Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:1873.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:62.43 km
Więcej statystyk

Rów Mariański

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(10)
W niedzielę osiągnąłem pod względem rowerowym Rów Mariański. 20 km zrobione wieczorem, oto mój całodzienny "urobek".

Nie z mojej winy to wszytstko, zadecydowały tzw. okoliczności wyższe. Najpierw wyjazd poza Warszawę na pogrzeb, potem megazakupy, rower poszedł w odstawkę. Jednak ewentualne pogłoski o mojej rowerowej abstynencji muszą wydać się przesadzone, dzisiaj zanotowałem odbicie od dna w postaci 151 km i 11 zaliczonych gmin, ale o tym będzie już w następnym odcinku :)

Załączam fotkę z ul. Stawki na Muranowie:



Ciekawe, co to za postać na tym rowerze. Może to ktoś z BS-owiczów? Przyznawać się! :)

PS. A na ten pogrzeb i tak bym rowerem nie pojechał, gdybym jechał sam (a nie jechałem sam), bo lało z nieba i by mi się gajer zniszczył, ot co. A 110 km w jedną stronę było...

Dół jeszcze większy

Piątek, 10 maja 2013 · Komentarze(14)
Pikowanie czas zacząć :)

Piątek? Lepiej przemilczeć. Nędza i żenada. Dużo roboty, trochę spraw rodzinnych i wyszło jak wyszło. Za to wrzucę fotkę z Nowego Światu:



Ładny koreczek? Ja się przez ten koreczek przebiłem, spokojnie cyknąłem fotkę, a stojące pojazdy posunęły się może o parę metrów. I za to właśnie między innymi kocham rower :)

Wpis dotyczący soboty (czyli dnia dzisiejszego) zatytułuję "Rów Mariański". Ale uwaga, na niedzielę szykuję małe odbicie :)

Ja się nie dam, ot co! :)

Dół

Czwartek, 9 maja 2013 · Komentarze(19)
Coraz mniej czasu na jeżdżenie, coraz mniej czasu na blogowanie. Z luźnego gościa powoli robię się groszorobem. Może tak musi być?

Ale pamiętajcie, ja Wam wszystkim jeszcze pokażę, na lipiec szykuję coś ekstra :) Ale nie powiem, co. No chyba, że będziecie mnie przypiekać gorącym żelazem, wtedy może się złamię i wysypię. A na razie ciii...

Póki co dół. Wczoraj jeszcze 53 km, a dziś... Nie, o tym będzie w następnym wpisie.

Na koniec fotka:



Kochacie wieżowce, prawda?

Pokłady chamstwa

Środa, 8 maja 2013 · Komentarze(18)
Nie ukrywam, że mam w sobie duże pokłady chamstwa.

Ale z tym moim chamstwem jest tak, że uruchamiam je tylko wtedy, gdy sam zostanę zaatakowany. Jeśli ktoś jest dla mnie miły i uprzejmy, to jestem jak do rany przyłóż. Ale jeśli ktoś nadepnie mi na odcisk, to wtedy włączam chamską "opcję" w pozycję "max" i jadę po całości. Wtedy nie mam jakichkolwiek oporów, aby kobietę przy kości nazwać pasztetem, murzyna nazwać bambusem (tak, miałem taki przypadek, gdy jakiś murzy za kierownica samochodu burzył się do mnie), nierozgarniętego gościa zwyzywać od mongołów, a nadętemu adminowi jednego z forów rowerowych zasugerować, że powinien go jebać pies. Bo powinien :)

I jadę sobie wczoraj do sklepu na Tarchominie, z drogi rowerowej zjeżdżam na chodnik, żeby się nim przedostać na sklepowy parking. No wiem, moja wina, powinienem jechać naokoło DDR-em i jezdnią jakieś 200 metrów, zamiast się przeturlać całe 10 metrów chodnikiem, ale poszedłem na łatwiznę :) I tak się turlam tym 10-metrowym odcinkiem z zawrotną prędkością ok. 12 km/h, a na przeciwko jacyś dorośli i dzieci. No i jeden dzieciak wbiega mi nagle pod koło.

