Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2012

Dystans całkowity:2094.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:72.21 km
Więcej statystyk

Notka blogowa im. premiera Donalda Tuska

Czwartek, 9 lutego 2012 · Komentarze(6)
Wczoraj przejechałem sobie skromne 43 km. Nie, nie z braku czasu. Zrobiłem sobie świadomy odpoczynek, aby trochę odsapnąć, "odzyskać świeżość", bo tego mi ostatnio brakowało. I zadziałało, dziś czuję się wypoczęty i umotywowany do jazdy :)

Skoro zatem brakuje mi tematów rowerowych do skompletowania tej notki (no bo o czym tu pisać? 0 gleb, 0 przebitych dętek, 0 kłótni ze spaliniarzami), to zajmę się poezją. Notkę dzisiejszą chciałbym poświęcić naszemu premierowi Donaldowi Tuskowi, który dzielnie rozwiązuje problemy kraju, dba o nasze bezpieczeństwo (np. zamykając stadiony) i ogólnie ciężko pracuje, aby żyło się nam Polakom lepiej.

Tyś naszym słońcem na niebie
Tyś dla Polaków natchnieniem
Tyś naszą wiarą, nadzieją
Naszej ojczyzny zbawieniem

Ty naszą Polskę budujesz
W codziennym znoju i trudzie
Choć z winy podłych kiboli
Idzie to jak po grudzie

To dzięki Tobie premierze
Żyjemy godnie, bezpiecznie
Ty raj na ziemi stworzyłeś
Tu jest po prostu bajecznie

Choć jątrzą wstrętne Kaczory
Szkalują Cię Palikoty
My wiemy, że dzięki Tobie
Ominą Polskę kłopoty

Stadiony dzielnie zamykasz
Wnikliwie ACTA studiujesz
Surowo ćwiczysz pacjentów
I nigdy nie oszukujesz

Panuj nam długo, wytrwale
My hołdy Tobie składamy
Pomyślność naszej ojczyzny
W Twe ręce dziś powierzamy


Mam nadzieję, że teraz dostanę jakąś nagrodę od TVN-u za swoją twórczość literacką. Bo na nagrody jestem łasy, naprawdę.

Małe jeżdżonko w wielkim mieście

Środa, 8 lutego 2012 · Komentarze(11)
Wielkie miasto to oczywiście Warszawa. Niegdyś zwana Paryżem Północy, obecnie zaś ze względu na typowo sowieckie rozwiązania komunikacyjne (monstrualnie szerokie ulice i przejścia podziemne w centrum zamiast "zebr") bardziej zasługująca na miano Czelabińska Zachodu. Względnie Nowosybirska, jeśli komuś Czelabińsk nie pasuje.

Małe jeżdżonko zaś to moje wczorajsze rowerowanie. Wydusiłem z siebie 52 km, wszystko przejechane w Czelabińsku (w Warszawie znaczy się), co może nie jest liczbą najgorszą, ale miewałem już lepsze osiągnięcia. Odnoszę wrażenie, że ostatnio trochę brakuje mi motywacji. Ale to się zmieni w sobotę, bo w sobotę będę miał wreszcie dużo czasu i mam już fajną traskę na oku. Ale na razie o tym cisza :)

I to chyba tyle, bo nic szczególnego pod względem rowerowym wczoraj mnie nie spotkało. Na koniec wklejam fotkę z Woli z legijnym motywem. Nasze wspaniałe państwo odwołało mecz o Superpuchar Polski, to chociaż na obrazek sobie popatrzę. A co tam :)

Pozdrowienia z Czelabińska!

Gleba, glebunia, glebusia :)

Wtorek, 7 lutego 2012 · Komentarze(6)
Glebusia była faktycznie cudowna. Była tak śliczna niczym poranek, niczym wiosenny kwiat jabłoni...

A wszystko przez to, że coś mnie podkusiło, aby pojechać ścieżką rowerową. Konkretnie skusił mnie odśnieżony jakimś cudem fragment. No i ta asfaltowa nawierzchnia! I tak sobie jechałem i jechałem, aż w końcu odśnieżony fragment po 200 metrach się skończył, zaczął się lód, dostałem poślizgu i za chwilę leżałem jak długi. Ale za to jak pięknie upadłem! Jak fantastycznie wylądowałem! Coś jak Adam Małysz telemarkiem. Gracja, poezja, coś niesamowitego. Będę musiał to parę razy powtórzyć, chciałbym też, aby ktoś to nagrał. Chcę zostać domorosłym celebrytą, gwiazdą YouTube'a.

