Przejechałem całe 61 km, na więcej czasu nie starczyło. Znów otarłem się o Puszczę Kampinoską, przemieszczając się lasami pomiędzy Dziekanowem Leśnym a Sierakowem. Poza tym asfalciki :)
Ale ogólnie cały weekend to nic ciekawego (oprócz tego, że znów zacząłem jeździć), w kolejny trzeba dla przyzwoitości 8 gmin zaliczyć. Na więcej znów nie będę miał czasu, 8 sobie zaplanowałem. Dobre i to :)
Po tygodniu przerwy spowodowanej chorobą wreszcie wsiadłem na rower! Przejechałem całe 65 km, zahaczając zarówno o centrum Warszawy jak i tereny podwarszawskie. Coś niedobrego stało się ze mną przez tę chorobę, bo zajrzałem nawet do... Puszczy Kampinoskiej. Dla mnie, człowieka przykutego do asfaltu, był to zaiste wyczyn. A oto i dwie fotki z puszczy:
To skrzyżowanie szlaków, jeden prowadzi ze wsi Sieraków (stamtąd jechałem) bodajże do Dąbrowy Leśnej, drugi wiedzie z Wólki Węglowej (tam skręciłem) w stronę Dziekanowa, aczkolwiek do samego Dziekanowa chyba nie dochodzi, trzeba się "przesiąść" na inny szlak. No nieistotne, przewodnik puszczański ze mnie kiepski, więc mądrzyć się nie będę. W każdym razie źle nie było - okazało się, że mój pancerny zdezelowany rower na puszczańskich szlakach radzi sobie świetnie. Co prawda nie pokonuje przeszkód niczym rączy rumak, lecz raczej miażdży je z wdziękiem słonia, ale efekt był zadowalający, ok. 20 km/h lub szybciej można było spokojnie po tych puszczańskich szlakach jechać. No może poza niektórymi odcinkami żółtego szlaku do Wólki Węglowej, gdzie parę razy wyhamował mnie piach, ale nie na tyle, abym musiał zeskakiwać z roweru. Szło przejechać.
Znów 34 km, a choroba zrobiła swoje. To był ostatni dzień rowerowania, potem lekarz, leżenie w domu, faszerowanie się kilogramami leków... Przerwa w jeździe trwała aż do soboty 18 sierpnia, w sobotę znów wsiadłem na rower. Bloga uzupełnię jutro.
Jeszcze się broniłem przed pójściem do lekarza, jeszcze nawet dotoczyłem się do pracy. Niestety ogólne rozbicie, senność, bolące gardło i zawroty głowy nie wróżyły nic dobrego, nie pozwalały też na rowerowe szaleństwa. 34 km - tyle z siebie wykrzesałem. Że też akurat w sierpniu musiało mnie dopaść...
W zasadzie to początek degrengolady zaczął się już dwa dni wcześniej. Zaczęło mnie łapać choróbsko. Ale w środę 8 sierpnia 47 km jeszcze jakoś przejechałem. Potem było już gorzej. Ale o tym w następnych wpisach.
Troszkę ciepło było, tak do 35 stopni :) Poniedziałkowe rowerowanie zredukowałem do potrzeb czysto komunikacyjnych. A że nie były jakieś szczególnie palące (w odróżnieniu od słońca), to wyszło tego 37 km.
Wraz z sobotnią podróżą do Czeremchy stały się dwie rzeczy ważne. Po pierwsze przekroczyłem granicę 300 zaliczonych gmin. Po drugie zaliczyłem dwie gminy przylegające bezpośrednio do granicy państwa. Czyli na pewnym odcinku osiągnąłem jakiś kres, dalej na wschód już nie da rady zaliczać. No chyba, że wyzwolimy polskie tereny na wschodzie, przynajmniej te wokół Grodna i Brześcia, ale w najbliższych latach na to się nie zanosi.
