Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:2102.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:70.07 km
Więcej statystyk

Podkręcanie spaliniarza

Środa, 10 kwietnia 2013 · Komentarze(14)
Podjechał. Otworzył szybę i zaczął się pluć. Drze japę, ja go podkręcam. Mówię mu, żeby ochłonął, ale robię to w ten sposób, żeby go jeszcze nakręcić jeszcze bardziej. Specyficzny pogardliwie-lekceważący ton głosu, złośliwy uśmieszek na twarzy... Wiecie, o czym mówię. Spaliniarz drze się coraz bardziej, ja go jeszcze mocniej podkręcam. W samochodzie zaczyna ryczeć dziecko, z tylnego siedzenia uspokaja spaliniarza żona (a może konkubina, cholera wie). Wykorzystuję to, robię odpowiednie aluzje, ośmieszam go. Podkręcić go, podkręcić! W końcu podkręcony na maksa spalinairz krzyczy, że "zaraz wysiądę i dostaniesz w mordę!" po czym... Nie, niestety nie wysiadł. Wykrzyczawszy, czego to mi nie zrobi, nacisnął pedał gazu i szybko odjechał. Szkoda. Sparingu nie było. Nieudana, spalona akcja :(

Dlaczego właśnie tak? Bo nie będzie mnie pouczać byle łachudra. Odczuwam dumę z bycia rowerzystą i każdy łachmyta, który chce podbudować swoje wynędzniałe ego, pouczając rowerzystę, zawsze spotka się z reakcją. W imię zasad.

Spotkaliście się z tym zjawiskiem, że byle spaliniarz czy tutpuś lubi pouczać rowerzystę? Znacie ten stan, prawda? Oczywiście jeśli się spieszymy, możemy puścić szybką wiązankę i pojechać dalej, ale jeśli mamy czas, można dać się wciągnąć w zabawę i takiego zawodnika podkręcić. Satysfakcja gwarantowana :)

Często jesteście pouczani przez rozmaitych łachmytów czy tylko ja generuję u ludzi postawy dydaktyczne? Podzielcie się swoimi wrażeniami.

Na koniec fotka, Plac Teatralny:



Ja wczoraj krążyłem znów tylko i wyłącznie na warszawskim teatrze działań rowerowych. 64 km. Wracam do formy...

Antyczapkowy bunt organizmu

Wtorek, 9 kwietnia 2013 · Komentarze(20)
Zbuntował mi się wczoraj organizm. Zbuntował przed... założeniem czapki.

I cóż z tego, że dopiero wychodzę z przeziębienia? To nie było istotne. Istotne było to, że nie byłem w stanie zabrać ze sobą czapki. Moja podświadomość uznała noszenie czapki blisko połowy kwietnia za coś tak niedorzecznego i absurdalnego, że nie byłem w stanie jej ze sobą wziąć i już. Wsiadłem na rower i już po pierwszych metrach zimny wiatr zawiał mi po głowie, a ja nic. Nie wróciłem po czapkę. Bunt organizmu mi nie pozwolił.

Może to wszystko jest nierozsądne, ja wiem. Ale jak organizm się buntuje, to po prostu tego nie przeskoczymy. No nie ma bata...

Czy Wasze organizmy też się czasem buntują przeciwko czapkom, kurtkom, rękawiczkom i kalesonom? Piszcie śmiało! :)

PS. Na koniec wpisu fotki z Bielan, Plac Konfederacji. Moje tereny, mieszkam kilometr stąd.





Ładnie, co nie? :)

A, dzisiaj już jeździłem w czapce. Skończył się bunt, wrócił rozsądek.

Raport z powolnego umierania

Poniedziałek, 8 kwietnia 2013 · Komentarze(11)
Źle działo się jeszcze w niedzielę - sobotnia wycieczka zrobiona podczas przeziębienia (132 km) i niedzielne kręcenie zamiast odpoczynku (79 km) zrobiły swoje. Zasnąłem chory, jeszcze przed snem zdążyłem wrzucić w siebie jakieś leki.

W poniedziałek obudziłem się nawet w miarę zdatny do życia, ale nie do jazdy. Moje rowerowanie wyglądało żałośnie. Oddychałem mało wydajnie (zatkany nos), szybko się męczyłem, lał się ze mnie pot - jednym słowem, zamiast cieszyć się jazdą, zdychałem.

Przejechałem tyle, ile potrzebowałem, załatwiając różne swoje sprawy. No może nieco więcej :) 43 km w każdym razie. Kląłem jak szewc, nogi nie podawały, płuca nie pracowały, serce biło ciut za szybko w stosunku do osiąganych prędkości. Umierałem...

Co było dalej? O tym już w następnym odcinku. Uwaga, będzie happy end :) Staję na nogi.