Miłośników dramatycznych zdarzeń oczekujących na ociekający krwią opis, co też takiego się stało, muszę zmartwić. Otóż... nic się nie stało. Nacisnąłem na hamulce, rower zatrzymał się, dzieciaka nawet kołem nie dotknąłem. I tu cała sprawa by się zakończyła, ale jedna z pań (mamusia chyba, tak sądzę) zaczęła mi robić wykład z naburmuszonym wyrazem twarzy i ogólnie widać było, że jest źle nastawiona do rowerzystów. A ja takich ludzi nie lubię :) Dlatego też, podchodząc do sprawy krótko i rzeczowo, kazałem jej się odczepić, a że była nieco przy kości, to na odchodne powiedziałem jej, że sama powinna pojeździć rowerem, bo przydałoby się zrzucić trochę tłuszczu. Zobaczyć jej wściekłą minę - bezcenne :)

Cóż, burak ze mnie i tyle. I mam to gdzieś, taki już jestem. Dlatego nie pasuję do różnych forów dyskusyjnych, gdzie szczerość często jest wypierana przez grę pozorów, jestem chamskim indywidualistą i dlatego rzeźbię tego blogaska i to nawet nienajgorzej, a z forów dyskusyjnych notorycznie mnie wylewają, banów to już chyba więcej w życiu skolekcjonwałem, niż gmin na Zaliczgmine.pl i komciów na tym blogasku :)

A jak z tego Tarchomina wracałem, to prawie mnie samochód rozmaślił. Bo jakiś inżynierek ruchu sobie wymyślił, że jak pieszy czy rowerzysta pokona już jezdnię, to zamiast się oddalić, musi stanąć na wysepce i poczekać na czerwonym, bo blaszaki skręcające w prawo mają zielone (oddzielne zielone światło na prawoskręcie), tak jakby zwykła zielona strzałka nie wystarczyła. A piesi i rowerzyści często o tym zapominają (bo taka organizacja ruchu jest wbrew logice - logika nakazuje opuszczenie skrzyżowania po przedostaniu się przez jezdnię, a nie kiblowanie na jakiejś wysepce przed kolejnym sygnalizatorem) i ładują się pod blaszaki skręcające z impetem w prawo. No to jadę przejazdem rowerowym, mam zielone i powinienem zauważyć, że tuż za tym zielonym mam nagle czerwone, ale sekundę wcześniej zauważyłem byłem ładną lasencję i to na nią się zagapiłem, a nie na jakieś sygnalizatory :) I poprułem prosto, tuż przed samochodem skręcającym w prawo z takim impetem, jak Kubica w czasach świetności. Zdążyłem, ale powiało grozą. Nawiasem mówiąc Kubica przylutował w końcu w barierkę i to powinna być jakaś wskazówka dla naszych domorosłych rajdowców. A zatem inżynierowie powinni projektować bezpiecznie, kierowcy powinni jeździć z mniejszym impetem, a rowerzyści nie powinni gapić się na dziewczyny, tylko wmówić sobie, że sygnalizatory są ładniejsze :)

Reasumując, prawie dopadła mnie kara za moje chamstwo, ale ostatecznie się wywinąłem, Allah dał mi w swojej łaskawości jeszcze jedną szansę. Dzięki Allahu!

Na koniec fotki z Marymontu:





Są różne kluby w Warszawie. Najlepsza i najpopularniejsza jest Legia, najbardziej nielubiana jest Polonia, a najstarszym klubem Warszawy jest RKS Marymont. I to jego stadion tutaj widzicie. Lata świetności ma już za sobą, ale może kiedyś los się do Marymontu uśmiechnie? Kto to wie...

To tyle, pozdrowienia od chama :)

Zaułek

Wtorek, 7 maja 2013 · Komentarze(21)
Wtorek to był taki dzień, że zupełnie nie mam o czym pisać. Znalazłem się w zaułku, takim jak ten na Bielanach:



Można odbić w prawo, można próbować w lewo, ale nie da się naparzać ostro na wprost. Trzeba stosować półśrodki.

Jutrzejszy wpis, ten o dniu dzisiejszym, będzie ciekawszy. Będzie o tym, jakim jestem nieokrzesanym chamem i jak prawie wpadłem pod samochód, nie dostosowawszy techniki jazdy do debilnie ustawionej sygnalizacji świetlnej. Moja wina, bo powinienem dostosować a nie zwalać winę na nieudolnych inżynierów, ale nawet takim starym wygom jak ja zdarzają się błędy. Ale o tym będzie jutro.

A teraz musimy przebrnąć przez ten wpis. Wypijcie dużą porcję kawy, przepijcie chemicznym napojem energetycznym, inaczej zaśniecie przy lekturze :)

O właśnie, pijacie energetyki? Ja uwielbiam. Wiem, że niezdrowe ścierwo, ale nic nie poradzę, lubię to. A Wy?

