Gleba, glebunia, glebusia :)
A wszystko przez to, że coś mnie podkusiło, aby pojechać ścieżką rowerową. Konkretnie skusił mnie odśnieżony jakimś cudem fragment. No i ta asfaltowa nawierzchnia! I tak sobie jechałem i jechałem, aż w końcu odśnieżony fragment po 200 metrach się skończył, zaczął się lód, dostałem poślizgu i za chwilę leżałem jak długi. Ale za to jak pięknie upadłem! Jak fantastycznie wylądowałem! Coś jak Adam Małysz telemarkiem. Gracja, poezja, coś niesamowitego. Będę musiał to parę razy powtórzyć, chciałbym też, aby ktoś to nagrał. Chcę zostać domorosłym celebrytą, gwiazdą YouTube'a.
Glebusia była na samym początku mojego rowerowego dnia, dopadła mnie jeszcze na Bielanach. Ale poza tym było dobrze i pyknąłem sobie przed pracą całe 28 km, zaglądając m.in. na Mokotów, gdzie nie byłem już od dawna.
Po pracy jeżdżenia było sporo więcej, w sprawach różnych. A to Okęcie, a to Arkadia, a to zakupy na Bielanach, a to rekreacyjny wypadzik na Bemowo... I tak łącznie uciułałem tego dnia 74 km.
Ale najpiękniejsza i tak była gleba :)