No to wjechałem w tuptsia :)
Cóż, dałem ostro po hamulcach, więc się nie wywaliłem, tylko nadgarstki mocno mnie bolą, bo przyjęły impet uderzenia. Rower ogólnie cały (trzeba było tylko prostować kierownicę), tuptuś też. Twierdził, że ma zielone. Być może miał rację. Światła są tak zestrojone, że tylko pędzący samochód ma szansę opuścić skrzyżowanie, zanim na pasy wejdą piesi. Rowerzysta jadący ok. 20 km/h ma już gorzej - wjazd na zielonym świetle nie jest gwarancją bezpiecznego przejazdu.
Kłótni żadnej nie było, rozstaliśmy się z tuptusiem w zgodzie. Bo w sumie nikt nie zawinił, on miał zielone przy wejściu na pasy, ja też wjechałem na skrzyżowanie prawidłowo na zielonym. No owszem, tuptuś się nie obejrzał przed wejściem na pasy, ale tuptusie już tak mają, trudno mieć pretensje. To tak, jakby mieć pretensje do wody, że jest mokra.
Poza tym wymęczyłem wczoraj 103 km, wydusiłem, wyszarpałem. Nie dojechałem do setki, ja do setki dopełzłem.
Czas chyba solidnie odpocząć :)