I jeszcze fotka z wczoraj, Plac Trzech Krzyży:



Żyję.

Psiarze

Niedziela, 7 kwietnia 2013 · Komentarze(22)
Dzień był wczoraj intensywny. I tak w skrócie:

1. Poznałem BS-owicza Matwesta - a w zasadzie to Matwest poznał mnie, tj. wypatrzył mnie jadącego przez ulice Żoliborza, podjechał i tak się poznaliśmy. Jak widać staję się rozpoznawalny :) Matwest, pozdro i do następego!

2. Zaliczyłem kłótnię ze spaliniarzem i tuptusiem. Ze spaliniarzem prawie doszło do bójki - najpierw klasyka czyli obtrąbienie, potem wymiana uprzejmości, na koniec zajechał mi drogę i wysiadł z samochodu (BMW - chyba nie przypadek), ja też się zatrzymałem i na niego naskoczyłem dosyć agresywnie, gość nieco spasował i zaczął być bardziej pojednawczy, rozeszło się po kościach. Czyli grunt to być asertywnym :)

3. Wydusiłem z siebie 79 km. Miałem się oszczędzać, bo jestem podziębiony, ale jak tu się oszczędzać, kiedy w końcu pogoda dopisała? I tak ciułałem i ciułałem te kilometry przez cały dzień. A pogoda była taka:

1. Bielany
2. Centrum





No sami widzicie, po prostu nie dało się nie jeździć :)

A teraz o psiarzach. Mianowicie definitywnie padło mi oświetlenie w rowerze (serwis czeka...), a że akurat wracałem z Bemowa na Bielany i było już ciemno, to musiałem przeprosić się z chodnikami, coby mnie żaden spalinowóz nie rozmaślił na asfalcie. I jadę tymi chodnikami i jadę, a na chodnikach psiarze, całe tabuny. Poruszają się ci psiarze w sposób nieskoordynowany (w duecie psiarz-pies wiodącą rolę odgrywa chyba ten drugi), zmieniają kierunki w sposób nagły, rozciągnięta smycz też nie ułatwia zadania rowerzyście.

Ustalmy sobie jedno - mam świadomość, że na chodniku to ja jestem intruzem, to ja przeszkadzam psiarzom, a nie psiarze mnie, to wszystko wiem i nie podlega to dyskusji. Ale piszę o tym wszystkim dlatego, że zastanawia mnie motywacja do posiadania psa w mieście. I teraz pytanie do BS-owych psiarzy (bo pewnie tutaj tacy są) - dlaczego posiadacie psa? Jakie korzyści z tego macie, jaka przyjemność z tego płynie? Bo nigdy nie miałem psa i temat znam tylko pod kątem obserwowanych przeze mnie obowiązków - wyprowadzanie o różnych dziwnych porach i takie tam.

Nie pytam złośliwie, nie krytykuję, po prostu mnie to ciekawi. Dlaczego macie psa?

Tour de Powiat Garwoliński

Sobota, 6 kwietnia 2013 · Komentarze(24)
Kategoria Ponad 117 km
W zasadzie to były do tej wycieczki same przeciwwskazania. Pogoda brzydka, w powietrzu wilgoć, a ja podziębiony i bez formy. Ale że akurat "okienko czasowe" miałem na taką przejażdżkę, no to trzeba było korzystać :)

1. Wesoły pociąg

Jazda do Garwolina porannym pociągiem Kolei Mazowieckich to było ciekawe przeżycie same w sobie. Cały przedział służbowy zapchany kolejowymi robotnikami wracającymi z "nocki", cześki z nich straszne :) Browary, papieroski, rubaszne żarty, taki był ogólny klimat, nawet pasowałem do tego towarzystwa ze swoim brudnym rowerem i wyświechtaną kurtką, więc szybko znaleźliśmy wspólny język :) Tylko browara nie miałem, więc oni łoili z puszek browce, a ja napój energetyczny. Dla każdego coś miłego :)

Wysiadam pod Garwolinem. Zastanawiam się, czy odwiedzić Kryśkę...



...ale nie odwiedzam w końcu, kieruję się w prawo.

2. Panorama Maciejowicka

Z garwolińskiej stacji (położonej de facto już poza miastem) kieruję się w stronę Wisły, zaliczam gminę Wilga, a potem drogą nadwiślańską (fatalny stan!) jadę na Maciejowice. Klimaty mniej więcej takie:



Kiepsko się jedzie, przy przeziębieniu organizm pracuje średnio wydajnie, ale trudno. Dojeżdżam do Maciejowic, zaliczam kolejną gminę. W 1794 r. te same Maciejowice zaliczył niejaki Tadeusz Kościuszko, ale nie wspominał potem tego zaliczenia zbyt dobrze :)

W Maciejowicach, takim zapyziałym miasteczku (w zasadzie to nawet praw miejskich nie mają) postój i dwie fotki:





Drugie zdjęcie zatytułowałem "Panorama Maciejowicka" - skoro jest Panorama Racławicka, to i Maciejowicka dla równowagi powinna być :)

3. Nędza

Kiedy opuszczam trasę nadwiślańską i wjeżdżam na lokalne drogi gminne, robi się nędznie. Dziura na dziurze, śnieg, woda...



