Co tu ukrywać, cały mój wczorajszy zapał do jazdy utonął w lejącym praktycznie cały dzień deszczu. I tak zdradziłem swoje ideały - jadąc załatwić jedną sprawę na Ursynowie, nie pojechałem rowerem tylko metrem. Jadąc rowerem ze Śródmieścia na Bielany, w pewnym momencie schroniłem się w autobusie. A i tak wróciłem do domu cały przemoczony.
A dziś jest już pięknie a jutro będzie jeszcze piękniej.
PS. Zapał do blogowania chyba też nie ten, ostatnio produkuję jakieś takie nudne i krótkie notki. Może jeszcze powrócę kiedyś w dawnym stylu? Zobaczy się :)
A tak na serio, to ostatnio trochę brakuje mi czasu na rowerowanie. A jak już go znajdę, to zaczyna lać deszcz. Tak było właśnie w środę, tak było też wczoraj.
No cóż, tyle dni nie padało, więc kiedyś musi padać. Nie ma, że boli :)
58 km to nie jest tak źle, zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi przebiegami. Wszystko po Warszawie. Pogoda jeszcze rozpieszczała. 2 dni później przestała rozpieszczać, ale o tym już kiedy indziej.
Moja sobotnia wycieczka zaczęła się nienajlepiej. Od skrzywionej korby w rowerze.
Gdy było jeszcze ciemno, doturlałem się na Dworzec Centralny i ruszyłem pociągiem w stronę Torunia, w Kutnie miałem przesiadkę. A peron w Kutnie jest masakrycznie niski. Jeśli dodamy do tego wąskie drzwi w wagonie kolejowym, jest jasne, że wysiadka z rowerem nie jest łatwa. Niemniej jednak dotychczas mi się udawało, w sobotę się nie udało. Może byłem bardziej zaspany? No w każdym razie przy wysiadaniu potknąłem się, rower upadł na peron, a ja na rower. Co prawda szczególnie ciężki nie jestem, mam całe 75 kg (mojemu koledze z pracy, który ma zbliżony wzrost, ale wszędzie jeździ samochodem, ustępuję 25 kilo), ale ciężar mojego ciała wystarczył, aby skrzywić prawą korbę.
No nic, jechać się dało. Na początku trochę niewygodnie, z czasem nauczyłem się prawidłowo układać stopę na odchylonym nieco pedale. Tragedii zatem nie było.
Wysiadłem w Toruniu i ruszam. Oto panorama Torunia:
Samego miasta nie zwiedzałem, bo robiłem to już wielokrotnie (choć nie rowerem) i znam je jak własną kieszeń. Zamiast tego ruszyłem na Chełmżę:
Klimaty ogólnie zupełnie inne, niż na Mazowszu czy Podlasiu, zabudowa w stylu pruskim. Ot inny zabór mieli. Podobnie Kowalewo Pomorskie:
W rzeczonym Kowalewie kiedyś się moja babcia urodziła i wychowała :)
Do Golubia-Dobrzynia jedzie się OK, trasa płaska, wiaterek pomaga. W Golubiu cykam zamek z poczucia obowiązku, bo nie wypada być w Golubiu i zamku nie cyknąć :)
Za Golubiem zaczynają się schody. Teren staje się pagórkowaty, wiatr przeszkadza (zmieniłem kierunek), dostaję nieco w kość. No to... trzeba się posilić :)
Kocham GS-y! :)
Zmagając się z pagórkami i wiatrem dotaczam się do Lipna. Miasto jak miasto, szału nie ma...
Jeszcze tylko postój w szczerym polu, bo wiatr dał mi w kość całkiem mocno...
...i już osiągam Włocławek. A przed Włocławkiem piękny długi zjazd aż do Wisły. W drugą stronę robić tej trasy nie będę, bo piękny długi zjazd zmieniłby się w masakrycznie upierdliwy podjazd.
We Włocławku cykam fotę w jakimś przypadkowym miejscu...
...i kieruję się na dworzec. Brzydki.
Sam Włocławek ma ciekawy klimacik lekko podupadłego miasta przemysłowego, taki lekko szemrany. Ja akurat takie klimaty lubię, dla mnie OK.
Na dworcu we Włocławku dyskutuję sobie jeszcze z kibicami GKS-u Katowice, którzy jechali na mecz do Bydgoszczy (we Włocławku ich pociąg miał postój), po czym odjeżdżam do Warszawy.
Wczoraj zostałem zwyzywany. Przez rowerzystę. Za to, że prawie się zderzyliśmy czołowo na ścieżce rowerowej. Szkopuł w tym, że ja trzymałem się po bożemu prawej strony, a on niekoniecznie. Ja też mu odpowiedziałem w sposób mało parlamentarny, ale chyba nie słyszał, bo miał słuchawki na uszach.
Warszawa roweryzuje się na potęgę, to cieszy. Ale to zjawisko ma też swoje skutki uboczne. Kiedyś rowerzyści na mieście byli w jakimś sensie elitarni, a przez to szanowali się wzajemnie i była między nimi jakaś solidarność, przynajmniej ja tak to odbierałem. Wraz ze wzrostem popularności rowerów będzie coraz mniej solidarności a coraz więcej kłótni. Być może kiedyś dojdzie do tego, że będziemy skakać sobie do oczu tak samo, jak czynią to spaliniarze.
Roweryzacja cieszy. Ale nie ma róży bez kolców.
Poza tym dzień jak dzień. 61 km po Warszawie. Może być.
Uwaga: Osobnik politycznie niepoprawny :) Nie jestem Europejczykiem, jestem Polakiem ze wschodnią duszą. A poza tym podobno jestem toksyczny, podżegam do wojny, jestem chamem i pluję Litwinom do talerza - o czym można przeczytać na pewnym forum dyskusyjnym. Strzeżcie się zatem! :)