Dystans całkowity: | 1947.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 74.88 km |
Więcej statystyk |
A więc tak... Rano 30 km - z Chomiczówki na Jelonki (tam niezdrowe żarcie w McDonald's - cóż, lubię to...), stamtąd jazda przez Boernerowo i Radiowo na Wólkę Węglową, po czym powracam na Bielany, robiąc jeszcze rundki po mojej dzielnicy.
Wieczorem dokładam 45 km - przez Żoliborz i wzdłuż Wisły pod stadion Legii, stamtąd na Stegny, znów na Legie, a potem wracam sobie do domu przez Śródmieście, Wolę i Bemowo. No i 75 km wyszło. W ostatniej chwili zdążyłem do domu przed ulewą. Też dobrze.
Trochę rannego jeżdżenia i sporo wieczornego. Rano 12 km po Chomiczówce po czym wyjeżdżam z Warszawy (nie rowerem), wracam wieczorem. A wieczorem 38 km - jazda z Bielan przez Żoliborz i Śródmieście na Mokotów (niekoniecznie w linii prostej, sporo krążenia), stamtąd powrót przez Ochotę, Wolę i Bemowo na Bielany. Wieczorna jazda to coś wspaniałego - praktycznie zero wiatru (nie znam się na prawach przyrody, ale zauważyłem, że wieczorami znacznie mniej wieje, niż za dnia), prawie zero samochodów, coś pięknego. No i miasto wieczorem wygląda magicznie. Spróbujcie sami, zobaczcie to.
Rodacy, rowerujcie wieczorami! :)
65 km po Warszawie (Bielany, Bemowo, Wola, Żoliborz) - załatwianie różnych spraw i sporo jeżdżenia dla przyjemności. W sumie bez historii. Tylko upał dawał się we znaki, ale dało się przeżyć :)
Przed południem robię jakieś kilometry (rekreacyjnie) w mojej okolicy oraz mały wypad w okolice Dworca Centralnego celem załatwienia jednej sprawy. I tak mam na liczniku ok. 40 km.
Pod wieczór jadę pod stadnion Legii, która gra mecz pucharowy z jakimiś kebabami. Dojeżdżam, robię jakieś rundy wokół stadionu, w końcu parkuję rower przed meczem. Na stadion się nie wbijam, zamiast tego wbijam się do knajpy pod trybunami, gdzie w odróżnieniu do trybun można sobie wypić browara, telewizorki też są (z meczem oczywiście), więc lokal na frekwencję nie narzeka, pijemy browary i śpiewamy na cześć Legii. Ja piję kulturalnie, bo pojazdem przecież przyjechałem :) Czyli jeden browarek w 1.połowie, kończy się 1.połowa meczu, kebaby atakują, ja zdenerowany, więc wskakuję na rowerek na małą rundkę. Odwiedzam Czerniaków, Sielce i prawie pod Stegny podjeżdżam, wracam już uspokojony na 15.minutę 2.połowy, wciąż 0:0 (remis Legię urządza), kebaby z Turcji wciąż atakują. Kolejny browarek i tak dotrwałem do końca, Legia też dotrwała, po rozpaczliwej obronie osiągamy dumne 0:0 i awansujemy do kolejnej rundy w europejskich pucharach.
A ja na rower i do domu, a tu patrzę, że tylna lampa nie świeci, a ciemno już. Na szczęście naprawa była prosta (wsadzić jeden kabelek na swoje miejsce, ot co), więc naprawiam i wracam na Bielany przez Krakowskie Przedmieście, które w ciepły letni dzień jest pełne ludzi i po prostu piękne. Wracam pokrzepiony awansem Legii i dwoma browarami :)
Na koniec dnia 94 km.
Najpierw z Bielan na Saską Kępę, gdzie kiedyś pracowałem, a gdzie teraz szlifuję swój angielski. Sporo przy okazji krążę po tej okolicy, którą darzę ogromnym sentymentem z różnych powodów, nie tylko pracowych. Potem powrót na Bielany, następnie jakieś jeżdżenie po mojej okolicy (Bielany, Bemowo) - jakieś zakupy, załatwianie jakichś spraw i trochę rekreacji. Pod koniec dnia wychodzi 66 km.
Wracam wieczorem do Warszawy, wskakuję na rower i robię małą przejażdżkę - z Bielan jadę przez Żoliborz na Powiśle (wzdłuż Wisły), potem przez Mariensztat i Plac Bankowy przedostaję się na Wolę i dalej przez Bemowo wracam do domu, robiąc tu i ówdzie jakieś pętelki - rzadko jadę najkrószą drogą prostą :) Łącznie wychodzi 30 km.
I muszę powiedzieć, że po przejażdżce wzdłuż Wisły jeszcze bardziej nie cierpię rowerzystów jadących parami. Zajmują obowiązkowo całą szerokość ścieżki rowerowej i najczęściej są tak pochłonięci rozmową, że jedno z nich jedzie na czołówkę i dopiero pod wpływem dłuuugiego dzwonienia (tak, dzwonek to przydatna rzecz) raczy ustąpić miejsca w ostatniej chwili. Ech... No musiałem sobie ponarzekać, w końcu Polakiem jestem, a Polak narzekać musi :))