Co do samej wycieczki... Zerwałem się o 5:40, ogarnąłem się, pojechałem na stację Warszawa Stadion, stamtąd zatłoczonym pociągiem do Siedlec. Te poranne pociągi mają swój klimacik, w powietrzu dominuje zapach przetrawionego alkoholu, a połowę pasażerów stanowią skacowani mężczyźni w wieku późnoprodukcyjnym. Choć co do ich zdolności produkcyjnych to ja jestem sceptyczny :)
No to doturlałem się pociągiem do stacji Siedlce Zachodnie, stamtąd ruszam na Sokołów Podlaski. Ciężko, pod wiatr. Niezbyt silny, ale jednak. W drodze do Sokołowa podziwiam meandry polskiego nazewnictwa:
Sam Sokołów zapyziały i rozjechany przez spaliniarstwo. Nie wrócę tam, bo nie ma po co. Zaliczyłem i tyle.
A to już jakaś wioska za Sokołowem, na pograniczu gmin Sabnie i Sterdyń:
W odróżnieniu od zapyziałego Sokołowa wioski są całkiem przyjemne. Takie trochę zaściankowe, a tubylcy zaciągają ze wschodnim akcentem. Asfalty raczej gładkie.
Oto i kolejna wioska, jakiś Młodożew:
Wreszcie stało się, przekraczam Bug.
Pierwsze miasto po drodze to Drohiczyn. Pięknie położone nad Bugiem i pełne uroku. Tam akurat wrócę.
W Drohiczynie posilam się całkiem smacznymi pierogami...
...po czym modyfikuję trasę przejazdu. Miałem jechać do Siemiatycz i stamtąd wracać do Siedlec po południowej stronie Bugu. Ale ja nie lubię wracać, wolę jechać przed siebie. Odpalam internet, sprawdzam pociągi odjeżdżające z Czeremchy (taka wioska pod samą białoruską granicą), sprawdzam odległość Drohiczyn-Czeremcha i okazuję się, że zdążę na pociąg "na lajcie". No to jadę.
Tu zaczyna się mordęga. Wychodzi słońce, zaczyna się skwar, wiatr nie pomaga, nadbużańskie pagórki dają nieco w kość. Trudno, nie ma że boli. Dojeżdżam do Siemiatycz...
...i jadę dalej. W odróżnieniu od zapyziałego Sokołowa Siemiatycze są całkiem ogarniętym i zadbanym miastem, choć niektóre widoki kojarzą się z Białorusią :)
Tak, chodzi o ten obiekt po prawej stronie zdjęcia :)
Z Siemiatycz kieruję się na Kleszczele, a potem na Czeremchę. Ciężko, w upale, raczej pod wiatr niż z wiatrem. Oto podlaski krajobraz, hen za tymi drzewami rządzi już groźny Łukaszenko ze srogim obliczem :)
Granica coraz bliżej...
...a tu porządna ścieżka rowerowa. Chyba ktoś się chciał przed Białorusinami pochwalić :)
Dobra, jest Czeremcha:
Jest i stacja i autobus szynowy czekający na odjazd.
Stacja to głęboki PRL, a autobus szynowy to też niezła machina - produkcji niemieckiej, ale pamiętający chyba czasy wczesnego Adenauera. Ale nieźle bydlę pomykało, czasem 90 km/h (kabina maszynisty była otwarta i miałem podgląd na licznik). Ciekawe klimaty panowały też przy sklepie z alkoholem w pobliżu stacji - paru podchmielonych starszych panów spożywało kolejne piwa, mówiąc jakimś polsko-białorusko-ukraińskim narzeczem, więc zrozumieć ich było trudno. Za to przekleństw używali czysto polskich. Jak widać polonizacja terenów wschodnich zaczyna się od słów używanych w polszczyźnie najczęściej :)
No i to tyle, dalej powrót autobusem szynowym do Siedlec i pociągiem do Warszawy. Zadowolony jestem.
Uwaga: Osobnik politycznie niepoprawny :) Nie jestem Europejczykiem, jestem Polakiem ze wschodnią duszą. A poza tym podobno jestem toksyczny, podżegam do wojny, jestem chamem i pluję Litwinom do talerza - o czym można przeczytać na pewnym forum dyskusyjnym. Strzeżcie się zatem! :)