Tour de Inowrocław
Jadę skoro świt na Dworzec Zachodni i od razu zderzam się z kolejowym betonem. Chcę kupić bilet do Włocławka z przesiadką w Kutnie, normalny + rower, a babka w kasie do mnie, że na rower nie sprzeda. Pamiętacie jeszcze, jak pisałem o tym, jak w pociągu kanar pouczał mnie, że w takim przypadku powinienem wziąć w kasie zaświadczenie, że nie chcą mi sprzedać biletu? Wiem, że to brzmi absurdalanie i kojarzy się z filmami Barei, ale skoro kanar pouczył, to postanowiłem wcielić w życie.
Proszę babkę o zaświadczenie, a ta nie chce mi wydać. Po krótkiej i bezowocnej dyskusji w końcu drę na nią ryja tak, że pół dworca słyszy :) No to wypisuje tę karteczkę, że na rower nie sprzeda i mi daje. Teraz proszę o normalny bilet do Włocławka, a ta na to, że... mi nie sprzeda, bo "i tak z rowerem nie pojadę". Albo sprzeda, jak... oddam karteczkę. Czujecie klimat? Ponownie drę się na nią i mój wyraz twarzy mówi, że albo sprzeda mi ten cholerny bilet, albo skończy się demolką dworca, wzywaniem policji i ochrony. Cóż, niedobudzony byłem, a jak jestem niedobudzony, to potrafię być rozjuszony jak byk i nie ma ze mną żartów :)
Ale po tym zajściu czuję się po prostu zmęczony tym wszystkim i modlę się do Najwyższego, aby dodał mi sił do kolejnych starć z kolejowym betonem. O normalność na kolei to już się nawet nie modlę, bo to nierealne.
Wsiadam do pociągu, nawet wagon rowerowy jest (w tym pociągu jest zawsze), miejsc na rower do wyboru, do koloru. Ale tych miejsc oczywiście "nie było w systemie", bo taki mają na kolei burdel.
Przesiadam się w Kutnie, jadę do Włocławka, wysiadam.
Początek trasy to kolekcjonowanie gmin między Włocławkiem a Aleksandrowem Kuj., robię pętelki, czasem zatrzymuję się na jakimś zadupiu...
...żeby sprawdzić, gdzie mam jechać :)
Czasem wychodzi słońce...
...a czasem wygląda tak, jakby miało zaraz lunąć:
Ale ostatecznie z dużej chmury mały deszcz, podczas trasy spadło tylko parę kropel tuż przed Inowrocławiem.
Ogólnie jazda do Inowrocławia to poezja, cały czas z wiatrem. Lekko, łatwo i przyjemnie.
A oto centrum Inowrocławia:
Ogólnie nieco zapuszczony ten Inowrocław, mogłoby być lepiej. Widać biedę.
Droga wylotowa z Inowrocławia na południe to najgorszy fragment wycieczki - kawalkady tirów i potężne dziury. Koszmar trwa kilka kilometrów, w końcu odbijam w lewo celem zaliczenia gminy Kruszwica, tirów już mniej :) Kraobrazy nadal płaskie, tylko teraz trzeba kręcić pod wiatr, jest ciężko, ale nie beznadziejnie :) Kolejny przystanek to Strzelno na pograniczu Kujaw i Wielkopolski:
Miasteczko niestety rozjeżdżone przez tiry, kilka ważnych dróg zbiega się w samym sercu miasta. Wyczytałem później, że w Strzelnie starają się o obwodnice już od... 40 lat. Może kiedyś się uda?
Ze Strzelna ruszam na Konin...
...robię mały postój na browarek i lokalną odmianę hamburgera, po czym zmieniam województwo:
Kiedyś była tu granica zaborów pruskiego i rosyjskiego.
Wjeżdżam na drogi lokalne, kolekcjonuję gminy, np. Kleczew:
Jeszcze trochę kręcenia i mamy Konin:
Jak przystanąłem do zrobienia zdjęcia, to prawie byłem świadkiem wypadku. Jeden samochód wyjechał z podporządkowanej i wymusił pierwszeństwo na gościu jadącym prosto, ale ten jadący prosto też nie był lepszy, bo pędził tak na oko 90 km/h, żadne tam 50. Gdyby jechał wolniej, zagrożenia by nie było, tamten by spokojnie wyjechał. Ułamków sekundy zabrakło do zderzenia, jeden debil wart drugiego. I potem jeździłbym przez takich kretynów do Konina na sprawę sądową jako świadek.
W Koninie mam pół godziny do odjazdu pociągu, więc trochę krążę po mieście, w końcu jadę. Pociąg na szczęście InterRegio a nie gówniane TLK, więc problemów z przewozem roweru nie było. Niech nam żyją Przewozy Regionalne!
W Warszawie bez historii, kilkanaście kilometrów i finito. Fajny dzień.
Na koniec mapa.