Ander kąstrakszyn + Narodowy Front Pracy

Poniedziałek, 6 maja 2013 · Komentarze(15)
Tak mi się wczoraj sfociło - Warszawa "ander kąstrakszyn":



Znaczy się metro kopią i nowe biurowce stawiają.

I za to kocham to miasto - bo tu nie ma marazmu i zastoju, tu się ciągle coś dzieje, coś zmienia, pełna dynamika. Nie zawsze wychodzi z tego piękno, czasem potęguje się chaos, ale cóż, to miasto już tak ma i można to polubić :)

Szkoda tylko, że nie wszyscy mogą być beneficjentami tego rozwoju, a jego owoce są dystrybuowane rażąco nierównomiernie, ale to temat na inną notkę. Na razie jest tak, że bogaci płacą podatki na Kajmanach czy w jakimś Belize, a biedni ledwie dyszą na śmieciówkach. Tu by się przydało takie coś jak Narodowy Front Pracy, takie ciało godzące te wszystkie sprzeczności (jak ktoś nie wie, co to takiego było, to warto poczytać), ale nikt tego głośno nie powie, bo wymyślili to Niemcy i co gorsza w latach 30-tych. A więc poprawność polityczna nie pozwala o tym rozmawiać. Bywa. Choć ja się poprawnością nie przejmuję i uważam, że Narodowy Front Pracy to był pomysł bardzo dobry :)

Dobra, wystarczy polityki. A dla miłośników wrocławsko-szczecińskiego stylu fotograficznego mam też kawałek bielańskiej zieleni:



Tuż obok jest blokowisko i trasa szybkiego ruchu, ale sfociłem to tak, żeby nie było widać :) Zresztą trasy specjalnie też nie słychać, ekranami odgrodzili. Zatem luzik.

To tyle, do następnego :)

Samochód jest po to, żeby zap...

Niedziela, 5 maja 2013 · Komentarze(25)
Samochód jest po to, żeby za przeproszeniem zapierdalać.

Weźmy dwa artykuliki z internetu, pozornie niezwiązane ze sobą. Najpierw kawałek pierwszego:

77 osób zginęło, a 949 zostało rannych w 742 wypadkach - to bilans drogowy ostatnich 10 dni. Za abstrakcyjnymi liczbami stoją jednak tragedie zwykłych ludzi. Śląsk: 12-latek zginął w wypadku z ojcem. Łódzkie: osobówka uderzyła w drzewo, zginęło trzech 20-latków... - To tylko liczby, abstrakcja. Dopóki się nie utożsamiamy z ofiarą, te tragedie do nas nie przemawiają - ocenia psycholog ruchu drogowego Andrzej Markowski.

W ciągu ostatnich 10 dni na polskich drogach zginęło 77 osób, a prawie 950 zostało rannych. Czy to dużo - w porównaniu do innych statystyk? - Nie. Średnio na polskich drogach ginie 13 osób dziennie. Średnia z tych 10 dni jest o połowę niższa. Możemy więc powiedzieć, że był to bardzo spokojny czas - ocenia psycholog ruchu drogowego Andrzej Markowski. Jak zaznacza, taka skumulowana liczba dobrze się jednak sprzedaje oraz przydaje, np. jako argument do zwiększenia liczby fotoradarów.

Czy świadomość, że w wypadkach ginie tak dużo ludzi, może sprawić, że będziemy bardziej ostrożni na drogach? - Natura ludzka jest taka, że jak zobaczymy porozbijane samochody i czarny worek na drodze, to przez najbliższe kilkanaście kilometrów będziemy jechali ostrożniej. Ale wystarczy, że jedna czy druga osoba nas wyprzedzi i natychmiast wrócimy do poprzedniego stanu. Natomiast liczby nie robią na nas wrażenia. To są tylko liczby, abstrakcja. Gdyby to był Wojtek, którego znam, i on by zginął, to by to na mnie może wpłynęło. Inaczej to do mnie nie przemawia - zaznacza Markowski.


Jednym słowem na drogach rzeźnia.

Drugi artykulik dotyczy przymiarek do wprowadzenia na Muranowie (takie warszawskie osiedle blisko centrum, gdyby ktoś nie wiedział) strefy Tempo30. Chodzi o to, aby na wybranych ulicach obowiązywało ograniczenie prędkości do 30 km/h. Oddajmy teraz głos burmistrzowi dzielnicy Śródmieście:

Na pomysł zareagował burmistrz Śródmieścia Wojciech Bartelski. W rozmowie z tvnwarszawa.pl nie krył emocji. - O tym pomyśle dowiedziałem się z mediów i od razu zapowiadam, że nie zgodzę się na to - powiedział.