Glebusia była na samym początku mojego rowerowego dnia, dopadła mnie jeszcze na Bielanach. Ale poza tym było dobrze i pyknąłem sobie przed pracą całe 28 km, zaglądając m.in. na Mokotów, gdzie nie byłem już od dawna.

Po pracy jeżdżenia było sporo więcej, w sprawach różnych. A to Okęcie, a to Arkadia, a to zakupy na Bielanach, a to rekreacyjny wypadzik na Bemowo... I tak łącznie uciułałem tego dnia 74 km.

Ale najpiękniejsza i tak była gleba :)

Wpis w tonacji niesamowicie optymistycznej

Poniedziałek, 6 lutego 2012 · Komentarze(5)
W poprzednim wpisie ponarzekałem na ból brzucha i parę innych rzeczy, w związku z czym nie zajrzał tu pies z kulawą nogą. To nauczyło mnie jednego - wpisy powinny być w tonacji optymistycznej. A więc uwaga:

[optymizm=ON]

Moje wczorajsze rowerowanie zakończyło się wspaniałym sukcesem na wszystkich możliwych odcinkach. Mimo wielu przeciwności losu parłem dzielnie do przodu, a moja determinacja, wola walki i heroiczna postawa sprawiły, iż przejechałem całe 52 km, dowodząc tym samym, iż człowiek zdolny jest stawić czoła wszelkim problemom i osiągnąć cel, który sobie wytyczył. Niech moje osiągnięcie będzie natchnieniem dla tych wszystkich, którzy zwątpili w to, iż można osiągnąć sukces. Niech i oni dzielnie stawią czoła przeciwnościom, co z pewnością zaowocuje rozlicznymi osiągnięciami, z których można być naprawdę dumnym.

[optymizm=OFF]

A teraz krótko po polsku. A więc wciąż się źle czułem, toteż toczyłem się z "zawrotną" prędkością ok. 17 km/h, ale zacisnąłem zęby i uparłem się, że chociaż 50 km tego dnia przejadę, tak w ramach ćwiczenia siły woli. Mróz też nie działał zachęcająco. Ale przejechałem. Przyjemności z jazdy w zasadzie zero, ale za to satysfakcja pod koniec, że jednak się udało. Wszystko zrobiłem na raty (25 km przed pracą, reszta po), bo za jednym zamachem wczoraj nie dałbym rady.

Dziś z samopoczuciem już lepiej. I oby tak dalej!

To nie był mój dzień

Niedziela, 5 lutego 2012 · Komentarze(0)
Niedziela to jednak nie był mój dzień. Najpierw niespecjalnie miałem czas na jeżdżenie, a jak trochę tego czasu znalazło się wieczorem, to dopadł mnie ostry ból brzucha i rowerowanie było jedną z ostatnich rzeczy, o których myślałem. Cóż, czasem tak bywa, że człowiek chodzi jak struty :)

W efekcie przejechałem przez cały dzień 42 km. Zawsze coś, ale zwykle robię więcej. Trudno się mówi.

Oby tylko Najwyższy nie zesłał na mnie żadnej plagi w kolejny weekend, bo mam ambitne plany rowerowe. Módlmy się, a będzie dobrze.

Pan ma śnieg między oczami!

Sobota, 4 lutego 2012 · Komentarze(16)
Wczoraj na cel wycieczki wziąłem sobie Zakroczym. To takie małe senne miasteczko położone zaledwie ok. 30 km od mojego domu, a tymczasem nigdy nie byłem tam rowerem. Wczoraj postanowiłem ten brak nadrobić.

Mróz oczywiście dopisywał, przydrożny termometr w okolicach Modlina wskazywał -17 stopni. A ja jechałem swoje wzdłuż trasy gdańskiej i po 1,5 godz. jazdy dotoczyłem się pod Zakroczym, a że zgłodniałem, postanowiłem wstąpić do przydrożnego baru. I wtedy...

Wchodzę sobie do baru, a dziewczę za ladą na mój widok mówi przerażonym głosem: "Co się panu stało? Ma pan śnieg między oczami!". Kiedy odpowiedziałem, że jechałem rowerem, przeraziła się jeszcze bardziej :) Jednym słowem wesołe jest życie rowerzysty.

Pokrzepiwszy się kawą i kebabem, wjechałem do Zakroczymia, po czym obrałem kurs na Pomiechówek (to taka wioska za Nowym Dworem Mazowieckim), tam trochę pokrążyłem w oczekiwaniu na pociąg (gdy do niego wsiadłem, na liczniku było już 50 km) i dotarłem do Warszawy. Chciałem jeszcze pojechać do Nasielska (to ok. 15 km za Pomiechówkiem), ale z różnych przyczyn musiałem być o określonej porze w Warszawie. No trudno, Nasielsk zwiedzę kiedy indziej.

Potem zrobiłem już tylko 20 km po Warszawie - 11 w drodze z dworca do domu i 9 km po Bielanach pod koniec dnia. I to wszystko. Bo też nie samym rowerowaniem człowiek żyje, tzw. zobowiązania rodzinno-towarzyskie robią swoje.

A na koniec 3 fotki. Wiem, że bez rewelacji, ale przy tym mrozie skupiłem się na szybkości robienia zdjęć, a nie na jakości, a poza tym pstrykam komórką :)

1. Zakroczym - małe senne miasteczko, ludzi brak, za to po rynku leniwie snuł się pies.
2. Stacja Pomiechówek.
3. Nowy Dwór Mazowiecki z okna pociągu. Ślicznie tu, prawda? :)





110 km z... braku prądu :)

Piątek, 3 lutego 2012 · Komentarze(11)
Co można zrobić, gdy jest jeden z najmroźniejszych dni w roku? Na przykład przejechać 110 km na rowerze :)

Od razu mówię, że nawet tego nie planowałem. Ale czasem potrafi pomóc taka prozaiczna rzecz jak... brak prądu. Otóż w robocie nagle wysiadł prąd, szybko okazało się, że prądu nie ma w całej okolicy i szybkiej naprawy nie będzie. No to puścili nas wolno, zyskałem sporo dodatkowego czasu i tak momentalnie zrodził się w mojej głowie plan wycieczki. A wycieczka miała zahaczyć o Podkowę Leśną oraz gminy Baranów i Teresin (to ok. 40-50 km na zachód od Warszawy), aby zlikwidować białe plamy na mojej mapie gmin (w ramach zabawy zaliczgmine.pl).

Wyruszywszy z pracy miałem już coś ponad 30 km na liczniku zrobione tego dnia. Przez Pruszków dostałem się do Podkowy Leśnej, tam trochę pokrążyłem, następnie przez Milanówek i Grodzisk skierowałem się w stronę Żyrardowa. W Jaktorowie odbiłem w prawo i tak mogłem zaliczyć ten cały Baranów (podziwiając przy okazji rozgrzebany plac budowy autostrady Warszawa-Berlin) a potem Teresin. W Teresinie miałem mnóstwo szczęścia, bo gdy wtoczyłem się na stację, to okazało się, że pociąg będzie dosłownie za minutę. Ufff, zdążyłem... W Teresinie mój dystans dzienny wyniósł... 99.97 km. Prawie równo stóweczka :)

Niestety pociąg do Warszawy, choć pędził zaskakująco szybko, okazał sie nieogrzewany. Szybko wychłodziłem organizm i gdy wysiadłem na Dworcu Zachodnim i zacząłem jechać rowerem w ten siarczysty mróz, to myślałem, że zaraz skonam. Dopiero po paru minutach jakoś doszedłem do siebie i tak dotoczyłem się na Bielany, kończąc tym samym moje piątkowe rowerowanie.

110 km pod koniec dnia, całkiem ładnie :)

A na deser zdjęcia:

1. Wypoczynek na jednej z uliczek Podkowy Leśniej.
2. Baranów, autostrada Warszawa-Berlin, podobno do Euro zdążą, taaa... :)
3. Już w pociągu - staruszka Sigma i umorusany rower.





Kominiarka i alkohol przyjacielem rowerzysty

Czwartek, 2 lutego 2012 · Komentarze(6)
Stało się, w końcu kupiłem kominiarkę, wreszcie mogę spokojnie jeździć po mrozie bez uczucia, że zaraz odpadnie mi twarz. No i miny przechodniów na mój widok bezcenne :)

Przeziębienie wciąż się mnie trzyma, ale już coraz mniej, w rowerowaniu nie przeszkadza.

Statystyki z wczorajszego dnia skromne - 45 km. Poza tym zero gleb, zero przebitych dętek, zero kłótni ze spaliniarzami. Nudy, co nie? :)

A i tak najlepszym punktem dnia była jazda ok. godziny 22 na trzaskającym mrozie po pokrzepieniu się piwem zwykłym, piwem grzanym i do tego grzanym winem. Na dłuższą metę alkohol na mrozie to zło wcielone, na krótką jednak pomaga, a ja miałem do pokonania jedynie 6 km i było to najprzyjemniejsze 6 km w całym roku 2012. Wymarłe miasto, puste ulice, świst lekkiego wiatru i cudowna lekkość jazdy. Poezja po prostu :)

I to by było na tyle :)

Rowerowe plagi czyli Łukaszowe narzekania :)

Środa, 1 lutego 2012 · Komentarze(5)
Zacznijmy od tego, że jestem Polakiem. Nie żadnym "Europejczykiem polskiego pochodzenia" tudzież innym dziwnym stworem, lecz Polakiem właśnie. A Polak jak wiadomo lubi sobie czasem ponarzekać, więc dzisiejszy wpis poświęcę narzekaniu. Ażeby było łatwiej narzekać, pogrupuję swoje narzekanie w punkty, gdzie każdy punkt oznacza jedną rowerową plagę, która mnie wczoraj spotkała. No to zaczynamy :)

1. Licznik

Można dyskutować, która część roweru jest najważniejsza. Dla jednych będzie to łańcuch, dla innych koła, jeszcze dla innych siodełko. Ale ja i tak wiem swoje - najważniejszy jest licznik! W zasadzie rower to zaledwie dodatek do licznika :)

A więc wskakuję sobie wczoraj rano na rower, a tu licznik (Speedmaster 8000, którego mam od zaledwie miesiąca) nie działa, tj. nie wskazuje prędkości i nie nabija dystansu (zegar i cały wyświetlacz działały bez zarzutu). Najpierw myślałem, że to może wina czujnika lub okablowania, całość była ze starego Speedmastera 5000. No to usunąłem to ustrojstwo i założyłem nowe, co to je nabyłem w komplecie z tym nowym licznikiem i...nadal nie działa.

A że licznik to najważniejsza część roweru, to wygrzebałem z dna szuflady starą zarośniętą kurzem Sigmę sprzed iluś lat w nadziei, ze będzie pasować do podstawki od Speedmastera, w końcu też wyrobu Sigmy. Pasowała. No więc już tylko przełożenie baterii (też pasowała!), wklepanie dystansu całkowitego i obwodu koła i można jechać dalej. Staruszka Sigma póki co działa, zobaczymy jak długo :)

Zrobiłem nawet staruszce test, czy aby na pewno prawidłowo pracuje z nową podstawką i dokładnie zlicza dystans, w tym celu wyjechałem po pracy poza Warszawę na trasę poznańską, gdzie stoją sobie kilometrowe słupki. Staruszka Sigma test zdała bez zarzutu. A więc może jeszcze trochę pochodzi :)

2. Przeziębienie

No niestety, we wtorek dopadło mnie przeziębienie. Zestaw standardowy - katar, chrypa, obniżone samopoczucie (może stąd to moje narzekanie dzisiaj). I tak trzymało mnie wczoraj cały dzień i trzyma do tej pory. Ale że bywam uparty i zawzięty, to mimo choróbska przejechałem wczoraj całe 62 km zupełnie zgrabnym tempem. Grunt to się nie dać :)

3. Braki zaopatrzeniowe w Decathlonie

Jako, że wczoraj rano czułem, że zaraz odpadnie mi twarz, postanowiłem kupić sobie kominiarkę. No to myślę sobie, że gdzie jak gdzie, ale w Decathlonie to powinni mieć. I guzik, nie mieli. Po innych sklepach już nie chciało mi się jeździć, pozostałem przy szaliku, udoskonaliłem za to metodę obwiązywania twarzy szalikiem i metoda działa, więc tragedii póki co nie ma :)

4. Przerwana siatka

Na sam koniec rowerowego dnia zajrzałem do hipermarketu, a hipermarkety mają to do siebie, że człowiek wyłazi z nich z pełną siatką, choć chciał kupić tylko kilka produktów na krzyż :) A więc wychodzę sobie i ja z pełną siatką, zakładam ją na kierownicę roweru i po kilkuset metrach... pękło ucho. Dobrze, że mi się zakupy nie wysypały, zwłaszcza gdyby browar walnął o asfalt, to byłaby tragedia :) Niestety nie dało się jednocześnie nieść uszkodzonej siatki i prowadzić roweru, ale uratował mnie bagażnik. Postawiłem siatkę pionowo na bagażniku, z jednej strony była umocniona siodełkiem, z drugiej ruchomą częścią od bagażnika (jak się to coś nazywa? - poratujcie mnie!), ja zaś siedziałem na samym czubku siodełka i tak dotoczyłem się do domu z zawrotną prędkością 10 km/h, coby zakupów nie pogubić. I nie pogubiłem :)

I to w zasadzie wszystko, dzisiejszy dzień, choć mroźny, może być już tylko lepszy :)