Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:1275.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:51.00 km
Więcej statystyk

Wolicie upał czy mróz?

Czwartek, 5 lipca 2012 · Komentarze(5)
56 km po Warszawie - w sam raz, aby dokręcić do okrągłej liczby 27100 km. Poza tym zero przyjemności. Przyczyny raczej oczywiste.

Zaczynam tęsknić za mrozami :)

Wolicie upał czy mróz?

Lajtowo, upalnie, bez wzruszeń

Środa, 4 lipca 2012 · Komentarze(1)
Lajtowo, upalnie, bez wzruszeń. 44 km po Warszawie. I tyle. Więcej nie napiszę, bo nie mam weny. Modlę się do Najwyższego, niech ześle mi wenę, bo na razie z tym krucho.

Trzymajcie za mnie kciuki :)

27000 km i ponumerowana kapliczka

Wtorek, 3 lipca 2012 · Komentarze(8)
27000 km - tyle przejechałem, odkąd jestem na BS. Zajęło mi to niewiele ponad rok. Nieźle, aż sam jestem zdziwiony :)

Wczorajszy dzień to znów typowo lajtowe jeżdżenie. Jakoś tak dziwnie się z tym czuję, że nie walczę o miejsce w TOP10 w tym miesiącu, ale pewnie niedługo się przyzwyczaję :) Ale do 27000 dokręcić musiałem. Musiałem i już.

A na koniec tego nudnego wpisu wrzucam fotkę z pogranicza dzielnic Wola i Bemowo (w Warszawie oczywiście):



Mówią, że burdel u nas i nieład. A to bzdura, my w Warszawie taki porządek mamy, że nawet kapliczki są ponumerowane.

Nie spodziewaliście się, co?

Zwalniam jedno miejsce w TOP10

Poniedziałek, 2 lipca 2012 · Komentarze(2)
W związku z moimi różnymi planami urlopowymi na lipiec (niekoniecznie rowerowymi) niniejszym oświadczam, że nie będę w tym miesiącu walczył o miejsce w TOP10. Jeśli zatem ktoś celuje w pierwszą dziesiątkę, to mam dla niego dobrą wiadomość - zwalniam jedną miejscówkę :)

To co, piszecie się na to miejsce?

A ponieważ nie walczę, to wczoraj jeździłem totalnie lajtowo i przejechałem 42 km - jak na moje standardy zaledwie 42 a nie aż 42.

W sumie nie żałuję, gorąco było.

Tour de Ryki & Kotuń

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(10)
Kategoria Ponad 117 km
Niedziela była dniem, w którym w końcu wyrwałem się z Warszawy. Zaplanowałem sobie trasę z Dęblina w okolice Siedlec, przez wioski na pograniczu województw mazowieckiego i lubelskiego.

I tu od razu jako patriota lokalny wtrącę, że powiaty Rycki i Łukowski, co to formalnie należą już do woj.lubelskiego, powinny być w trybie pilnym włączone do mazowieckiego. Dlaczego? Bo tak! W imię mazowieckiej ekspansji :)

No dobra, a teraz wróćmy do wycieczki. Niech będzie w punktach, bo tak łatwiej.

1. Polska kolej rządzi!

Na wysokości zadania stanęła jak zwykle polska kolej, więc pociąg, który miał mnie zawieść do Dęblina, wjechał na dworzec z 45-minutowym opóźnieniem. W ten sposób zrobiłem nieco więcej kilometrów po Warszawie, bo nie chciało mi się stać jak kołek na Centralnym, więc krążąc rowerem po Śródmieściu i Pradze przemieściłem się na Wschodni. W końcu dodarłem do Dęblina. Ale nie ma to jak opóźnienie na starcie...

2. Przystanek Ryki i krążenie po wioskach

Miasto Ryki, położone 10 km za Dęblinem, na kolana mnie nie powaliło. Taka tam lekko zapyziała dziura. No nie, tragicznie nie było, ale perłą turystyczną bym tego nie nazwał.



Za Rykami chciałem skierować się do gminnej wsi Kłoczew, ale pomyliłem drogę, więc co prawda w końcu do tego Kłoczewa dotarłem, ale co pokrążyłem po wioskach, to moje :)

3. Żelechów

Za Kłoczewem (w którym nic ciekawego nie było), przyszła kolej na Żelechów, małe pożydowskie miasteczko na pograniczu województw. Ot taka dziura zabita dechami :)





Po Żelechowie trochę krążę, szukając właściwej drogi, w końcu znajduję.

4. Cel: Stoczek Łukowski

Jazda z Żelechowa do Stoczka Łukowskiego była czystą przyjemnością - w miarę płasko, wiaterek raczej w plecy, dobre asfalty... No owszem, było jakieś 35 stopni ciepła, ale prognozę pogody znałem przed wyjazdem, więc wiedziałem, na co się piszę. Tuż przed Stoczkiem podziwiam wiadukt kolejowy na linii Skierniewice-Łuków. Pociągi osobowe już chyba nią nie jeżdżą, za to towarowe śmigają, aż miło.



4. Piwo i... hamburgier

W Stoczku Łukowskim dostrzegam bar piwny, a że chce mi się jeść i pić, to szybko kieruję się właśnie tam. Pytam dziewczynę za ladą, co mają do jedzenia, a ona na to, że jest pizza, jest hot-dog i... hamburgier :) Dotąd wcinałem jedynie hamburgery, więc fakt istnienia hamburgiera przyjąłem z radością, zawsze to jakaś odmiana :) Zamówiłem zatem hamburgiera i zimne piwko, oczywiście celem uzupełnienia mikroelementów :)



Piwo w upał to poezja!

5. Kierowcy TIR-ów na szczęście nie ucierpieli

Wypijając browarka i wsiadając potem na rower, stałem się w myśl polskiego prawa przestępcą. Jest bowiem rzeczą znaną i oczywista, że rowerzyści po piwie sieją śmierć na polskich drogach, a zderzenie roweru z TIR-em powoduje, że z TIR-a zostaje jedynie kupa żelastwa, a z jego kierowcy krwawa miazga.

Tymczasem żaden TIR się nie pojawił, więc nie miałem okazji staranować swoim rowerem TIR-a i zetrzeć go w proch.

I tak sobie jechałem w kierunku Siedlec, zaliczając gminy Wodynie i Skórzec, w Skórcu (chyba tak to się odmienia?) skręciłem w boczną drogę, zwiedzając jakieś zadupia, np. takie:



6. Stacja Kotuń - koniec trasy

We wsi Nowaki, widocznej wyżej na zdjęciu, skończył się asfalt. Ale nie było źle, droga była całkiem utwardzona, z prędkością ok. 20 km/h można było jechać.



Potem pojawił się spękany beton, wreszcie wrócił asfalt. Docieram do Kotunia, obalam Redds'a na peronie stacji (miałem smaka na coś owocowego), dyskutuję sobie o życiu z tubylcem, w końcu wisadam do pociągu. Koniec. A oto stacja Kotuń:



A to mapka wycieczki:



Dalsze kilometry robię już w Warszawie, nad którą w międzyczasie szalała ulewa, ale na szczęście byłem wtedy w pociągu. Fajnym, klimatyzowanym. Gdy wysiałem, już nie padało.

I to tyle. Nie było źle :)