym skutkiem, ale widzę wielu tych, którzy z nich spadają, nie zawsze z własnej winy. Nie mogę tego przemilczeć, taki już jestem, trochę nie pasuję do lansowanego obecnie wzorca lumpenliberalizmu, gdzie każdy myśli o sobie, a człowieka próbującego wspinać się po tych samych schodach powinien na chama z nich zepchnąć (solidnie, tak aby przetrącić mu gnaty), zamiast podać mu rękę.

A teraz druga fotka, na ulicy Górczewskiej na Woli koło stadionu Olimpii wypatrzyłem takie coś:



Eleganckie w formie i treści, popieram :)

Dobra, koniec smędzenia, żyjemy dalej i kręcimy dalej. Jak codzień.

Powrót do warszawskiej codzienności

Poniedziałek, 19 listopada 2012 · Komentarze(9)
No nie, jakiś brutalny to ten powrót do codzienności nie był, nie ma co dramatyzować. Ot dzień jakich wiele, taki trochę szary, nijaki.

Fotka z wczorajszego dnia - ul. Rozbrat na Powiślu, kawałek dawnej Warszawy, parę kroków od stadionu Legii:



No właśnie, interesujecie się piłką, kibicujecie komuś? :)

Ciechocinek i... Łubianka. I polskie koleje :)

Niedziela, 18 listopada 2012 · Komentarze(13)
Dzień w Toruniu zaczął się leniwie. Dopiero przed 11 wskoczyłem na rower i pojechałem na północ, zaliczyć gminę Łubianka.

Dotąd słowo "łubianka" kojarzyło mi się albo ze zrywaniem truskawek albo ze zbirami z sowieckiego NKWD. A tu proszę, pod Toruniem jest sobie wieś Łubianka i do tego jest siedzibą gminy.

Zdjęć z Łubianki nie mam, bo nie widziałem tam nic ciekawego do fotografowania (w pobliżu jest podobno zameczek krzyżacki, ale już nie było czasu tam jechać), więc zamiast tego fociłem jakieś pozostałości czasów pruskich w Toruniu:





Oglądałem też napisy na murach, żeby wiedzieć, gdzie "rządzi" Elana Toruń, a gdzie rządzi Apator. Nie wiem, czemu kibice obu drużyn się nie lubią, bo Elana gra w piłkę, a Apator jeździ na żużlu, więc bezpośredniej rywalizacji sportowej nie ma i być nie może. Ale kibice nie lubią się i już. Gdybym był z Torunia, pewnie byłbym za Elaną, bo lubię piłkę, a żuzel nie kręci mnie zupełnie. W każdym razie z moich pobieżnych obserwacji wynika, że im dalej na północ, tym więcej fanów Apatora a im dalej na południe tym więcej kibiców Elany. Toruń jest ciekawie położony, na pograniczu Pomorza i Kujaw - można rzec, że Apator jest bardziej pomorski, a Elana bardziej kujawska :)

To tyle kibicowskich dywagacji, wróćmy do rowerowania. Po krótkim postoju u rodzinki zrobiłem traskę w kierunku na Aleksandrów Kujawski, najpierw w towarzystwie, potem samemu. W towarzystwie dojechałem do miejsca katastrofy kolejowej pod Otłoczynem:







Robiło wrażenie, zwłaszcza jak akurat za plecami przejeżdżał pociąg z pasażerami. To największa katastrofa w historii polskich kolei... Do kolei jeszcze wrócimy w dalszej części wpisu.

Z okolic Otłoczyna jechałem już samemu, miałem jechać na pociąg do Aleksandrowa Kujawskiego, ale zorientowałem się, że nie zdążę, więc postanowiłem wrócić do Warszawy pociągiem późniejszym, w międzyczasie zaliczając okoliczne miasteczka - Ciechocinek i Nieszawę. Oto i Ciechocinek:



Z Nieszawy zdjęć nie mam, nie chciało mi się focić, bo klimaty były jakieś takie ponure, zaliczyłem za to solidny podjazd. Humor znacząco mi się poprawił, gdy doszły do mnie wieści ze stadionu w Poznaniu - Legia, której kibicuję, właśnie porządnie obijała Lecha :) Dziwna ta Legia, potrafi obić silne drużyny na wyjeździe, za to tracić punkty z jakimiś leszczami u siebie...

A teraz znów polskie koleje. Dotarłem na dworzec w Aleksandrowie ok. 16, pociąg mialem o 16:49. W kasie dowiaduję się, że... pociąg ma 100 minut opóźnienia. Ładny wynik, co?

Akurat nadjeżdżał pociąg osobowy do Kutna (też nieco opóźniony, dlatego się załapałem), więc szybko kupiłem bilet i wsiadłem. W Kutnie okazało się, że ten sam skład, po zmianie numeracji jedzie dalej do Skierniewic, więc kupiłem bilet do Łowicza, aby stamtąd łapać osobowy do Warszawy. Dojeżdżam do Łowicza, a tam radośnie jedna kasa otwarta na dworcu i gigantyczna kolejka. Rezygnuję ze stania, za to robię zakupy w okolicznych sklepach, bilet postanawiam kupić u kanara.