- Nie rozumiem, czemu ZTM bierze się za organizację ruchu na ulicach, które są w zarządzie dzielnicy. Czy ja mieszam się do układania rozkładów autobusów? - irytuje się burmistrz.

I dodaje: - Chodzi o dwie kwestie. Po pierwsze, to nie leży w ich kompetencjach, a po drugie, moim zdaniem organizacja ruchu na Muranowie jest dobra. Tam, gdzie to niezbędne, są już ograniczenia do 30 km/h, a w pozostałych miejscach można bezpiecznie jechać 50 km/h.

Jego zdaniem, taki pomysł może zostać odebrany, jako "zamach na kieszenie kierowców". - Dość już ich gnębienia - mówi burmistrz.


Wyłaniają się tutaj dwie kwestie. Po pierwsze Pan Burmistrz jest przekonany, że dzielnica i znajdujące się na jej terenie ulice należą do niego. Ot udzielny książątko, od jakich w polskiej polityce aż się roi. Po drugie (i to jest chyba gorsze) Pan Burmistrz uważa, że samochód jest od tego, żeby nim - nazwijmy rzecz po imieniu - zapierdalać, a wszelkie próby okiełznania rozwydrzonego spaliniarstwa uważa za "zamach" i "gnębienie".

Dlaczego zestawiłem te dwa artykuły? Otóż wychodzi na to, że Pan Burmistrz, udzielne książątko Śródmieścia, tylko wtedy zrozumie pewne rzeczy, gdy rozpędzony samochód rozmaśli na asfalcie któregoś z jego bliskich.

A na razie mamy "złotą wolność", której źrenicą jest wciskanie do oporu pedału gazu. Brawo, Panie Burmistrzu! A może w końcu samemu pozwoli się Pan rozmaślić na asfalcie? Jak szaleć, to szaleć, śmiało! :)

Teraz rowerowanie niedzielne. Uciułałem w ciągu dnia całe 90 km. Rano rundka na Tarchomin i Nowodwory, która zaowocowała romantycznymi fotkami...







...potem wycieczka do centrum i sfocenie ulicy Senatorskiej tuż przy Starówce...



...a następnie jazda z Bielan pod stadion Legii i z powrotem, a pod koniec dnia znów Tarchomin. I się natrzaskał dystans.

A Pana Burmistrza Śródmieścia to coś powinno potrącić. Serio.

3 maja - dzień absolutnie wyjątkowy, 4 maja - dzień absolutnie normalny

Sobota, 4 maja 2013 · Komentarze(11)
3 maja Roku Pańskiego 2013 był dniem absolutnie wyjątkowym. Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta - to był pierwszy dzień w tym roku, w którym... nie jeździłem rowerem. Serio, pierwszy. Jeździłem dzień w dzień, jeździłem w styczniowe mrozy, marcowe roztopy i nagle... Cóż, urodzinniałem się poza Warszawą, ale tak czy siak chciałem zrobić rano 10 km dla przyzwoitości, tyle że padał deszcz. Potem już nie było mnie w Warszawie i tak oto pierwszy bezrowerowy dzień od bardzo długiego czasu stał się faktem.

A 4 maja? Zupełnie normalne. Wróciłem po południu do Warszawy i zrobiłem 48 km dla przyzwoitości. Próbowałem nawet wyjechać poza miasto, ale po paru kilometrach stwierdziłem, że to nie dla mnie. Cóż poradzić, miasto wciąga mnie silnie :)

Jeszcze fotka, ulica Kocjana na Bemowie, dalekie przedmieścia Warszawy:



Po jednej stronie bloki, po drugiej zieleń, wszyscy powinni być zadowoleni.

Jesteście, prawda?

Tour de Ostrołęka - trenażer!

Czwartek, 2 maja 2013 · Komentarze(11)
Kategoria Ponad 117 km
Trenażer! Jedziemy ostro!

Dobra, żartuję, rower oczywiście :)

Mam dzień wolny, jadę na pociąg na Wileński, ruszam. Cel: Ostrołęka. Niby blisko Warszawy, jakieś 110 a może 120 km, a jeszcze mnie tam rowerem nie było. Trzeba nadrobić :)

Wbijam się w pociąg Kolei Mazowieckich (przewóz rowerów za darmo - szacun!), przesiadka w Tłuszczu (piękna nazwa, zawsze mnie urzekała swoim wdziękiem i lekkością)...



