A na koniec nasi wygrali
Pół biedy, jak przed pisaniem notki sobie co nie co łyknę, buzujące w głowie procenty działają jak idealne mózgostymulanty, wyzwalają natłok myśli i pomagają sprawnie przelać go na ekran (już chciałem powiedzieć, że na papier, ale to przecież nie te czasy). Ale teraz piszę z rana i na trzeźwo, więc...
Dobra, zacznijmy od fotek:
To Stary Żoliborz i ulica Czarnieckiego, tego co się ze Szwedami tłukł (tudzież "ze Szwedamy", jak mawiają w niektórych miejscach Mazowsza). Zastawiona blaszakami tak jak całe to miasto. Czasy spokojnych kameralnych uliczek mijają bezpowrotnie, blacha rządzi, blacha jest wszędzie.
Ale Żoliborz oblicza ma różne, ma też takie:
To osiedle Potok. Podoba się, prawda? :)
Dzień mijał, kilometry leciały, jazdy skończyłem późnym wieczorem. A na koniec...
A na koniec nasi wygrali. Skromnie i w bólach, ale zawsze. Legia-Widzew 1:0.
Na zdjęciu nasz stadion. Nie ten wyniosły Narodowy, na którym z rzadka coś się dzieje i który odpycha ogrodzony płotem, lecz ten nasz warszawski, bliski sercu. Stadion Legii przy Łazienkowskiej.
Bo Narodowy jest niczyj (co najwyżej kolesiów i pociotków), a ten przy Łazienkowskiej jest nasz, warszawiaków. Ot co.