W końcu wbijam się w pociąg, jadę. Kiedyś zajmowałem z rowerem miejsce na początku składu, żeby od razu kupić bilet, ale kanary z reguły buzowały się, że to "przedział służbowy" i że mam iść z rowerem na koniec. No to teraz od razu poszedłem na koniec i czekam na kanara. Łowicz już dawno za mną, pociąg minął Sochaczew, a kanara wciąż nie ma. W końcu pojawia się blisko Warszawy i od razu do mnie z pretensją, że nie poszedłem na początek składu kupić biletu. Ja go pytam, czy miałem z rowerem zaiwaniać przez cały pociąg, a on, że... tak. I odgraża się, że mi karę wlepi. Ja mu na to, że absolutnie żadnej kary nie przyjmę, ale okazało się, że kanar musiał po prostu pokazać, jaki jest ważny, więc po podkreśleniu, że "on tu rządzi" wziął się za drukowanie biletu. Wkurzył mnie na tyle, że ściemniłem mu, że wsiadłem w Sochaczewie a nie w Łowiczu, niech stracą kilka złotych za takie podejście do klienta (pozamykane kasy dworcowe i dziadowska obsługa).

W międzyczasie zdążyłem jeszcze wypić mieszankę wybuchową w postaci piwa Okocim Premium i napoju energetycznego Kite (marka własna PoloMarketu). Dało mi to takiego kopa, że trasę ze stacji Warszawa-Włochy do domu na Bielanach pokonałem błyskawicznie, prując ponad 25 km/h, czasem nawet około 30 km/h.

Wiecie co? Chyba muszę ciągle na takim paliwie jeździć :)

Dystans dzienny wyszedł równo 100 km. Nawet nie musiałem dokręcać.

Wielkopolsko-kujawska masakra wiatrem w twarz

Sobota, 17 listopada 2012 · Komentarze(15)
Kategoria Ponad 117 km
Trasę z Poznania do Torunia miałem zaplanowaną już od jakiegoś czasu z uwagi na zapewniony nocleg tzw. rodzinny w Toruniu. Dlatego właśnie musiałem jechać z Poznania do Torunia a nie odwrotnie :) A przydałoby się odwrotnie, bo znów miałem pecha z pogodą, jakieś 85% trasy pokonałem pod wiatr. Dlatego wyszła mi żałosna średnia nieco ponad 19 km/h, no ale grunt, że dojechałem.

1. Poznań

Do Poznania dotarłem porannym pociągiem, co wymagało ode mnie zerwania się z łóżka o 4:15. Cóż, czasem trzeba.

W Poznaniu, spowitym mgłą, zaliczam centrum...





...oglądam sobie rynek...





...po czym kieruję się na Swarzędz. Centrum poznania całkiem ładne, ale poza centrum miasto robi się nieco bezkształtne, tak jak prawie wszystkie polskie miasta. "Urbanistyka" PRL-u i radosna twórczość polskiego lumpenkapitalizmu zrobiły swoje. Ale powtórzę, centrum na plus. Tylko wokół dworca kolejowego jedna wielka rozpierducha, coś burzą, coś budują, ciekawe co się z tego wykluje.

2. Gniezno

Na Gniezno ruszyłem nieco naokoło, żeby zebrać dodatkowe gminy do kolekcji. Mozolnie, pod wiatr. Gdzieś pod Pobiedziskami... nagle wyszło słónce!



W Pobiedziskach (całkiem przyzwoite miasteczko) cykam jakąś fotkę...



...po czym kieruję się główną drogą na Gniezno. Z czasem wraca się mgiełka, najpierw lekka...



...potem już solidna:





Słońce podczas tej wycieczki już nie wyjdzie.

Jadąc pod wiatr, docieram w końcu do Gniezna (centrum zasadniczo ładne, choć są też obszary zaniedbania)...





...w Gnieźnie posilam się i odbijam na północ.

3. Chwilowo bez wiatru

Trasa z Gniezna w stronę Janowca Wlkpl. to chwila wytchnienia, bo zdecydowanie zmieniam kierunek i jadę z wiatrem. Towarzyszące mi wcześniej prędości ok. 18 km/h zmieniają się nagle w 25-27 km/h (a czasem szybciej). Ale to trwa krótko, bo później znów trzeba jechać na wschód... Jeszcze fotka, wieś Ośno, pierwsza napotkana w "kuj-pomie":



4. Włoskie klimaty

Krążąc po kujawsko-pomorskich gminach (naprawdę ładne tereny!), trafiam na włoskie klimaty :)





Są też drogowskazy na Biskupin (ten Biskupin), ale nie zwiedzam, w przydką pogodę i przy nadchodzących ciemnościach i tak niewiele bym zobaczył.

5. Mordęga

Prawdziwa mordęga zaczyna się od Żnina, gdy nieodwołalnie ruszam na wschód. Wiatr w twarz dokucza coraz mocniej. I tak będzie przez ponad 70 km. Jeszcze tylko uzupełniam mikroelementy w jakiejś mordowni w pobliskim Barcinie (szkoda, że nie mam zdjęć miasta, bo ładnie się prezentowało, ale ciemno już było)...



