Tour de Łódź
Wycieczka była całkiem spontaniczna. Znużyło mnie siedzenie w robocie, no to sobie wziąłem wolne na wczorajszy dzień i wyruszyłem. Zamysł był taki, aby dostać się pociągiem do Skierniewic, stamtąd pomknąć do Łodzi (zaliczając przy okazji gęsto upakowane gminy po drodze) i dalej do Piotrkowa. Z czasem zmodyfikowałem plany i zamiast Piotrkowa wyszły Koluszki.
Początek bez historii - jazda z Bielan na Dworzec Zachodni, wsiadam do pociągu i wkrótce jestem w Skierniewicach.
Ze Skierniewic toczę się do Brzezin nieco naokoło, kolekcjonując okoliczne gminy. Najgorsze są momenty, gdy jadę na południe, we znaki daje się silny przeciwny wiatr, choć zapowiadali dużo słabszy. No trudno, jakoś się jedzie. Mam drobny kryzys, ale napój energetyczny kupiony w jakimś wiejskim spożywczaku rozwiązuje ten problem. Dostaję powera :) A wiejski krajobraz wygląda mniej więcej tak:
albo tak:
Odcinek Jeżów-Rogów-Brzeziny to już poezja - wiatr w plecy i prędkość dochodząca do 30 km/h, czasem nawet więcej. Te tereny nie są już tak płaskie, jak okolice Warszawy, czasem można elegancko i szybko zjechać, czasem trzeba się piąć mozolnie pod górę. Ale nawet to polubiłem, przynajmniej nie było monotonnie :) Na drodze pełno TIR-ów, nie narzekam, wytwarzany przez nie pęd powietrza daje dodatkowego kopa. W końcu osiągam Brzeziny, gdzie jest trochę fajnych kamienic, niestety zaniedbanych. No i miasto masakrycznie rozjeżdżone przez TIR-y. A oto i Brzeziny:
Trochę się naczekałem, aby zrobić zdjęcie bez TIR-a w kadrze.
Trasa Brzeziny-Łódź bez historii, nada TIR-y, wiatr w plecy i trochę pagórków. Był też drogowskaz na... Moskwę. I w końcu...
Minąwszy tablicę, musiałem jednak pokonać jeszcze trochę kilometrów, zanim zobaczyłem pierwsze objawy wielkomiejskości. Najpierw były pola i domki, potem jakieś centrum handlowe, wreszcie pojawiły się bloki i... duży cmentarz. Oraz przystanek o pięknej nazwie "Smutna" :)
Centrum Łodzi nie zwiedzałem, po prostu przemknąłem przez miasto. Stąd tylko dwie przypadkowe fotki zrobione na trasie:
Pierwsza fotka to ul. Narutowicza (zapamiętałem nazwę), druga fotka to już wylotówka na Katowice. Samo miasto... Cóż, mieszkać by się dało, bo lubię blokowiska, a tam było ich pełno. Tylko kamienice przydałoby się odpicować, bo się trochę sypią. Fajnie się za to czyta napisy na murach, od razu można się zorientować, gdzie rządzi Widzew a gdzie ŁKS :) Generalnie na murach dominował Widzew, ale to pewnie dlatego, że jechałem przez rejony bliżej stadionu Widzewa, gdybym zwiedzał zachodnią część miasta może byłoby inaczej. W Warszawie takich problemów nie mamy, Legia jest wszędzie :)
Za Łodzią przejeżdżam przez Rzgów, tam odbijam na wschód i tym razem okrutnie męczę się pod wiatr, turlając się z prędkością ok. 15 km/h. Potem trochę na północ, do Andrespola i... znów na wschód. Tym razem wiatr jednak słabnie i do Koluszek jedzie się już znośnie. Wychodzi też słońce. A oto jakaś wioska przed Koluszkami:
No i w końcu dworzec w Koluszkach:
Zwraca uwagę spora liczba rowerów (na zdjęciu widać tylko część) oraz porządne stojaki rowerowe. Brawo Koluszki!
Do pociągu mam jeszcze ponad 20 min., więc robię kilka kilometrów... po peronie dworca :) Zawsze to ciekawsze, niż siedzenie w dworcowej poczekalni.
W końcu pociągiem teleportuję się do Warszawy, gdzie robię jeszcze prawie 20 km. Wystarczy.
I na koniec mapka: