Rowerowe plagi czyli Łukaszowe narzekania :)
1. Licznik
Można dyskutować, która część roweru jest najważniejsza. Dla jednych będzie to łańcuch, dla innych koła, jeszcze dla innych siodełko. Ale ja i tak wiem swoje - najważniejszy jest licznik! W zasadzie rower to zaledwie dodatek do licznika :)
A więc wskakuję sobie wczoraj rano na rower, a tu licznik (Speedmaster 8000, którego mam od zaledwie miesiąca) nie działa, tj. nie wskazuje prędkości i nie nabija dystansu (zegar i cały wyświetlacz działały bez zarzutu). Najpierw myślałem, że to może wina czujnika lub okablowania, całość była ze starego Speedmastera 5000. No to usunąłem to ustrojstwo i założyłem nowe, co to je nabyłem w komplecie z tym nowym licznikiem i...nadal nie działa.
A że licznik to najważniejsza część roweru, to wygrzebałem z dna szuflady starą zarośniętą kurzem Sigmę sprzed iluś lat w nadziei, ze będzie pasować do podstawki od Speedmastera, w końcu też wyrobu Sigmy. Pasowała. No więc już tylko przełożenie baterii (też pasowała!), wklepanie dystansu całkowitego i obwodu koła i można jechać dalej. Staruszka Sigma póki co działa, zobaczymy jak długo :)
Zrobiłem nawet staruszce test, czy aby na pewno prawidłowo pracuje z nową podstawką i dokładnie zlicza dystans, w tym celu wyjechałem po pracy poza Warszawę na trasę poznańską, gdzie stoją sobie kilometrowe słupki. Staruszka Sigma test zdała bez zarzutu. A więc może jeszcze trochę pochodzi :)
2. Przeziębienie
No niestety, we wtorek dopadło mnie przeziębienie. Zestaw standardowy - katar, chrypa, obniżone samopoczucie (może stąd to moje narzekanie dzisiaj). I tak trzymało mnie wczoraj cały dzień i trzyma do tej pory. Ale że bywam uparty i zawzięty, to mimo choróbska przejechałem wczoraj całe 62 km zupełnie zgrabnym tempem. Grunt to się nie dać :)
3. Braki zaopatrzeniowe w Decathlonie
Jako, że wczoraj rano czułem, że zaraz odpadnie mi twarz, postanowiłem kupić sobie kominiarkę. No to myślę sobie, że gdzie jak gdzie, ale w Decathlonie to powinni mieć. I guzik, nie mieli. Po innych sklepach już nie chciało mi się jeździć, pozostałem przy szaliku, udoskonaliłem za to metodę obwiązywania twarzy szalikiem i metoda działa, więc tragedii póki co nie ma :)
4. Przerwana siatka
Na sam koniec rowerowego dnia zajrzałem do hipermarketu, a hipermarkety mają to do siebie, że człowiek wyłazi z nich z pełną siatką, choć chciał kupić tylko kilka produktów na krzyż :) A więc wychodzę sobie i ja z pełną siatką, zakładam ją na kierownicę roweru i po kilkuset metrach... pękło ucho. Dobrze, że mi się zakupy nie wysypały, zwłaszcza gdyby browar walnął o asfalt, to byłaby tragedia :) Niestety nie dało się jednocześnie nieść uszkodzonej siatki i prowadzić roweru, ale uratował mnie bagażnik. Postawiłem siatkę pionowo na bagażniku, z jednej strony była umocniona siodełkiem, z drugiej ruchomą częścią od bagażnika (jak się to coś nazywa? - poratujcie mnie!), ja zaś siedziałem na samym czubku siodełka i tak dotoczyłem się do domu z zawrotną prędkością 10 km/h, coby zakupów nie pogubić. I nie pogubiłem :)
I to w zasadzie wszystko, dzisiejszy dzień, choć mroźny, może być już tylko lepszy :)