Kluczę po jakiś wioskach, wiatr daje się we znaki, mam wyraźny kryzys. Normalnie taka przejażdżka to byłaby bułka z masłem, ale przeziębienie robi swoje.

Im bliżej Garwolina, tym asfalty robią się lepsze, zwiedzam jakieś przysiółki i pola...





...dojeżdżając w końcu do szosy lubelskiej:



Przy trasie lubelskiej tradycyjny postój na lokalną odmianę hamburgera i browarka :) Małego tym razem, smaka nie miałem.

4. Na pociąg!

Jadę trasą lubelską na Garwolin, krążę jeszcze po jakichś okolicznych wsiach, po czym pędzę na pociąg Kolei Mazowieckich na podgarwolińską stację. W Garwolinie błądzę, w efekcie stało się jasne, że nie zdążę. No to pędzę do Pilawy, tam mam TLK. Czas mnie goni, wiatr przeszkadza, ale jadę twardo. W końcu dojeżdżam do dworca w Pilawie...



...kilka minut przed odjazdem pociągu. Pozostaje tylko kupić bilet. Tylko...

5. Motywowanie kasjerki i wagon rowerowy

Chyba już wszyscy wiedzą, jaki burdel wprowadzono w pociągach TLK - bilet na rower można formalnie kupić tylko wtedy, gdy pociąg ma wagon rowerowy. Ot takie "ułatwienie" dla rowerowych pasjonatów. No to proszę kasjerkę grzecznie o bilet na rower, a ta mi na to, że nie może mi sprzedać, bo "nie widzi wagonu rowerowego w systemie". Ja potrzebuję tego biletu, bo fakt wniesienia opłaty za przewóz roweru to dodatkowe punkty w ewentualnych negocjacjach z kanarem, a ponieważ tzw. techniki motywacyjne mam nieźle obcykane, toteż szybko motywuję kasjerkę do sprzedaży biletu na rower. Biorę bilety, płacę, pędzę na peron (mój pociąg już stoi), a tam... wagon rowerowy! No to teraz zobaczcie, jaki burdel jest na kolei - nawet jak pociąg ma o dziwo wagon rowerowy, to "nie widać go w systemie". W ten sposób problem z nabyciem biletu występuje nie tylko wtedy, gdy pociąg nie ma wagonu rowerowego, ale także wtedy, gdy wagon rowerowy jest! Czysty absurd...

6. Warszawa

Jazda pociągiem do Warszawy, potem ze Śródmieścia rowerem do domu, nic ciekawego, ot kolejne 9 km :)

I tyle, na koniec mapka:

Nie myśląc o przyszłości, wyciskałem teraźniejszość

Piątek, 5 kwietnia 2013 · Komentarze(12)
O przyszłości myśli się ciężko. Myśląc o przyszłości, człowiek ma przed oczami Wielkiego Ping Ponga zrzucającego atomówki, biedne dzieci zrywające szczaw z kolejowych nasypów (przynajmniej pociąg ich nie przejedzie, gdyż sukcesywnie likwiduje się połączenia kolejowe), zimę trwającą do maja (globalne "ocieplenie", hehe) oraz ministra Rostowskiego wyciągającego łapska po nasze przyszłe emerytury. Myślenie o przyszłości jest zatem ryzykowne i może prowadzić do depresji, dlatego w piątek skupiłem się na wyciskaniu teraźniejszości.

A teraźniejszość warszawska (fotki zrobiłem na Woli) wyglądała wczoraj tak:





Malunki są całkiem zgrabne i słuszne w formie i treści, okoliczności przyrody tak średnio. Ograniczyłem się zatem do wyrobienia "normy" i na tym poprzestałem - jednym słowem zero artyzmu i finezji, za to nudna dawka solidnego rzemiosła. Ogólnie stałem się chyba takim BS-owym rzemieślnikiem - nic spektakularnego nie robię, przewyższeń nie zaliczam, zabytków Ziemi Jakiejś-Tam nie kataloguję, za to spokojnie dokładam tutaj cegła po cegle. Tak, aby ten drewniany blogasek stał się murowany :)

No dobra, pochwalicie się, ile przewyższeń wczoraj natrzaskaliście i ile zdjęć licznika zrobiliście? Pokażcie, że można inaczej :)

To jak towarzysze, pokażecie?