...po czym dalej toczę się z zawrotnymi prędkościami, czasem ok. 15 km/h. Wieje coraz mocniej. Chwila wytchnienia następuje dopiero za Gniewkowem, gdy droga wjeżdża w las i nieco zmienia kierunek. W końcu dotaczam się do Torunia zmachany.

Ufff...

Czy naprawdę nie mogło wiać w drugą stronę?!

Niziny mojej twórczości

Piątek, 16 listopada 2012 · Komentarze(5)
Czy zawsze jesteście w stanie wzbić się wbić na wyżyny swojej blogowej twórczości?

Bo ja nie, więc zanim przejdę do soboty (działo się!) i do niedzieli (też się działo), muszę przebrnąć przez piątek. Czyli muszę odfajkować wpis. Nie, nie chodzi tu o lekceważenie czytelnika czy coś w tym stylu, po prostu czasem ciężko jest coś "wyrzeźbić". Żeby rzeźbić, trzeba mieć materiał, nawet sam Wit Stwosz nie rzeźbił z powietrza. Mi w piątek tego materiału zabrakło, więc nie będę silił się na niewiadomo jakie dorabianie ideologii do przejechania 54 km po Warszawie. Bo tyle przejechałem. Dodam, że jeździło mi się kiepsko, bolała mnie głowa (raczej od ciśnienia, bo nie piłem za dużo poprzedniego dnia). Pomógł Apap. Chemiczne paskudztwo, ale działa.

I jeszcze fotka, ulica Wrocławska na Bemowie:



Ciekawe, czy spodoba sie wrocławiakom :)

PS. Nie piszcie, że podoba się wam, bo i tak nie uwierzę.

Łazienki Królewskie dla rowerów!

Czwartek, 15 listopada 2012 · Komentarze(16)
Jest sobie w Warszawie taki park, co się nazywa Łazienki Królewskie. Pięknie, prawda? I w tychże Łazienkach obowiązuje zakaz jazdy rowerem, przez co przerawane zostaje najkrótsze połączenie między Powiślem a Dolnym Mokotowem (Sielcami konkretnie) a objazdy są mocno kłopotliwe - do wyboru jest ostry podjazd na warszawską skarpę (tylko po to, aby za jakiś czas zjechać ostro w dół) lub jazda Wisłostradą wśród samochodów pędzących ok. 100 km/h (ewentualnie prowadzącym wzdłuż niej krzywym chodnikiem). Co zatem zrobić z tym zakazem? Olać! A tak najlepiej to znieść, ale póki nie zniosą, to jednak olać.

Lubię olewać ten zakaz nie tylko z powodu uwarunkowań komunikacyjnych, ale także ze względu na napuszone miny strażników parku. Zobaczyć ich, gdy z zaciśniętymi zębami nakazują zejść z roweru - piękne. Zobaczyć ich miny, gdy śmiejesz im się w twarz i jedziesz dalej - bezcenne. Wczoraj znowu to przerabiałem, nie mogłem sobie tej chwili przyjemności odmówić :) Dlaczego? Bo nie lubię nadęcia, napuszenia, sztucznego blichtru. A takie są Łazienki.

Nie, nie chodzi mi o to, aby rowerzyści opanowali cały park, rozganiając na parkowych alejkach babcie z dzidziusiami - o to akurat troszczą się stada meleksów, którymi porusza się obsługa parku (rower jest jak widać śmiertelnym zagrożeniem, a meleks już nie). Chodzi mi tylko o wytyczenie jednej jedynej drogi rowerowej łączącej Powiśle z Sielcami, drogi o znaczeniu nie tyle rekreacyjnym co po prostu komunikacyjnym. A na resztę alejek rowerzyści mogą sobie mieć zakaz, bo i po co mieliby po nich jeździć? Powtórzę, Łazienki są barierą komunikacyjną, którą można łatwo zlikwidować, wyznaczając legalny przejazd rowerowy z punktu A (Powiśle) do punktu B (Sielce). I tyle. Ale legalnego przejazdu nie ma i nie będzie, bo powtórzę, w Łazienkach panuje sztuczny blichtr i napuszenie i rower według zarządców parku ewidentnie nie pasuje do "eleganckiego zabytkowego zespołu parkowego stanowiącego bezcenne dziedzictwo Narodu Polskiego". Tam pasują tylko stada meleksów.

No to jeżdzę tamtędy na nielegalu i mam z tego ubaw. Bo wszystko, co nielegalne, smakuje lepiej. Taka jest już ludzka natura.

A tu dla odmiany Park Szymańskiego na Woli:



Widok ponury, bo i pogoda była ponura (potem sie przejaśniło) i mój nastrój też był ponury (potem się znacząco poprawił), stąd zdjęcie musiało być takie i nie inne, ale proszę, jest droga rowerowa przez park. Można? Można! Tylko trzeba wykazać dobrą wolę zamiast sztucznego napuszenia.

Dzień rowerowo całkiem fajny. Jest dobrze.