...i wysiadam na jakimś zadupiu, Przetycz to się chyba nazywało. Kręcę przez pola i lasy (głównie jednak pola), krajobraz mniej więcej taki:





Mamy tych przewyższeń na Mazowszu, co nie? :)

Pogoda może być, pochmurno, ale nie pada. Luzik. Zaliczam kolejne gminy, ot np. Czerwin:





Nie wiem, jak to jest z prawdą z TV Trwam, ale przyznam się uczciwie, że bardziej byłbym skłonny wierzyć im, niż TVN-owi i Wyborczej. Serio.

Po jakichś 50 km jazdy osiągam w końcu Ostrołękę. Przedmieścia brzydkie...



...centrum zaś ma potencjał, ale za bardzo jest rozjeżdżone przez samochody, brakuje typowej strefy pieszej.





Największą atrakcją Ostrołęki, sądząc po liczbie zwiedzających, wydaje się być McDrive :)

Za Ostrołęką odbijam na Ciechanów i tutaj cały czas, aż do końca, będzie totalna monotonia jazdy i krajobrazu. Czasem las...



...czasem smętne pole, przy którym ktoś się zabił...



...czasem wioska (tu wieś gminna Płoniawy):



Kilometry lecą i nie zmienia się nic. Jazda się dłuży, monotonia dołuje, pojawia się też pytanie, czy zdążę do Ciechanowa na pociąg. Jeszcze krótki przystanek na odpoczynek gdzieś przed Ciechanowem...



...i zdążam. 10 min. przed odjazdem pociągu melduję się na dworcu, jadąc m.in. przez dzielnicę zbudowaną przez Niemców w czasie okupacji, zupełnie jakbym w jakimś Olsztynie był a nie na Mazowszu. Niemcy chcieli zrobić z Ciechanowa niemieckie miasto, nastawiali typowo niemieckich domów, w 1945 r. pogoniono im kota, domy zostały. Sfocę innym razem, bo czasu nie było.

W Ciechanowie zaczyna padać, zdążyłem tuż przed ulewą. Leje i leje, a ja w pociągu. Wysiadam na stacji Warszawa Płudy i już nie pada. Ja to jednak mam farta :)

Fajny dzień wyszedł.

Alkohol - zagłada Polaków

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(19)
Jadę sobie rano w Socjalistyczne Święto Pracy przez piękne postindustrialne tereny warszawskiego Młynowa (po jednej stronie budynki przemysłowe i bloki, po drugiej cmentarz - ogólnie bardzo romantycznie), gdy nagle widzę takie coś:



Hmmm, w sumie coś w tym jest :) A przy okazji zwróćcie uwagę na ten niski płotek przy ulicy, jaki on artystycznie zakrzywiony! A mówią niektórzy, że Warszawa jest nudna...

Jadę sobie dalej, jadę, jadę... W końcu do centrum dotarłem, a tam...



Długa, prosta, szeroka jak rzeka Trasa Łazienkowska. Idealnie wtłacza ruch samochodowy do Śródmieścia, albowiem Warszawa potrzebuje jeszcze więcej hałasu i więcej spalin.

Krążę, krążę, następny przystanek Krakowskie Przedmieście:



Że słońca na Krakowskim nie ma? To nic, wróciłem tam po południu i wylazło :)



Jak się dobrze przyjrzeć, to nawet jakąś pannę młodą na zdjęciu można wypatrzyć. Faktycznie młoda była, więc obstawiałbym pierwszy ślub a nie trzeci :)

Dobra, a teraz macie tę swoją wytęsknioną warszawską zieleń, sfociłem to u siebie na Bielanach na tzw. Kępie Potockiej, tak nazywają się te tereny rekreacyjne:





Zadowoleni? No, ja myślę! :)

Kręcę, kręcę, jeszcze jedna fotka w okolicach mojego domu, oto Stare Bielany:



Gdyby kogoś zastanawiał napis po lewej stronie zdjęcia, to wyjaśniam, że KSP to "Klub Sportowy Polonia". Delikatnie mówiąc, u nas na Bielanach nie lubimy ich. Ostatecznie czy wszystkich musimy lubić? :)

Tak się ukręciłem, zrobiłem 80 km i na tym bym poprzestał, ale w przerwie meczu Barcelona-Bayern piwa zabrakło. Celem uzupełnienia zapasów zrobiłem jeszcze 5 km. Bo alkohol jest ważny.

Choć oczywiście alkohol to zagłada Polaków i nie traćmy tego z pola widzenia :)