Konkurs fotografii licznikowej!

Czwartek, 4 kwietnia 2013 · Komentarze(33)
Zanim przejdziemy do konkursu, najpierw podsumowanie wczorajszego dnia.

Zaczęło się tragicznie - mokry śnieg, a na ulicach jedna wielka breja, kałuże, no ogólnie syf. Dojechałem do roboty przemoknięty i z wodą w jednym bucie. Bywa.

Po pracy zrobiłem sobie rundkę przez podwarszawskie wioski (Mory, Babice, Klaudyn itp.), pejzaż wyglądał tak:



Drogi ogólnie przejezdne, chociaż zdradliwe (raz np. wjechałem w potężną dziurę ukrytą pod warstwą wody), za to siąpił paskudny deszcz. Już za Babicami, w Klaudynie albo Janowie (nie pamiętam, która z tych wiosek to była) widzę drogowskaz na karczmę, no to jadę, bo stwierdziłem, że na trzeźwo to ja w taką pogodę do domu nie wrócę. Grzany browar i smażona kiełbasa postawiły mnie na nogi, doturlałem się do siebie na Bielany, w międzyczasie deszcz znów przeszedł w mokry śnieg. Taki lajf. 44 km i finito.

A teraz konkurs. Bo jak już zdołaliśmy się dowiedzieć od niektórych BS-owych "myślicieli" najwartościowszą dziedziną fotografii jest fotografowanie liczników rowerowych. Długo się przed tym broniłem, ale w końcu postanowiłem wpisać się w ten trend i sfociłem licznik - oto moje propozycje:

1. Licznik jako ozdoba wielkanocna



2. Cee! Ceee! Ceee Wuu Kaaa! Cee Wuuu Kaaa eeeS!! Licz-nik!!!! Czyli motyw kibolski :)



3. Kanapka z licznikiem, tzw. counter bread



4. Licznik z ketchupem



Was również zachęcam tworzenia i publikacji własnych prac, jak już je wykonacie, to proszę o linki do wpisów. Wszystkie Wasze wpisy podlinkuję u siebie na blogu.

Niech żyje licznikografia!

Nie chce mi się pisać o dniu wczorajszym

Środa, 3 kwietnia 2013 · Komentarze(15)
Nie chce mi się pisać, niech to jedno zdjęcie, zrobione koło Ronda Babka, wystarczy za cały komentarz:



Chociaż nie, zdjęcie oddaje niewiele, nie widać kałuż i padającego z nieba syfu. A czasem padał.

Tak poza tym trochę spraw zwaliło mi się na głowę, nic w sumie wielkiego, ale muszę parę rzeczy poogarniać, więc tym bardziej nie jestem w nastroju pisarskim, musicie wybaczyć. Za to jutro będzie coś ekstra - konkurs fotografii licznikowej. Nie możecie się doczekać, prawda? :)

A teraz idę ogarniać, trzymajcie kciuki. Nnno!

Łaska Allaha była wielka, ale chwilowa

Wtorek, 2 kwietnia 2013 · Komentarze(50)
Zaczęło się od tego, że zamiast wczoraj jechać do roboty rowerem, pojechałem haniebnie tramwajem, wlokąc rower ze sobą. Coś mi poprzedniego dnia pierdyknęło przy zaworze i nie dało się napompować przedniego koła, od razu schodziło powietrze. W serwisie zrobili, co swoje i... jazda!

A był Allah wczoraj łaskawy. Nie zesłał śniegu i deszczu, oszczędził wiatru, a przez chwilę było na tyle ciepło, że zrobiłem 40 km z gołą głową. Wiecie, jaka to przyjemność jeździć bez czapki?

Wycisnąłem więc z wczorajszego dnia tyle, ile się dało, robiąc łącznie 62 km, jazdy zakończyłem ok. 23. Dorzucam 2 fotki:

1. Ochota, Aleje Jerozolimskie
2. Pogranicze Młynowa i Powązek, taka enklawa zadupiastości niedaleko centrum





A co Allah nawywijał dzisiaj? Dowiecie się w kolejnym wpisie, w każdym razie łaska się skończyła...

Dziękuję Ci, Allahu

Poniedziałek, 1 kwietnia 2013 · Komentarze(19)
Dziękuję Ci, Allahu, za piękną zimę tej wiosny. Dziękuję Ci za to, że prowadzisz mnie drogą prostą przez śniegi, zaspy i breję. Dziękuję Ci za te hektolitry słonej wody pojącej mój spragniony napęd i nawadniającej nogawki moich spodni. Allah Akbar!

A, za tą dętkę rowerową, z której uszło powietrze, bo coś przy zaworze pierdyknęło, też Ci dziękuję. Pełen szacun.

A oto wiosna na Bielanach:





Allah rządzi!